Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział piętnasty: Pozdrowienie dla Słońca

https://youtu.be/ZqtvrsNLFMs

👽BREATHE LIFE - JACK GARRATT👽

Daphne miała wrażenie, jakby po bardzo długim nurkowaniu wynurzyła się ponad wodę, łapczywie chwytając hausty powietrza. Poderwała się do siadu, zbyt gwałtownie, bo ściany sterylnej sali zaczęły wirować przed nią, wciskając się boleśnie do gwieździstych oczu. Zakryła je, chcąc odepchnąć szalejące obrazy, ale ból rozsadzał jej głowę.

Dopiero po chwili była w stanie na nowo podnieść powieki. Oświetlenie było zbyt jasne, zbyt zimne, zbyt sztuczne. Nie czuła, tak bardzo jej potrzebnego, ciepła najbliższej gwiazdy. Miała wrażenie, że każdy kolejny oddech tylko zabierał jej siłę.

Rozejrzała się dookoła bardzo powoli, starając się rozpoznać pomieszczenie. Wszystko było białe, lśniło czystością i pochłaniało cenne wibracje światła, które dostrzegła wokół siebie Daphne. Obserwowała, jak oplatają przezroczyste rurki wychodzące ze ścian, które docierały do jej rąk. Dawno ich nie widziała. Ostatni raz, kiedy prawie... umarła.

Daphne powoli przeniosła wzrok od kroplówek na jedno, samotne krzesło z szarego plastiku, na którym wisiała kurtka jej brata. Miała naszywkę z jego nazwiskiem na piersi. Ale swój fluorescencyjny taniec odprawiała inna energia, niż ta, którą wytwarzał Roger. Też znajoma.

– Sasha? – wychrypiała, ale odpowiedziała jej cisza.

Nie czuła się źle z powodu tego, że przyjaciółka odeszła od jej łóżka akurat w momencie, kiedy się obudziła. Bardziej ją zastanawiało, czy jej się nic nie stało. Miała nadzieję, że nie trafiła do jednej pary z jej bratem. Kto wie, co ten kretyn mógł wymyślić. Tym bardziej że Daphne miała oczy i wiedziała, że ta dwójka smaliła do siebie cholewki.

Zrzuciła z siebie cienką kołdrę i zmusiła nogi do ruchu, żeby stanąć o własnych siłach na zimnej podłodze, która nieprzyjemnie szczypała bose stopy. Wyszarpnęła z siebie wszystkie rurki i ignorując piszczenie aparatury ukrytej w łóżku, chwyciła czarną kurtkę Rogera i ruszyła do wyjścia.

Kierowała się instynktem drugiej natury. Tym, który pozwalał jej w groźnych chwilach dostrzec cyrkulującą energię wokół niej. Tym, który oferował jej ciągle wzrastające moce. Tym, który pochodził od jej matki, która ją porzuciła.

Nie wiedziała, jakim cudem udało jej się ominąć tych wszystkich ludzi, których było pełno w zamku. Kiedy znalazła się w korytarzach Chateau i poczuła podmuch świeżego powietrza, rzuciła się niemal do biegu. Ostatnimi siłami przecięła wysokie halle, ślizgając się po marmurowych posadzkach i wypadła wprost przed otwarte drzwi prowadzące do Jardin de Saint-Michael.

Słońce musiało wstać najwyżej godzinę temu. Jego wielka, złota tarcza wisiała ponad szczytami gór, opatulając dolinę swoim ciepłem. Miękkie, życiodajne światło padło na chorobliwie bladą twarz pół-dekielskiej dziewczyny, która opadła na kolana. Zamknęła oczy i oddychając głęboko blaskiem Słońca, zsunęła z ramion ciężką kurtę, pozwalając, by promienie wspinającej się po nieboskłonie gwiazdy dotknęły nagich przedramion.

Wypuściła głośno powietrze i wyprostowała się, przyciągając do siebie energię, której tak jej brakowało i bez której dusiła się w swoim kruchym, ludzkim ciele. Kimkolwiek była jej matka i skądkolwiek pochodziła, jej rasa musiała być silnie związana z energią gwiazd.

Ktoś położył jej dłoń na ramieniu. To był głęboki wstrząs elektryczny, który przeszedł ją od czubków palców aż po wnętrze żołądka, od cebulek włosów po każdy por w skórze, od pojedynczej komórki po wszystkie organy. Przeciął na wskroś jej ciało, umysł i duszę. Przedarł się przez siatkę żył pod skórą, zbiegowisko pęcherzyków w płucach i niekończącą się plątaninę myśli. Każde wspomnienie, każde przemyślenie, skryte lęki i głębokie pragnienia, bóle, problemy, radości, marzenia. Odkryte i wydarte z jej umysłu gwałtem. Bezbożnym okrucieństwem. Chłodem, który mroził jej krew i odcinał dopływ tlenu do płuc.

Zamachnęła się, odpychając napastnika i z przerażeniem uniosła twarz ku zdumionemu obliczu Nubiry.

– Ja... Ja... Ja... – Murzynka chciała wyciągnąć jeszcze raz rękę, ale przerażona Daphne poderwała się na równe nogi, choć kolana jej miękły.

– Nigdy więcej – wyszeptała, a wiatr porwał jej słowa tuż po tym, jak dotarły do uszu podpułkownik Ababumy. Złapała się za ramię, którego dotknęła dziewczyna, chcąc odciąć się od tego bólu. Niespodziewany atak na jej umysł przywodził na myśl niespodziewane torsje, jakich doznawała, kiedy w jej ciele budziła się nowa zdolność.

– Wybacz, nie sądziłam, że dam radę ci cokolwiek zrobić. Jesteś silniejsza ode mnie i... – Zamilkła, gdy drżąca dłoń Weslerówny zawisła w powietrzu, uciszając ją.

– Możesz mnie teraz skrzywdzić? – zapytała, opuszczając rękę i ponownie się nią obejmując.

– Nasłać na ciebie wizję najgorszych koszmarów albo największych pragnień, przysłaniając rzeczywistość. – Nubira zrobiła krok do przodu, ale Daphne ją ubiegła i schyliła się po kurtkę brata.

Chciała ukryć, jak bardzo przerażała ją groźba takich wizji, zesłanych na jej umysł.

– Nigdy tego nie rób – powtórzyła i spojrzała jej w oczy, podchodząc bliżej. Dziwne uszczypnięcie ponownie nacięło cienką granicę jej osłabionego i drżącego umysłu.

Postaram się.

Nachmurzyła się.

Mówiła poważnie i z całą świadomością przypomniała sobie, jak kończyli ci, którzy wystawiali na próbę jej groźby. Zapomnieli, że była Gwiezdną Dziewczynką i jej chłodne serce nie znało litości.

Nubirą wstrząsną dreszcz, wpatrywała się w Daphne wielkimi oczami, ale beznamiętne spojrzenie siostry pułkownika mówiło wszystko – jeśli komukolwiek zdradziłaby jej tajemnice, byłoby to ostatnie słowa, które śmiała wypowiedzieć.

Przepraszam. Nie chciałam.

– Nikt by nie chciał wejść od mojego umysłu z własnej woli – odpowiedziała jej spokojnie brunetka i narzuciwszy na siebie wojskową kurtkę przyrodniego brata, wyminęła Nubi, uciekając od telepatki jak najdalej.

Dusiła paniczny strach, który budził się wewnątrz niej.

XXX

Sasha zacisnęła palce na kościstych kolanach Daphne, chowając twarz we włosach. Rzadko się wstydziła czegokolwiek, a już na pewno nie przed przyjaciółką. Jednak przyznanie się do tego, że pocałowała się z jej bratem, należało do najdziwniejszych i najmniej przyjemnych wyznań, jakim musiała zaszczycić Weslerównę.

– Na pięć minut samą nie można cię zostawić – stwierdziła po chwili ciszy brunetka, a obruszona blondynka poderwała się z jej kolan.

– To nie nieprzytomną mnie przez lasy i bory niósł w ramionach Bohater Księżycowego Lata – odgryzła się, ale dostrzegła, że twarz przyjaciółki przybrała fakturę szkła.

Odwróciła zmieszana wzrok i wodząc nim po meblach, zacisnęła ręce na kocu zaścielony na łóżko. Sashy nie podobał się ten wzrok. Znała Daphne już bardzo długo i powiedzieć mogła jedno – ona nie bywała zmieszana.

– Daaaaphneeee... Co to ma być?

– Nie wiem, o czym mówisz.

Rosjanka poderwała się na równe nogi i łapiąc się pod boki, pochyliła nad przyjaciółką. Spojrzała jej w oczy tak głęboko, jak tylko dwie bratnie dusze potrafiły i westchnęła, dostrzegając już wszystko.

– Chodzi o to, że uratował ci życie? – westchnęła, a Daphne kiwnęła głową.

– Nie lubię być nikomu dłużna.

– Przecież nie jesteś. To była... przysługa. Przyjacielska przysługa.

Zgromiła ją spojrzeniem, a Lijowicz tylko pokręciła głową.

– Gdybyś była na jego miejscu, postąpiłabyś tak samo, mam rację?

– To co innego. Jest przyjacielem Rogera.

Sasha uśmiechnęła się zwycięsko. Najwyraźniej do tego piła. Albo tylko udało jej się potwierdzić swoją teorię.

– Widzisz? TY nie musisz się przyjaźnić z Isamu. Wystarczy, że on przyjaźni się z Rogerem. Przyjaźnił w każdym razie – dodała po namyśle i ponownie oklapła na podłodze. Poprawiła ciasny kok na głowie i spojrzała na przyjaciółkę.

– Nie patrz tak na mnie. Sama się wkopałaś w romans z moim bratem.

– To nie jest żaden romans, Daph. Nawet tak nie mów – warknęła blondynka, ale zaraz spotulniała i spuściwszy oczy ku ziemi, objęła kolana ramionami. – Nie chcę go skrzywdzić. To w końcu twój brat.

Pół-dekielka westchnęła, przygłaskując sterczące włosy i zeszła z łóżka na podłogę, żeby móc objąć przyjaciółkę. Mocno przytuliła ją do siebie, a jej dłoń trafiła na blady kark Rosjanki.

Przeskoczyła pomiędzy nimi dziwna iskra. W jednej chwili Daphne dostrzegła oddalającą się twarz jej brata, dziwnie stężałe rysy i błyszczące oczy. Czuła jego zapach oraz jedną szorstką i ciepłą, jedną gładką i zimną dłoń, a w jej głowie odbił się zachrypnięty od emocji głos Rogera.

Zamknij się do cholery, Lijowicz. Zamknij się.

Sashą wstrząsnął gwałtowny dreszcz, a wizja urwała się nagle, gdy palce Weslerówny zsunęły się na jej osłonięte materiałem munduru plecy.

– Kopnęłaś mnie prądem! – roześmiała się, masując kark. – Panuj nad sobą, bo to wcale nie jest przyjemne.

– Przepraszam – szepnęła brunetka, odsuwając się od niej. – Nie chciałam.

– Nic się nie stało. Wszystko w porządku?

Gwieździste oczy otaksowały rumianą twarz przyjaciółki, jej zaplecione w prosty warkocz złote włosy, wysokie kości policzkowe, łagodne, orzechowe spojrzenie, trochę pulchne policzki. Pomyślała o tych wszystkich chwilach, gdy wybuchała dziecięcą złością, kiedy coś nie szło po jej myśli. O jej wszystkich momentach upicia się na umór. O wszystkich sprytnie wykradzionych informacjach, jakie dostarczała Gwiezdnym Dzieciom. Kochała ją jak siostrę, ale dobrze znała wszystkie wady Rosjanki. Nie wiedziała, w jakim stopniu jej brat się zmienił, ale jednego była pewna. Z tego związku nie mogło wyniknąć nic dobrego.

– Muszę znaleźć Nubirę – powiedziała, wstając z klęczek.

– Po co?

Pokręciła głową. Cokolwiek właśnie się stało i dlaczego mogła zobaczyć wspomnienie przyjaciółki z pocałunku z jej bratem, to nie mogło się powtórzyć, a bynajmniej podpułkownik miała z tym jakiś związek. Jeśli uwolniła coś wewnątrz Daphne, nie mogło to być nic dobrego.

– Muszę z nią porozmawiać.

– O czym?

– O moich mocach. – Złapała za klamkę, ale głos przyjaciółki powstrzymał ją przed wypadnięciem czym prędzej w mrok zamkowego korytarza.

– Zaczekaj, co ona może ci powiedzieć? Ty ledwo coś wiesz, a co dopiero... – Daphne po prostu wyszła, zamykając za sobą drzwi.

Było już późno, właściwie powinna była się położyć, jeśli chciała jutro wstać, żeby normalnie dać radę funkcjonować. W ciemności wysokie, kamienne ściany wydawały się jeszcze bardziej poszarpane przez czas. Kiedy jej blada dłoń spoczęła na blokach, mogła czuć pulsującą wewnątrz energię.

To było w jakiś sposób absorbujące – cokolwiek było materialne, posiadało swoją własną historię, którą mogła czytać niczym księgę wypełnioną obrazami. Wszystko to, co kiedykolwiek dotknęło życia, naturalnie przenosiło ślad, tworząc ogromny labirynt.

Daphne bała się tego labiryntu. Nie chciała, żeby ją całkowicie pochłonął. Była przeświadczona przeczuciem, że jeśli pozwoli sobie, choć na odrobinę swobody podczas podróży po tamtej stronie materii, może stać się coś złego i nie będzie mogła wrócić. Czuła odrętwiający strach na myśl, że jej druga, dekielska natura mogła pochwycić ją na zawsze i nie pozwolić odzyskać. A dobrze wiedziała, że tak łatwo się jej poddawała.

Zbiegła po schodach, ale zanim wypadła na kolejne przejście, gdzie powinna dojść do łazienki i znajdującej się na tym samym piętrze kwatery Nubi, cofnęła się słysząc głos pułkownika Weslera.

– Jesteś pewna?

– W stu procentach – odpowiedziała mu podpułkownik Ababuma.

Daphne wychyliła się zza węgła, akurat by zobaczyć, jak jej brat zatacza się do tyłu i wpada na ukrytą w mroku ścianę. Nie mogła dostrzec jego twarz, przysłoniętej przez cień, ale czuła, że cokolwiek właśnie usłyszał, nie było to nic dobrego.

– Niemożliwe. On się powiesił.

– Mówię tylko, co zobaczyłam w jej umyśle.

– Na cholerę jej dotknęłaś?! – Jego jadowity szept przeciął powietrze między nimi, gdy nagle odepchnął się od kamiennej powierzchni i zrobił kilka kroków w stronę niziutkiej dziewczyny. – Sądziłem, że uważasz to za nieetyczne. To całe zaglądanie do umysłu innych.

– Nie mogłam tego powstrzymać, Roger! To jak odruch bezwarunkowy! – odwarknęła mu, otwierając ramiona, ale zaraz opanowała się i cofnęła pod drzwi. – Nieważne. Chciałam ci tylko powiedzieć. – Sięgnęła do klamki i zanim zdążył zareagować, zniknęła w swoim pokoju.

– Nubira! – Jego mechaniczna pięść odbiła się od metalowej powłoki, która oddzielała go od telepatki. – Nubi, proszę cię – dodał już łagodniej, opierając czoło o drzwi. – Nubi... – Przybliżył twarz i choć ściszył głos, w ciemnym korytarzu jego niski głos idealnie się niósł, pozwalając Daphne słyszeć każde słowo. – Nadal cię kocham. Wiesz o tym.

Odskoczył, gdy rozległ się dźwięk blokowania zamka z drugiej strony. Przez chwilę trzymał uniesioną w górze dłoń, jakby miał zamiar dalej się do niej dobijać, ale zrezygnował i odszedł w drugą stronę, zostawiając po sobie wciąż drżące z przepychu uczyć powietrze.

Daphne zsunęła się po kamieniu wprost na schody i schowała twarz w dłoniach, wpatrując się w ciemność, która pochłonęła jej brata. Ta sama energia, a może jeszcze potężniejsza, wpadła do jej serca i z siłą rozszalałego tajfunu porwała wszystko, roztrzaskując względny spokój i poczucie opanowania sytuacji.

Nubira powiedziała mu. Powiedziała mu najgorszy koszmar, najstraszniejszą zmazę i najcięższy grzech, jaki splamił jej duszę. Zdradziła mu to, co Daphne ukryła głębiej niż większość swoich fobii, czy strachów.

Powiedziała Rogerowi, że zabiła ich ojca.

Czuła w gardle uścisk strachu. Chciała odzyskać brata na dobre, ale jej plan diabli wzięli. Poczuła szczypanie pod powiekami, potrząsnęła głową, starając się odgonić łzy, ale nie miała na to siły.

Jedną, jedyną rzeczą, jakiej wstydziła się i żałowała Daphne Wesler było przyczynienie się do śmierci Hansa Weslera, jej ojca.

Daphne?

Głos Nubiry odbił się w jej umyśle i zaraz po tym odgłos odblokowanego zamka w drzwiach do pokoju telepatki rozległ się na pustym korytarzu.

Brunetka poderwała się gwałtownie na nogi i popędziła po schodach na górę. Nie chciała teraz spojrzeć w twarz kobiety, która naprawdę znała największe sekrety jej umysłu.  

Ktoś chciał rozdział? Kto chciał rozdział? Świeży rozdział! Halo świeży rozdział do przeczytania! 

Dobry Boże, dość słówek, czas na trochę rozdziału... ^^ Proszę o wrażenia, I'm curious! I w tym miejscu trzeba zabić brawa dla Batmana i jego niezawodnej korekty, która się tylko troszkę spóźniła. Bóg jeden wie, co bym wam przyniosła, gdyby nie ten Nietoperz. Pewnie same bzdury :P

A tak w ogóle:

Niesamowite, co nie? :D Jak wyście to zrobili?

All the Zo!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro