Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział dwudziesty czwarty: Czysta i łagodna

https://youtu.be/oVslvM30EWI

👽SCARS - JAMES BAY👽

Gwałtowne pojawienie się światła oślepiło ich wszystkich. To nie powstrzymało Rogera przed rzuceniem się w kierunku matki i osłonięcia jej własnym ciałem. Mierzył protezą, z której wychylił się laser, w każdej chwili gotowy bronić rodzicielki.

Blask powoli zmalał i mogli dostrzec kształtującą się kobiecą sylwetkę. Z każdą chwilą była coraz bardziej namacalna, aż wreszcie mogli normalnie na nią patrzeć. Była jak namalowana światłem. Wesler opuścił rękę, wciąż przytulając do siebie Dominique, kiedy istota przed nimi uniosła twarz.

Otworzyła oczy, patrząc prosto na Daphne, w której tęczówkach obudził się błękitny blask – niemal identyczny, jak ten, który otaczał kobietę przed nimi. Jej spojrzenie rozwiało wszelkie wątpliwości. Oczy, które skradły nocne niebo i nie miały zamiaru go oddać.

– Jesteś piękniejsza, niż mogłam śnić – powiedziała dziwnym, ale bardzo słodkim i ciepłym głosem. Sasha, aż się wzdrygnęła, bo Daphne na co dzień używała podobnej barwy, zwłaszcza kiedy była w dobrym humorze.

Wszyscy dobrze wiedzieli, kim jest niespodziewany gość, który pojawił się, kiedy Daphne dotknęła listu. Obie były tak niesamowicie piękne, w ten niewytłumaczalny sposób, który cechował tylko ich dwie. Nikt nie potrzebował dowodu pokrewieństwa, wystarczyła sama dziwaczna energia, która roztaczała się wokół nich i wprawiała powietrze w drżenie.

Daphne wstała wciąż, wpatrując się w kobietę, ale nie odważyła się na krok, który ich dzielił. Zacisnęła drżące dłonie w pięści, chciała przetrzeć oczy, bo nie wierzyła w to, co widzi. Chciała coś powiedzieć, ale głos uwiązł jej w gardle. Chciała jej dotknąć, przytulić, sprawdzić, czy na pewno jest prawdziwa – widziała swoje rysy w jej rysach, widziała swoje usta w jej ustach, swoje oczy jako jej oczy. Mimo to nadal nie mogła uwierzyć, że po dwudziestu latach wreszcie ją widzi. To był jak sen, którego nawet nie oczekiwała na ziszczenie się. Było jej gorąco, a zaraz podmuchy letniego wiatru chłodziły jej skórę. Skrajna mieszanina uczyć i fizycznych doznań sprawiała, że nie odczytywała jeszcze jednych bodźców, choć gdzieś na granicy świadomości odczuwała ogromną energię, którą gromadziła kobieta przed nią.

Świetlista dłoń musnęła jej policzek i brunetka aż drgnęła, czując ciepło.

– Możesz mnie dotknąć? – szepnęła zaskoczona, a istota przed nią uśmiechnęła się.

– Oczywiście, że mogę cię dotknąć. Należysz do świata więcej niż duchowego i więcej niż fizycznego, Daphe-nee. – Ostatnie słowo, pokrętnie wymówione imię dziewczyny sprawiło, że wszyscy drgnęli.

– Tak mam naprawdę na imię? Daphe-nee? – zapytała, podczas kiedy łagodny ruch dłoni kobiety przed nią przesunął się na jej ramię.

– To znaczy „czysta" albo „łagodna". „Nee" pochodzi od „qua'rea'nee", czyli „nadzieja". Wiem, że nie jesteś ani łagodna, ani tym bardziej czysta. Za dużo w tobie ze mnie. – Westchnęła i ponownie uśmiechnęła się, ale tym razem smutno. Nadal była najpiękniejszą wśród wszystkich cudów tego świata, jakie widziała Weslerówna na oczy. – Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo się nienawidzę za to, co ci zrobiłam. Nie ma dnia, bym nie żałowała, że zostawiłam cię. Ale to była jedyna odpowiednia decyzja. Nie chciałam, żebyś dorastała, uciekając przed skutkami moich decyzji, córeczko. – Ten pieszczotliwy zwrot sprawił, że Daphne nie mogła już się dłużej powstrzymać. Zbyt wiele przeżyła i zbyt długo czekała.

Rzuciła się matce na szyję, wtulając w ciepło jej prawie niematerialnej postaci. Ale kiedy rodzicielka otoczyła ją ramionami, głaszcząc po kruczych włosach, poczuła, jak wszystkie jej marzenia właśnie się spełniają. Tak długo pragnęła tylko jednego – wreszcie ją poznać. Nawet nie obchodziło ją, czemu tak naprawdę ją porzuciła, ani dlaczego nagle się zjawiła. Chciała zatrzymać ten moment na zawsze.

– Byłaś cały czas w liście? – zapytała wreszcie Daphne, ocierając ukradkiem zdradzieckie łzy wzruszenia.

– To? – Jej matka wskazała na swoją postać. – To jedynie ułamek mojej duszy, pozostawiony w liście, żebym mogła ci to wszystko wytłumaczyć, gdy będziesz gotowa. – Uśmiechnęła się ponownie.

– Powiedz mi – zażądała dziewczyna. – Powiedz mi wszystko od samego początku.

– Świat ma dwa oblicza. Fizyczne i duchowe. Daleko na granicy Znanego istnieje Krawędź. To miejsce, gdzie energia ma zupełnie inną postać. Krawędź to miejsce spotkania tego, co empiryczne i metafizyczne. – Spojrzała córce w oczy, a kiedy ta kiwnęła głową, kontynuowała:

– Księżniczka Hatyshe narodziła się w rodzinie królewskiej po stronie matefizycznej. Jej rasa ma jedną specjalną cechę: tylko jedno dziecko w rodzinie może dać potomka. Jej straszy brat Roghrock przestał być dziedzicem, w chwili, gdy okazało się, że to Hatyshe jest z ich dwójki zdolna do posiadania dzieci. Hatyshe była młoda, samolubna i buntownicza. Nie chciała wychodzić za mąż, rodzić kolejnego dziedzica i przejmować władzę. Uciekła przez krawędź do fizycznego świata. Jej rasa potrafiła także przejmować ciała, kamuflując się i spychając prawdziwego właściciela w odmęty świadomości. Księżniczka też chciała się tak ukryć przed pościgiem z jej bratem na czele. – Wzięła głęboki wdech. – Źle wybrała. Trafiła na czarownicę, która miała udział w obu światach i znana jej była granica. Ich dusze połączyły się na stałe, a powiązanie wiedźmy z jej fizycznym ciałem sprawiło, że powstało to, co przed tobą teraz stoi. Antai.

Ta dziwaczna nazwa zadzwoniła w uszach Daphne, drażniąc jej własnego ducha. A więc jednak ten dekiel miał rację. W jakiś sposób była córką księżniczki Hatyshe. Czyli jej przeciwnik był... jej wujem?

– Zostawiłam cię tutaj, bo ty także jesteś antai, ale tym z urodzenia, nie z połączenia, łatwiej jest utracić formę fizyczną. A to bardzo ważne, bo dzięki niej masz coś, do czego zawsze wrócisz. Domostwo ciała. Tak jak ja mam ciało Moreeny, które cię urodziło, przeniesione na Ziemię. – Ponownie pogłaskała ją po policzku.

– Ten dekiel, który niszczy planety, podąża tropem siostry, prawda? To brat Hatyshe? – zapytała Daphne, a jej matka kiwnęła głową z ponurą miną.

– Roghrock ściga mnie od przeszło trzech wieków i nadal nie jest mu dosyć. A ta rasa jest bezwzględna i krwiożerca, eliminuje ślady i pali mosty z zimną krwią. Dlatego zostawiłam cię na Ziemi. Musiałam uciekać, tworząc nowe punkty Krawędzi, często nie bywając w sferach fizycznych latami. – Podniosła wzrok z córki na zebranych. – Musicie mi wybaczyć, nie jestem w stanie powiedzieć, ani nawet sobie wyobrazić, ile niewinnych istot straciło życie z mojego tchórzostwa. To tylko dowód mojego egoizmu. Ale Księcia trzeba powstrzymać. – Roger kiwnął głową, gdy jej gwieździsty wzrok zatrzymał się na jego twarzy. – Raz na zawsze. Bez litości. Bez miłosierdzia. On go nie zna i wy też nie możecie.

– Ale to morderstwo – odezwała się nagle Dominique, wychylając się zza ramienia syna, który mocniej zacisnął prawdziwą rękę na przedramieniu. – Staniecie się mu równi i straceni na wieczność, jeśli go zabijecie.

– Nie mamy wyjścia, Dominique – odpowiedziała jej Daphne. – Inaczej on zniszczy całą Ziemię.

– To zło, ale konieczne, jeśli chcemy, by przerwać to błędne koło niepotrzebnych śmierci.

– Nie ma czegoś takiego jak zło konieczne. Zawsze jest wyjście, gdzie zło nie jest drogą – sprzeciwiła się kobieta, potrząsając głową. – Gdyby było inaczej, rozwiodłabym się z Hansem zaraz po tym, jak do nas dołączyłaś, Daphne. A jednak spędziłam z nim jeszcze siedem lat, błagając Boga każdego dnia, by dał mi siłę do bycia dobrą matką i żoną, zanim umarł. Jakikolwiek by nie był wasz ojciec – miał wiele wad, to prawda – to mój mąż, którego poślubiłam przed obliczem Pana. Nawet jeśli obca kobieta urodziła mu dziecko, nie odeszłam od niego. Wychowałam was oboje, chociaż nie musiałam, mogłam po prostu rzucić to wszystko w cholerę. I nikt by się nie dziwił. – Złapała syna za ramię. – Błagam was, dzieci, nie po to przez całe życie poświęcaliśmy wam tak wiele, byście teraz złamali zasady, w które wierzyliśmy z ojcem.

– Problem w tym, że jesteśmy ludźmi, a nasz wróg nie.

– To właśnie nie jest problem! To właśnie was od nich różni! Nie zmieniajcie się w nich samych, skoro chcecie ich pokonać – dodała z rezygnacją. – Tata powiedziałby wam dokładnie to samo.

Zapadła cisza, podczas której Dominique westchnęła ciężko, chcąc kontynuować wywód, ale powstrzymała ją Sasha:

– Dominique. To nie jest pora na moralizację naszych decyzji. Byłoby tego zbyt wiele na szalę grzechów. – Spojrzała ciężko na kobietę. – Nie wiemy, co twój mąż by powiedział, gdyby z nami teraz był. A spekulowanie, żebyśmy zaczęli się wahać, kiedy będzie najważniejszy moment, nie jest dobrym pomysłem.

– Ja chcę was tylko uratować, drogie dzieci...

– Przed czym – prychnął Isamu. – Piekła nie ma. Nieba też nie. Ani Boga.

– Mylisz się – odpowiedziała mu nagle antai. – Jest istota, której ślady widzimy po drugiej stronie Krawędzi. Ona łączy i spaja nasze oba światy. Bóg, czy nie Bóg, zawdzięczamy temu istnienie.

– No dajcie spokój. Równie dobrze za boskie istoty ludzie przez tysiąclecia mogli brać twoich pobratymców! – zdenerwował się Japończyk.

– To nie jest czas na takie dyskusje – odezwała się wreszcie Daphne, a kiedy wszyscy spojrzeli na nią, wyprostowała się, patrząc im wszystkim prosto w oczy. – Świat jest zbyt okrutny, by bawić się zwyciężanie zła dobrem. Ogień zwalczaj ogniem. Nie pozwolę zniszczyć Ziemi, bo jakiś pseudo-miłosierny Bóg nakazuje tak się zachować. Gdyby był tak miłosierny, jakim go widzą chrześcijanie, nie pozwoliłby, bym zabiła tylu ludzi. Nie pozwoliłby, bym zabiła swojego własnego ojca – powiedziała, patrząc w oczy Dominique, która osunęła się z wrażenia na siedzenie.

– Uważam, że powinnaś wiedzieć – dodała, kiedy kobieta potarła z roztargnieniem czoło, kręcąc głową. – Zabiłam go, bo to było zamknięcie mojego dzieciństwa. Od tego czasu poszukiwałam satysfakcji, brnąc w najgłębsze odmęty ludzkiego i nie tylko okrucieństwa. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego nie mogłam go znaleźć. Szukałam nie tego, co trzeba, mając chęć na coraz większą władzę. Szukałam siebie. Tożsamości. Punktu zaczepienia. Znaczenia dla świata. Zabiłam go, Dominique. Wybacz. – Spuściła wzrok.

Roger wpatrywał się w nią zdębiały. W głowie huczały mu jej słowa, a potem echem odbijało się wyznanie Nubiry, która odczytała jej myśli. Jego siostra zabiła ich ojca. Siostra zabiła ojca. Zabiła ojca.

Wszystko poruszało się przed jego oczami, jak w zwolnionym tempie. Daphne machnęła ręką, ocierając łzę i wystrzeliła jak z procy poza ganek. Kiedy zrozumiał, że znowu ucieka, rzucił się ze schodów, próbując ją dogonić, ale na czarnym niebie była jedynie jasnym punktem, który coraz bardziej malał.

– Daphne! – wydarł się, padając na kolana. Trawa pachniała zbierającą się rosą, wokół szumiały kukurydze, a gdzieś w oddali, w miasteczku zaczął się pokaz fajerwerków. Rusty zaczął szczekać.

– Daphne! – powtórzył, nabierając więcej powietrza w płuca, ale nie wróciła. Znikała, odlatując znowu gdzieś, dalej niż sięgał jego wzrok.

– Daphne – wyszeptał.

Jego serce krwawiło. Nie wiedział nawet jak to rozumieć. Czy w ogóle było co rozumieć. Czy po prostu przyjąć na wiarę? Nie analizować, zapomnieć, wybaczyć? Czy miał w sobie wystarczające pokłady miłości do młodszej siostry, by dać jej schronienie mimo wszystko?

A jednak, gdyby teraz się zawróciła, pochwyciłby ją w ramiona i płacząc jak dziecko, nie puścił aż do końca świata.

– Wróci. – Ciepły dotyk nieposiadającej ciężaru ciała dłoni spoczął na jego ramieniu. Spojrzał zaskoczony na matkę Daphne, która stała nad nią. Była tak nieziemsko piękna, że wciąż nie mógł uwierzyć, że jest prawdziwa. Może nie była. Może to wszystko było figlem jego umysłu. Może to był tylko koszmar.

– Na pewno?

– Musi sobie po prostu wszystko poukładać – odpowiedziała mu, podnosząc wzrok na malutki, ledwo widoczny punkcik na nocnym nieboskłonie. Jej oczy odzwierciedlały gwiazdy. A w nich był refleks jej ponownie uciekającej córki.

XXX

Szczęściara swojego przezwiska nie zawdzięczała tylko wymownemu nazwisku, ale byciu w czepku urodzoną. Póki nie zobaczyła Louisy, sądziła, że tylko ona z rodziny cudem przeżyła nalot. Podobnym cudem było, przedostanie się na Ziemię w krótkim czasie i bardzo szybkie wmieszanie się w szeregi Mlecznych Dzieci. Szczęściem było, dostanie się do najbliższego grona Gwiezdnej Dziewczynki i uniknięcia złapania przez władzę żądną ich krwi. Szczęściem było, że Książę nie zabił jej od razu.

Być może zachodziło to o zbyt wysokie mniemanie o sobie, ale nigdy nie bała się śmierci, bo ta nie miała do niej przystępu bezpośrednio, dotykając jedynie tych w otoczeniu Lucy.

Kiedy więc znalazła się na gruncie skalnej wysepki, która była jednym z dwóch najważniejszych punktów na planecie, szła, jakby ziemia należała do niej. Od kiedy znalazła się na Isla del Espiritu Santo Książę nie pozwalał jej opuszczać murów warowni, odcinając od ludzi z wioski. Nie ufał jej, a ona wcale mu się nie dziwiła. Nie ufała samej sobie. Teraz napawała się każdym powiewem oceanicznego wiatru, wdychając słony zapach wody i rozkoszując się promieniami podzwrotnikowego słońca na skórze.

Wychodząc zza skalnego odłamu, była przygotowana, że najbliższy żołnierz uzbrojony po zęby rzuci się na nią. To miejsce było tajne, nikt nie mógł się tu znaleźć przypadkiem. A pilnujący go wartownicy nie cackali się z miłosierdziem i podobnymi bzdurami.

Złapała go za kark, obracając, podczas kiedy spod jej niemal gotującej się skóry wysypał złoty pył. Przerażony żołnierz zamienił się w ułamku sekundy w posąg, pchnęła go, a wciąż miękki materiał roztrzaskał się o skały.

Jakiś debil, który w nią strzelił, chybił o milimetry. Spojrzała na niego morderczo, ale nie musiała już więcej nic robić – zza jej pleców wybiegli żołnierze Księcia. Krwawa jatka nieprzystosowanych do walki z ich rasą ludzi przemknęła gdzieś na granicy jej świadomości. Dotarła do drzwi wejściowych, zmieniając jednego z podrostków w złoty posąg, a drugiego przycisnęła do ziemi.

– A teraz grzecznie otworzysz drzwi, zanim tamci w środku wyślą Zjednoczeniówce wiadomość o zagrożeniu.

– Za późno – prychnął chłopak, próbując się obrócić, żeby ją z siebie zrzucić, ale Lucy wbiła kolano jeszcze mocniej w jego kręgosłup.

– Mam ci odciąć rękę? – zapytała szeptem, pochylając się nad nim.

– Możesz mnie pokroić na kawałeczki, zdziro. Nie pomogę ci. – Chciał splunąć na nią, ale jedynie opluł się.

– Szkoda. – Do tej pory trzymała go za rękę, która przyciskała do pleców. Wystarczył delikatny ruch nadgarstka, by powietrze przeciął jego krzyk, kiedy ramię wyskoczyło ze stawu.

Zdzieliła go łokciem wolnej ręki w twarz, a gdy jego głowa odbiła się skalnego podłoża, upewniła się, że stracił przytomność. Chwyciła go za bezwładną rękę i przycisnęła go do panelu czytnikowego, który zebrał jego linie papilarne i otworzył przed nią potrójne, stalowe drzwi.

W ostatniej chwili. Po drugiej stronie wysypy, książę właśnie zniszczył panele słoneczne, które jednocześnie służyły za źródło energii i przekaźniki sieci.

Tunel wydrążony wewnątrz skały, który mogła dostrzec u progu drzwi, najpierw pogrążył się w ciemności, ale za chwilę włączyły się alarmowe, czerwone światła. Buczący dźwięk wyciągnął na korytarz innych uzbrojonych strażników.

Szczęściara westchnęła.

Wiedziała, że tak będzie. Mówiła mu to od początku. Zdążą wyłączyć zasilanie i łączność, ale zanim dotrą do zabezpieczeń, te zostaną już zapieczętowane.

Nie znała się dobrze na systemie bezpieczeństwa planety, ale co nieco pamiętała z Radisse, gdzie królowa zawzięcie walczyła o władzę nad nimi. Kiedyś spróbowała pokonać żołnierzy Parlamentu i nawet udało jej się przedostać do tunelu, ale kiedy dotarła do zabezpieczeń, mechanizm obronny je zaplombował, a samozwańcza władczyni została prawie pochwycona przez siły galaktyki.

Teraz zajmie im to od groma czasu, żeby się do nich dostać.

Miała rację.



Nie powiem, czekałam na ten rozdział. A co wy na to? ^^ No teraz to macie powód, żeby komentować :D Udało mi się pogrzebać w ustawieniach na aplikacji i teraz powinnam widzieć wszystkie powiadomienia ergo odpowiadam na wszystkie (albo większość) komentarzy.

Czekam!

All the Zo <3

PS. Ponieważ bardzo wątpię, że uda mi się wykaraskać z kolejnym rozdziałem przed Wigilią, spodziewajcie się świątecznej AN z życzeniami ^^ No chyba, że Mikołaj zrobi za Batmana korektę, wtedy może... może :D Się zobaczy. *Szepcze* Ale rozdział jest napisany, tylko czeka na sprawdzenie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro