4
Nooroo nigdy nie miało szczególnego szczęścia do właścicieli... to znaczy, tak jakby.
Kiedyś miało kilku posiadaczy swojego Miraculum, którzy traktowali małe stworzonko z należytym mu szacunkiem, ale te czasy bardzo szybko minęły, a ono wpadło w niepowołane ręce, zmuszające je do rzeczy, do których nigdy nie chciałoby przyłożyć swojej łapki. Może to wina mocy, które posiadało?, czy to był czynnik sprawiający, że wszelkie łotry zwracały na nie szczególną uwagę? Wołałoby raczej szerzyć miłość i dobroć niż potęgować negatywne uczucia, i patrzeć, jak wiele niczego winnych ludzi staje się potworami (nawiasem mówiąc – naprawdę kiepskich nazwach, to trochę tak, jakby jego właściciel znajdował je w paczce chipsów) z powodu, wpadającemu w oczy każdemu o nieczystym sercu, umiejętnościach, które ku temu pozwalają.
Przebywało same ze swoim nowym właścicielem. Początkowo naprawdę cieszyło się, że w końcu może rozprostować łapki i swoje skrzydełka, wchłaniając nowy, nieznany jeszcze sobie świat dookoła, ale dość szybko całe szczęście, jakie miało wydawało się wyparować w momencie, kiedy tylko natknęło się na te oczy. Już po samym spojrzeniu, które nie trwało dłużej niż kilka sekund, wiedziało, że los, jaki miało, właśnie został przesądzony.
Każdy kolejny dzień wydawał się być gorszy od poprzedniego, a biedne Kwami szybko poznało swoje miejsce. Za najmniejsze pisknięcie w nieodpowiednim momencie mogło zostać wysłane do swojego Miraculum, a tam nie miało kontaktu z nikim, ani niczym, przez co pogrążało się w samotności. Chociaż niekiedy myślało, że takie wygnanie było bardziej wybawieniem niźli faktyczną formą kary. Czasem wolało posiedzieć w ciemnej próżni, niźli wysłuchiwać choć jednego słowa więcej... bo zazwyczaj takowe właśnie je przerażały.
Niestety dzisiaj wydawało się, że dzień będzie całkiem pracowity. Nooroo za takimi nie przepadało. Zazwyczaj oznaczało to, że jakiś mieszkaniec skończy w jeszcze gorszym stanie, niż wtedy, kiedy go znaleziono. A przynajmniej tak to wyglądało z poprzednim właścicielem, jakiego miało. Małe Kwami naprawdę nie potrafiło zrozumieć tego miasta, w jakim się znalazło. Nie, aby nie widziało wielu dziwnych rzeczy, jednakże... chyba nie było przyzwyczajone, aby widywać je tak często i w tak wielu ilościach w jednym miejscu.
Na przykład: poprzedni właściciel jakiego miało wydawał się być dość obsesyjny na wielu punktach. Chociaż obsesja mogła być zbyt dużym słowem, po prostu był dość... inny, na swój sposób. Z pewnością miał dziwne fantazje, o czym zdarzyło się dowiedzieć stworzeniu, kiedy ten postanowił przemienić się w łóżku. Nooroo do dzisiaj próbuje wymazać te wspomnienia, niestety, bezskutecznie. W każdym razie, miał on zwyczaj akumanizować ludzi, którzy go czymś zdenerwowali, podjudzając ich i przeciągając na swoją stronę, aby pomogli mu zniszczyć innych wrogów, których sam sobie narobił. To nie był zbyt ciekawy widok i wielu z takich nie powróciło do domu, bo Posiadacz doskonale się bawił, nie zważając na fakt, że swoimi mocami jest w stanie przeciążyć czyjeś ciało. Z resztą nie wydawał się być nawet typem osoby, która jakkolwiek by się tym przejmowała.
Nie, aby teraźniejszy właściciel, jakiego posiadło miał być lepszy, ale ten wydawał się być znacznie rozsądniejszy. Samo nie wiedziało, czy ma się tym bardziej cieszyć czy martwić.
Milczało więc, ze zwieszoną głową i opuszczonymi wzdłuż ciała łapkami, wlepiając swój wzrok w podłogę, jakby bało się, że samo spojrzenie mogło by zesłać na niego całą tę nienawiść i gniew, które zawsze wydawały się być w nieskończonej ilości, gotowe do wybuchu. Wsłuchiwało się bezczynnie w cały ten typowy dla nich wszystkich monolog, już nawet nie próbując strzępić sobie języka na tłumaczenie poszczególnych niejasności, czy próbę przeprowadzenia ich na inną, lepszą ścieżkę.
To nigdy nie działało.
Więc milczało, zawieszone w powietrzu, lewitując nad kanapą, zastanawiając się czym zawiniło, aby zostać skazanym na ten los, kiedy nagle przed oczami ukazał mu się dzieciak. Nie znało go bo też i skąd by mogło? Wydawał się być jednak smutny, co nie było trudne do odgadnięcia po gromkich łzach zalewających jego pulchne policzki. Krzyczał coś do dziewczyny, ale Nooroo nie było w stanie usłyszeć słów. Wyglądało to na zerwanie, w dodatku publiczne i całkiem bolesne.
Kwami zacisnęło usta, doskonale wiedząc co to oznacza, ale nie chcąc dopuścić do siebie tej myśli. Więc mieli teraz atakować również młodzież i dzieci? Narażać ich na liczne kontuzje, urazy i traumy poprzez własne widzimisię?
– Mistrzu, nie sądzę-
– Zamilcz.
Zaledwie jedno słowo sprawiło, że całe ciało Kwami się spięło, a ono opuściło zawstydzone wzrok, jakby samo odezwanie się było rzeczą karygodną. Doskonale wiedziało, że nie ma w sobie dość oporu, aby móc przeciwstawić się temu co miało nadejść. Dlatego też nie było żadnego problemu, kiedy pomieszczenie wypełniło fioletowe światło, a przez okno wyleciała mała, czarno-fioletowa ćma...
---
Nuhh, teraz z czasem u mnie krucho, ale to nigdy nie oznacza, że porzucam swoje twory.
Dziś, co prawda, krótszy, ale zależało mi, aby zbyt wiele nie zdradzać.
--
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro