Rozdział trzydziesty czwarty: Prawdziwe oblicze
https://youtu.be/Wv2rLZmbPMA
👽 DIVE - ED SHEERAN👽
Roger podpalił papierosa i schował zapalniczkę do kieszeni spodni. Andriej wypuścił dym cygara. Smolisty zapach południowoamerykańskiego wyrobu drażnił nos podpitego pułkownika, ale procenty we krwi pomagały mu ignorować nieprzyjemności i skupić się na dostarczaniu nikotyny do płuc. Musiał kucnąć, by strzepnąć popiół do kamiennej donicy pełniącej funkcję popielniczki.
Dawno nie czuł takiej zabawnej lekkości, jaka towarzyszyła piciu wódki. Przyjemne ciepło i słodycz rozlewały się po rozmiękłych od alkoholu członkach. Miał wrażenie, jakby wszystkie kąty się zaokrągliły, świat naraz zrobił się taki przyjemny i delikatny. Bawiło go nawet palenie tego papierosa.
Z kolei jego towarzysz do kieliszka wpadł w bardzo melancholijny stan. To dziwiło Rogera, przecież powinni się cieszyć – Sasha uwolniła się od cierpienia, niebezpieczeństw i złudzeń bezpiecznego życia. Wróciła do Boga, czy w kogo tam chcieli sobie wierzyć Lijowicze. Wesler naprawdę nie chciał opowiadać się po żadnej ze stron. Chciał tylko świętego spokoju i żeby ten błogi stan nietrzeźwości trwał jak najdłużej.
– Stawianie grobu ma sens skoro nie ma ciała?
Roger spojrzał na niego zdumiony, że w ogóle przyszło mu coś takiego na myśl. Ten człowiek nie miał nic innego do roboty, tylko stawiać płyty z wyrytym imieniem?
– Grób Wiery też jest pusty, bo zakazali kopać ciała, żeby nie doszło do epidemii, gdyby coś się przedostało do rzeki... Co idiotyzm. Cmentarz nie jest nawet blisko... – bełkotał pod nosem Andriej. Spojrzał na siedzącego w kucykach pułkownika. – Chciałbyś jej grobu?
– Nie – odpowiedział natychmiast, wstając zbyt gwałtownie. Zachwiał się i musiał się oprzeć o barierkę otaczającą taras.
Profesor Lijowicz przyjrzał mu się uważnie. Jego oczy był piwne, tak jak Sashy. Wracały wspomnienia, tyle, że oczy Sashy były wiecznie żywe. Nawet pod wpływem alkoholu czaił się w nich ten błysk, zwiastun kłopotów, w które dziewczyna kochała się wpakowywać. Bardzo różniła się od swojego brata.
– Czemu?
Oficer chciał mu już odpowiedzieć, ale z jego kieszeni rozszedł się dźwięk połączenia przychodzącego na komunikator. Wyciągnął urządzenie i uniósł brew. Jakkolwiek zdobyła kontakt do niego, dobrze wiedział, czego chciała.
– Nie, lady Komuro, nie mam na to czasu.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Wreszcie usłyszał długie westchnięcie.
– Pułkowniku, nie dzwonię w tej sprawie – odezwała się dekielska szlachcianka. Poczuł się głupio, że tak na nią naskoczył. – Dowiedziałam się od senatora o Sashy.
Rogera chyba powalił właśnie wypity alkohol. Jego ciało gwałtownie ze stanu lotnego przemieniło się w stały. Prawie się przewrócił. To nie był najlepszy czas na tę rozmowę. Nie chciał o tym mówić. Nie chciał o tym myśleć. Nie chciał wiedzieć, jak wszystkim było przykro z tego powodu. Nikt z nich tak naprawdę nie wiedział prawdy o Sashy.
– Roger, chcę ci tylko powiedzieć, że wycisnę z Garfielda ostatnią kroplę krwi, ale zmuszę go do obwołania Sashy bohaterką.
– Już widzę, jak ci wszyscy posłowie się na to godzą... – Czknął. – Przepraszam.
– Wiem, że wczoraj wypłynęła obława w Andach. Właśnie musiałam wysłuchiwać żony jednego z naszych kochanych polityków, która szykanowała Daphne, a przecież oboje wiemy, że twoja siostra, nawet jeśli do świętych nie należy, jest cudowna.
– Polemizowałbym. – Bawił go fakt, że jakaś paniusia z wielkiego świata obrażała jego siostrę. Bawił go fakt, że lady Komura dzwoniła tylko po to, żeby go bardziej dowalić. Bawił go fakt, że jego życie właśnie się spieprzyło, a ta dekielka nie mogła mu dać spokoju. Zaśmiał się.
– Czy ty jesteś pijany, pułkowniku?
Spojrzał na papierosa, który zgasł mu w dłoni i uśmiechnął się szeroko, podnosząc wzrok na swojego towarzysza. Milczący Adriej przysłuchiwał się jego rozmowie, sącząc dym z cygara.
– Ja? Skądże znowu. Zalewanie robaka jest zupełnie nie w moim stylu – odpowiedział lekko, wrzucając niedopałek do popielniczki. Nie trafił, co rozbawiło go jeszcze bardziej. Naprawdę się wstawił aż tak bardzo?
– Pułkowniku Wesler, może pan przestać zachowywać się jak ostatni idiota?
– Odezwę się w takim razie po tym, jak dostanę Alzhaimera i zapomnę, że służę Zjednoczeniówce. Wybaczy pani, jeśli mi się zapomni. – Znowu czknął. – Ludzka rzecz. – Przycisnął komunikator miedzy barkiem do ucha i wygrzebał z kieszeni paczkę z papierosami i zapalniczkę.
Oburzone westchnienie obcej arystokratki rozbawiło go jeszcze bardziej.
– Zupełnie cię nie poznaję, pułkowniku! A dobrze by było mnie posłuchać – dodała dużo bardziej płaczliwym tonem. Choć normalnie nie dawał się nabrać na jej marną sztukę aktorską, westchnął i pozwolił jej wygrać. Ten jeden raz.
– Proszę mi wybaczyć, lady. – Opadł się o poręcz tarasu, bo nogi się pod nim dziwnie ugięły. – To nie jest... najlepszy czas dla mnie.
– Och... Rozumiem teraz. Ciebie i Sashę połączyło coś więcej niż współpraca.
Zacisnął zęby i wypuścił głośno powietrze.
– Można tak powiedzieć. – Wcisnął między wargi papierosa i podpalił go. Zaciągnął się dymem. Uspokoiło go to trochę. Chciał trafić zapalniczką do środka powoli pustoszejącej paczki, ale metal cały czas wchodził na karton. Prychnął zirytowany i położył je na barierkę.
– Pułkowniku, rozumiem, że jest panu ciężko. – O mało powiedziane, ale nie odezwał się, chciał skończyć tę rozmowę jak najszybciej i znowu wrócić do zatapiania wspomnień razem z Lijowiczem. – Będę lecieć do Paryża za kilka dni w związku ze zwołaniem Parlamentu Narodów. Ty i twoi przyjaciele powinniście przyjechać. Zmuszę Campbella, żeby poświęcił wam więcej swojego czasu i przedstawił wasze bohaterskie czyny. Pamięć o Sashy powinna zostać uczczona.
– Ona nie chciałaby pomników ze złota – powiedział i wciąż trzymając się jedną ręką desek dla bezpieczeństwa, pochylił się nad kamienną donicą. Nerwowo strzepnął popiół do naczynia. – To nie jest dobry pomysł.
– A czy lepszym jest, by takie głupie klukwie obrzucały ją i twoją siostrę przekleństwami, nie mając pojęcia, że żyją dzięki nim?
– Ma pani rację, ale wciąż nie jestem pewny, czy pojawienie się Daphne jest dobrym wyjściem. Mogą jej zrobić krzywdę.
– Dajże spokój, Roger. Jeśli nie przyjedziecie jako oddział specjalny Armii, wtedy wezmę was jako swoich honorowych gości, a Campbell i pozostała dwójka senatorów będą musieli odpowiedzieć za obrazę moją i moich gości.
Roger przez chwilę analizował słowa kobiety. Miała rację. Rzucanie imieniem dziewczyn jak mięsem nie było w porządku. Tym bardziej, że dobrowolnie przyłączyły się do Korpusu. Nie bały się poświęcenia, nie uciekały od pracy, nie dyskutowały z potrzebą ratowania planety. A lady Komura mogła wywrzeć na Garfieldzie to, czego nie był w stanie uzyskać przybity stratą pułkownik. Mogła odzyskać dobre imię Sashy Lijowicz, która poświęciła życie w najgorzej zaplanowanej misji militarnej.
– Nie mam czym zapłacić za pani uczynność – powiedział wreszcie, a dekielska szlachcianka westchnęła teatralnie, jakby jego alkoholowe opóźnienie w rozumowaniu było niesamowicie uciążliwe.
– Nie wymagam zapłaty za prawidłowe uczczenie pamięci przyjaciółki.
Brunet westchnął, pocierając oczy.
– Skąd pani zna charakter naszej akcji? – zapytał nagle, bo przejaśniło mu się odrobinę w umyśle. Nie przejmował się kolejnym wypalającym się papierosem w dłoni.
– Dobrze wiesz, Roger, jaka potrafię być czarująca. – Prawie widział jej szeroki, nieco perfidny uśmiech. Lady Komura mogła wydawać się rozpuszczona, nowobogacka i w pewien sposób pusta, ale znał ją też od strony chytrej i inteligentnej kobiety, która okręcała sobie mężczyzn wokół palca w minutę jednym uśmiechem.
– Galileus się wygadał?
– Śpiewał jak na tej waszej...
– Spowiedzi? – I to on był pijany? Pamiętał przynajmniej słowa.
– Dokładnie, kochany! Musicie koniecznie przyjechać do Paryża. Czas zaprezentować światu jego obrońców – dodała poważnie. – Och, pułkowniku, proszę wybaczyć, jestem wołana do gości. Do zobaczenia w Paryżu!
Nie dając mu szansy się rozłączyć, lady Komura zwyczajnie się rozłączyła. Roger westchnął i przyłożył ust wygasły od popiołu papieros. Wyrzucił niedopałek do popielnicy, który wylądowała na deskach tarasu.
– Powinienem już wracać – mruknął wreszcie.
– Maxima wolałaby, żebyś został. Będzie się martwić, że coś sobie... – Andriej czknął i pokręcił głową. – Zrobisz wstawiony.
– No bez przesady – prychnął pułkownik i wybrał w komunikacie kontakt do kapitana Debesa. Po chwili oczekiwania uzyskał połączenie.
– Wesler z tej strony.
– Panie pułkowniku... Jest pewien problem... Chciałem do was zadzwonić – odpowiedział oficer, a Roger wypuścił powietrze przez nos, mając wrażenie, że świat naprawdę go nienawidzi i nawet teraz, kiedy teoretycznie wszystko się uspokoiło, nie miał szans na święty spokój.
– Co się znowu stało? – Zdał sobie sprawę, że trochę za mocno zaakcentował swoje niezadowolenie. Odchrząknął. – To coś poważnego?
– Dość poważnego... Kapral de Blaire odleciał godzinę temu bez ostrzeżenia.
Brunet najpierw nie uwierzył w to co usłyszał. Potem oczy mu się rozszerzyły dokładnie. Nieprawdopodobne. Czy jednak możliwe? Czy zniszczył Boga duchu winnego cyborga? Czy może ktoś zupełnie inny cały czas był po przeciwnej stronie barykady?
– Kurwa.
I dla kogo na początku mógł szpiegować Remi? I dla kogo teraz zdradził? Skąd ta nagła dezercja? ¯\_(ツ)_/¯ Wszystko już niedługo ^^
All the Zo <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro