Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3

Karen (jak zawsze dobra samarytaninka), przyniosła do domu kota. Nie, aby było to coś dziwnego, już od jakichś kilku lat ich dom stanowi dziwny przytułek dla bezdomnych zwierząt, które nieszczególnie przejmują się brakiem pożywienia czy groźnymi strzałami (niekiedy wycelowanymi w ich kierunku przez złych sąsiadów czy samego Stuarta, jeżeli byłby w naprawdę kiepskim nastroju), zawsze powracając na ich podwórko. Nie wiedzieli dlaczego dokładnie, nie mieli im do zaoferowania nic poza przyniesieniem miski z czystą wodą czy okazjonalnie (naprawdę, naprawdę rzadkie okazje) podzielić się z nimi jakimiś resztkami (chociaż czy resztki z resztek w ogóle były resztkami?).

Ten przypadek był jednak inny... i to z kilku powodów.

– Kenny! – zawołała dziewczynka od progu, kiedy tylko wbiegła do domu, nie przejmując się nawet ściąganiem butów (to zawsze bezpieczniejsze od biegania w skarpetkach czy boso), zdobywając już głośne skarcenie ją przez Kevina, za zachowywanie się zbyt głośno. Uśmiechnęła się jedynie do starszego z przeprosinami, ściszając głos jedynie o trochę, gdy znów zawołała drugiego z braci.

Kevin wydawał się zupełnie nie zainteresowany czarnym stworzeniem w jej rękach, ale przestał już podniecać się nowymi zwierzakami, kiedy przyuważył, że mają one raczej więcej wad niż zalet. Szczególnie szczury i karaluchy, uh, jak on ich nienawidził. Każdy posiłek wydawał się być walką, kiedy te przebrzydłe gryzonie wyczuwały jedzenie, nie bojąc się otwarcie podbiec i wyrwać coś z dłoni.

Dziewczynka nawet nie zapukała, kiedy trąciła łokciem drzwi do pokoju Kennyego, uważając, by nie opuścić przypadkowo stworzenia w swoich rękach. Dalej uważała go za kotka, nawet, jeżeli te wydawało się być nadmiernie gadatliwe. Znalazła je na drodze, podczas powrotu od rodziny Tuckerów, kiedy próbowało zjeść lampki, podświetlające jedną z witryn sklepowych. Pierwotnie wystraszyła się, kiedy to nagle się do niej odezwało, ciągle prosząc o coś do jedzenia, ale szybko po prostu to zaakceptowała, chcąc pomóc biednemu stworzeniu. Niestety w tej kwestii nie mogła wiele zdziałać, szczególnie, że dopiero jutro przychodził termin uzupełnienia ich zapasów, ale kto był lepszy w rozwiązywaniu problemów, niż jej bracia?

Wchodząc do środka nie przejmowała się początkowo spanikowanym wyglądem blondyna, który prawie w tym samym czasie opadł, kiedy zauważył, że to tylko ona, aby zaraz zmienić się w troskę, wiedząc, że rzadko kiedy już przychodziła tak po prostu. Szczególnie, kiedy nie pukała, chyba, że chciała go zwyczajnie wkurzyć, ale nieczęsto się do tego posuwała, nawet, jeżeli dziecko w jej wieku wydawało się w większości żyć na denerwowaniu wszystkich wokoło.

– Oho, patrz. Teraz będzie zabawnie! – kociak w jej rękach nagle się ożywił, kiedy uniósł się nad ziemią i puścił jej oczko – To zawsze najzabawniejsza część tego wszystkiego. Po prostu mnie obserwuj – powtórzyło, kiedy zbliżyło się do blondyna i bezczelnie wytknęło mu język tuż przed samą twarzą, zanim roześmiało się głośno – Moją ulubioną częścią jest moment, w którym zdajesz sobie sprawę, że on mnie nie widzi-

– Karen? – piętnastolatek spojrzał wpierw na swoją siostrę, nim wziął głęboki wdech, splatając obie dłonie, nim wskazał ruchem głowy na czarne stworzenie, które widocznie bawiło się w najlepsze latając po całym pokoju i próbując wejść w każdy zakamarek, jaki tylko napotkało na swojej drodze – Wiesz, że naprawdę Cię kocham i w ogóle, ale... CO TO KURWA JEST?

– Kotek? – odparła jedynie, chociaż w jej głosie słychać było wątpliwości, oczywistym było, że sama jeszcze tego nie rozgryzła.

Owy ''kotek'', słysząc tę zniewagę szybko do nich wrócił, wyrywając i tak już ledwo trzymające się drzwi szafy z zawiasów, które ciężko opadły na podłogę. Splotło swoje czarne łapki na małym torsie, a wyraz jego twarzy nie świadczył o niczym dobrym. Wydawał się być raczej zły, niż zaciekawiony, jak wcześniej.

– ''Kotek"? KOTEK? Czy ja Wam wyglądam na pieprzonego kota? – wykrzyknęło oburzone – Jestem Plagg! Kwami destrukcji! Mógłbym zniszczyć to miejsce jednym drgnięciem ogona!

– To nie tak, że ten dom i tak rozpada się przy każdej większej wichurze – mruknął Kenny, niezbyt przejęty tym, że jakieś małe stworzenie poniekąd im grozi, gdy wyciągnął rękę do swojej siostry, a ta od razu ją ujęła, siadając obok niego na materacu – Karen, wiesz dobrze, że naprawdę nie możemy już sprowadzać więcej zwierząt. Pamiętasz jak tata zdenerwował się ostatnio na Chrupka, bo szczekał za głośno przy jego oknie?

Dziewczynka speszyła się trochę na te słowa, ale pokiwała głową, doskonale to pamiętając. Tamtej nocy naprawdę bała się, że mały kundel już nigdy więcej nie zaszczeka, na szczęście Kevin wkroczył do akcji i udało mu się położyć starszego mężczyznę do łóżka, zarabiając przy tym niezbyt ładnego siniaka w szczękę.

– Uh, nuh... ale on naprawdę potrzebuje naszej pomocy. Próbował zjeść lampki sklepowe! Myślę, że nawet kilka z nich przegryzło... – broniła się słabo.

– Hej! Czy Wy mnie ignorujecie?!

– Karen... – zaczął, ale zaraz zamilkł widząc, jak młodsza odwraca się do niego z tym żałosnym wyrazem twarzy, który zawsze sprawiał, że ściskało go w żołądku – Karen my naprawdę nie... oh, no weź... – jęknął, gdy się do niego przytuliła, dalej robiąc tą minę, na co tylko westchnął sfrustrowany – Dobra. Ale ten jest ostatni, okej?

– ... Wy naprawdę mnie ignorujecie.

– Dobrze! – wykrzyknęła szczęśliwa, zaraz wstając, gdy próbowała ponownie wziąć czarną istotkę w ręce, ale ten skutecznie jej uciekł – Oh, Plagg, daj spokój. Możesz z nami zamieszkać! – wykrzyknęła uradowana.

– Tak. Nie. Dziękuję. Nie chcę mieszkać w takim miejscu – mruknęło Kwami, rozkładając łapki, jakby chciało tym samym pokazać dziewczynce, że rozpadający się pokój z plakatami NASCAR i nagich pań dookoła nie jest wymarzonym miejsce dla niego.

– Okej, w takim razie idź na ulicę – odezwał się Kenny, co zaraz zwróciło uwagę czarnego stworzenia, jakby dopiero teraz zdało sobie z czegoś sprawę.

– Ty! – wykrzyknęło, kiedy szturchnęło łapką w pierś nastolatka, który tylko uniósł pytająco brew na to działanie – Jak Ty mnie w ogóle widzisz? To szaleństwo! Ludzie nie powinni w ogóle- – zamilkło na chwilę, jakby dopiero zdało sobie z czegoś sprawę, gdy jęknęło sfrustrowane – Cholera, znów pomieszałem. To elektronika nas nie wychwytuje, a nie ludzie. To do bani.

Rodzeństwo McCormick jedynie wymieniło się spojrzeniami, nim oboje wzruszyli ramionami, jakby to było coś zupełnie normalnego. Właściwie niewiele ich to obchodziło, dopóki stworzenie niezbyt dokazywało to dlaczego mieliby się tym nadmiernie przejmować? Kenny mógł przeżyć zerwane drzwi, a widocznie Karen naprawdę zależało na tym małym kocie, więc tak naprawdę nie miał zbyt wiele do powiedzenia na ten temat.

Nie informując o tym małego, gadatliwego stworka po prostu wyszli z pokoju, zgarniając po drodze Kevina (a raczej otoczyli go i zmusili do pójścia ze sobą, bo widocznie upartość była czymś genetycznym w ich rodzinie), aby wejść do kuchni, ciesząc się, że rodziców nie będzie jeszcze co najmniej przez dwie godziny (a przynajmniej tak obstawiali). Z głośnym skandowaniem Karen o posiłek (''wspólna kolacja! Wspólna kolacja!'') i po raz drugi zmuszeniem najstarszego, aby po prostu usiadł i zjadł coś w końcu wspólnie z nimi, blondyn zajął się przygotowaniem jajecznicy, bo nie zajmowało to zbyt wiele czasu, a jajka były ostatnim produktem, który wydawał się jeszcze jakoś przetrwać, kiedy nie były bezmyślnie używane jako broń do rzucania w siebie przez ich rodziców.

Dziewczynka z zadowoleniem wyciągnęła talerze, jedyny zestaw, który nie został jeszcze potłuczony, po prostu szczęśliwa, że może się na coś przydać, kiedy brunet westchnął ciężko, opierając głowę o rękę, przyglądając się bez słowa rodzeństwu. Zachowywali się tak, jakby chwilę temu właśnie nie rozmawiali z dziwnym, latającym kotem, ale widocznie ten miał inne plany, bo kiedy tylko wyczuł jedzenie od razu znalazł się w kuchni (nawet nie kwapił się o przemieszczanie się przez drzwi, kiedy przeszedł przez ścianę do pomieszczenia, omal nie wytrącając widelca z ręki blondyna, kiedy otworzył usta, wpychając sobie do ust tyle jajek, ile zdążył pomieścić, nie przejmując się, że są jeszcze w połowie surowe).

– Cholera – syknął Kenny i niezbyt delikatnie odepchnął Kwami na bok, niezadowolony, że i tak niewielka porcja stała się o niemalże połowę mniejsza, a musiał to przecież rozdzielić na trzy osoby.

– To smakuje okropnie, jestem urażony, że w ogóle śmialiście mi to dać – stworzonko narzekało, splatając łapki na piersi, krzywiąc się na posmak jedzenia, który pozostał w jego ustach.

– Nikt Ci tego nie dał, sam się tutaj wepchałeś – argumentował blondyn, chociaż w większości starał się zwyczajnie ignorować obecność nowego zwierzaka, który z kolejnym marudzeniem podleciało do Karen, pozwalając jej pogłaskać się po głowie.

Widocznie małe pieszczoty stłumiło gromki temperament Kwami, bo nie minęła chwila, a już rozpływało się pod delikatnym dotykiem dziewczynki. Kevin uniósł tylko brew na ten widok, ale wyjąkał tylko coś, co brzmiało jak ''nie jesteśmy pieprzonym Caritasem'', tak naprawdę nie robiąc nic więcej, aby odgonić kota, podobnie tak jak Kenny, nigdy nie potrafiąc tak naprawdę sprzeciwić się Karen (chociaż było czasami kilka wyjątków). Znów tylko oparł głowę o ręce, zastanawiając się ile czasu minie, aż którekolwiek z ich rodziców wróci do domu, mając fałszywe nadzieję, że może tym razem będą stosunkowo normalni. Jedna, cicha noc nikomu by przecież nie zaszkodziła.

Kenny zaczął zaraz nakładać jajecznicę, oddając Karen prawie połowę porcji, dzieląc drugą część pomiędzy sobą, a bratem, patrząc jednak czujnie na Kwami, które już z zaciekawieniem zaczęło obserwować co znajduje się na talerzach. Dziewczynka z uradowaniem oderwała ręce od Plagga, aby złożyć je do modlitwy, którą zawsze odmawiała przed każdym posiłkiem. Żaden z braci nigdy nic nie mówił na ten temat, kiedyś Carol uważała to za obowiązkowe, dopóki sama nie zaczęła o tym zapominać, niekiedy któryś z nich dołączał się do małej w tym cichym podziękowaniu, głównie ze względu na nią, niż faktycznej wdzięczności, nigdy jednak nie zaczynając posiłki, póki z jej ust nie spłynęło ''Amen''.

Widocznie jednak ktoś miał ku temu zupełnie inne plany, bo kiedy tylko Karen zaczęła swoją modlitwę, głodny Plagg postanowił skorzystać z okazji i podfrunął do najbliższego talerza, zgarniając łapkami tyle jajecznicy, ile mu się udało, wpychając ją sobie do ust. Na nieszczęście trafił na Kevina, który z głośnym ''no, kurwa'' odepchnął stworzonko. Kwami zatrzymało się na końcu stołu, pozostawiając za sobą ślady jedzenia, kiedy jego zielone oczy zwęziły się, a wąsiki zadrżały w widocznym niezadowoleniu. Podniosło nawet jedną łapkę, jakby chciało skrzyczeć zaraz szatyna za jego wyczyn, ale Karen szybko wzięła go w swoje ręce, rzucając głośne ''Przepraszam, Kev! To moja wina'', by usiąść na swoim miejscu wraz z nowym towarzyszem.

– Nie możesz podkradać innym jedzenia, Plagg – zbeształa go łagodnie.

– Jedzenia? Ty to nazywasz jedzeniem? – splunęło stworzonko, znów widocznie obrażone, na co dwójka braci wymieniło między sobą spojrzenia – Jestem taki głodnyyy, nie jadłem od wieków!

– Oh, nie lubisz jajek? Myślę, że mam jeszcze kilka zbożowych ciasteczek, które rozdawali w szkole podczas obiadu...

– Czy ja Ci wyglądam na konia, aby jeść zboże? – znów prychnęło, na co dziewczynka trochę się speszyła, pozwalając mu unieść się w powietrze.

– Dobra, Cartman, jeżeli masz zamiar narzekać to po prostu stąd wyjdź – mruknął blondyn, niezadowolony z tego, jak przygnębiona wydawała się stawać Karen, im dłużej ta rozmowa wydawała się trwać, nawet nie tknęła jedzenia przez cały ten czas.

– Jestem Plagg!

– Nie ważne. Jeżeli masz się tak zachowywać to po prostu stąd idź. Szukasz jedzenia? Tu go nie znajdziesz.

– Ah, tak? Okej! – prychnęło, odwracając się, aby wyjść i poszukać sobie innego miejsca, które będzie mogło mu dać tyle jedzenia ile tylko będzie chciało, ale zatrzymało się, zdając sobie sprawę z dwóch rzeczy.

Po pierwsze: dziewczynka w pewnym momencie zabrała mu pudełko z pierścieniem, a on naprawdę nie chciał ponownie przekopywać się przez to miejsce w poszukiwaniu go... dodatkowo podróż z pierścieniem nie należała do najwygodniejszych, bo zawsze istniała możliwość, że przedmiot osunie mu się z łapek, a on nie miał zamiaru tracić na to siły.

Po drugie: zaczynało padać, a jeżeli była jakaś rzecz, której Kwami nienawidziło (prócz bycia głodnym, niedobrego jedzenia, niemiłych właścicieli... cóż, trochę tego było) to zdecydowanie było to bycie mokrym. Z niezadowolonym wyrazem twarzy i wielkim grymasem ponownie wróciło do stołu, pakując się pod dłoń dziewczynki, ciesząc się z uczucia, gdy ta ponownie zaczęła go głaskać.

– Ale to może jeszcze zaczekać.

---

Okej, więc mamy już początek, który szedł mi niebywale trudno.

Teraz powinno iść zgrabniej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro