Rozdział dwudziesty pierwszy: Sztorm
https://youtu.be/LA4MU7GsE40
👽TAPETY - DAWID PODSIADŁO👽
Kiedy jet w trybie maskowania przecinał lodowate powietrze ponad chmurami, które pokrywały niebo wzdłuż Zwrotnika Raka, w kabinie panowała napięta atmosfera. Nieobecni duchem członkowie Korpusu siedzieli w ciszy, czekając, aż dolecą na miejsce. Wszyscy znali plan na pamięć i nikt nie potrzebował powtórzyć go jeszcze raz.
Roger poczuł jak w objęcie mechanicznej dłoni wsuwają się ciepłe palce Sashy, która siedziała obok. Spojrzał na nią zaskoczony. Parę dni temu bardzo go od siebie odsunęła, potem nie mieli już czasu rozmawiać, a teraz w samolocie wypełnionym ich współtowarzyszami broni, o których opinię najwyraźniej bardzo dbała, wzięła go za rękę.
– Nie wygląda już tak realistycznie – szepnęła, patrząc na pokrytą srebrnymi płytami nową protezę. Poruszył mechanicznymi palcami i uśmiechnął się. Kiedy drugą ręką odwinął mankiet i na przedramieniu nacisnął ledwo widoczny szaro-zielony punkt, cała powierzchnia mechanicznej atrapy zmieniła kolor i fakturę, udając ludzką skórę.
– Lepiej? – zapytał, a ona kiwnęła głową i posłała mu niepewny uśmiech.
– Ale wciąż jest zimna.
– Już chyba taka zostanie. – Wzruszył ramionami.
– To znaczy, że muszę przy niej pogrzebać – stwierdziła.
– Kiedy wrócimy, zrobisz z nią co chcesz. – Uśmiechnął się i oparł policzek o jej głowę. Sasha przytuliła twarz do jego szyi. Poczuł na skórze ciepłe łaskotanie jej oddechu.
Roger dostrzegł mordujące spojrzenie siedzącej po drugiej stronie Nubiry. Wyglądała, jakby ktoś ją właśnie uderzył. W czarnych oczach, które zazwyczaj były bezdenną tonią spokoju, teraz płonęła żywa nienawiść.
Kochasz mnie? Czy jednak teraz kochasz ją?
Jej szorstki głos odbił się od wnętrza jego głowy, a Roger skrzywił się, ale nie ruszył się ani o milimetr.
Czy ta dziewczyna wie, na co się pisze?
Walczyli na spojrzenia, a pułkownik nie chciał się poddać, jednocześnie bał się, że Ababuma straci cierpliwość i użyje na nim swojej najstraszniejszej broni, a dobrze wiedział, że nie nikt z nich mógł sobie na to pozwolić w chwili przed walką. On by się nie pozbierał, a ona zużyłaby za dużo energii.
Zamknąć się i skupić.
Aż podskoczył, przenosząc zaskoczony wzrok na swoją siostrę, która odwróciła twarz i z zaciśniętymi ustami, poprawiła zapięcie pasa z najpotrzebniejszym asortymentem podczas szpiegowskiej misji inwigilowania wroga.
Nie wiedział, że jego siostra panuje też nad telepatią. No ładnie.
– Za piętnaście minut będziemy nad punktem zrzutu – poinformował ich Remi, przesuwając coś na panelu kontrolnym odrzutowca.
Roger odsunął się od Sashy, a ona puściła jego rękę. Wstał, łapiąc się od razu półki nad ich głowami i spojrzał po członkach korpusu.
– Wiecie, co macie robić.
Kwadrans później opadł trap i przy dźwięku wzburzonego, nocnego oceanu wybiegli na wąski mur obronny fortu. Rozłożyli się w rzędzie, a jet odleciał, znikając na ich oczach na tle pokrytego burzowymi chmurami nieba.
Sasha złapała Daphne za rękę i odwróciła ją w stronę wieżyczki strażniczej. Drzwi jakby wtopione złotem w kamień wyglądały podejrzanie, tym bardziej, że obie dobrze wiedziały, kto mógł tego dokonać. Kiedy brunetka podniosła wzrok, wyrwało jej się ciche westchnienie. Wbite na włócznie dwa rozkładające się ciała poruszały się w rytmie porywistego wiatru.
– A gdzie trzecie ciało w takim razie? – szepnęła do niej Rosjanka.
– Miejmy nadzieję, że jeszcze chodzi – odpowiedziała Daphne i odwróciła się w drugą stronę. Na drugim końcu muru Roger mechaniczną ręką wyrwał zamek w drzwiach i razem z Isamu czekali, aż dziewczyny skupią się na misji.
Weslerówna westchnęła i ruszyła jako pierwsza, włączając przy soczewce cząsteczkowej, która miała poprawić jej celność latarkę, kiedy schodzili po spiralnych, wygłaskanych stopniach. Wyszli na pogrążony w ciemności korytarz. Pojedyncze gołe żarówki mrugały lekko, jakby natężenie prądu w fortyfikacji było bardzo niskie.
– Macie? – Sasha stanęła koło Rogera, a Daphne wyjęła z kieszeni przy pasku foliową torebkę z małymi, przezroczystymi trójkątami ze sztucznego tworzywa. – Przylepiasz do ściany i przyciskasz kciukiem, powinien zaświecić się na niebiesko i potem wtopić w się w tło.
– Znacie punkty? – Zwrócił się do Isamu pułkownik, a Azjata kiwnął głową. – W takim razie idziemy. Spotykamy się przy głównym wejściu, spróbujemy wydostać się do portu po drugiej stronie wyspy.
Kiwnęli sobie głowami i rozdzielili się. Kariyashi i siostra Weslera pobiegli w jedną stronę, a Sasha i dowódca korpusu w drugą.
Dobiegli do pierwszego skrzyżowania korytarzy. Ten prostopadły do ich był oświetlony żółtawym światłem zakurzonych kandelabrów wystających z odrapanych ścian. Jedynym dowodem dawnej świetności tego miejsca były pozłacane klamki.
Japończyk zabrał Daphne torebkę z nadajnikami i sam przemieszczając się szybciej niż mrugnięcie oka pozostawił je przy każdych drzwiach i na węgłach. Wrócił do niej, a zanim zdążyła zareagować została porwana z ziemi i poniesiona z niezwykłą prędkością do kolejnego korytarza.
Kiedy zniknął pęd i znowu mogła otworzyć oczy, twarz Isamu znalazła się bardzo blisko niej. Prawie stykali się nosami, kiedy próbował przedrzeć się przez gwiezdne mgławice w jej oczach. Daphne wypuściła cicho powietrze ustami, a jej oddech omiótł jego twarz.
– Boisz się czegoś? – zapytał wreszcie.
Kiwnęła głową i wyjęła mu z dłoni nadajniki. Wysunęła się z jego objęć, by przyczepić mały trójkącik do ściany. Tak jak obiecała Sasha. Po przyciśnięciu kciukiem dał krótki sygnał świetlny, a potem wtopił się w odpadającą ze ściany farbę.
Nie stawiała się, kiedy Kariyashi znowu wziął ją na ręce, by przyśpieszyć wszystko.
– Siebie – odpowiedziała, zanim szum powietrza zagłuszył wszystko.
XXX
Szczęściara rozplotła warkocz i pozwoliła, by wpadający do sypialni wiatr porwał kosmyki do tańca. Kiedy zimne palce powietrza dotknęły jej rozgrzanej skóry, zadrżała i potarła nagie przedramiona, żeby odgonić gęsią skórkę.
– Nie powinnaś spać? – Wzdrygnęła się, gdy niski głos Księcia wydobył się gdzieś z ciemności.
– Mówiłam ci już, żebyś tak nie robił – burknęła, odwracając się w kierunku, z którego sądziła, że pochodzi jego głos. Cichy śmiech kochanka uświadomił jej, że jest z drugiej strony.
– Tutaj jestem. – Gdzieś zza niej oplótł ją ramionami w pasie i przytulił do swojej klatki piersiowej. Blondynka westchnęła, czując jego usta w swoich włosach.
Drgnęła, bo w jej umyśle pojawił się dziwny rozbłysk. To było... podobne do złotych snów, jakie cienką nicią łączyły jej umysł z umysłami rodzeństwa. Ale nie, to nie było możliwe. Jej rodzeństwo nie żyło.
– Co się stało? – zapytał Książę, kiedy splotła palce z jego dłońmi zaciśniętymi na jej lnianej halce i uniosła je, by w słabym świetle rzucanym przez zapaloną lampę z malowanym kloszem przyjrzeć się różnicy w odcieniach ich skóry.
– Będzie sztorm – odpowiedziała, wzdychając i przyłożyła ich dłonie do swojej piersi w miejscu, gdzie biło jej serce. – Potężny.
– Boisz się burzy? – zaśmiał się, odwracając ją do siebie twarzą. – To kilka piorunów i trochę deszczu przy mocniejszym wietrze.
– Grzmoty są podobne do bomb królowej na Radisse. – Lucy wspięła się na place, by objąć go za szyję. Za jej plecami w towarzystwie huku fal rozbijających się o ścianę powoli, cichutko zaczął szumieć deszcz, który przybierał z każdą chwilą na sile.
Książe zdjął jedną z dłoni z jej bioder. Usłyszała ciche trzaśnięcie okna za sobą i domyśliła się, że zamknął je na odległość. Wtuliła się w niego jeszcze mocniej, wciągając słonawy zapach jego potu.
– O nie, skoro nie chciałaś spać, to teraz idziesz ze mną pooglądać wasze słynne, ziemskie burze. – Ujął jej twarz w dłonie i pocałował krótko, śmiejąc się z jej przerażonej miny. – Z tego co się dowiedziałem, są piękne.
– Jesteś chory umysłowo.
Wzruszył ramionami.
– Po prostu inny od ciebie, Lucy.
Prychnęła, ale pozwoliła powieść się za rękę na dziedziniec. Przez chwilę stali pod dachem, obserwując moknące w ulewie kamienie dziedzińca. Książę pierwszy wyszedł na deszcz, ciągnąc za sobą zapierającą się bosymi stopami Szczęściarę.
– Zmokniemy i będziemy chorzy. Ja w szczególności – jęczała. – Roghrock, ja nie chc... – Zamknął jej usta pocałunkiem, a kiedy odsunął się z zawadiackim uśmiechem, aż musiała wziąć krok do tyłu, by złapać równowagę.
– Nie zmokniesz, słodka. – Wyciągnął wolną rękę przed siebie, a ona dostrzegła delikatną złotą poświatę, która odpychała krople od jego skóry ukrytej pod materiałem białej koszuli. Przyjrzała się sobie, swoim pokrytym kurzem stopom, ukrytemu w stanowczo za cienkiej bieliźnie ciału, nagim ramionom. Na jej skórze nie znalazła ani kropli deszczu. Otaczał ją obłoczek jego złotego światła.
– Głupek – parsknęła, pchając go w pierś. Książę zrobił kilka kroków do tyłu, wychodząc na środek placu. Z balkonów przyglądali im się jego żołnierze, jednak wystarczył krótki ruch ręki ich władcy, by rozproszyli się. Kilkanaście par świecących się od przedziwnej mocy oczu zniknęło w głębi fortyfikacji.
Wskazał jej palcem niebo nad nimi. Kiedy podniosła głowę dostrzegła rozbłysk pioruna wewnątrz ciężkich chmur, które spuszczały swoje łzy na nich. Niedyskretny pomruk burzy, sprawił, że przytuliła się do niego, chowając się w jego ramionach.
Zaśmiał się, obejmując ją i z zadartą głową obserwował świetliste przedstawienie ponad nimi. Lucy niechętnie wreszcie zdecydowała się pójść jego śladem, drżąc za każdym razem, gdy po błyskawicy drżało niebo.
– Ale z ciebie boipięta.
– A ty skąd znasz takie słowa, panie deklu. – Uniosła brwi, a on zaśmiał się, całując ją w czoło i ponownie wzniósł twarz ku ołowianemu niebu, które błyszczało pokazem gromów. Westchnęła, wspinając się na palce, żeby oprzeć brodę o jego ramię i jej wzrok padł na półotwartą bramę do miasteczka.
Zamurowało ją, gdy rozpoznała kobiecą postać moknącą w deszczu. Ruska ubrana w uniform Zjednoczeniówki mierzyła w nią jednym ze swoich podrasowanych własnoręcznie blasterów. Chociaż deszcz rozmywał obraz, Szczęściara dokładnie widziała zacięty wyraz twarz i płonącą w brązowych oczach nienawiść do zdrajczyni.
Poczuła jak gardło zaciska się jej ze strachu, ale i żalu. Nigdy nie lubiła się specjalnie z Lijowicz, ale liczyła na to, że kiedyś uda jej się wytłumaczyć chociaż jednemu z Mlecznych Dzieci, dlaczego wybrała stronę Księcia. Teraz nie miała już szans.
Wyrok śmierci został na nią wydany bezpowrotnie.
Pociągnęła ukochanego na ziemię, o milimetry mijając się z lecącym pociskiem wysłanym przez dawną towarzyszkę broni. Skuliła się nad leżącym mężczyzną, gdy drewniane drzwi naprzeciwko głównej bramy rozpadły się na drzazgi. Cholerna Lijowicz i jej podrasowane zabawki.
– ZDRADZIŁAŚ NAS! – Histeryczny krzyk Ruskiej przedarł deszczowe powietrze.
Lucy poczuła na ciele uderzenie deszczu, kiedy Książę zrzucił ją z siebie i wymierzył w Mleczne Dziecko. Z przerażeniem obserwowała jak złoty pocisk przemierza w sekundy dzielącą ich odległość. Jakimś cudem minął głowę blondynki, która wyłożyła się jak długa, a raczej została podcięta przez kogoś innego. Zawisła centymetr od ziemi utrzymywana w powietrzu przez błękitny obłok światła.
Szczęściarze krew odpłynęła z twarzy i chwyciła się kurczowo dłoni Księcia, który poderwał się z ziemi, zastygając w pozycji bojowej.
Jakimś cudem mrugnięcie potem stała przed Lijowicz Gwiezdna Dziewczynka, a za jej plecami Rusce pomagało stanąć na nogi dwóch facetów. Wszyscy mieli na sobie czarne munduru uszyte na modę Armii.
Roghrock wydał dziwny syk, obserwując jak czarnowłosa przywódczyni czarnego rynku w galaktyce unosi dłonie, a przed nimi buduje się mur z błękitnej mgły jej światła.
– Kto to jest? – warknął.
– Daphne Wesler, Gwiezdna Dziewczynka – odpowiedziała mu piskliwym głosem.
Panika zacisnęła swoją pięść na jej gardle, gdy złoty błysk rozszedł się za plecami brunetki, w tym samym momencie, kiedy posłała w ich stronę ścianę energii. Książę wyszarpał rękę z uścisku blondynki i rozdarł nadchodzącą falę w ostatniej chwili, zanim zmiotła ich z dziedzińca. Lucy z przerażeniem zauważyła, że wcisnęło go to mocniej w ziemię, przesuwając po wyślizganym kamieniu placu.
Po drugiej stronie wokół Dziewczynki wirowały złote płatki, mieszając się z ciężkim deszczem i opadając na ziemię dookoła niej. Była już sama, jakby tamci teleportowali się w bezpieczne miejsce.
Szczęściara nie mogła uwierzyć w to co widzi. Kolejny pocisk wysłany przez jej kochanka, w stronę jej byłej szefowej zatrzymał się w połowie drogi, gdy oczy dziewczyny rozjaśnił w akompaniamencie grzmotu błękitny blask. Wyciągnięta pięść płonęła podobnym światłem. Kiedy cofnęła rękę za głowę, zamknięte w niebieskim jajku złote światło Księcia, przybliżyło się.
Dekiel warknął, łapiąc się za wyciągniętą rękę, jakby był połączony sznurkiem z tą kulą. Zaparł się w ziemię, a dziewczyna po drugiej stronie dziedzińca zamachnęła się. Padli na ziemię, uchylając się przed niecelnym atakiem. Za ich plecami drewniane drzwi zajęły się ogniem.
– Hatyshe! – wrzasnął, podrywając się z ziemi.
Lucy podniosła niepewnie głowę, obserwując jak jej była szefowa przechyla głowę i uśmiecha się w ten makabryczny sposób, wieszcząc im bliską śmierć.
– Chyba mnie z kimś pomyliłeś! – odpowiedziała mu. – Mam na imię Daphne! I nie pozwolę ci zniszczyć Ziemi!
– Hatyshe! – powtórzył, a kiedy dziewczyna zaczęła się unosić otoczona błękitnym światłem, odwracając się do nich plecami, wyrwał się do przodu. – Musisz być jej dzieckiem, skoro posiadasz jej moc! Hatyshe!
Daphne Wesler zatrzymała się w pół obrocie i spojrzała na niego kątem oka. Chyba chciała coś odpowiedzieć, ale w tej chwili w gęstego deszczu znowu pojawił się tuż przy niej złoty błysk.
Wśród opadających kropli zmieszanych ze szlachetnym pyłem przy brunetce zmaterializowała się blondynka. Wysoka, szczupła o nieco wychudzonej twarzy i ostrych rysach, garbatym nosie i szerokim czole. O twarzy niemal identycznej co twarz Szczęściary.
– Louisa – wyszeptała Lucy, kiedy jej do tej pory nieżywa siostra chwyciła Gwiezdną Dziewczynkę za przedramię i równocześnie z rozbłyskiem błyskawicy, przeniosła ją Bóg jeden wie gdzie.
– Louisa – westchnęła, czując jak po kolejna fala deszczu zalewa jej ciało, a kolana się pod nią uginają.
I tymże rozdziałem kończymy pierdolenie o Chopinie (z całym szacunkiem dla Fryderyka), a zabieramy się za poważną robotę. Skoro przeciwnicy znają swoje twarze, muszą przejść do czynnej walki. A skoro tak, to znaczy, że wchodzimy na drugi etap fabuły Korpusu. Ten, gdzie trzeba się czegoś złapać, bo ruszamy z kopyta.
No to wio!
All the Zo <3
PS. Pamiętajcie napisać mi jakiś komentarz, bo mam wrażenie, że nikt tego nie czyta :P
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro