Rozdział 6
Urwaliśmy się z lekcji. Wszyscy. Oczywiście najpierw trzeba było uprzątnąć wszystkie ślady w łazience. Zdajemy sobie sprawę że to wydarzenie było bardzo niebezpieczne, ale nie mamy dowodów na istnienie tamtej postaci, a w dodatku nauczyciele na pewno nam nie uwierzą. Pomyślą jedynie, iż braliśmy jakieś prochy i wezwą naszych rodziców, a wtedy zaczęłaby się kolejna prawdziwa tragedia.
Tak więc, gdy tylko brunet (jak się okazało ma na imię John), Anthony i Grace w miarę doszli do siebie zaczęliśmy rozważać wszystkie za i przeciw.
Skończyło się na tym, że Jackie siedziała w kącie obok Grace, próbując doprowadzić ją do takiej formy, aby ta mogła wyjść na zewnątrz bez pytających spojrzeń. Ja razem z Johnem sprzątaliśmy drobne kałuże krwi po bójce i próbując doprowadzić resztę pomieszczenia do stanu sprzed wypadku. Natomiast Anthony wyglądający na mniej poturbowanego niż brunet stał przed drzwiami do łazienki, starając się nie wpuścić tu uczniów. W międzyczasie opatrzyłam swoją ranę. Na szczęście nie było tak źle; okazała się nie być głęboka.
Uwinęliśmy się z tym całkiem szybko i po pół godzinie siedzimy wszyscy w jednej z kawiarni.
Unosi się w niej dziwny, nieco odurzający zapach przypraw i herbat. Ściany są czerwone, lecz jedna, ta przed którą siedzimy wraz z przyjaciółką jest wytapetowana. Ma ona dość krzykliwy i chaotyczny żółty wzór.
Przy każdym jasno- brązowym stoliku znajduje się szara, dwuosobowa, zakurzona kanapa i trzy plastikowe krzesła w kolorze oliwkowym.
W całym tym pomieszczeniu nie ma rzeczy, która by do siebie pasowała. Wszystko jest różne i bardzo chaotyczne. Mimo to, znajduje się tu dość spora ilość ludzi.
Siedzimy przy najdalej wsuniętym w kąt stoliku, a każdy z nas kurczowo ściska swój kubek z mrożoną herbatą. Przygryzam swoją wargę. Chociaż wiem, że powinnam coś powiedzieć, żadne słowo nie chce przejść przez moje gardło.
– Dość tego!– słyszę podniesiony głos Jackie oraz uderzenie dłoni o blat.– Wiem, że nikt z nas nie chce rozmawiać o tym co się wydarzyło, ale nie mamy innego wyjścia.
Grace, słysząc te słowa opiera głowę na ramieniu swojego chłopaka, natomiast Anthony ściska jej dłoń. John chowa jedynie twarz w dłonie.
– Jackie ma rację– mówię niepewnie, przyglądając się każdemu z obecnych.
– Nie możemy po prostu zapomnieć o sprawie?– cedzi przez zęby blondyn.
– Thony, posłuchaj...– zaczynam spokojnie, lecz jestem jego słowami mocno zszokowana.
–Do jasnej cholery, chłopie! Jakiś psychol próbował cię zabić, a ty od tak chcesz zapomnieć o sprawie?– wykrzykuje John, podnosząc się z krzesła i uderzając obiema dłońmi o drewniany stół–- Czy ty jesteś nienormalny?
Kilka osób, zaciekawionych tą niecodzienną sytuacją obraca się ku nam. W odpowiedzi zdenerwowany brunet pokazuje im środkowy palec. Anthony, słysząc to napina mięśnie i szykuje się by odpowiedzieć coś brunetowi.
– Uspokójcie się!– Jackie przerywa mu stanowczo, zanim zdąży cokolwiek powiedzieć.– To bardzo poważne i ani trochę normalne. Czy ktoś wie kto to, a raczej co to mogło być?–pyta.
Mierzwiąc w dłoni róg mojej apaszki, przyglądam się wszystkim bardzo dokładnie.
– Znałam go–odzywa się cicho Grace, prostując się na krześle.–Oczywiście nie osobiście. Był w moim śnie.
– Jakim śnie?– zadaje pytanie Jackie, marszcząc brwi.
Szatynka z uwagą przygląda się swoim kolanom oraz zaplata palce. Jej policzki stają się czerwone. Po pełnej napięcia chwili, dziewczyna zaciska mocno powieki, a następnie spogląda na mnie i Jackie. Upija łyk swojej herbaty.
– Kilka dni temu– zaczyna powoli ściskając biały kubek– miałam sen. Był straszny– na samo wspomnienie wzdryga się.– Ten chłopak w nim był. Na początku wydawał się miły, ale później...– bierze głęboki oddech, po czym upija kolejny łyk zimnej herbatki.– On stał się straszny. Zaczął zachowywać się jak wariat. Mówił...
Grace zaczyna szlochać. Chowa twarz w dłonie. Najwyraźniej nie ma ochoty opowiadać dalszej części snu. Jednak my musimy wiedzieć. Mam wrażenie, że to pomoże nam rozwiązać tę tajemnicę.
Dalej trzymając róg mojej czarnej apaszki, przyglądam się dziewczynie. Chcę dać jej moment na opanowanie łez, ale kiedy mija kilka minut, a dziewczyna w dalszym ciągu nie kontynuuje swojej opowieści muszę zareagować.
– Grace, to bardzo ważne– tłumaczę spokojnie dziewczynie.–Musisz nam wszystko opowiedzieć, rozumiesz?
Szatynka kiwa głową i wyciąga z kieszeni swoich krótkich, dżinsowych spodenek mocno sfatygowaną już chusteczkę higieniczną. Następuje kolejna krótka chwila ciszy, którą przerywa głośne dmuchnięcie w chusteczkę.
Następnie ściera palcami z policzków łzy i bierze głęboki oddech.
– Mówił, że zabije Thony'ego, bo on stoi nam na drodze do szczęścia. Zaciągnął mnie siłą do jakiegoś pomieszczenia– opowiada, wpatrując się w przestrzeń między mną a Jackie. Wydaje się, że przypomina sobie każdy szczegół snu.
– Jak ono wyglądało?– pyta John, który wygląda na mocno zafascynowanego tą opowieścią.
Grace odrywa wzrok od wytapetowanej ściany i przenosi go na zaciekawionego bruneta. Marszczy brwi, a wygląda przy tym jakby zastanawiała się, jak w ogóle można zadać takie pytanie.
– Sama nie wiem– wpatruje się w swoje kolana, starannie omijając spojrzenie każdego z nas.– Nie pamiętam.
Przyglądam się jej podejrzliwie, ale Grace wygląda na naprawdę szczerą w tym momencie. Podnosi swoją filiżankę z herbatą, dopija zawartość i odkłada ją delikatnie na spodeczek niczym prawdziwa dama.
Przyczesuje swoje nieco rozczochrane włosy, wydmuchuje nos, a następnie ściera resztki łez z kącików oczu.
Chwyta rękę Anthony'ego i spogląda mu w oczy. Jej kciuk delikatnie gładzi zewnętrzną część dłoni chłopaka.
– Możemy już iść?–pyta błagalnie nie odwracając wzroku od oczu blondyna.– Jestem tym wszystkich zmęczona.
Wolną ręką bawi się zawieszką od swojego naszyjnika. Jest to osiem równomiernie rozłożonych strzałek, które promieniują z centralnego punktu. Chłopak słysząc jej słowa niczym usłużny piesek wstaje, chcąc zaprowadzić ją do drzwi wyjściowych.
Jackie w chwili powstania tej dwójki chwyta moje ramię i również niepewnie wstaje ze swojego miejsca. Chcę uczynić to samo, jednak blondynka, wyczuwając to wzmacnia uścisk, uniemożliwiając mi tę czynność.
–Grace, poczekaj- mówi pewnym siebie głosem.– Jeszcze nie skoczyłaś opowiadać o swoim śnie.
Szatynka puszcza dłoń swojego chłopaka, a ten momentalnie siada na wcześniej zajmowanym miejscu. Dziewczyna natomiast wraca nieco wolniej do swojego krzesła.
– Ja...– zaczyna, spuszczając nisko głowę.– To dla mnie bardzo ciężkie. Nie wiem czy dam radę. Jak sobie przypomnę tego chłopaka i to jak chciał... mojego Thony'ego– kluczowe słowo nie chce opuścić jej ust.
Biedna, tyle przeszła. Ale my musimy wiedzieć co tam się wydarzyło. To może pomóc nam w rozwiązaniu całej tej sprawy.
Wszystkie osoby siedzące przy stoliku są cicho, lecz w tle panuje gwar. Ludzie rozmawiają o swoich problemach, które teraz dla mnie wydają się banalne. Dzwonek u drzwi, co chwilę wydaje z siebie dźwięk, spowodowany ich otworzeniem lub zamknięciem.
John, siedzący w milczeniu nad swoją filiżanką kiwa głową na Grace.
– Kontynuuj- prosi.
– No cóż...- zaczyna niepewnie dziewczyna.- W tym pomieszczeniu było takie krzesło, na ktorym siedział Thony.
– Siedział? Tak po prostu?– pyta John, unosząc brew.
Szatynka kiwa głową twierdząco, lecz niemal tak szybko zaczyna nią kręcić.
–Nie, oczywiście, że nie– mówi takim tonem, jakby to było oczywiste.– Był do niego przywiązany. Tylko było to trochę dziwne.
– Niby dlaczego?– nasza trójka- Jackie, John i ja– pytamy jednocześnie.
– Dlatego, że nie był przywiązany zwykłą liną tylko jakimś dziwnym bluszczem– odpowiada Grace, będąc sama zaskoczona swoimi słowami.
Szatynka obraca kilka razy głową na boki, tak jakby czegoś szukała. Zatrzymuje swoje spojrzenie na dłużej w miejscu, gdzie znajduje się wejście do kawiarni. Patrzy się w tamtym kierunku przez kilka sekund. Następnie odwraca twarz w moją stronę. Jej oczy są wielkie i wydają się być wystraszone.
Spoglądam w tamtą stronę. Jednak nie widzę nic niepokojącego. Znajduje się tam jedynie grupka roześmianych nastolatków, zastanawiających się, czy warto usiąść w tej tłocznej kawiarni, czy lepiej przenieść się gdzieś indziej.
– Przepraszam was, ale my naprawdę musimy już iść– mówi stanowczo po chwili ciszy Grace, a po chwili zwraca się do chłopaka.– Chodź, Thony, idziemy.
Blondyn natychmiast wstaje niczym rażony prądem. Razem kierują się w stronę wyjścia z kawiarni trzymając się za ręce.
– Ta dziewczyna zachowuje się co najmniej dziwnie– komentuje John, kiedy już zostajemy sami przy stoliku.
– Po prostu dużo przeszła– podsumowuję pewnym siebie głosem.– To normalne.
Staram się ją usprawiedliwić. Choć muszę przyznać chłopakowi trochę racji. Jednak ludzie różnie reagują na takie straszne sytuacje.
– Proszę cię, Poppy, przecież sama w to nie wierzysz– dodaje Jackie, zabawnie marszcząc swój piegowaty nosek.
Po raz kolejny moja przyjaciółka ma rację. Nie wierzę w to ani trochę.
~☆~
– Wróciłam!– krzyczę na cały dom, tak aby mama mnie usłyszała.
Poprawiam swoją apaszkę, misternie zawiązaną, by zakrywała mój tatuaż, który w dalszym ciągu nie zniknął. Choć jest to naprawdę mocno niepokojące zjawisko, przy dzisiejszym wydarzeniu wydaje się być niemal błahostką. Lecz nie dla mojej mamy.
Kobieta nie ma pojęcia o przebiegu dzisiejszego dnia i nie powinna się dowiedzieć. Na pewno, by mi nie uwierzyła. Zamiast tego, wysłałaby mnie do psychiatry. Razem z moimi znajomymi.
Inaczej ma się jednak sprawa z tatuażem. Mama, gdyby go zauważyła, najpierw zaczęłaby wrzeszczeć, potem zadzwoniłaby do taty, który wyszedłby wcześniej z pracy. Następnie oboje zaczęliby wrzeszczeć. Na koniec na dół zeszliby Zoe i Andrew, którzy dołączyliby do tej dwójki. A po godzinie wysłuchiwania tego wszystkie ze szkoły wróciliby Dan i Ricky, mający pretensje do rodziców o to, że oni też chcą mieć tatuaż.
Tak więc, historia zakończyłaby się jednym wspólnym wrzaskiem. Nie, dziękuję. Nie mam na to ochoty.
Nagle na schodach słychać szybkie kroki mamy. Na rękach trzyma jeszcze nie do końca wybudzonego z popołudniowej drzemki Andrew'a.
– Cześć, kochanie– mówi cmokając mnie w policzek, a następnie przekazuje mi malca.– Weź go, za chwilę Ricky przyjdzie z dziewczyną. Muszę zaparzyć herbatę.
Uśmiecham się do brata i podnoszę dłoń, by połaskotać go w policzek, jednak słysząc słowa mamy, ręka zatrzymuje się w połowie ruchu. Spoglądam zdziwiona na mamę, tak jakby powiedziała coś nienormalnego. Choć w sumie, gdyby rozważyć tę całą sytuację, to tak właśnie jest. Ricky nigdy nie przeprowadził do domu żadnej dziewczyny, a przynajmniej nie chwalił się tym rodzicom.
Chłopak jest bardzo nieśmiały. Jego jedynymi przyjaciółmi są perkusja, będąca w garażu, notes z piosenkami jego zespołu oraz nasz pies- Black. Oczywiście nie wspominałam jeszcze o Brucelu i Seth'ie- kolegach, z którymi tworzy tę muzyczną ekipę. Naprawdę nie wiem skąd się wzięły te imiona, ale ich właściciele są tak samo nietypowi i dziwni. Nie wiem jak mój brat z nimi wytrzymuje, lecz najwyraźniej jakoś daje radę.
Brucel to chłopak o pomarańczowych włosach i lekko strerczących uszach. Ma zadarty nos, na którym znajduje się masa piegów oraz lekko pucułowate policzki. Czarne brwi nad błękitnymi oczami wyglądają co najmniej dziwnie w zestawieniu z oryginalną fryzurą. Natomiast ubiór to naprawdę istna kraina czarów. Najczęściej ubiera mocno kolorowe ubrania, które zwracają na siebie niemałą uwagę. Dla przykładu, ostatni raz widziałam go w jaskrawo różowych dżinsach i żółtej koszulce polo.
Seth to istne przeciwieństwo Brucela. Czarna oklapnięta fryzura jest podobna do tej, którą posiada mój brat. Cerę ma bladą, niemal białą. Jego dość długi nos i zapadnięte policzki wyglądają trochę jak u upiora. Nigdy nie widziałam go ubranego w inny kolor niż czarny.
Chłopak jest dosyć małomówny. Kiedy przychodzi do nas do domu mruczy do rodziców ciche ,,dzień dobry", a mi kiwa głową na przywitanie. Zachowuje się zupełnie inaczej niż Brucel, którego gesty są energicznie i mało przemyślane, przez co zdarza mu się coś strącić swoimi długimi rękami. Pomarańczowo- włosy mówi równie szybko jak się zachowuje, jednak zdania wypowiada w sposób bardzo wyraźny, mocno akcentując samogłoski.
Gdy teraz tak o tym myślę stanowią naprawdę świetną paczkę. Co nie zmienia faktu, iż każdy z nich jest nieco dziwny na swój własny sposób.
W tym momencie przyglądam się mamie z rozdziawionymi ustami, na co mój młodszy brat zaczyna się głośno śmiać.
– Jak to ,,z dziewczyną"?– pytam z niedowierzaniem, rozszerzając oczy.
–Tak, wiem- odpowiada uradowana.–Też jestem tym zachwycona. W końcu kogoś poznał– wzdycha głośno i robi rozmarzone oczy.– Już nie mogę się doczekać, aż ją poznam. Na pewno jest urocza.
Na koniec mama klaszcze w dłonie uradowana. Uśmiecham się widząc jej reakcję.
Szczerze mówiąc, ja również nie sądziłam, że mój brat w końcu kogoś tutaj przyprowadzi. Na szczęście to się nie sprawdziło, a ja mam nadzieję, iż przyjdzie do nas właśnie ta dziewczyna, o której Ricky tyle pisze w swoim dzienniczku piosenek- tajnym dzienniczku piosenek. Odrobinę przejrzałam wszystkie jego teksty, ale to naprawdę było przez przypadek!
Mniejsza z tym. Zaprowadzam chłopca, którego trzymam na rękach do salonu. Tam sadowię go na kanapie, a następnie włączam jakąś bajkę, która mogłaby zająć blondynka na czas odwiedzin dziewczyny naszego starszego brata.
Kiedy przyciskam guzik na pilocie, rozpoczynający film, w domu rozlega się głośny dźwięk dzwonka.
– Otworzę!– wykrzykujemy z mamą w tym samym czasie.
Biegniemy w stronę drzwi wejściowych, a gdy jesteśmy już w holu przepychamy się przed nimi. W końcu uchylamy je i wpuszczamy gości do środka. Ricky ma obojętną minę, ale w jego oczach widać stres. Natomiast obok niego stoi śliczna dziewczyna. Jej długie do pasa włosy są zaplecione w staranny warkocz. Ruda fryzura idealnie komponuje się z piegami na policzkach oraz z zielonymi oczami. Jasna cera gościa wydaje się być delikatna i aksamitna, a zgrabny nosek dodaje tylko uroku.
Dziewczyna wygląda na zestresowaną, lecz kiedy zauważa mnie i mamę przybiera na twarz szczery uśmiech.
– Dzień dobry, pani Abberty– zwraca się do kobiety wpatrującej się w nią z zachwytem. Wyciąga w jej stronę rękę.
Mama z uśmiechem odwzajemnia jej gest.
– Witaj, kochanie– mówi zbyt piskliwym jak na siebie głosem.– Proszę, wejdź, moja droga.
– Dziękuję– odpowiada rudowłosa i przekracza niepewnie próg domu. Po chwili podaje mojej mamie pudełko czekoladek.– To dla pani.
Właśnie tym gestem rodzicielka została już całkowicie ,,kupiona". Zaprasza wszystkich gości do dużego stołu znajdującego się w jadalni, natomiast ona idzie do kuchni, by pokroić ciasto.
Między nami zapada niezręczna chwila ciszy. Każdy przy stole przygląda się swoim kolanom, nie wiedząc co powiedzieć.
– Ty pewnie jesteś Penelope– rozlega się po chwili głos dziewczyny.–Ricky dużo o tobie mówił.
–Mów mi Poppy- odpowiadam uprzejmie, zaskoczona, że ktoś użył mojego pełnego imienia. Nawet mama mówi do mnie Poppy.– Ricky naprawdę o mnie opowiadał?– pytam podejrzliwie.
Obserwując chłopaka, dostrzegam , że zagryza dolną wargę, prze co jego kolczyk robi się niewidoczny. Ewidentnie brunet jest zmieszany i coraz bardziej zawstydzony. Uśmiecham się pod nosem, widząc to.
– Ależ oczywiście– odpowiada uradowana tym, iż w końcu nie jest niezręcznie.– Mówił, że jesteś wspaniałą siostrą; taką odpowiedzialną i zawsze panującą nad sytuacją. Naprawdę bardzo cię wychwalał.
– No cóż, miło mi.
W tym momencie do stołu podchodzi mama. Kładzie na stole talerz z ciastem oraz filiżanki z herbatą. Rozsiada się wygodnie na krześle i opiera podbródek o dłonie, jak gdyby wsłuchiwała się w jakąś fascynującą historię.
Choć często wygląda na zmęczoną, w tej chwili kompletnie tego nie widać. Uśmiecha się promiennie do wszystkich przy stole. Nawet swoje cienie pod oczami ukryła delikatnym makijażem. Może i nie jest on profesjonalny ale dawno nie widziałam jej tak pięknej; może nawet wypoczętej.
Mama ma na sobie śliczną, luźną, białą koszulę w różowe kwiaty oraz czarne spodnie. Już dawno nie była tak elegancko ubrana. Te bluzkę widziałam na niej po raz ostatni, gdy w wieku dwunastu lat występowałam w szkolnym przedstawianiu, a ona przyszła mi kibicować.
Swoje krótkie czarne włosy zaczesała do tyłu,przypinając wsuwkami, aby nie wpadały jej do oczu.
– A więc, jak masz na imię, moja droga?– pyta zafascynowana gościem.
– Oh, przepraszam– mówi nagle nieco zmieszana dziewczyna.– Mam na imię Sue.
W tym momencie mama zaczyna swoją grę w tysiąc pytań. Na nieszczęście rudowłosej działa ona tylko w jedną stronę.
Przyglądam się temu z głębokim współczuciem dla dziewczyny. Nasza rodzicielka, mimo tego iż jest naprawdę cudowną i ciepłą osobą potrafi być także nieco denerwująca.
Nagle zauważam, że Ricky wygląda coraz gorzej. Jego policzki stają się z minuty na minutę bardziej zaczerwienione, a przygryzana warga bielsza. Chłopak ewidentnie unika mojego i mamy wzroku.
– Ricky– odzywam się w pewnym momencie– chodź, pomożesz mi odgrzać obiad. Pewnie jesteście z Sue głodni.
Brunet słysząc to, wstaje niepewnie z miejsca, a w drodze do kuchni ociąga się jak tylko może. Kiedy zostajemy już sami, staję na przeciwko niego, zakładając ręce na piersi. Mój brat natychmiast mnie omija i rusza w kierunku dużej, czarnej lodówki, aby wyciągnąć garnek z zupą.
Zajmuje się odgrzewaniem obiadu, jak gdyby nigdy nic. Przyglądam się temu w niedowierzaniu.
– Możesz mi powiedzieć co się stało?– pytam z nutką pretensji.
– A może to ty mi powiesz– odpowiada natychmiastowo marszcząc brwi, a jego spojrzenie wyraża zmartwienie.
– Słucham?
– Nie udawaj.
Chłopak przewraca oczami, wypowiadając te słowa. Staje naprzeciwko mnie, opierając się tyłem o blat. Jego wzrok przenika moją twarz. Czuję się jakby czytał z mojej twarzy niczym z otwartej księgi.
Ricky rzadko ze mną rozmawia o naszych osobistych zmartwieniach, lecz kiedy to robi, rozmowa ta jest naprawdę poważna. Skupia się na każdym szczególe nawet najmniej ważnym. Nie odzywa się póki nie jest to konieczne. Chłopak w takich sytuacjach zachowuje się bardziej jak prawdziwy przyjaciel niż brat, który według przyjętych postaw, powinien dokuczać swojej siostrze na każdym kroku.
Czasami ja wychodzę na tę zołzowatą siostrę, ale wiem, iż mojemu bratu to nie przeszkadza. Chyba po prostu już przywykł. Natomiast w tym momencie nadeszła pora na jedną z tych poważnych rozmów.
Podciągam się rękami, by usiąść na blacie. Czuję jak moje plecy uginają się pod ciężarem dzisiejszych wydarzeń. Z twarzy w końcu schodzi uśmiech, który mimo, że szczery, był nieco męczący dla mnie. Zaczesuje włosy do tyłu, aby nie wpadały mi do oczu, a następnie spoglądam ze smutkiem na brata.
– Nie rozumiem o co ci chodzi– mówię, próbując odwlec w czasie tę rozmowę.
Chłopak podchodzi do mnie i kręci zrezygnowany głową,uśmiechając się lekko.
– Daj spokój– prycha pod nosem.– Znam cię prawie siedemnaście lat i wiem już, kiedy zachowujesz się dziwnie.
Wzdycham głośno, a następnie przygryzam nerwowo dolną wargę. Wpatruję się w swoje kolana, nie mogąc się zdecydować; powiedzieć czy nie powiedzieć?
W końcu nie jest to ani trochę normalna sprawa. Nie chcę wyjść przed nim na wariatkę.
– Ja...– zaczynam, a moje oczy błądzą po całej kuchni, zatrzymując się na meblach, doniczce z kwiatami, aż wreszcie na moim bracie.– Możemy pogadać o tym później?
Ricky unosi brwi w zdziwieniu i kiwa zaskoczony głową. Brat wyciąga moją stronę rękę z wyprostowanym małym palcem. Patrzę na to niepewnie. To nasza mała obietnica, której nie wolno nam złamać. Stosujemy ją już od dobrych kilku lat. W końcu biorę głęboki oddech, a następnie uśmiecham się zestresowana. Owijam mój palec wokół jego i lekko go zaciskam.
~☆~
Siedzimy w siódemkę w salonie. Niektórzy siedzą na dwóch wygodnych fotelach lub na niewielkiej kanapie, a jeszcze inni na podłodze na miękkim dywanie.
Dzisiejszego dnia, tacie udało się wyjść z pracy o normalnej porze i nie zasnąć od razu, dlatego też wszyscy razem oglądamy telewizor; wszyscy oprócz Zoe. Dziewczynka leży na mamie i ogląda kolorowe obrazki w jej ulubionej książeczce. Dzięki tamu mała jest spokojna choć na chwilę i nie biega po całym domu.
W końcu komedia się kończy, ale mimo to nikt nie rusza się z miejsca. Jest tak miło, że aż szkoda niszczyć tę przyjemną atmosferę. Po kilku minutach w pokoju słychać głośne westchnięcie taty.
– No, dzieciaki– mówi zmęczonym głosem– iść się umyć i do łóżek, ale już. Jutro szkoła.
Ricky, Dan i ja marudzimy, wstając powoli z kanapy. Andrew natomiast zadowolony ciągnie mamę w stronę schodów. Malec nie chodzi jeszcze do szkoły, lecz do przedszkola; nic więc dziwnego, że tak uwielbia wstawać rano. Gdybym to ja miała chodzić codziennie do miejsca, gdzie można się ciągle bawić, też nie mogłabym się pewnie doczekać następnego dnia.
Blondynek został, na szczęście, wymyty już wcześniej, a więc teraz łazienka jest wolna. Kierujemy się z Danielle do naszego pokoju. Szukamy w łóżkach swoich piżam, które zawsze gdzieś znikają. Nagle ktoś puka we framugę drzwi. Obydwie podnosimy wzrok na osobę stojącą w wejściu.
Ricky opiera się o drewno z poważną miną.
– Dan, idź pierwsza do łazienki– zwraca się do dziewczyny obojętnym tonem, patrząc się cały czas na mnie.– Muszę pogadać z Poppy.
Blondynka marszczy brwi zdziwiona, ale szybko zbiera swoje rzeczy. W tym domu pierwszeństwo do łazienki to przywilej. W drodze spogląda na mnie z satysfakcją.
– Masz przerąbane– szepcze i ucieka czym prędzej, tak bym nie mogła jej złapać.
Mruczę pod nosem zła na brata, za to, że kazał iść Danielle pierwszej do łazienki i na siostrę, ponieważ wykorzystała tę szansę. Wzdycham głośno, a następnie opadam zrezygnowana na łóżko.
Chłopak zamyka brązowe drzwi, by po chwili oprzeć się o nie plecami. Zakłada ręce na piersi, przyglądając mi się lewym okiem, gdyż prawe schowane jest pod gęstą grzywką. W tej ciszy słychać jak wskazówki zegara poruszają się. Ten dźwięk doprowadza mnie do szału, tak samo zresztą jak ciągnąca się cisza między nami. W końcu z braku jakichkolwiek słów ze strony brata, znudzona zaczynam bawić się palcami znajdującymi się na moich kolanach, jednocześnie przygryzając wnętrze policzka.
Po chwili, gdy już wydaje się, iż nie ma szans na to, że milczenie zostanie przerwane, odzywa się mój brat.
– Powiesz coś w końcu?– pyta z lekkim zdenerwowaniem.
– Ja?– Udaję głupią.– Niby co mam powiedzieć?
– Cały dzień chodzisz jak struta– odpowiada, a jego mina dalej pozostaje obojętna.– Uwierz mi, to widać.
Prycham po nosem. Przecież odkąd wróciłam do domu jestem radosna i ciągle się uśmiecham. Chłopak chyba wyczuwa moje myśli, bo natychmiast przewraca oczami (przynajmniej tym jednym, które widać).
– Obserwuję cię od momentu, gdy przyszedłem do domu.
– I co mam w związku z tym zrobić?– zadaję pytanie, opierając się o ścianę, przy której stoi moje łóżko.
Ricky posyła mi groźne spojrzenie. Odpycha się lekko od drzwi i ciężkim krokiem podchodzi w moją stronę, by po chwili usiąść obok mnie i tak samo jak ja oprzeć się o ścianę. Wpatrujemy się razem w punkt naprzeciwko nas.
– Wiesz czasem warto się wygadać– mówi cicho niepewnym głosem.– A ja jestem w końcu twoim starszym bratem, no nie?– Uśmiecha się lekko i szturcha moje kolano swoim.
Oddaję mu lekkie uderzenie i poprawiam włosy, które wpadły mi do oczu.
– Niektóre rzeczy ciężko jest opowiedzieć drugiej osobie– wzdycham ciężko, a następnie spoglądam na niego.– Choćby dlatego, żeby nie wyjść na wariatkę.
– Rozumiem.– Chłopak też odwraca głowę w moją stronę.
– Nie jestem tego taka pewna.
– Posłuchaj...
Nagle drzwi otwierają się z hukiem, ukazując wchodzącą do pokoju Dan. Jej blond włosy są proste, a z nich wręcz kapie woda. Ma na sobie różową staromodną koszulę nocną z gładkiego delikatnego materiału. Na nogach spostrzegam klapki o kolorze malinowym, które po każdym kroku zostawiają za sobą mokre ślady.
Widząc to, odpycham plecy od ściany, łokcie opieram na kolanach, a twarz chowam w dłoniach, aby nie musieć dłużej tego oglądać. W końcu jednak trzeba się pozbierać. Podnoszę głowę i biorę kilka głębszych oddechów. Naprawę nie mam ochoty na to patrzeć, ale niestety muszę.
– Dan, powiedz mi, czy ty naprawdę tego nie widzisz?– pytam na skraju wytrzymałości.
Blondynka siedzi na skraju łóżka i smaruje swoją twarz kremem nawilżającym, kompletnie nie przejmując się Bożym światem.
– Niby czego?– odpowiada lekceważąco.
– Dziewczyno, nie denerwuj mnie, ostrzegam cię– mówię całkowicie zdenerwowana.– Idź wysuszyć włosy, wytrzeć podeszwy od klapek i cały korytarz. Nie widzisz jakie robisz ślady?!
– Ale...
– Jeszcze jedno słowo– unoszę palec wskazujący– a uwierz mi, pożałujesz tego.
Dziewczyna marszczy brwi zdenerwowana. Odkłada krem na szafkę nocną i wstaje, zaciskając mocno pięści. Głośno tupiąc nogami wychodzi z pokoju.
Kiedy Dan znika za drzwiami, głośno wzdycham i tak samo jak wcześniej, opadam na łóżko, opierając plecy o ścianę.
– W takich momentach cieszę się, że jestem od ciebie starszy– mówi Ricky, uśmiechając się delikatnie pod nosem.– Przynajmniej już nie możesz po mnie krzyczeć.
Wzdycham pod nosem i staram się uśmiechnąć, co nie przychodzi mi łatwo. Po chwili obejmuje mojego brata w pasie, przytulając go. Sama nie wiem dlaczego to robię. Impuls, który niespodziewanie mną zawładnął, kazał mi się tak zachowywać. Czuję jak ręka chłopaka niepewnie mnie obejmuje.
Zwykle nie okazujemy sobie zbyt wiele czułości, dlatego też jest trochę niezręcznie w tej chwili. Jednak to wcale nie znaczy, że panuje dziwna atmosfera. Wręcz przeciwnie. Chyba każdemu z nas jest przyjemnie, a we wszystkim czuć prawdziwą, rodzinną miłość.
– Bardzo cię kocham i dziękuję za wszystko– szepczę, chowając twarz w boku brata.
W odpowiedzi otrzymuję mocniejszy uścisk, a po chwili także delikatny pocałunek na czole.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witajcie drogie Duszyczki! 👻
Są wśród was jacyś absolwenci gimnazjum lub podstawówki? Jeśli tak, to mam nadzieję, że udało się Wam dostać do wymarzonych szkół, a ciężka, całoroczna praca się opłaciła.😁😎
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro