Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16. Powroty

Nowy rozdział i moja skromna osoba serdecznie witamy was w Nowym Roku! Ta część opowiadania będzie dość długa, więc zanim zabierzecie się za czytanie upewnijcie się, czy macie trochę wolnego czasu, coś do picia i wygodne siedzenie. Enjoy!

***
Do przyjazdu Kacpra zostały: 2 dni
Budzik. Jest 06:30. Wstaję, zanim i on to zrobi i idę do łazienki, aby wykąpać się zanim i on będzie miał na to ochotę. 07:00 on się budzi, a ja całuję go w policzek i lecę do garderoby, aby wybrać sobie zestaw na dziś. 07:15 jemy w jadalni wspólne śniadanie przygotowane przez panią Helenkę. 7:45 limuzyna Wiktora odwozi mnie pod szkołę.

Teraz nic nie może pójść źle. Będą się ze mnie śmiać, kpić, pokazywać palcami, ale mi nie wolno się nawet zdenerwować, bo ktoś może stwierdzić, że powinienem wrócić do psychiatryka, a w tedy naprawdę się tam dostanę. Nie obchodzi mnie to, jedyne czego pragnąłem od ostatniego miesiąca to świętego spokoju. Spokoju i ciszy za wszelką cenę. Tylko tego tak naprawdę potrzebowałem.

Wszedłem do szatni, a tam większość mojej klasy zaciekle rozprawiała o zadaniach domowych i obgadywała nauczycieli. Usiadłem, w kącie blisko wyjścia i jak najszybciej zacząłem się przebierać.

- O patrzcie kto wrócił. Nasz psycholek Dominik! - Powiedział jeden z moich klasowych "kolegów".
- Daruj sobie. - Powiedziałem szorstko, lecz bardzo spokojnie.
- Lalaa... a te włoski to Ci też w tym domu bez klamek pomalowali, czy to już we własnym zakresie? - Zapytał drugi bufon, a ja już ledwo wytrzymywałem.
- A co chcesz farbę pożyczyć? - Wszyscy zamilkli, kiedy ściągnąłem z siebie parkę.
- O kurwa... - Nie miałem pojęcia o co im chodziło.
- Co znowu wam nie pasuje? - Zapytałem oburzony.

- Jeść wam też tam nie dają? - Zapytała chuda Anka. Na moje nieszczęście miałem dziś na sobie tylko koszulkę i cienki sweterek, więc świetnie widać było moją odchudzoną sylwetkę. Postanowiłem już nie odpowiadać. Zmieniłem buty i wyszedłem z szatki.
- Dominik, zaczekaj. - Usłyszałem w oddali głos biegnącego za mną Dawida. Nie zamierzałem się zatrzymać. Co więcej przyśpieszyłem kroku i zniknąłem mu z oczu na klatce schodowej wśród tłumu pierwszoklasistów.

Kiedy siedziałem przy kaloryferze, na przeciwko drzwi do klasy, w której mieliśmy mieć pierwszą lekcję Dawid przechodził koło mnie z grupką rówieśników, ale tym razem nie był już tak śmiały, żeby zagadać. Wchodząc do klasy zobaczyłem, że kilka rzeczy się zmieniło od chwili, kiedy ostatni raz byłem w szkolę, a największą różnicą było to, że w mojej ławce nie siedział już Dawid. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo przez długi czas nie było mnie w szkole, więc po co miał być sam, ale to co zrobiło na mnie wrażenie, to to że na jego miejscu siedział ktoś nowy.

Był to szczuplutki, jeszcze szczuplejszy niż ja obecnie, chłopak o starannie ułożonych do góry czekoladowych włosach.
- Ty chudy... patrz z kim będziesz siedział. - Krzyknął jeden z chłopaków, lecz został od razu uciszony przez naszą wychowawczynię.

- Dominiku. Jak się czujesz? Wszystko już w porządku? - Zapytała półszeptem kobieta po czterdziestce z tlenionymi włosami.
- Tak, pani profesor. Już wszystko w porządku. - Uśmiechnąłem się i zająłem miejsce obok nowego dla mnie kolegi.

- Filip, miło mi. - Chłopak wyciągnął rękę w moją stronę, na co ja lekko ją uścisnąłem.
- Dominik. - Chłopak spojrzał na mnie swymi czerwonymi oczami.

- Nosisz soczewki? - Zapytałem.
- Nie wcale... mam takie naturalne. - Prychnęliśmy obaj cicho, a potem już skupiliśmy się na lekcji. A przynajmniej Filip, bo ja nie mogłem oderwać wzroku od jego cieniuteńkich rączek. Ale przecież to było normalne, bo według nich byłem "u czubków", więc nie jestem już normalny.

- Coś nie tak? - Zapytał nagle Filip, a ja nie wiedziałem za bardzo co powiedzieć.
- Nie, nie... wszystko w porządku. - Uśmiechnąłem się najwdzięczniej jak tylko potrafiłem.
- To musiało być dla ciebie straszne co? - Jego pytanie, choć dość niewygodne, sprawiło, że zrobiło się mi cieplej na sercu.
- Tak to było straszne. - Odpowiedziałem i schowałem wzrok pod grzywką.
- A dlaczego tam właściwie trafiłeś? - Moment, to on nie wie. Nie wieże, w naszej szkole udało się dotrzymać sekretu. Uczniowie wiedzą, że byłem w wariatkowie, ale nie znają powodów.
- Nie chcę o tym rozmawiać. - Tym razem to ja skupiłem się na tym co mówi nauczycielka.
- Wiesz co... wydajesz się nie być jakiś nienormalny. Może wpadłbyś do mnie? - Położył swoją kościstą rękę na mojej.
- Ja... ja nie mogę. - Zasznurowałem wargi, a przed dalszymi pytaniami ze strony nowego kolegi uratował mnie dzwonek.

Dalszy dzień w szkole był znów nudny jak każdy inny. Wyjątkami były przytyki niektórych, ale nie robiły one już na mnie większego wrażenia i pytania ze strony każdego nauczyciela o to jak się czuję. Szkoda, że żaden z nich nie wiedział, że tak naprawdę przeszedłem przez coś o wiele gorszego niż wymyślony przez Wiktora psychiatryk i to co mnie tam sprowadziło.

- Hej Dominik! - Zawołał mnie Filip, kiedy wychodziłem już ze szkoły. Podszedł do mnie i wbijając we mnie swoje świetliste spojrzenie wręczył mi jakiś świstek papieru.
- Słuchaj... nie wiem co myślą o Tobie inni, ale ja wiem, że spoko z Ciebie gość i wcale "nie stwarzasz zagrożenia" jak to twierdzą rodzice tych idiotów. - Filip poprawił swoje i tak idealnie ułożone włosy, a ja spojrzałem na niego ze zdziwieniem.
- Jak to "stwarzam zagrożenie"? Chcieli usunąć mnie ze szkoły? - Byłem co raz bardziej zdenerwowany.
- Tak, ale dyrektorka powiedziała, że należy Ci pomóc, szczególnie przez to co Ci się stało, a leczenie psychiatryczne było tylko skutkiem ubocznym jakichś strasznych dla Ciebie wydarzeń. - Od Filipa dowiedziałem się dziś więcej niż od wszystkich nauczycieli i psychologów szkolnych razem. - Ale nikt nie chce nam powiedzieć, dlaczego tam trafiłeś. - Dodał po chwili wyrywając mnie z zamyślenia.
- To długa historia, może kiedyś Ci ją opowiem. Ale zaufaj mi, naprawdę nie jestem chory psychicznie. - Chłopak, lekko zażenowany kiwnął głową.
- Ok. Tu masz mój adres i numer telefonu. Odezwij się. - Powiedział, zacisnął papierek w moich dłoniach i wyszedł z budynku. Ja zdziwiony, a za razem uradowany schowałem karteczkę, a po chwili byłem już na zewnątrz.

Limuzyna już na mnie czekała. Siedzący w niej Wiktor czytał gazetę i popijał kawę.
- Dzień dobry kochanie. - Powiedział, kiedy już usiadłem i dał mi wielkiego całusa w policzek.
- Cześć. - Odwzajemniłem jego całus i ruszyliśmy już  stronę domu

- Jak tam pierwszy dzień w szkole? - Odłożył kawę i gazetę, a przysunąwszy się do mnie objął mnie bardzo mocno.
- Nie najgorzej. - Odpowiedziałem starając się wydostać z jego uścisku.
- Czemu znów się smucisz koteczku? - Szary nie dał mi odpowiedzieć, bo wepchnął mi język do gardła.
- Mogę dziś gdzieś wyjść? - Zapytałem nieśmiało i tak cicho, że prawie sam nie słyszałem swoich słów.

- Gdzie? - Chłopak odsunął się ode mnie.
- Nowy kolega zaprosił mnie do siebie i... - Szaremu zaczęła trząść się brew, co było złym znakiem.
- Nie. Nie możesz. - Powiedział i skupił swój wzrok na drodze.
- Ale Wiktor... proszę Cię. Tak dawno nigdzie nie byłem. Poza tym mam spore zaległości. - Złapałem go za rękę i spojrzałem najbardziej płaczliwym wzrokiem, jakim tylko potrafiłem.
- Nie! Nie rozumiesz?! Nigdzie nie idziesz! - Zaczął drzeć się tak, że natychmiast odskoczyłem, żeby przytulić gorące policzki do zimnej szyby. Siedzieliśmy w milczeniu, aż do powrotu do domu. Wtedy powiedział, że mam iść do jego sypialni i nie wolno mi jej opuszczać do odwołania.

Siedziałem na łóżku nad zadaniami, kiedy Szary wszedł do pokoju. Udawałem, że nie zwracam na niego uwagi, a ten zaczął grzebać w szufladzie komody. Po chwili usiadł na łóżku i zaczął gryźć mnie w ucho.
- Zostaw mnie. Nie mam ochoty. - Odepchnąłem go i wróciłem do zadań.

- Ty się chyba nie słyszysz. - Krzyknął znowu i zaciskając ręce na mojej klatce piersiowej przycisnął do siebie.
- Nie zasługujesz na mnie. Nie po tym co dziś zrobiłeś. - Zacząłem płakać, a kiedy udało mi się wydostać z jego ucisku wślizgnąłem się pod kołdrę.
- Nie ty tu dyktujesz warunki, a poza tym obiecałeś, że nie będziesz się mi sprzeciwiać. - Usłyszałem brzęk sprzączki od paska i zamek w jego jeansach.

- Chodź tu do mnie. - Powiedział i ściągnął nam obojgu bokserki.
- Wiktor... nie mam humoru. - Próbowałem go od tego odwieść, lecz miało to marny skutek.
- Ale na spotkanie z tym chłopaczkiem z ławki miałeś ochotę. - Odpowiedział i położył się na drugim końcu łóżka. Ja zrobiłem to samo, a po chwili czuwania w ciszy zasnąłem.

- Kochanie wstawaj... mam ochotę się pobawić. - Obudził mnie Wiktor, który siedział na moich biodrach.
- Ale ja nie. - Nie mogłem go z siebie zrzucić, więc po prostu odwróciłem wzrok.
- Patrz na mnie jak z Tobą rozmawiam. - Chłopak chwycił mnie za podbródek i nasze oczy znów się spotkały.

- Dobrze. - Przełknąłem ślinę, a ten położył się na mnie i połączył nasze usta. Dłońmi objął mi policzki i całował jeszcze głębiej.
- Czyim jesteś kotkiem? - Zapytał i spojrzał mi prosto w oczy.
- Twoim. - Odpowiedziałem, a ten zaczął całować moją szyję.

- Pamiętaj, jesteś mój, mój na zawsze. - Szary całował mnie po szyi i schodził co raz  niżej.
- Wiem. - Zaczynałem co raz bardziej się go bać.
- To dlaczego się tak okropnie zachowujesz? - Szary przygryzał teraz moje ucho.
- Przestań się tak zachowywać. Nie strasz mnie. - Znów starałem się wydostać z jego objęć.

- Milcz i rozbieraj się. - Chłopak zszedł ze mnie i poszedł do komody z której przyniósł mi jocki.
- Nie, nie mam ochoty. Idź do łazienki, zrób sobie dobrze i daj mi spokój. - Rzuciłem w niego majtkami.
- Debilu! Jak śmiesz w ogóle ze mną dyskutować. To, że raz zapytałem Ci się o to czy chciałbyś ze mną to zrobić, to nie znaczy, że zawsze tak będzie! - Chłopak również usiadł na łóżku i chwycił mnie za podbródek.
- Nie dotykaj mnie ty noewyżyty psychopato. - Odtrąciłem jego rękę i odsunąłem się na koniec łóżka.
- Ty serio jesteś aż tak głupi, czy tylko udajesz? Wszystko to co widzisz do okoła, to gdzie mieszkasz, to co jesz, a nawet to w co jesteś ubrany jest moje. I ty też jesteś moją własnością i nie masz tu nic do gadania. - Na te słowa już nie wytrzymałem, a kiedy łzy zaczęły zciekać mi po brodzie, dałem Szaremu z liścia w policzek. 
- Nie jestem twoją prywatną kurwą. - Siedziałem na srebrnym łóżku, z przerażeniem patrząc na zaczerwionego na buzi Wiktora i powoli dochodziło do mnoe jak duży błąd popełniłem.
- Masz rację, kurwy się tylko pieprzy, a ciebie dodatkowo kocham! - Chłopak chwycił mnie za nadgarstki i mimo moim usilnym staraniom i początkowym oporom udało mu się położyć mnie na brzuchu. Wtedy też jedną ręką trzymał mnie za szyję, a drugą rozbierał.

- Wiktor! Puszczaj mnie w tej chwili! - Krzyczałem jak opentany.
- O nie nie, muszę dać Ci karę, żebyś mi się nie rozpuścił. - Kiedy chłopak założył mi jockstrapy, przestałem protestować.
- Wiktor... proszę Cię. - Powiedziałem nim jeszcze zaczął.
- Przecież oboje wiemy, że to lubisz. Poza tym, każdy mój kotek to lubiał. - Kiedy poczułem, że Szary liże mój tyłek wiedziałem już, że nie zrezygnuje. Mimo, że było to wyjątkowo przyjemne, przerażało mnie to co miało nadejść.
- Masz taki słodziutki tyłeczek. - Powiedział, a po tym poczułem jego język jeszcze głębiej.
- Ughh... - Wyrwało mi się kiedy język Wiktora robił naprawdę wspaniałe rzeczy, a on niestety to usłyszał.
- O jednak moja kicia przekonuje się do zabawy. Fantastycznie! - Ledwo skończył mówić, a już jednym zwinnym posunięciem był we mnie.

- O taakk... kocham się z Tobą pieprzyć. - Powiedział, kiedy gwałtownie zwiększył tempo. Trzymał mnie za włosy i ciągnął tak mocno, że moje plecy chwilami przypominały literę "C". - Jak ty to robisz, że za każdym razem jesteś taki ciasny? - Chłopak trzymał mnie teraz za szyję i posuwał mnie wolniej, ale znacznie mocniej. - Odpowiadaj! - Oberwałem w twarz, co uświadomiło mi, że jego pytanie nie było retoryczne.
- Nie wiem. - Tak bardzo uniwersalne, co nie?
- Ty nic nigdy nie wiesz, na szczęście masz mnie. - Chłopak gwałtownie przyśpieszył dokładając do tego kilka głębokich westchnień, a wszystko zakończył stłumionym okrzykiem radości, jak teraz za pewne go wypełniała.

Wyszedł ze mnie i ułożył wygodnie na łóżku. Przykrył kołdrą, dał buzi w czółko i powiedział, że wykąpię się jak on skończy. Czułem się okropnie. Wszystko mnie bolało, a źródło największego bólu było w mojej głowie. To całe upokorzenie, złudzenie, że będzie lepiej jakim żyłem przez ostatnie kilka dni.

Teraz dopiero uświadomiłem sobie, że dla Wiktora na zawsze zostanę szmatą. Czasami tylko, będzie mnie stawiał na zaszczytnym miejscu, a czasem najzwyczajniej w świecie zetrze mną podłogę. Jemu zależy tylko na seksie, tylko na tym. Nie ważne czy dostanie to dobrowolnie czy siłą, liczy się to, żeby miał co pieprzyć.

***
Do przyjazdu Kacpra został: 1 dzień
Kiedy się dziś obudziłem Wiktora już nie było. Po wczorajszych wydarzeniach postanowiłem jeszcze raz się umyć. Kiedy zwlokłem się spod białej pościeli zauważyłem na srebrnej szafce nocnej tacę ze śniadaniem. Były na niej dwa croissanty z Nutellą oraz wielka szklanka soku pomarańczowego. Bez niego w tym mini pałacyku znów poczułem się jak w bajce.

Zjadłem wszystko z apetytem i poszedłem pod prysznic. Na kabinie wisiała karteczka od Szarego, na której było napisane: "Kąpałeś się wczoraj, dziś się tylko umyj i spryskaj moimi perfumami, masz pachnieć tak jak ja zawsze i wszędzie."

Wzruszyłem obojętnie ramionami wyszorowałem zęby, przemyłem twarz i wyczyściłem uszy, a następnie zgodnie z poleceniem Wiktora użyłem jego perfum. Buły ładne, nawet bardzo, lubiłem je, teraz niestety źle mi się kojarzyłem, bo wczoraj i za naszym pierwszym razem też je czułem.

Kiedy limuzyna zatrzymała się pod szkołą, szybko pobiegłem w stronę dwupiętrowego, długiego budynku. Moje liceum było żółte niczym słoneczko w bajkach dla dzieci, pokryte ciemnobrązową blachą z popiersiem patrona - Adama Mickiewicza nad drzwiami głównymi. Na lewo od wejścia do szkoły znajdowały się szatnie. Obok nich był nasz sklepik szkolny, a na przeciwko niego sekretariat oraz gabinety pani dyrektor, psychologa szkolnego i higienistki oraz kanciapa woźnych. Poza tym na parterze znajdowała się jeszcze tylko sala gimnastyczna i szatnie na W-F.

Kiedy przebrałem buty i wysłuchałem pierwszych obelg od moich kochanych rówieśników wyszedłem na piętro, dzięki wielkim, wyremontowanym niedawno schodom. Na ścianach wisiały dziesiątki, a raczej setki dyplomów w zakurzonych antyramach. Na półpiętrze, zamiast ściany znajdowały się ogromne okiennice, przez które kiedyś można było obserwować piękne stare dęby rosnące przy budynku, lecz w tamtym roku zostały ścięte, bo zasłaniały boiska sportowe będące dumą vice dyrektora.

Na pierwszym piętrze ściany korytarza zdobiły dziesiątki gazetek i białych drzwi pracowni chemicznych, biologicznych, fizycznych, matematycznych, polonistycznych i językowych. Najwięcej czasu spędzali tu oczywiście prymusi dumnie spacerujący z opasłymi podręcznikami przez korytarze pierwszego piętra, zwanego "centrum wiedzy".

Drugie piętro zajmowała bardzo duża biblioteka, która była królestwem przemiłej pani Haliny Sochoczyńskiej - niskiej brunetki o niewiarygodnie niebieskich oczach z wielkimi okularami na nosie. Pani Halina nie raz pozwalała nam wagarować wśród labiryntów półek z książkami. Nigdy oczywiście wprost, zawsze po prostu udawała, że nas nie widzi. My w zamian chodziliśmy do dyrektorki z prośbami o nowe książki do jej królestwa i pomagaliśmy w remanentach, co było dość przyjemną rozrywką.

Poza biblioteką na szkolnym poddaszu znajdowały się cztery klasy: największa - plastyczna, muzyczna, która zawalona była rozmaitymi instrumentami, oraz dwie bardzo nowoczesne klasy informatyczne. Na początku zastanawiano się, jakby dołączyć je do szkolnego "centrum wiedzy" i myślano nad przeniesieniem na górę klas językowych. Jednak nauczycielki obcych filologi z obawy o utracenie zaszczytnego miejsca na pierwszym piętrze jednogłośnie zaprotestowały i klasy komputerowe musiały znaleźć się "na szczycie".

Pierwszą lekcją mojej klasy we wtorki była informatyka. Do lekcji zostało jeszcze dwadzieścia minut, więc postanowiłem pójść do biblioteki. Kiedy pani Halina mnie zobaczyła od razu dokładnie wypytała o wszystko. Starałem się tej przejętej moją sytuacją czterdziestolatce udzielać jak najbardziej zdawkowych odpowiedzi. Nie chciałem tego roztrząsać, nie chciałem okłamywać kolejnych osób. Unikając dalszych pytań uciekłem w regały starych książek. Kiedy tak beztrosko biegłem szukając pierwszej lepszej książki, która wpadłaby mi w oko, nagle uderzyłem o coś twardego i upadłem na podłogę.

- Uważaj jak... - Chłopak nie dokończył. - Cześć Dominik. - Spojrzałem na niego i rozpoznałem Filipa.
- Cześć Filip. - Powiedziałem próbując wstać, a kiedy mi się udało podałem rękę szatynowi.
- Często tu przychodzisz? - Szatyn szedł w stronę kolejnych regałów, a ja za nim.
- Tak, przed tym incydentem przychodziłem tu codziennie. - Stanęliśmy przy oknie, a po chwili Filip usiadł na parapecie.
- Powiesz mi... dlaczego Cię tam zabrali? - Otworzył pierwszą lepszą książkę ze stosika, który niósł.
- A dlaczego Cię to tak interesuje? - Chłopak zamrugał dwa razy wpatrując się w moje oczy, a potem znów przeniósł swój wzrok na książkę.

- Chciałbym wiedzieć. - Wymamrotał po chwili milczenia.
- P-pewien chłopak znęcał się nade mną, kiedy mojego chłopaka nie było w domu. Bił mnie, głodził, próbował zgwałcić, a kiedy schroniłem się u mojego przyjaciela, to próbował mnie porwać. Coś jeszcze chcesz wiedzieć. - Jakoś tak automatycznie popatrzyłem na niego z wyrzutem.

- Czyli naprawdę jesteś gejem? - Szatyn prychnął i zszedł z parapetu.
- Masz z tym jakiś problem? - Zapytałem lekko poddenerwowany.
- Nie, cieszę się... przynajmniej nie będę jedyny. - Filip zaśmiał się w głos, a ja postąpiłem tak samo.
- Ty głupku. - Rozmawialiśmy tak aż do dzwonka, po czym obaj poszliśmy na lekcje.

Po tym dniu w szkole, który w większości spędziłem z Filipem, wiedziałem, że mogę mu ufać, lecz przez to, że zyskałem nowego przyjaciela, jeszcze trudniej było mi wrócić do Wiktora. Kiedy wychodziliśmy ze szkoły, czarny samochód mojego pana już czekał.

Z miną zbitego psa wszedłem do środka, a mój humor od razu poprawił fakt, że Wiktora nie było w środku. W związku z tym postanowiłem, że usiądę z przodu.
- Od razu lepiej. - Wymieniłem się uśmiechem z Krzysztofem i pojechaliśmy.
- Jak miną Ci dzień? - Zapytał kierowca nagle skręcając w prawo.
- Bardzo dobrze. Widziałeś dziś Wiktora? - Zapytałem wyjmując z torby dwa cukierki.
- Nie, jeszcze wczoraj wieczorem kazał mi nie brać się do pracy wcześniej niż o siódmej. Kiedy zrobiłem tak jak kazał już go nie widziałem, ale zauważyłem brak drugiego auta w garażu. - Mężczyzna wziął słodycz, którą mu podarowałem i oznajmił, że jesteśmy na miejscu.

Wszedłem do domu, prawie pustego domu. Jedyne co było słychać, to to, jak pani Helena gotuje obiad. Poza nią nie było w domu żywego ducha. Nawet pan Piotr gdzieś znikł. Najciszej jak tylko się dało wdrapałem się po schodach na górę i zamknąłem w pokoju. Ta dziwna, spokojna cisza, choć kojąca zmysły, sprawiała, że z każdą sekundą co raz bardziej się denerwowałem.

Po kilku minutach beznadziejnego włóczenia się po pokoju i rozmyślania o ucieczce, o Kacprze, o tym gdzie są wszyscy, a przede wszystkim o tym co robi Wiktor, postanowiłem dać sobie spokój i zabrałem się za odrabianie zadań. Plusem tego, że niby byłem w wariatkowie, było to, że jednym z zaleceń lekarza było stanowcze zabronienie nauczycielom pytania mnie aż do końca tego semestru.

Kiedy skończyłem postanowiłem wziąć prysznic i poszedłem w tym celu do łazienki, gdzie nie było już kartki, którą widziałem rano. Wziąłem szybki prysznic i ponownie użyłem perfum Szarego, żeby nie oberwało mi się za "nie wykonywanie poleceń". Gdy wyszedłem z łazienki przeraziło mnie to co zobaczyłem.

Cały pokój zasypany był płatkami czerwonych róż, a przy drzwiach stał Wiktor w czarnym kostiumie, z maską na twarzy. Chłopak ciężko sapał, a w ręku trzymał bukiet składający się co najmniej z kilkudziesięciu krwistoczerwonych, moich ulubionych kwiatów.

- Wiesz jak mnie przestraszyłeś? Możesz zdjąć tą maskę? Wiesz, że się jej trochę boję. - Chłopak podszedł do mnie i uklęknął. - Yyy... co ty robisz. - Ten, znów nie udzielając mi odpowiedzi, jednym ruchem ściągnął mi majtki i zaczął lizać mnie po mojej męskości. Nie trzeba było długo czekać, żebym stanął na wysokości zadania i oblewając się rumieńcami położyłem ręce na jego głowie. Przyciskałem go mocno do siebie, naprawdę mi się podobało, robił to tak perfekcyjnie, że po kilku minutach jego czarny lateksowy kostium pokrył się moją spermą.

Bezsilny, ale usatysfakcjonowany jak nigdy dotąd opadłem na łóżko i czekałem, aż Wiktor podejdzie, żeby we mnie wejść. Po chwili spojrzałem nerwowo w jego kierunku, a chłopak w lateksowym wdzianku stał przy drzwiach z... Wiktorem (?).
- Co to do cholery... - Nie mogłem w to uwierzyć, skoro Wiktor jest tu, to kto przed chwilą zrobił mi dobrze?
- Jak się bawiłeś kochanie? - Powiedział Wiktor. - A ty zmykaj już, pieniądze masz na półce przy drzwiach.
- Zdurniałeś do reszty? To nie jest śmieszne. - Chłopak prychnął i podszedł do łóżka na którym już aktualnie siedziałem.
- Oj było było. Aż sam się spuściłem jak was oglądałem. - Pocałował mnie w czoło.
- Oglądałem? Nie jestem jakąś gwiazdką porno. - Wiktor również usiadł na łóżku.
- Jesteś tym, kim tylko będę chciał, a wiesz dlaczego? - Chłopak złapał mnie za tył głowy i przybliżył mnie do swojej twarzy. Spuściłem wzrok i ze smutkiem powiedziałem to co chciał usłyszeć.
- Bo j-jestem twój? - Chwycił mnie za podbródek i patrząc w moje znużone oczy obdarzył mnie szerokim uśmiechem.
- Lepiej bym tego nie ujął skarbie. - Tym razem pocałował mnie w usta, a kiedy upewnił się, że nie protestuję. Pogłębił pocałunek, a po chwili jego język świetnie bawił się w moim gardle.

Obaj leżeliśmy na łóżku, mimo upływu czasu, ani językowi Wiktora, ani jego rękom nie było dość. Choć trzeba przyznać, że nikt inny z kim miałem tą przyjemność się całować, nie robił tego tak dobrze jak on, to bałem się, że na tym nie skończy. Na szczęście po kilku minutach oderwał się ode mnie na dobre.
- Takiego Cię lubię. - Powiedział i przetarł ręką ślinę cieknącą mu z kącika ust.
- Jakiego? - Wstałem z łóżka w poszukiwaniu pilota do telewizora.
- Lubię Dominika, który lubi się całować, lubi seks i wie gdzie jest jego miejsce. - Na szklanym ekranie zaczynała się właśnie jakaś komedia romantyczna.

Kiedy położyłem się wygodnie po mojej stronie łóżka, ten z diabolicznym uśmieszkiem zaczął się do mnie przysuwać.
- Zostań na swoim miejscu. - Odepchnąłem go, lecz to nie pomogło, bo z każdą minutą filmu ten był co raz bliżej mnie.
- Nie jesteś zabawny, wiesz? - Prychnąłem, a ten wykorzystał moją chwilową nieuwagę i zaczął mnie łaskotać.
- Prze-przestań. - Nie mogłem powstrzymać się od śmiechu.
- Mój skarbuś ma łaskotki? Dobrze wiedzieć. - Cmoknął mnie w czoło i przestał łaskotać.

- Nie jestem twoim skarbem, jestem twoją szmatą. - Powiedziałem, przypominając sobie wczorajsze wydarzenia.
- Dlaczego tak mówisz? - Zauważyłem niepokój na jego twarzy, co trzeba przyznać - ucieszyło mnie.
- Bo tak mnie traktujesz. - Nawet nie wiem kiedy się rozpłakałem, a żeby zatrzymać potoki łez wtuliłem się w białą poduszkę.

- Nie płacz proszę. - Chłopak objął mnie bardzo delikatnie, tak jakby to nie on mnie obejmował.
- To nie dawaj mi już więcej do tego powodu. -Wydukałem i powoli się ogarniałem.
- Już będę dla Ciebie lepszy. Obiecuję. - Miałem teraz ochotę przywalić mu w twarz.
- Ciągle mi coś obiecujesz, ale nigdy nic z tego nie wynika. Twoje słowa są puste i tak lekkie, że bez większych problemów kołysze nimi wiatr. - Odsunąłem się od chłopaka i złożyłem ręce na piersi.

- Daj mi jeszcze jedną szansę, zmienię się. Co ci szkodzi? - Wiktor chwycił mnie za ręce i położył głowę na moich udach.
- A jeśli odmówię? - Spojrzałem na niego ukradkiem.
- To będę wredny cały czas, a tak to choć przez chwilę sobie odpoczniesz. - Powiedział uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Rób co chcesz. - Pocałowałem go w czoło i przyjąłem wygodniejszą pozycję do spania, strącają tym samy Szarego z moich nóg.
- Dobranoc kocie. - Usłyszałem po kilku minutach.
- Miaauuu... - Odpowiedziałem i wreszcie zasnąłem.

***
Dzień powrotu Kacpra!
Dziś Mikołajki. Dziś szósty grudnia. Dziś do domu wraca mój Kacperek. Dziś jest bardzo ważny dzień.

Otworzyłem oczy i odruchowo spojrzałem na budzik.
- Dopiero szósta piętnaście uff... - Powiedziałem sam do siebie i wstałem z łóżka. Tak jak wczoraj Wiktora nie było w pokoju. Za to było co innego.

W telewizorze leciał mój ulubiony film "Śniadanie u Tiffaniego", a na komodzie stała taca z białą różą, dużą waniliową latte ze Starbucksa i dwie kromki chleba razowego posmarowane jabłkową marmoladą. Kiedy wygmerałem się po nią z łóżka zauważyłem, że nie mam swoich starych ubrań, tylko białą jak śnieg, za dużą koszulkę i równie białe jockstrapy.
Muszę przyznać, że lekko mnie to rozśmieszyło, bo tak jak wcześniej, w tych majtkach zimno było mi w tyłek. Największego szoku doznałem jednak, kiedy z tacą z jedzeniem chciałem wrócić do łóżka.

Na jednej ze ścian wisiał ogromny obraz, który idealnie odwzorowywał moją pierwszą randkę z Wiktorem sprzed kilku dni. Ta cholera musiała kazać komuś zrobić nam zdjęcie, a potem znaleźć malarza i oto jest.
Był ładny, nawet bardzo ładny. Jedyne co odstawało w nim od rzeczywistości to długość stołu, bo na obrazie się całowaliśmy, a wtedy w życiu by nam się to nie udało. Po chwili wpatrywania sie w to arcydzieło, postanowiłem wrócić do łóżka i zabrać się za śniadanie.

~Kacper~
Dziś wreszcie zobaczę mojego Domisia. Jeszcze tylko kilka godzin i będę w domu. Ciekawi mnie tylko, dlaczego od tamtego incydentu z Rafałem się nie odzywa. Nie ważne, zaraz go zobaczę i nadrobimy wszystkie zaległości. Najważniejsze jest to, że mam dla niego prezent, który na pewno mu się spodoba. Moje kochanie uwielbia słodycze, więc wielki kosz pełen najlepszych niemieckich słodyczy powinien go zadowolić.

Problem polega na tym, jak ja mu wytłumaczę ten mały skok w bok wtedy w barze po pijaku. To był tylko jeden raz, chociaż z drugiej strony, mi trudno byłoby się pogodzić, gdyby to on mnie zdradził. A może najlepiej będzie, jeśli nic mu nie powiem? Nie chce zranić mojej księżniczki, przez taką głupotę.

~Dominik~
Po skończonym śniadaniu, zegar wskazywał siódmą, a ja po cichu schodziłem na dół z tacą ze śniadania. Pani Helenki nie było w kuchni, więc położyłem tacę na blacie. Obok zauważyłem kopertę, zaadresowaną "Dla Dominika". Po chwili namysłu zdecydowałem się ją wziąć i wyszedłem z kuchni. W hallu znajdował się teraz Krzysztof z panem Piotrem, którzy dopiero co wnieśli ogromną zieloną, a przede wszystkim żywą choinkę do środka.

- Dzień dobry Dominku! - Powiedział Krzysztof i machnął do mnie ręką.
- Dzień dobry paniczu. - Powiedział pan Piotr, którego jako jedynego z tego domu nie udało mi się namówić, aby zwracać się do mnie na ty.
- Dzień dobry panom. - Odpowiedziałem i napawałem się widokiem bożonarodzeniowego drzewka. Znajdowało się ono w ogromnej brązowej donicy i sięgało hall'owego sufitu, który oddzielony był od podłogi o co najmniej trzy i pół metra.

W jednej chwili przypomniałem sobie o znalezionym wcześniej liście i pobiegłem na górę, aby sprawdzić jego zawartość. Okazało się, że były w nim instrukcje, tak jak wczoraj ta karteczka przy prysznicu.

"1. W garderobie twój zestaw na dziś leży na stoliczku w końcu pokoju."
Zbiegłem po wielkich marmurowych schodach i udałem się do znajdującej się na przeciwko gabinetu pana Sokolskiego garderoby. Po drodze zobaczyłem w hallu, jak mężczyźni siłują się z ubraniem tej monstrualnej choinki.

Otworzyłem sobie drewniane, bukowe drzwi i wszedłem do środka. Rozkoszując się pięknym zapachem jaki tam panował, włączyłem światło i podziwiając inne ubrania zbliżałem się do wybranego dla mnie outfit'u na dziś. Na stoliczku pod oknem znajdującym się w końcu pokoju vis a vis drzwi leżało średniej wielkości, świątecznie ozdobione pudełko.

Po pozbyciu się wszystkiego, co przeszkadzało w otworzeniu pudełka w pierwszej kolejności wyciągnąłem z niego nowe, czarne kocie uszka. Następną rzeczą był niebiesko-żółty sweterek w świąteczny wzór. Pod nim znalazłem białą koszulkę i czarne jeansowe rurki oraz białe stopki. Ponieważ w garderobie była również tak jakby mała przymierzalnia, postanowiłem przebrać się właśnie tam. Kiedy to zrobiłem i stwierdziłem, że dość dobrze wyglądam postanowiłem przeczytać następny punkt z kartki od Wiktora.

"2. Dziś nie idziesz do szkoły, gdyby ktoś pytał, to byłeś na badaniach. Rozkoszuj się wolnością, rób co chcesz (byle w domu) i czekaj na moje przybycie. Następny punkt przeczytaj o trzynastej."
Radośnie wybiegłem z bardzo długiego pokoju i postanowiłem pomóc chłopakom w ubraniu choinki. Efekt końcowy był fantastyczny. Drzewko było złoto srebrne, a na przemiennie zapalały się i gasły raz białe, a raz żółte światełka. To była najpiękniejsza choinka jaką widziałem. Kiedy upewniliśmy się, że wszystkie ozdoby kupione przez panią Sokolską są powieszone Krzysztof i pan Piotr zanieśli drabiny na swoje miejsce, a ja postanowiłem udać się do pani Helenki.

Kuchnia w domu Wiktora była sercem domu. Po pierwsze, prawie cały czas używana przez gosposię - panią Helenę Marszałek. Spędzała ona w niej 60% czasu, a pozostałe godziny, albo sprzątała, albo spędzała na czytaniu romansideł w swoim małym pokoiku właśnie za kuchnią.  Każdego ranka swą pierwszą kawę pili w niej Krzysztof i pan Piotr, i chodź nigdy tego nie widziałem, to kucharka nie raz opowiadała, czego to ona się nie dowiedziała, przy piciu porannej kawy z swymi wiernymi kompanami. Następnie według jej opowieści schodził tu Wiktor i jadł śniadanie, a czasem tylko przed nim, lecz zazwyczaj po robił to jego ojciec. Pani Sokolska siedziała w kuchni tylko wtedy, kiedy ustalała menu z panią Heleną. I chodź twierdziła, że woli salon do spędzania wolnego czasu, to pani Helenka mówiła, że czasem całe godziny rozmawiały przy jednej filiżance herbaty. Dosłownie przy jednej, bo piła ją pani Katarzyna, kiedy gosposia musiała uwijać się przy garach.

Kiedy wszedłem do wielkiego pomieszczenia z żółtymi ścianami i podłogą wyłożoną pięknymi błyszczącymi płytkami, było tak jak zawsze. W całym pomieszczeniu panował istny rozgardiasz. Lodówka, stojąca po prawej ręce od wejścia miała otworzone drzwi na oścież, a mimo tego, że kucharka co chwilę coś z niej wyjmowała, wydawała się ciągle pełna. Kiedy kobieta skończyła nerwowo biegać w te i z powrotem od blatu do chłodziarki, wyręczyłem ją i zamknąłem urządzenie. Przy przeciwległej ścianie rozpoczynał się kuchenny blat, który wił się wzdłuż wszystkich trzech ścian, a gdyby nie pojemniki do sortowania odpadków byłby sąsiadem zamrażalnika.  Na nim rozrzucone były wszelkiej maści miski, miseczki, dzbany, patery, brytfanki i cała masa garnków i rondelków. Widać było, że kucharka pracuje dziś na pełnych obrotach.

- Pani Helenko. Po co tego tyle? Przecież i tak tego nie zjemy. - Kobieta spojrzała na mnie z nieco kpiącym uśmieszkiem i wróciła do pracy.
- Dziecko... no przecież, że ta masa jedzenia nie jest tylko dla państwa Sokolskich. - Kiedy nie patrzyła ukradłem ze stołu jedno ciasteczko i od razu wsadziłem je do buzi. - Jutro organizują oni bal w swoim domu, a to co tylko mogę zrobić wcześniej, to robię dziś, żeby dać radę, bo pani Katarzyna nie lubi catering'ów. - Ciastko było naprawdę pyszne i choć miałem ochotę na kolejne to przypomniała mi się moja mordercza dieta i postanowiłem się opanować.
- Nie wie pani gdzie jest Wiktor? - Zapytałem w pewnym momencie, a kobieta, która zajęta była do tej pory zdobieniem ciastek popatrzyła na mnie z uśmiechem.

- Oczywiście, że wiem, ale jest to tak bardzo przed Tobą strzeżone, że nie mogę Ci nawet nic podpowiedzieć. - Kobieta wróciła do swojego zajęcia, a ja znudzony tym wszystkim opuściłem kuchnię. Kiedy z niej wychodziłem zegar wskazywał dopiero dziewiątą.

- Co ja mam tu robić sam przez najbliższe cztery godziny? - Kiedy tylko powiedziałem to na głos w mojej głowie zaświtał szatański plan, aby lepiej poznać dom Sokolskich. Wyszedłem z korytarza wiodącego do kuchni, a kiedy znajdowałem się w hallu postanowiłem zacząć zwiedzanie od parteru.  Minąłem wielkie schody i zacząłem przyglądać się drzwiom w tej części domu, w której rzadko bywałem. Przede mną, z lewej i prawej strony świetnie prezentowała się siódemka drzwi. Wiedziałem, że pierwsze z nich po lewej to sypialnia Sokolskich, pokój na przeciwko niej to garderoba, a za drzwiami na lewo od sypialni kryje się gabinet taty Szarego. Tych pomieszczeń w ogóle nie byłem ciekawy, więc postanowiłem skupić się na trzeciej furtce po lewej.

- Cholera! - Powiedziałem kiedy po naciśnięciu klamki drzwi ani drgnęły.
- Czy mogę w czymś pomóc proszę pana? - Oczy ledwo nie wyskoczyły mi z orbit, kiedy usłyszałem ten znajomy głos. Za mną stał nie kto inny jak pan Piotr. Był to wysoki, szczupły mężczyzna o siwych, półdługich, lecz bardzo rzadkich włosach.  Ubrany był zawsze we frak i białe rękawiczki, czasami nawet śmiałem się, że musi w nim spać. Był prawdziwym wzorem savoir vivre'u, który wypływał z każdego jego opanowanego, poważnego gestu, ruchu i słowa.

- Nie, nie... ja tylko. Yyymm... ja po prostu przechadzałem się po domu. - Mężczyzna posłał mi ostre spojrzenie i szybko zlustrował mnie wzrokiem zatrzymując się na moim nerwowym uśmieszku.

- Gdyby mnie pan potrzebował, to będę w salonie lub kuchni. Wystarczy zawołać. - Mężczyzna poprawił śnieżnobiałe rękawice i udał się w stronę salonu.

- Uff... - odetchnąłem z ulgą i jeszcze przez chwilę po tym jak kamerdyner zniknął mi z oczu słuchałem mojego bijącego serca, które wręcz chciało wyskoczyć mi z piersi. Teraz mój wzrok skupił się na czymś, co błyszczało przy framudze drzwi w końcu korytarza. Poszperałem w niej trochę i znalazłem maleńki kluczyk.

- A to skubaniec jeden. - Pokiwałem głową, przekręciłem kluczem w zamku i jak najszybciej wszedłem do środka. W pomieszczeniu panowała całkowita ciemność. Chciałem otworzyć zamknięte przed chwilą drzwi, ale usłyszałem czyjeś kroki. Przez chwile błądziłem rękami po ścianie i szukałem gniazdka, a kiedy wreszcie je znalazłem w pokoju rozbłysły dziesiątki kolorowych świateł.

~Kacper~
- Dobra. Dzięki za podwózkę chłopaki, widzimy się jutro na uczelni. - Machnąłem do nich i z walizkami oraz koszem dla Domisia wszedłem do naszej kamienicy. Bardzo ją lubiłem, była nieduża, lecz bardzo zadbana i odrestaurowana w lekko klasycystycznym stylu, a co najważniejsze była w dobrym punkcie miasta. Nasze mieszkanie rodzice odziedziczyli po babci mojego taty, ale kiedy tylko się dorobili kupili jeszcze jedno obok i połączyli oba ze sobą. Na tym samym piętrze co my mieszkali jeszcze państwo Dąbkowie, pan poseł Wąs z rodziną oraz lekarska rodzina Ogrodników.

Kiedy dotarłem pod drzwi naszego mieszkania chciałem je otwierać, kiedy poczułem pod stopami jakąś nierówność. Zajrzałem pod wycieraczkę, a tam leżała starannie zafoliowana, biała koperta. Podniosłem ją szybko z podłogi i wszedłem do mieszkania. Rzuciłem ją na stół, rozebrałem się, a torby zaniosłem do naszej sypialni. Usiadłem w kuchni i otworzyłem kopertę.

~Dominik~
Ściany w pomieszczeniu były czerwone, podobnie jak połowa świateł, która na nie padała. Czarne meble w znikomej ilości rozstawione po bokach były ledwo zauważalne, a największą uwagę przykuwało równie ciemne okrągłe łóżko na środku, a raczej materac. Ten mroczny, a za razem erotyczny klimat od razu skojarzył mi się z burdelem i coś w tym musiało być, bo kiedy podszedłem do kominka znajdującego się na przeciwko drzwi zobaczyłem na nim niewiarygodnie wielką kolekcję filmów porno dla gejów, schludnie ułożonych kolorystycznie. Było tu wszystko, a nawet więcej niż mogłem sobie wyobrazić. Nad kominkiem, przymocowany był oczywiście wielki plazmowy telewizor, a pod nim znajdowało się DVD. 

- O matko... - Powtarzałem w kółko przeglądając same pudełka tych płyt. Azjaci, murzyni, tatuśkowie, emo, dresiarze, najróżniejsze fetysze, o których większości nie miałem pojęcia i to nie koniec. Przełknąłem głośno ślinę i na samą myśl o tym co mogło się znajdować w tych czarnych szafkach i półkach przechodził mnie dreszcz. Zastanawiało mnie tylko jedno. Dlaczego Wiktor nigdy mnie tu nie przyprowadził. Dlaczego nigdy tego ze mną tu nie zrobił? Im dłużej przebywałem w tym pomieszczeniu, tym bardziej kusiło mnie, aby zaglądnąć do szafek, aż w końcu znalazłem.

Zawartość pierwszej sprawiła, że o mało nie pękłem ze śmiechu. Był w niej tak niewiarygodnie ogromny zapas gumek, że nie zostałby wykorzystany nawet przez dwa lata w domu uciech. W następnej szufladce były rozmaite lubrykanty, smary itd. Dwie pierwsze zniesmaczyły mnie na tyle, że nie wiedziałem, czy dam radę otworzyć kolejną. Jednak moja ciekawość zwyciężyła, a to co zobaczyłem w trzeciej z nich zaskoczyło mnie, ale tak jakby nieco bardziej na plus. Były to komiksy, a dokładniej manga, a jeszcze dokładniej YAOI.

- Ooo... jakie to słodkie... - Znów mówiłem sam do siebie, ale ponieważ robiłem to od dzieciństwa, to byłem przyzwyczajony, tak jak moi najbliżsi. - Mój niewyżyty seksualnie psychopatyczny pan, lubi sobie poczytać yaoi. - Przypomniały mi się czasy, kiedy sam kupowałem mangi m.in. o Cielu i Sebastianie, których miał tu chyba każdy numer. Niestety, po tym jak związałem się na poważnie z Kacperkiem przestałem je zbierać, ponieważ nie bardzo mu się to podobało, wręcz otwarcie to krytykował, a poza tym krucho u mnie było z kasą. Do innych szafek nie miałem już zamiaru zaglądać. Usiadłem sobie cicho w kąciku ze stertą komiksów i postanowiłem nadrobić zaległości.

~Kacper~
- Jak to w ogóle możliwe? Jak mogło do tego dojść? Dlaczego nie zorientowałem się, że coś się dzieje, kiedy ten po raz drugi przestał się ze mną kontaktować? Idiota! Idiota! Totalny bezmózgi idiota ze mnie. - Krzyczałem i waliłem głową w stolik jakby miało mi to w czymś pomóc. Pojechałem do tych pieprzonych Niemiec, kiedy tu jedyna osoba, którą tak naprawdę kocham walczyła o życie najpierw pod torturami mojego własnego kuzyna, a potem jakiegoś debila, który go kupił jak jakąś rzecz. A gdyby tego było mało, to sam zachowałem się ja ostatni dupek, schlałem się i zdradziłem go z pierwszym lepszym chłopakiem, który przede mną klęknął.

Napisał, że są cholernie bogaci i wezwanie policji czy droga sądowa nie ma tu żadnego sensu. To jak ja go do cholery stamtąd wyciągnę? Po tym wszystkim co przeżył, gdy dowie się, co mu zrobiłem, to to go zabije, albo sprawi, że nie będzie chciał mnie znać i stracę go na zawsze. Wziąłem ze sobą kartkę i udałem się do sypialni usiadłem na łóżku. Na odwrocie kartki zobaczyłem jakiś numer telefonu. Wyciągnąłem szybko mojego smartphone'a i zadzwoniłem. Na szczęście ktoś odebrał.

~Dominik~
Spakowałem wszystkie komiksy do szuflady, a już za dziesięć trzynasta opuściłem tajny pokój Wiktora i pobiegłem do sypialni. Kiedy wybiła pełna godzina usiadłem na łóżku i przeczytałem ostatni punkt.

3. Zejdź do piwnicy.
Szybko ruszyłem na schody i nie czekając na nic przeszedłem przez hall, a potem otworzyłem sobie drzwi od podziemi. Było bardzo ciemno. Chciałem zaświecić światło, ale oczywiście było wyłączone. Schodziłem dalej w dół nie widząc nawet swoich rąk, bo niestety zamknąłem za sobą drzwi.

- Kochanie... - Usłyszałem głos Wiktora, ale za nic w świecie nie mogłem rozpoznać z której strony pochodzi. W jednej chwili zobaczyłem w ciemnościach mały ognik, który szybko zbliża się do mnie. Po chwili był już tak blisko, że zobaczyłem oświeconą przez niego twarz Szarego.

- Chodź ze mną. - Poczułem jak chwyta mnie za rękę i ciągnie w stronę metalowych drzwi. Kiedy tylko je otworzył moim oczom ukazały się te same białe ściany i meble, ale wszystkie z nich były świątecznie ozdobione. Na szafkach zawieszone były łańcuchy, na komodach spoczywały dziesiątki stroików, w których paliły się świece. Najpiękniejszy jednak był sufit, bo na nim zawieszone zostały setki sztucznych śnieżynek i złotych baniek. Aby stworzyć w tym okropnym miejscu nieco milszą atmosferę na podłodze zostały położone świąteczne dywany, a kopuły ze zwłokami, oraz wszystkie sprzęty obwinięte żółtymi światełkami. Natomiast pod nimi znajdowała się cała sterta paczek.

- Chciałbym, żeby ten dzień był najpiękniejszym dniem w twoim życiu. - Powiedział, a potem pocałował mnie w policzek. To było takie niezwykłe. Nie wiem czy to przez ten świąteczny klimat, który stworzył w tym strasznym laboratorium, czy to przez jego niezwykle delikatny pocałunek, ale chciałem, żeby ta chwila trwała na zawsze. Chłopak objął mnie i zaczął kołysać się na boki.

- Chcesz ze mną tańczyć czy mnie uśpić? - Zapytałem tuląc się w jego ciepłe ciało.- A co? Taniec mi nie wychodzi? - Nie widziałem teraz jego twarzy, ale byłem pewien, że malowało się na niej lekkie zdezorientowanie.

- W obu przypadkach jesteś świetny pod warunkiem, że panujesz nad sobą. - Przytuliłem go mocniej.
- Musisz mi to wypominać? - Chłopak odsunął się ode mnie i trzymał za ramiona.
- Po prostu chcę, żebyś się zmienił. To wszystko. Bo jeśli nawet coś między nami jest, to skutecznie doprowadzasz to do autodestrukcji. - Chłopak sięgnął po małe pudełeczko leżące na szczycie góry prezentów i po chwili wyciągnął z niego przepiękny naszyjnik z literką "W".
- Jest piękny! - Powiedziałem, a on zapiął mi go i oparł się na moim ramieniu.
- To Tiffany. - Powiedział dumnie.
- Wiem. Jeszcze raz bardzo dziękuję. Jesteś kochany. - Znów się tuliliśmy.

Musieliśmy wyglądać naprawdę słodko no obaj mieliśmy na sobie świąteczne sweterki, a ja stałem na jego glanach, zaciskając ręce na jego szyi. Wiktor raz, drugi i trzeci zaczął ciągnąć za skórę mojej szyi.
- Ej romantyku... to już koniec tego pięknego dnia? - Zapytałem pokazując mu która jest godzina.
- Nie... zaplanowałem dla Ciebie jeszcze szereg atrakcji. - Powiedział, a potem dodał, żebym pomógł mu zanieść te stosy prezentów na górę.

~Kacper~
- Ok. Już tam jadę. Dzięki za informacje. - Powiedziałem do tej dziewczyny i wyszedłem z mieszkania. Powiedziała mi gdzie dokładnie znajduje się teraz Dominik i żebym nie robił nic pochopnego. Ale jak? Nie wiem co się z nim dzieje. Nie wiem jak się czuje. Wiem tylko, że dowalę temu chujowi, który porwał moją księżniczkę. Muszę go przynajmniej zobaczyć, muszę coś zrobić. Dominik, jadę po ciebie!

~Dominik~
- Tak więc Wesołych Mikołajek. - Powiedział po raz kolejny Wiktor wręczając prezent, tym razem Krzysztofowi. Jak dowiedziałem się od niego na schodach, co roku dawali swym pracownikom prezenty, za wytrwałość i wszelkie wyrzeczenia związane z pracą u nich. Był to naprawdę miły gest z ich strony i z wielką przyjemnością patrzyłem jak każde z nich dostaje jakiś piękny, drogi prezent i kopertkę z premią świąteczną. Potem Wiktor podarował też prezenty rodzicom, a kiedy przy choice zostało jeszcze z pięć paczek uśmiechnął się do mnie.

Państwo Sokolscy, ja i Szary oraz pani Helena, Krzysztof i Pan Piotr piliśmy czerwone wino w hallu i omawialiśmy, a raczej oni omawiali jutrzejszą imprezę i zbliżające się święta oraz sylwestra. Było coś po szesnastej, kiedy pan Sokolski zaprosił kamerdynera i szofera na cygaro i szklaneczkę czegoś mocniejszego do salonu, a pani domu wraz z gosposią poszły do kuchni. Siedziałem na krześle i podziwiałem przepiękną choinkę wspominając święta w moim rodzinnym domu i bawiłem się moim naszyjnikiem.

- Kotku rozpakuj prezenty, bo ja muszę przygotować coś w sypialni. - Wiktor wyszedł po schodach, a ja otworzyłem pierwsze pudełko. Były w nim chyba z dwadzieścia książek o historii sztuki, malarstwie, rzeźbie, nurtach i kierunkach artystycznych i inne. To był chyba najpiękniejszy prezent świąteczny, bo nigdy nie mogłem pozwolić sobie na tak drogie książki.  Zawartości innych paczek nie miałem ochoty już sprawdzać. Usiadłem na podłodze i zacząłem przeglądać książki. Uwielbiałem je, uwielbiałem fotografie i rysunki wewnątrz nich, uwielbiałem ich zapach i to jak pięknie leżą na półkach, a najbardziej uwielbiałem te o sztuce. 

~Kacper~

To chyba tu, a przynajmniej tak mówiła Konstancja, czy jak jej tam było. Co ja powiem jeśli otworzy ktoś inny niż Dominik, a na pewno tak się stanie. Co ja mam tak właściwie zrobić. A może by tak się gdzieś zaczaić i... nie to głupi pomysł. Na początku po prostu zapukam i udam, że się zgubiłem. Tak, to w miarę sensowny pomysł. Nie, jest do dupy... ale i tak nie mam innego.

- Ding! Dong! - Czekałem aż te drzwi się otworzą. Nie wiedziałem nawet kto to zrobi i jak się zachowa. Czy ta osoba będzie coś wiedziała o Dominiku, czy w ogóle ktoś w tym domu mu współczuje? Mój Domiś siedzi tam uwięziony, muszę go wydostać.

~Dominik~
- Ja otworzę... - Krzyknąłem odrywając się od książek i kiedy zobaczyłem Wiktora na schodach poszedłem do drzwi wejściowych. Czyżby była to kolejna niespodzianka Wiktora? Zaraz zobaczymy. Otworzyłem drzwi, ale to co tam zobaczyłem przeszło moje najśmielsze przypuszczenia. Przede mną stał Kacper. Mój Kacper, to naprawdę on. Gdyby nie chłód zimowego powietrza łaskoczący mnie po nogach w życiu nie uwierzyłbym, że to nie sen. Nie wiedziałem co zrobić, ani co powiedzieć. Z każdą sekundą słyszałem tylko co raz to głośniejsze kroki Wiktora, które zaczynały wprawiać mnie w stan lękowy.

- Cześć kochanie. - Powiedział blondyn chwytając mnie za rękę.
- Cześć Kacperku. - Odpowiedziałem ściskając jego dużą, mimo mrozów ciepłą dłoń.

To by było na tyle w tym rozdziale. Mam nadzieję, że podoba wam się on równie bardzo co mi. Bardzo proszę wyrażajcie swoją opinię w komentarzach, bo uwielbiam je czytać i na nie odpowiadać, zadawajcie pytania, nie zapominajcie dać gwiazdki i polecajcie znajomym! A wytrwałych zapraszam jeszcze na dwa dość krótkie LBA.

Liebster Awards #2
(za nominację dziękuję VeliazwanaVel)

1. Jaką potrawę najbardziej lubisz?
Pizza!

2. Jakiej orientacji jesteś?
Sorry girls, I'm gay.

3. Skąd pomysł na ciała pływające w formalinie?
Biologia + American Horror Story Freak Show

4. Masz najlepszego przyjaciela/przyjaciółkę? Jeśli tak, to czy on/ona wie, że piszesz na Wattpadzie?
Nie, nie wie. Nie wie nawet o mojej orientacji. 

5. Co sprawia, że spinasz pośladki i bierzesz się za pisanie?
Komentarze tych, którzy to czytają.

6. Czy imiona twoich postaci mają jakieś znaczenie lub odwzorowanie w prawdziwym życiu?
Kompletnie nie.

7. Jaki gatunek książek czytasz?
Lubię biografie, albumy, wiadomo, że powieści, nie mam ulubionego gatunku.

8. Lubisz Harry'ego Pottera?
Bardzo, ale chyba nie zasługuję na miano Potterhead.

PS. Przeraziłaś mnie tym tekstem o tym, że twoi znajomi też chcą wiedzieć - boję się...

Liebster Awards #3
(za nominację dziękuję Kawaii_Neko_Girl)

1. Czy kiedykolwiek czułeś taki wstyd, że mógłbyś zapaść się pod ziemię? Jeśli tak, to wymień jedną z takich sytuacji.
Nie, chyba aż tak źle to nie było.

2. Lubisz mnie ^.^
Nawet Cię nie znam.

3. Próbowałeś kiedyś zabić kogoś wzrokiem?
Cały czas to robię.

4. Co sądzisz o związkach na odległość?
Nie mają sensu.

5. Skąd się biorą dzieci?
Zapytaj mamy ^.^

6. Czy chaotyczne kombinacje efemetrycznych pryncypiów są w stanie zdeterminować neutralną ecywiatywę absolutu dobrego i złego?
Pod warunkiem, że abstrakcyjność ich egzystencji jest wprost proporcjonalna do zadanego przez Ciebie pytania.

7. Jurek obszedł jezioro. Jezioro zostało przez Jurka...
Nie wszystkie czasowniki w języku polskim mają stronę bierną.

W obu przypadkach nie nominuję nikogo, ponieważ nie mam czasu, bo kiedy to piszę już jestem spóźniony na sylwestra! Ponieważ, kiedy wy to czytacie jesteście już dawno po, chciałby wam życzyć udanego 2016 roku moi kochani!
Kto chce next daje gwiazdeczkę!





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro