Prolog
Jesteśmy niestałymi, głupimi istotami ze słabą pamięcią i ogromnym darem do samozniszczenia.
Suzzane Colins: Kosogłos
Każdy powinien umierać w czyiś ramionach.
Cassandra Clare: Miasto niebiańskiego ognia
***
Mason Donovan nie był tchórzem.
Ale gdy śnił o dziewczynce w czerwonym płaszczu, zdarzało mu się zmoczyć łóżko. Mimo młodego wieku czuł się mężczyzną i chciał, aby właśnie tak go odbierano. Ojciec wielokrotnie powtarzał, że prawdziwi faceci muszą być twardzi i nie mogą się mazgaić, toteż Mason nie miał zamiaru tego robić.
Po każdym nocnym, mokrym incydencie zdzierał z łóżka zasikane prześcieradło i wrzucał je do pralki, z nadzieją, że mama się nie zorientuje. Oczywiście, Camilla zauważyła żółte plamy zdobiące jasny materiał, gdy trzeci raz tego samego tygodnia syn postanowił dorzucić coś do już i tak ogromnej sterty prania. Postanowiła jednak nie wyprowadzać chłopaka z błędu i pozwolić mu wierzyć, że o niczym nie wie. Nie chciała robić Masonowi przykrości. Nie mogła też pozwolić, żeby o wszystkim dowiedział się jej małżonek. Najprawdopodobniej zbiłby chłopaka pod jej nieobecność, w ramach kary. Tak jak w lipcowe popołudnie, kiedy Mason wrócił do domu z tomikiem poezji, a wściekły Jack raz na zawsze zakończył zainteresowanie chłopaka literaturą piękną. Facet to ma być facet, powiedział. Camilli nie było wtedy w domu, a gdyby była, z pewnością sama chodziłaby sina przez następny tydzień, za brak umiejętności wychowawczych.
Nigdy nie opowiedział o swoich koszmarach mamie, a już tym bardziej kolegom, przy których zgrywał nieustraszonego. Jaką hańbą by się pokrył, gdyby choć słowem wspomniał, że sika, ilekroć śni mu się dziewczyna? Wyśmialiby go! Chłopcy w jego wieku miewają mokre sny, tyle że nie z udziałem uryny.
Ciężko było mu przyznać, nawet przed sobą samym, że się boi. A bał się jej... Było coś niepokojącego w spojrzeniu, którym go raczyła, niemalże już każdej nocy. Zawsze przedstawiała się w taki sam sposób, na tle starego domostwa znajdującego się przy stawie, do którego wielokrotnie wskakiwał. Stała przed domem z włosami związanymi w ciasny, koński ogonek, z którym wiatr pogrywał do upiornej muzyki. Jasne oczy, nieobecne, jakby puste, były głęboko osadzone w okrągłej, bladej twarzy. Wąskie usta wykrzywiała w upiornym uśmiechu. Wyciągała do niego rękę, zachęcająco, a moment przed opróżnieniem przez Masona pęcherza, wypowiadała te same słowa: Pójdź ze mną...
Którejś nocy prześcieradło pozostało suche.
Którejś nocy poszedł.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro