Rozdział trzydziesty szósty: Kara dla wiarołomnych
https://youtu.be/5NbDU57nlTw
👽 AOEDE - MASHROU' LEILA👽
Daphne musiała wstać. Odeszła od stołu, przy którym półtora miesiąca temu zgodziła się dołączyć do formacji, która miała ochronić planetę. Razem z Sashą podjęły taką samą decyzję, a teraz... teraz chcieli je wystawić na piedestały, jak tych, z którymi walczyły te wszystkie lata. Jednak czy miała prawo odmówić Lijowicz tego zaszczytu? Dobrej sławy, a nie tylko propagandowo głoszonej złej strony prawdy?
– Żadnych pomników ze złota – powiedziała wreszcie, ocierając policzki z łez. Nie wiedziała nawet, kiedy zaczęła płakać. Wpatrywała się w ogień trzaskający w ozdobnym kominku z marmuru i zastanawiała się, jak do tego wszystkiego doszło.
Odwróciła się powoli do resztek Korpusu i senatora siedzących przy stole. Powiodła wzrokiem po ich strudzonych smutkiem twarzach. Niespokojnym obliczu jej brata. Niemal znudzonym wyrazie twarzy Isamu (który tylko powierzchownie udawał, że dalej nic go nie obchodzi, gdy tymczasem śledził każdy jej ruch). Łagodnym uśmiechu Louisy, która próbowała być matką dla nich wszystkich, od kiedy stracili Sashę. Wykrzywioną w grymasie bólu Nubirę, która walczyła z dobrym ułożeniem nogi w całości usztywnionej gipsem. Wreszcie Garfielda, który siedział na swoim miejscu u szczytu stołu z prawdziwe pokerową miną. Odchrząknął, dając jej znać, że może kontynuować.
– Szacunek i minuta ciszy wystarczą – dodała.
Polityk poprawił obrzydliwy zielony krawat, który wyglądał jakby dostał go od znienawidzonej teściowej i spojrzał na nią. Jego oczy straciły ten łobuzerski błysk, którym próbował ją oczarować za pierwszym razem.
– Oczywiście.
Założył ręce na stole, czekając, aż dziewczyna powie coś więcej, ale Daphne otoczyła się tylko ramionami i zrobiła krok bliżej swojego krzesła. Usiadła wreszcie, a Kariyashi uśmiechnął się do niej pocieszająco. Spuściła wzrok na splecione na podołku dłonie. Od jakiegoś czasu nie przestawały drżeć. Chyba od braku snu.
Gdzie podziała się jej siła? Gdzie była Daphne Wesler, przed którą drżał Galaktyczny Parlament? Co się stało z jej niezachwianą pewnością siebie? Przeżyła przecież tak wiele. Widziała tak wiele śmierci i okrucieństwa. Miała na sumieniu tak wiele zbrodni. Czemu złamało ją dopiero to?
Dobrze wiedziała czemu. Sasha nie była dla niej kimś zwykłym. Nie.
– Z ciebie również zostaną zdjęte oczywiście wszelkie zarzuty i wycofa się listy gończe – powiedział Garfield. – Jednak warunkiem, żeby Zjednoczone Narody na to pozwoliły, który musisz spełnić jest wycofanie się z kierowania Mlecznymi Dziećmi. Chociaż oficjalnie.
– Oficjalnie, czy nie, chyba nie sądzi pan, że jestem w stanie teraz czymkolwiek kierować. – Podniosła na niego gwieździste oczy i westchnęła. – Jeśli jednak trzeba, wydam takie oświadczenie.
– Co się wtedy stanie z Mlecznymi Dziećmi? – zapytała Nubi, a Weslerówna spojrzała na nią z przekornym uśmiechem, który mimowolnie pojawił się na jej zapłakanej twarzy.
– Nic. Nadal będę musiała podejmować wszystkie decyzje, tylko przekazywanie rozkazów będzie bardziej skomplikowane, żeby ukryć mój udział. – Wzruszyła ramionami i westchnęła, wycierając przesuszone od łez policzki. – Potrzebuję dwóch, trzech dni, żeby ustawić wszystko w odpowiedni sposób.
– Idealnie, żeby w Paryżu poinformować o wycofaniu się – zauważył Roger, a ona kiwnęła głową.
– Tak.
Zapadła cisza, a senator Campbell zabębnił grubymi palcami o stół i wreszcie westchnął. Podniósł się z pewnym trudem.
– W takim razie powiadomię tylko lady Komurę o obro... – Przerwało mu wtargnięcie młodego adiutanta, który z zamachem otworzył główne drzwi. Chłopak natychmiast stanął na baczność, salutując przed nimi wszystkimi.
– Przepraszam, ale to nie może czekać zwłoki – powiedział, patrząc prosto na senatora. – Zostaliśmy powiadomieni, że posiadłość obywatelki Odarii, lady Komury doszczętnie spłonęła. Zginęła prawie cała obsługa, poza dwoma dziewczynami. Samą lady znaleziono martwą. Wygląda na to, że stoczyła walkę przed śmiercią.
Zapadła idealna cisza. Garfield wpatrywał się szeroko wytrzeszczonymi oczami w młodziaka i poruszał ustami jak ryba wyjęta z wody. Roger wstał z krzesła, a Nubira obróciła głowę, przenosząc wzrok to na swojego dowódcę, to na posłańca złych wieści. Nikt nie śmiał się odezwać, dopóki Galileus nie usiadł ciężko na fotelu i potarł twarzy dłońmi.
– Kto?
Adiutant odchrząknął.
– Abigail Lewis, zarejestrowana na liście doktora Nietche oraz Desmond Ayres. Ta druga nie skończyła szesnastu lat i znajdowała się pod prawną opieką lady Komury. Jest teraz w trakcie operacji łączenia przerwanego rdzenia kręgowego – odpowiedział.
– Boże drogi, co tam się stało? – szepnęła Daphne.
– Czy to możliwe, że to de Blaire? – zapytał senator, kierując swoje słowa do wciąż skamieniałego pułkownika Weslera.
– Możliwe. Nie wiem. Nie byliśmy w stanie przewidzieć dokąd się udał – odpowiedział zgodnie z prawdą Roger.
– Nie dałby rady spalić całej posiadłości – prychnął Isamu. – On nie byłby nawet realnym zagrożeniem dla Komury, a co dopiero mówić o zabiciu jej.
– Przestań mówić, jakby to była tylko kolejna śmierć – syknęła Daphne. – Gdyby nie ona, dawno być wąchał kwiatki od spodu.
Japończyk skrzywił się, ale Louisa podjęła jego argumentację.
– Isamu ma rację – odpowiedziała. – A co jeśli kapral nie był sam? A co jeśli... – Spojrzała po otaczających ją ludziach. – Książe przeżył?
– Daphne by go wyczuła – zaoponował Roger.
– Jedyne, co jestem ostatnio w stanie wyczuć to nową dawkę witamin, które Louisa we mnie wciska, żebym nie kopnęła w kalendarz – odparła jego siostra, a potem westchnęła. – Ale jeśli Książę jakimś cudem zdołał się uratować, stawiam, że to do niego uciekł ten cholerny tchórz.
Senator przeniósł wzrok na adiutanta, który wyglądał, jakby miał im coś jeszcze ważnego do powiedzenia.
– Mów.
– Abigail Lewis zażądała rozmowy z pułkownikiem Weslerem i jego siostrą – powiedział wreszcie żołnierz, a rodzeństwo wymieniło ze sobą spojrzenia.
– Lecę z wami – krzyknęła Nubira, kiedy Daphne podniosła się z miejsca. – To moja rodzina!
– Nie jesteś w stanie przedostać się sama do swojej kwatery, Nubi – spróbował łagodnie jej to wyperswadować Roger.
– Nie obchodzi mnie to! Lecę z wami!
Weslerówna westchnęła i spojrzała na przyrodniego brata, a on tylko wzruszył ramionami. Co mógł zrobić, skoro się uparła? Jeśli wydałby rozkaz, Nubira obraziłaby się na nich do końca życia.
– Proszę tutaj zostać. Wrócimy jak najszybciej – zwrócił się do senatora, a ten kiwnął głową.
XXX
Roger chciał pomóc Nubirze, ale podpułkownik zignorowała wszystkie prośby, groźby i próby przekupienia. Pozwoliła tylko, by otworzył przed nią drzwi do pomieszczenia, w którym po operacji umieszczono tę dziewczynkę z przerwanym rdzeniem.
Kiedy weszli tam całą trójką, z krzesła pod oknem poderwała się rudowłosa, żylasta dziewczyna, mniej więcej w wieku Daphne. Ubrali ją w spodnie od munduru Zjednoczeniówki, które były na nią wyraźnie za szerokie.
– Nubi! – Wyminęła łóżko i chciała ją uściskać, ale kiedy dostrzegła jak Ababuma ledwo jest w stanie zrobić te kilka kroków o kulach, skonsternowana stanęła w pół kroku. – Co ci się stało?
Nubira sapnęła zirytowana i dokuśtykała się do służącej, rzucając się jej na szyję. Dziewczyna zgięła się, by jej to ułatwić i poklepała ją po plecach.
– Służba w Armii – odpowiedziała podpułkownik, puszczając ją i zacisnęła drobne ręce na kościstych dłoniach dziewczyny. – Co wam się stało?
– Powinnaś usiąść. Tego szaleństwa nie opowiem w kilku słowach – odpowiedziała Angielka, a Roger podsunął podkomendnej miejsce do siedzenia. Daphne zatrzymała się przy drzwiach, przyglądając się temu spotkaniu.
– Dzień dobry, Abigail. – Przywitał dziewczynę, która jakby dopiero wtedy dostrzegła Weslerów. Jej chłodną twarz rozjaśnił lekki, nieco cyniczny uśmiech, choć była to tylko maska. Jasne oczy wciąż pozostawały smutne.
– Miło widzieć, że zapamiętał pan imię, pułkowniku Wesler.
Odpowiedział chłodnym uśmiechem i uścisnął jej rękę.
– To moja siostra, Daphne. – Wskazał na brunetkę. Antai podeszła do służącej i również podała jej dłoń. Roger dostrzegł w jej twarzy zmianę. Ściągnęła brwi, a rysy się wyostrzyły razem z błyszczącymi oczami. Skupiła się na rudowłosej służącej, która widząc ich miny, westchnęła.
– To było piekło.
Wzrok mężczyzny powędrował w stronę wciąż nieprzytomnej po operacji dziewczynki. Nie trudno było się domyślić, że przeszły koszmar. Zresztą takich ludzi gromadziła wokół siebie lady Komura. Poczuł nagły przypływ gniewu, gdy przypomniał sobie, że dekielka umarła i to z winy tego skurwiela, de Blaire'a.
– Spokojnie, nie spiesz się – uspokoiła ją Nubira. Gail cofnęła się, siadając na brzegu łóżka śpiącej towarzyszki. Jej oddech zadrżał, kiedy odwróciła twarz, patrząc na nastolatkę.
– To było piekło – powtórzyła. – Nikt z nas naprawdę nie wiedział, co do diabła tam się działo. Dopóki sam diabeł nie postanowił się ujawnić – szepnęła. Przez chwilę zapadła cisza, przerywana tylko dźwiękami obserwującego pracę serca sprzętu. – Wszędzie był ogień, co chwila coś wybuchało, znalazłam Desmond w bibliotece, gdzie się schowała. Chciałam wyprowadzić jak najwięcej ludzi, kiedy lady zaczęła nas bronić. Zwaliła się na nią półka z książkami. Znalazł nas jeden z chłopaków, pomógł mi ją wyciągnąć. Wybiegliśmy na taras, żeby uciec z posesji. – zamknęła oczy i pokręciła głową, odsuwając od siebie obrazy. Kiedy na nich spojrzała, dostrzegli wewnętrzną siłą ukrytą w jej żylastym ciele, której nie oddała w trakcie walki o przeżycie. – Wyglądał jak jakiś demon, kiedy wywaliło pół ściany tuż po tym, jak lady wypadła z tego okna. I Bóg mi świadkiem, że na pewno był opętany. Był z nim ten kapral z waszego oddziału. Gdyby nie on, udusiłby mnie, bo próbowałam ratować Des, której kazałam uciekać po tym, jak... jak... jak ciało lady przeleciało przez całą odległość od tarasu do ogrodzenia.... – Oczy dziewczyny zasłoniła mgła, ale nikt jej nie pośpieszał. Wsłuchiwali się w każde słowo. – Próbowałam zrobić dziurę, żeby wynieść małą... I wtedy... a ona... nie miała szczęki... Z tym mieczem, który wyssał ze mnie siłę, jak go podniosłam... I potem... on powiedział Desmond, że będzie na was czekać w Paryżu. Że wiecie gdzie i kiedy. Macie go oczekiwać... – Spojrzała na rodzeństwo. – On... Wiesz, co przeszła Desmond – zwróciła się do Nubiry. – A ten sukinsyn przekroczył jej granicę...
Czarnoskóra oficer pochyliła się i złapała ją za rękę, widząc, jak w oczach dziewczyny stają łzy.
– Spokojnie.
Abigail zamrugała i starła gwałtownym ruchem mokre policzki. Wreszcie podniosła się, stając naprzeciwko Rogera. Wszyscy wyczuwali kipiący w nim gniew, który rósł z każdym słowem dziewczyny.
– Zabrali miecz ojca lady Komury – dodała, patrząc na niego. – Jesteście zgubieni.
Proszę państwa dwa rozdziały nam zostały. Przepraszam, że nie wrzuciłam w Święta, ale sami rozumiecie - z rodziną też czas trzeba spędzić. No i dodatkowo jestem chora.
A i jeszcze dodam, że zakończyłam pisać Korpus, co znaczy, że jak już sobie poleży trochę to wezmę się za poprawianie fabuły, żeby gdzieś mógł pójść w świat dalej. A na Watt wjadą poprawki do tej wersji. Trzymajcie kciuki, żebym nie straciła zapału!
All the Zo <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro