Rozdział 9
To co dzieje się chwilę później jest tak zaskakujące i niespodziewane, że z moich ust wydobywa się dziwny krzyk. Brzmi prawie jak pisk małej dziewczynki.
Jackie, która, aż do teraz skradała się niezauważona, uderza chłopaka grubą encyklopedią prosto w głowę. Niebieskowłosy upuszcza scyzoryk, a ten po chwili z głuchy uderzeniem odbija się od posadzki. Thomas zaskoczony rozgląda się dookoła, by po chwili w oszołomieniu przyłożyć obie ręce do czoła.
Wykorzystując tę chwilę, Jackie ostrożnie podchodzi do Simone, starając się o nic nie potknąć. Gdy łokieć dziewczyny znajduje się w jej zasięgu, chwyta go niczym ostatnią deskę ratunku. Jej długie, szczupłe palce mocno zaciskają się na ręce białowłosej, aż knykcie stają się białe. Po chwili zaczyna szeptać coś do ucha dziewczyny.
Białowłosa natychmiast spogląda na nią jak na ducha. Jej oczy rozszerzają się jeszcze bardziej, choć nie sądziłam, iż jest to możliwe. Kręci głową na boki, wyglądając przy tym jak nakręcana lalka.
– Nie, nie, nie...– mówi gorączkowo.– To mój brat, ja nie mogę.
W tym momencie policzki i szyję białowłosej pokrywają nierówne zaczerwienione plamy. Z oczu zaczynają wylewać się powstrzymywane wcześniej łzy.
– Nie bądź głupia, dziewczyno– odpowiada ostro Jackie.– To nie jest twój brat. Thomas tak się nie zachowuje– tłumaczy, a w jej głosie można usłyszeć zdenerwowanie, jak gdyby nie była do końca pewna swoich słów.
Moja przyjaciółka podaje Simone lusterko, które wygląda niemal identycznie jak to z wcześniejszych wizji.
Patrzę na to z niedowierzaniem. Co ona ma zamiar zrobić z lusterkiem w takiej sytuacji? Sprawdzić czy, aby makijaż zbytnio się nie rozmazał? Mam ochotę głośno prychnąć, ale w tym samym momencie Simone wbija drżącą dłonią rączkę lusterka w miejsce, gdzie znajduje się serce, wciąż jeszcze oszołomionego Thomasa. Chłopak zaskoczony spogląda po raz ostatni ze smutkiem na swoją siostrę. Po chwili na ziemię, nie wiadomo skąd, w miejscu, gdzie przed chwilą stał, spadają odłamki szkła, odbijając wesoło promienie słońca, wpadające przez okna.
Natomiast lusterko z trzaskiem opada na ziemię, a po chwili znika. W niemal ostatnim momencie udaje mi się dostrzec, że jego rączka jest zakończona szpiczastym ostrzem. W jego miejscu pojawia się ponownie Thomas. Chłopak zaskoczony rozgląda się dookoła. Wygląda, jak gdyby pierwszy raz był w tym miejscu.
Po paru chwilach, jego wzrok zatrzymuje się na Simone, która stoi z szeroko otwartymi oczami przypominającymi spodki od filiżanki i mokrymi od wcześniejszego płaczu policzkami.
– Co się stało?– pyta, przyglądając się siostrze.
~☆~
Zegar, wiszący na jednej ze ścian w szatni równo sygnalizuje każdą upływającą sekundę. Dźwięk ten przyprawia mnie o dreszcze. Moje palce- wskazujący i środkowy- próbują zgrać się w ten rytm, jednak za każdym razem coś mnie rozprasza.
Co chwilę do moich uszu, oprócz tykania przesuwających się wskazówek dociera, także zdezorientowane westchnięcie niebieskowłosego. John, który z trudem pozbierał się z ziemi i dzięki pomocy chłopaka mógł wyjść wraz z nami na korytarz, przykłada teraz do potylicy szklaną butelkę z sokiem niczym okład. Jackie próbuje dokładnie wyjaśnić całą sytuację Thomasowi, lecz po jej chaotycznie wypowiadanych słowach domyślam się, iż dziewczyna sama nie wie, co tak dokładnie się wydarzyło. Jednak nawet nie próbuję jej pomagać. Sama nie wiem wiele więcej, więc postanawiam zająć się obserwowaniem Simone.
Dziewczyna nerwowo obgryza paznokcie prawej ręki, z niektórych z nich zaczyna się nawet sączyć idealnie czerwona krew. Jedno z pasm włosów, okalających jej twarz jest lekko sklejone. Simone zanim zaczęła atakować paznokcie, była zajęta żuciem właśnie tej części fryzury.
Kiedy słyszę sfustrowane warknięcie mojej przyjaciółki odrywam wzrok od bliźniaczki i spoglądam na Jackie. Jej niewielki nosek nerwowo drga przy każdym oddechu. W szatni zapada cisza przerywana jedynie przez co sekundowe tykanie zegara.
– Zabiłam swojego brata– mówi do siebie białowłosa, zaczynając oddychać coraz ciężej.
– O czym ty mówisz?– pyta jej bliźniak ze zmarszczonymi brwiami.– Przecież siedzę obok ciebie. Tamten koleś był podobno jedynie jakimś wymysłem.
Simone odwraca w jego stronę głowę tak gwałtownie, iż wydaje się, że mogłaby złamać sobie kark. W jej oczach błyska najprawdziwsze szaleństwo, które możnaby jedynie opanować, gdyby zamknąć ją w jakimś zakładzie.
– Ale byłam pewna, że to ty!
– I co z tego?– pyta zaskoczony wybuchem siostry.
– Idioto, mimo iż byłam pewna, że to byłeś ty, to i tak chciałam cię zabić. Naprawdę miałam nadzieję, że mi się to udało! Nienawidzę się za to!
Jej oddechy z sekundy na sekundę są coraz szybsze. Przez rozbiegane spojrzenie niemal czarnych oczu, dziewczyna przypomina spłoszone, dzikie zwierzę. Wkłada dłonie we włosy, by po chwili zacząć je szarpać.
– Cieszyłam się z zabicia człowieka... naprawdę się cieszyłam.– Szept Simone rozchodzi się po pomieszczeniu. Jest ledwo słyszalny, ale mimo to nikt nie ma wątpliwości co powiedziała.
Thomas, widząc, że po zaróżowionych policzkach siostry zaczynają spływać łzy, niezgrabnie obejmuje ją lewym ramieniem. Jego dłoń lekko poklepuje roztrzęsione barki bliźniaczki. Wygląda, jakby czuł się nieswojo w tej sytuacji. Najwyraźniej rzadko widywał swoją siostrę płaczącą.
Wzdycham, obserwując to wszystko. Ricky i ja też nie jesteśmy zbyt czułym rodzeństwem. Mimo, że chłopak pomaga mi w wielu sytuacjach, zawsze, gdy moje oczy robią się szkliste, czochra mnie jedynie po włosach i natychmiast wychodzi z pokoju. Czasem brakuje mi jego uścisku, ale wiem, że jest to dla niego nieco obce. W tak dużej rodzinie jak nasza nie ma szans na to, aby ktokolwiek poświęcił całą swoją uwagę tylko jednemu jej członkowi. Każdy z nas przyzwyczaił się już, że tak po prostu jest i koniec. Ja i moje rodzeństwo nie narzekamy na jakikolwiek brak okazywania miłości ze strony rodziców. Mimo roztrzepania mamy oraz ciągłego zamyślenia nad pracą taty, wiemy, że jesteśmy dla nich najważniejsi.
Jackie, jakby wyczuwając moją melancholię chwyta mnie za rękę. Jej dłoń jest taka zimna, jak gdyby przed chwilą trzymała ją w lodówce. Wydaje się to dość dziwne, zważając na to, iż temperatura powietrza sięga pewnie dzisiaj niemal trzydziestu stopni w cieniu. Przenoszę, więc wzrok na blondynkę i przyglądam się jej uważnie. Na bladej twarzy nie widać żadnych czerwonych plam, oznaczających wysoką temperaturę. Nos, także funkcjonuje normalnie; nie słychać, bowiem żadnych świstów. Unoszę brwi nieco zaskoczona tą sytuacją.
– Przyglądasz mi się– oznajmuje nagle Jackie szeptem, a jej nieobecne spojrzenie utkwione jest w ścianę naprzeciwko.
Krecę głową ze zdumienia. Skąd ona wie takie rzeczy? Jest taka mądra, a w dodatku niesamowicie silna. Tyle lat musi sobie radzić, nie widząc kompletnie nic.
– Skąd...?–zaczynam zadawać pytanie ledwie słyszalnym głosem.
– W takiej ciszy idealnie słyszę twój oddech. Brzmi on inaczej, gdy siedzisz zwrócona twarzą do przodu, a inaczej, gdy spoglądasz w moją stronę– przerywa mi, odpowiadając tak samo cicho.
Zaciskam dłoń na szczupłych palcach dziewczyny. Tak bardzo chciałabym, żeby w najbliższym czasie nic złego się nie wydarzyło. Nie podoba mi się to narażanie życia. Zwykle, gdy mówiłam, że lubię pomagać innym chodziło mi raczej o wytłumaczenie zadania albo zrobienie dla kogoś zakupów, a nie o poświęcanie się dla kogoś. W dodatku, nie wiemy nawet z czym mamy do czynienia. Te dziwne widma pojawiają i próbują kogoś zabić i to mnie przeraża. Nie mamy pojęcia skąd i dlaczego się pojawiają.
W drodze do szatni dowiedzieliśmy się, że szalony Thomas był także koszmarem Simone, ale to nic nie znaczy. Nawet nie chcę o tym myśleć. Może jeśli przestaniemy się tym przejmować i wrócimy do poprzedniej normalności to to wszystko zniknie? Nie zaszkodzi spróbować.
Nagle nad naszymi głowami rozlega się dzwonek na przerwę. Natychmiast wstaję z odrapanej z niebieskiej farby ławki, tym samym ciągnąć za sobą Jackie.
– Chodź– mówię stanowczo– zaprowadzę cię pod twoją salę. Masz teraz angielski, prawda?
Zaskoczona blondynka kiwa tylko głową, nic nie mówiąc. Jednak zanim ruszamy prosi bliźniaki, aby na razie nie mówili o tym nikomu. W odpowiedzi rodzeństwo potakuje nieśmiało, nie dopytując o żadne szczegóły.
Najszybciej jak tylko mogę odciągam Jackie od szatni, jak gdyby to tam czaiły się te wszystkie demony, które jak na razie spotkałyśmy. Za nami słyszę ciche postękiwanie Johna. Chłopak, mimo że powoli stawia kroki, nie zostaje zbyt daleko w tyle. Jest to pewnie zasługą długich nóg. W tym momencie cieszę się, że brunet został ranny na tyle, iż musi koncentrować się na każdym najmniejszym geście. Wiem, że to okropne z mojej strony, ale inaczej miałby do mnie pretensje o ignorowanie tego wszystkiego i zachwywanie się, jak gdyby nigdy nic.
Gdy docieramy pod salę puszczam dłoń Jackie, by stanąć z nią twarzą w twarz.
– Nie czekaj na mnie– mówię dziwnie spokojnym głosem.– Dzisiaj mam kółko naukowe.
Kończąc swoją wypowiedź, odchodzę najszybcje jak tylko mogę od dziewczyny i zdezorientowanego chłopaka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro