Rozdział dwudziesty trzeci: Dobra jak matka
https://youtu.be/XGlKvBtoWjI
👽I DON'T KNOW MY NAME - GRACE VANDERWAAL👽
Roger musiał to przyznać – cywilne ubrania były znacznie wygodniejsze. Chociaż był to niecodzienny widok, kiedy on, Daphne, Sasha, Isamu i Nubira wsadzeni do wypożyczonego SUVa jechali pośród pokrytych kukurydzą pól. Arkansas się nie zmieniało. Na świecie i galaktyce mogło się walić i palić, ale tutaj życie toczyło się jednym tempem – zgodnie z naturą i potrzebami roślin. Za każdym razem, gdy tu wracał, pułkownik Wesler doceniał spokój i ciszę tych połaci złota Indian.
– Czy to miejsce się zmienia? – westchnęła Daphne, otwierając okno i wychylając głowę na zakurzoną drogę.
– Zamknij, bo pył leci do środka – burknął siedzący za nią Kariyashi.
O dziwo Weslerówna domknęła szybę i zsunęła się dalej w fotelu, z nostalgią obserwując mijany krajobraz.
– Ostrzegłeś, że przyjeżdżamy razem z wami? – odezwała się Nubi. Jej szorstki głos przeciął ciszę, która zapadła w samochodzie.
– Tak. Mama się bardzo ucieszyła. Isa, dostaniesz bakłażana z farszem paprykowo-wołowym na grilla – odparł Roger.
– Dziękujmy bogom, jeśli istnieją, za Dominique. To anioł. – Japończyk wzniósł złączone jak do pacierza dłonie ku sufitowi auta.
– Będziesz mógł jej to powiedzieć prosto w oczy. – Wesler pomimo pustej drogi dał kierunkowskaz w lewo i skręcił między pola kukurydzy. Przypomniało mu się, jak biegł po tej ścieżce na szkolny autobus. Jak wracał, ganiając się z Rustym – starym podwórkowym kundlem. Jak omal nie rozbił sobie głowy na motorze, podskakując na jednym z kamieni.
Uśmiechał się, głaszcząc się po zarośniętej twarzy. Tyle rzeczy wydarzyło się na tej drodze. A jeszcze więcej w tym domu, do którego prowadziła. Życie na farmie, jakiekolwiek by nie było, jawiło mu się teraz jako sielanka, w porównaniu do wojskowej codzienności. A jednak, nie potrafił zrezygnować z drugiego dla tego pierwszego. Chociaż mógłby wrócić do mamy, ożenić się z jakąś szkolną miłością, mieć troje dzieci, psa i hektary kukurydzy do hodowania. Marzenie każdego weterana.
Z każdą przejechaną chwilą, majaczący w oddali dom Weslerów przybliżał się. A im bliżej był, tym cięższa robiła mu się noga i jedynie znajomość nieobliczalności tej drogi, w której koleiny robiły się łatwiej niż w miękkim maśle, trzymała go z dala od dodania gazu. Śpieszyło mu się do domu.
Zanim wjechali na podwórko, Rusty ogłosił swoim niskim głosem, że nadciągają goście. Chociaż wiekowy pies nie miał siły ruszyć się z werandy przed domem, nie omieszkał zawiadomić gospodyni o obcym samochodzie z jakimiś niby obcymi, a jednak trochę znajomymi ludźmi.
Kobieta, która pojawiła się na ganku, mogła mieć około czterdziestu lat. Jej twarz okalana niesfornymi złotymi włosami, odgarniętymi do tyłu spinką, spod której się wymykały, była łagodna i nadal piękna. Na czole i pod oczami widać było delikatne bruzdy, ale błękitne oczy zachowały żywość tej dziewiętnastoletniej pianistki, która rzuciła karierę muzyka dla miłości. Matka Rogera w dalszym ciągu miała figurę, której pozazdrościć mogła jej niejedna dziewczyna, a naturalny wdzięk jej kroków został przekazany Rogerowi i Daphne. Nie można było tego nie zauważyć.
Dominique wyszła z domu i zbiegła ze schodów, żeby rzucić się synowi w ramiona. Zawisła na nim, przyciągając do siebie swojego małego chłopca, który przerastał ją nie tylko wzrostem, ale i doświadczeniem życiowym. Ucałowała Rogera w oba policzki i spojrzała głęboko w oczy, sama mrugając zawzięcie, żeby się nie popłakać. Jej synek był znowu w domu.
– Cześć, mamo. Jak się czujesz? – Uśmiechnął się, kiedy zacisnęła dłoń na jego ramieniu.
– W kwiecie wieku, kochany – odpowiedziała. Błyszczące, błękitne oczy przeniosły się do osób, które czekały przy samochodzie. Rozpoznała wychudzoną twarz wiecznie głodnego Isamu i filigranowe oblicze Nubiry. Nie znała natomiast dziewczyny o europejskich rysach, która nieśmiało wychylała się zza ramienia... Daphne.
Zapadła idealna cisza.
Dominique przyglądała się pięknej twarzy córki Hansa. Nie potrzebowała dowodu, że to było jego dziecko – ta harda mina, determinacja i niemiecki nos musiał być jego. Jednocześnie jej szlachetne rysy, naturalny powab i wypełnione niebem oczy były czyjeś inne. Ale to ona. Daphne. Nieposkromione pisklę, które samo zdecydowało się wyskoczyć z gniazda. O dziwo umiało latać, chociaż nieco koślawie, ale umiało. Wciąż było tylko pisklęciem.
Daphne w kilku krokach długich nóg znalazła się przy matce swojego brata i padając na kolana, objęła ją w pasie. Przytuliła się do jej brzucha i nie przejmując się wszystkimi dookoła, rozpłakała się jak dziecko. Ciepła, spracowana dłoń kobiety głaskała jej czarną czuprynę, a drugie ramię w matczynym uścisku objęło jej głowę.
– Długo ci zajęło wrócenie do domu. Naprawdę długo.
– Tak... cię... przepraszam... – wyszlochała w materiał jej fartucha. – Tak... strasznie... przepraszam...
– Ale za co ty mnie możesz przeprosić? To była moja wina, że nie dałam ci tego, czego szukałaś. – Kobieta poderwała dziewczynę do góry i przytuliła do siebie jeszcze ciaśniej.
Sasha westchnęła, ukradkiem ocierając łzę wzruszenia. Nie lubiła się rozklejać, ale widok przyjaciółki, która wreszcie znalazła, choć ułamek ukojenia swojego niespokojnego serca zwyczajnie ją wzruszył.
Poczuła ciężar dłoni Rogera na swoim ramieniu i odwróciła głowę do pułkownika. Uśmiechał się wreszcie.
– Nadal chcesz nas nawrócić na swoją ścieżkę dobra i uczciwości? – zapytała.
– Nigdy nie miałem zamiaru. – Uśmiechnął się i zsunął rękę z jej barku, żeby spleść ich palce. – Chciałem ją tylko przyprowadzić do domu. Poza tym, mamy chyba inne pojęcia dobra i uczciwości. – Zaśmiał się i kiwnął głową na Isamu i Nubirę, którzy podeszli do jego matki, kiedy Daphne wreszcie się odsunęła, ocierając oczy.
Lijowicz podała jej chusteczkę i oplotła ręką jej biodro, uśmiechając się wciąż. Weslerówna spojrzała na nią kątem oka, prychając na ten szeroki akt zadowolenia.
Ale prawda była taka, że czuła się znacznie lepiej. Jakby zrzuciła z siebie naprawdę dużą odpowiedzialność. Nie wiedziała jeszcze, czego dzisiaj dowie się o swojej matce i czy w ogóle było czego się dowiedzieć. Ale serce było jej spokojniej i obecność matki Rogera uspokajała ją. Nawet jeśli ich przyszłość nie malowała się wyraźnie, ważne było, że wreszcie miała miejsce, gdzie będzie mogła wrócić.
– Karmią cię w ogóle, Isa? – zaśmiała się Dominique, przytulając szczupłego chłopaka, a potem objęła czarnoskórą dziewczynę. – Dawno nie miałam od ciebie wieści, Nubi. Już się martwiłam, że coś się stało.
– Dużo pracy, nic więcej, proszę pani – odpowiedziała z ogromnym szacunkiem, ale i widoczną dozą sympatii, podpułkownik Ababuma.
– Proszę cię, już o tym rozmawialiśmy. Przyjaciele mojego syna są moimi przyjaciółmi. A przyjaciele mówią sobie po imieniu. – Bardzo podobnym do Rogera gestem uderzyła ją delikatnie pięścią w umięśnione, choć szczupłe ramię i przeniosła wzrok na blondynkę stojącą przy Daphne.
– To jest Sasha. Moja przyjaciółka. – Brunetka dostała kuksańca od Lijowicz, ale wyszczerzyła się szeroko i puściła ją.
Rosjanka uścisnęła dłoń Dominique, która uśmiechnęła się do niej.
– Chyba nie tylko twoja. – Mrugnęła, patrząc na Rogera, który zaśmiał się głośno.
– Mamo, czy ty mi sugerujesz, że bawię się w przyjaciół z korzyściami?
– Urodziłam cię, bardzo dobrze wiem, w co się tacy chłopcy, jak ty, bawią. – Poklepała po ramieniu Sashę, która odwróciła się do pułkownika, chichocząc. Wzruszył ramionami, ale nie ukrył uśmiechu.
– Chodźcie do domu, dzieciaki. Zrobię wam kawy. – Machnęła na nich wszystkich ręką, zachęcając do wejścia do środka.
Kiedy przechodzili przez werandę Rusty podniósł się z trudem i zamerdał wyliniałym ogonem na ich widok. Daphne pochyliła się nad nim, zaglądając we wciąż bystre, złote oczy.
– Staruszku, ty jeszcze dychasz? – Pogłaskała go po oklapniętych uszach. Pies pochylił łeb, żeby sięgnęła za uszy i podrapała go.
Zaśmiała się cicho i poklepała go po chudym grzbiecie, a potem otworzyła przed nim drzwi. Kiedy weszła do środka, znowu poczuła się jak mała dziewczynka. Deski w korytarzu prowadzącym ku drewnianym schodom na wyższe kondygnacje, nadal miały ciepły, nieco wytarty kolor, a ściany pokrywała kremowa tapeta w złote esy-floresy. Kiedy przeszli do salonu, Daphne aż westchnęła. Na meblościance, która obudowywała wielki ekran cząsteczkowy stały zdjęcia. Wydrukowane na papierze i oprawione w ramki. Jakieś puchary ze szkoły, dyplomy za konkursy, wykonane ręcznie zabawki podczas zajęć technicznych. Skrupulatnie zebrane w jedno miejsce.
Z drugiej strony Dominique nic nie zmieniła w swoim domu. Poza wielkim ekranem, zapewne prezentem od syna, przeciwległą ścianę zajmowały książki i wciśnięty w nie kominek. W dalszej części pokoju stał największy skarb tego domu. Wciąż lśniący swoją oszołamiającą czernią i wydzierający z głębi duszy największe smutki oraz rozdający radość garściami – fortepian pani Wesler. Zadbany, opierał się działaniu czasu i choć był jedynie wersją salonową, wciąż oszałamiał swoją galanterią i niezwykłością. Kto w końcu mógł wiedzieć, że ten skromny domek w Arkansas skrywał takie skarby?
– Głodni jesteście? – zapytała Dominique, w korytarzu wybierając drzwi do kuchni. – Właśnie kończę piec indyka.
– Proszę p... Dominique! Przed chwilą jedliśmy! – Nubira zawróciła się na pięcie w progu salonu, żeby pójść za kobietą.
– Bzdura, na pewno coś słabego. Założę się, że Isa chętnie przekąsi coś przed grillem wieczorem!
– Prawda! – dodał swoje trzy grosze Japończyk, razem z Rogerem opadając na trochę zapadnięte i przetarte fotele.
Sasha, krocząc za przyjaciółką, przybliżyła się do półki i z uśmiechem zajrzała jej przez ramię, kiedy Daphne ujęła drżącymi dłońmi zdjęcie z dzieciństwa. Przez chwilę przyglądała się swojej roześmianej twarzy na zdjęciu, gdy w objęciu przebranego za Świętego Mikołaja ojca, szczerzyła się, wyciągając do stojącego za aparatem Rogera jego prezent.
– Fajna szczerba – skomentowała blondynka, a Daphne dała jej sójkę w bok, ukradkiem ocierając łzę, która kręciła się w oku.
– Miałam siedem lat, okej? – burknęła, jeszcze raz przypatrując się twarzy ojca, częściowo zakrytą przez sztuczną białą brodę nałożoną na jego prawdziwą, czarną. Zielone oczy Hansa śmiały się do obiektywu, jakby wcale nie widział, że jego córka spojrzeniem ukradła nocne niebo; ani że na końcach jej palców lśniło niemal niezauważalnie niebieskie światło; czy też tego, że była owocem jego zdrady.
Kilka miesięcy później uciekła z domu. I zabiła ojca. Weszła na ścieżkę, którą kroczyła nieustannie od trzynastu lat.
Odstawiła zdjęcie i sięgnęła po inne. To było jeszcze z czasów, zanim się pojawiła zostawiona na progu ich domu. Roger mógł mieć może rok i umazany czekoladą potrząsał w tłustej piąstce niebieską grzechotkę, ale stał pewnie na obu nóżkach, taki, jakim Bóg go stworzył.
– Widzę, że z niektórych rzeczy się nie wyrasta. – Sasha wzięła od niej ramkę i pokazała ją Rogerowi. Pułkownik najpierw przechylił się w ich stronę, przyglądając się zdjęciu, a potem poczerwieniał i zerwał się z siedzenia.
– Mamo! Dlaczego postawiłaś na widoku TO zdjęcie?! – Wyszedł do kuchni, zostawiając chichoczących Daphne, Sashę i Kariyashiego.
– Czy aby jesteś pewna, że chcesz być w związku z moim bratem? – Brunetka pochyliła się nad przyjaciółką, żeby Isamu nie usłyszał, o czym dokładnie rozmawiają. Było to niegrzeczne, ale wciąż nie miała czasu upewnić się w naturze miłosnych uniesień Lijowicz.
– I tak traktujesz mnie jak rodzinę – odszepnęła jej Rosjanka z kocim uśmiechem. – Nie martw się, Daph, dobrze się dobraliśmy.
– Roger naprawdę jest inny, niż wynikałoby z moich opowieści. – Daphne zmarszczyła brwi, kiedy radość nie schodziła z okrągłej buzi dziewczyny. – Może wykorzystać twoje uczucia. Daleko mu do ideału wiernego księcia z bajki.
– A ja nie jestem księżniczką. – Sasha wzruszyła ramionami i oddała jej ramkę ze zdjęciem brata. – Nie martw się, wiem, że jeszcze parę dni temu próbował naprawić relację z Nubirą. Przyszła do mnie, żeby mi powiedzieć, że jego miłość nie potrwa długo i proponuje mi posłać go w diabły dla własnego dobra.
– Dlaczego tego nie zrobiłaś? No wiesz, ona może mieć rację. Nie przepadam za nią, ale...
– Wiesz, dlaczego jeszcze wszyscy się nie zabiliśmy, chociaż miałam ochotę zabić go? – Wskazała na Japończyka, który chyba szykował się do drzemki. – Kilkadziesiąt razy w ciągu każdego dnia. Ale odpuszczałam sobie. Nasz korpus to mieszanina ludzi, którzy nienawidzą życia, ale bronią go zawzięcie, chociaż nie są archetypami zbawiciela świata. Zasługujemy na drugą szansę, bo jesteśmy tylko ludźmi, którzy robią błędy. – Poklepała ją po ramieniu i ruszyła w stronę Rogera, który pojawił się w drzwiach salonu.
– Wszystko w porządku? – zapytał, przenosząc spojrzenie z blondynki na przyrodnią siostrę. – Pędzący Wietrze? – dodał, a ona spiorunowała go wzrokiem.
– Wal się.
Isamu przyjrzał się im przytomniej, pocierając oczy. Roger chciał coś jeszcze dopowiedzieć, ale uprzedził go głos matki z kuchni:
– Rogie, mogę cię tu prosić?
Wszyscy parsknęli śmiechem, łącznie z Lijowicz, kiedy Wesler kolejny raz tego dnia spłonął rumieńcem, ale nie śmiał odmówić mamie. Jęcząc coś o śmiesznych zdrobnieniach, wyszedł na korytarz.
– Na śmierć zapomniałam, że tak kiedyś na niego mówiła – stwierdziła Daphne.
– Nawet nie kiedyś – wtrącił się Kariyashi, wybudzając się całkowicie. – Podczas odznaczania w Waszyngtonie tych, co przeżyli Księżycowe Lato, podbiegła do niego po wszystkim i przy wszystkich „Jestem taka dumna, Rogie!" – przedrzeźnił głos Dominique, a dziewczyny zaśmiały się.
– Bohater Księżycowego Lata. Weteran III Kompanii Astralnej. Dowódca Korpusu Zbawiciela. Pułkownik Wesler... – Sasha zrobiła dramatyczną przerwę. – Rogie Wesler! – Uniosła prostą dłoń do twarzy, a drugą zwiniętą pięść uderzyła się w pierś, imitując gest, którym Juliusz Cezar odpowiadał na pozdrowienia gladiatorów.
– JA TU WSZYSTKO SŁYSZĘ!
Cała trójka wybuchła śmiechem.
– Też planowałem twoją śmierć, Lijowicz. – Mrugnął do blondynki, uśmiechając się ni to z cynizmem, ni to szczerze. –Ale sama niedługo umrzesz z miłości do naszego ukochanego przewodnika duchowego.
– Dzięki za wsparcie.
– Do usług, o Cezarze.
Daphne zachichotała i kiedy ponownie spojrzała na Isamu, Japończyk uśmiechnął się, patrząc jej prosto w oczy. Przez chwilę przyglądali się sobie, zupełnie zapominając na krótko o obecności Rosjanki.
XXX
Dominique otarła chusteczką usta, kiedy siedząc na tarasie za domem, kończyli grilla przy lśniącym nocnym niebie. Podniosła się od stołu i uśmiechnęła się do Daphne, która kopnęła pod stołem Sashę.
Blondynka siedziała przy Rogerze i chociaż nawet na siebie nie patrzyli, smętny wzrok Nubiry wędrował za drobnymi ruchami dłoni pod stołem. Podpułkownik próbowała sobie stawiać barierę, żeby odgrodzić się od ich myśli, ale jej naturalne przyciąganie do pozytywnych emocji było silniejsze. Czuła lekki ból serca, bo przypominały się jej czasy, kiedy siedziała na miejscu Rosjanki, zupełnie nieświadoma innego oblicza pułkownika Weslera.
– Dominique, pokażesz mi, gdzie jest łazienka? – zaszczebiotała Lijowicz, wstając śladem gospodyni. Jej akcent nagle się wyostrzył, co spowodowało cichy śmiech w męskim gronie, które pozwoliło sobie na kilka(naście) głębszych.
– Jasne, słońce.
Nubi westchnęła cicho i podniosła wzrok, natrafiając na spojrzenie Daphne. Chcąc go uniknąć, zaczęła machinalnie sprzątać brudne talerze ze stołu, a Weslerówna poszła jej śladem.
– Wiem, co przeżywasz – szepnęła jej do ucha brunetka, kiedy poszły do kuchni odnieść talerze. Nie była to żadna groźba, a w gwieździstych oczach pół-dekielki widziała prawdziwe współczucie.
– Nie wie, w co się pakuje – odparła ze smutkiem czarnoskóra telepatka. – Sasha zapłaci za to złamanym sercem.
– Łamano je i ona łamała innym. Trzeba czegoś więcej niż mojego brata, żeby naprawdę jej się coś stało – uspokoiła ją Daphne, kiedy zajęły wpakowywać naczynia do zmywarki. Wolną dłoń położyła na ramieniu niższej dziewczyny.
– Sądziłam, że mnie nienawidzisz. – Nubi podniosła na nią zaskoczona wzrok.
– Na moją nienawiść trzeba zapracować – odpowiedziała jej z tym jadowitym uśmiechem, ale zaraz roześmiała się, widząc przerażoną minę Ababumy.
Mimo wszystko, Nubirze poprawił się odrobinę humor i nawet nie przeszkadzało jej, że udający tylko pijanego Isamu – w końcu jego metabolizm dawno wszystko przetrawił – rzucał okrutne żarty. Śmiała się z nich nawet. Dostrzegła nagle, że przyjaciel rzuca ukradkowe spojrzenia na Daphne. Być może i on się choć trochę do niej przekonał.
Nubira dobrze pamiętała Mię i stan Kariyashiego po śmierci jego narzeczonej. Pół-Chinka, pół-Australijka była typem milczka, który pod grubą skorupą ukrywał ogromne pokłady empatii, zrozumienia i współczucia. Ich oddział w III Kompanii był jak rodzina, a Mia niczym słońce dla ich planet, skupiała wszystkich ze sobą, godząc waśnie. Była jak dobra matka. Zawsze łagodna i wyrozumiała, ale umiejąca przemówić do rozumu. Jej domeną była inteligencja, którą prześcigała wszystkie maszyny. Jako 4-latka wygrywała ze wszystkimi mistrzami szachowymi. Była niepokonanym taktykiem. I wiedziała, żeby ochronić króla, trzeba poświęcić królową.
Daphne podzielała niektóre cechy Mii. Obie były niespotykanie piękne, o urodzie wychodzącej poza wszelkie standardy, poszerzające kanon atrakcyjności. Lubiły dominować i trzymać rękę na pulsie, ale dbały o światła jupiterów. Mówiły, tylko kiedy już nie mogły wytrzymać czyjejś głupoty. Wzbudzały respekt.
Nubi miała w tyle głowy cichą nadzieję, że siedząca naprzeciwko niej pół-dekielka okaże się wybawieniem i wyciągnie z dziury rozpaczy jej przyjaciela. Ale to był ledwie promyczek, nieśmiały i wątły. Do świtania było jeszcze daleko.
Z zamyślenia wyrwał jej jedwabisty głos Dominique, która niosąc tort urodzinowy z zapalonymi dwudziestoma czterema świeczkami, śpiewając „Sto lat". Wszyscy podnieśli się, śpiewając głośno, a zakłopotany Roger parsknął nerwowym śmiechem. Jego wzrok powędrował za idącą za jego matką Sashą, która niosła małe talerzyki i sztućce.
Kiedy pani Wesler postawiła przed synem własnoręcznie wykonany tort, chłopak spojrzał na nich wszystkich, a niebieskich oczach odbił się blask świeczek.
– Pomyśl życzenie – podpowiedziała mu przyrodnia siostra, kiedy skończyli śpiewać, bijąc brawo.
Zmrużył oczy, ściągając usta w ciup. Nubira poczuła delikatne uszczypnięcie, gdy bardzo otwarcie skierował na nią i Daphne energię swojej myśli.
Święty spokój, do cholery!
Brunetka parsknęła śmiechem, kiedy pułkownik nabrał powietrza w płuca i zdmuchnął świeczki prawie za jedynym zamachem. Wszyscy ponownie zabili brawo i Dominique, będąc świadomą promili, jakie krążyły w krwi syna, sama zabrała się za krojenie i podawanie kawałków ciasta.
– Teraz już wiem, gdzie Daphne nauczyła się tak dobrze gotować – mruknęła Lijowicz, pochłaniając wypiek gospodyni. Wszyscy spojrzeli na Weslerównę, która wzruszyła ramionami z tajemniczym błyskiem w oku, oblizując łyżeczkę z bitej śmietany.
– Robi lepszy barszcz czerwony ode mnie. A jestem Rosjanką – dodała blondynka.
– W sumie da się to wytłumaczyć – odezwał się Isamu. – Założę się, że masz lepszy zmysł powonienia i smaku od nas wszystkich – zwrócił się do pół-dekielki, ale ona skrzywiła się.
– Po prostu lubię jeść, okej? A to dobrze łączy się z gotowaniem. Nie mogę polegać na podsmażanych ziemniakach Sashy, dobra? – Wyszczerzyła się do przyjaciółki ponad stołem.
– Umiem gotować. Nie moja wina, że uciekając z domu w wieku piętnastu lat, nie zabrałam ze sobą zapasu syberyjskiego kawioru, który przecież każda rosyjska rodzina składuje jak węgiel w piwnicy – zironizowała Lijowicz, prychając.
– À propos. Zapomniałabym na śmierć. – Dominique poderwała się ponownie z wiklinowego krzesła.
– Dominique, usiądź, naprawdę. To może poczekać – zareagowała Daphne, ale żona jej ojca nie zareagowała nawet na jej słowa, wracając szybkim krokiem do domu.
Kiedy ponownie stanęła na progu werandy, w dłoni trzymała nosidełko na niemowlę, w którym leżał kocyk. W drugiej ręce trzymała wysłużoną kopertę, wielokrotnie otwieraną i składaną, gniecioną i chowaną.
Zapadła cisza. Kobieta przeniosła błękitne oczy na przybraną córkę i podała jej kopertę.
– To jedyne, co nam zostawiła. Z tobą na ganku. Twój akt urodzenia, ale bez jej tożsamości. Kilka słów... do Hansa.
Daphne wzięła głęboki oddech, zanim wyciągnęła rękę po wiadomość od matki. Wciąż nie była pewna, czy chce ją poznawać. I czy cokolwiek by to jej dało. I tak nie było już czego zmieniać w jej życiu.
Powiem wam, że im dalej w las, tym więcej drzew, a ja się bardziej denerwuję. Chcę naprawdę dobrze poprowadzić te historię i boję się, że mi nie wyjdzie i nie zrobię tego we właściwy sposób. Może to po prostu niepotrzebna histeria, ale w sumie nie wiem. Korpus wbrew pozorom jest bardzo wymagający, przez wiele postaci, która każda potrzebuje uwagi, przez wielowątkowość i przez cały proces fabularny. Staram się robić to najlepiej jak mogę, ale ponieważ nie dostaję odzewu zaczynam zataczać się w błędnych kole wewnętrznego krytyka.
Wiecie, że jestem łasa na wasze opinię, więc ładnie proszę o komentarze, słoneczka <3 One naprawdę wiele dla mnie znaczą!
Dziękuję z całego serduszka <3
All the Zo <3
PS. U kogo już stoi choinka? :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro