Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

55. Rzeczy (nie)zmienne

Rodzinny biznes - Victor Nikiforov w przeszłości nigdy nie pomyślał o tym, aby określić owym mianem własną firmę. Jego korporacja odbiegała znacznie od podobnych temu idei, wykluczając ze swojego prosperowania wszystko, co osobiste. I choć nie podjął żadnych działań, aby takiemu stanowi rzeczy zaradzić, lub raczej zaprzeczyć, zmiany zaistniały. Był to proces samoistny, zachodzący poza jego kontrolą. Różnił się on jednak od stereotypowych form przekształcania charakteru działań biznesowych. Bo przecież nikt nie  ingerował w sprawy zarządzania poza jedną osobą. Pod tym względem wszystko pozostało niezmienne.

To atmosfera miejsca uległa zmianie, była bardziej familijna i przystępna.

Viena zdecydowanie zbyt często przychodziła na plotki do Mili, a Yurio zbyt głośno bzdyczył się na ciężar praktyk.

W firmie nikt już nie pamiętał, jak to miejsce wyglądało przed tą z pozoru małą "zmianą" Wielu bez refleksji potrafiło pokusić się o stwierdzenie, że taki stan rzeczy istniał od zawsze. Nowe osoby nigdy takie nie były, a zwyczaje już dawno przeobraziły się w tradycje. Nikomu nie przeszkadzało, że wokół wydawało się być nawet ociupinę zbyt gwarno i tłoczno. Nawet Alex stał się starym tubylcem i nikogo już nie dziwił fakt, że widywano go w przeróżnych miejscach biurowca. Każdy przymykał na to oko z czystej sympatii.

Można powiedzieć, że ,,wpadał z wizytą" i to w dosłownym tych słów znaczeniu. Jego obecności nie dało się, nie zauważyć - mężczyzna witał się wylewnie i głośno z każdym, kogo napotkał na swojej drodze. Entuzjazmu nigdy mu nie brakowało, szerokiego uśmiechu też nie. Odkąd przestał kojarzyć się z "posłańcem" złych wieści, czuł się o wiele lepiej. Nikt już nie krzywił się na jego widok i nie udawał, że nie targa nim niepokój.

Czy to za sprawą zniknięcia z życia kuzynostwa, Dimy czy zwykłego zarządzenia losu - był temu czemuś wdzięczny. Nareszcie zaznał tego, za czym tak bardzo tęsknił. A nawet zyskał o wiele więcej. Polubił Katsukiego. Chłopak zapunktował u niego wyjątkowo spektakularnie. I choć zabierał sporą część cennego czasu Victora, wcale nie wzbudzał w nim zazdrości. Czerpał satysfakcję z tego, że widywał ich razem, bo tak po prostu musiało być. Wystarczającym dowodem na to był uśmiech jego kuzyna, jaśniejący czystą radością, gdy tylko Japończyk znajdował się w zasięgu jego wzroku. Pomiędzy nimi było to coś, co zdarzało się tylko jeden raz w życiu.

On niestety nie miał takiego samego szczęścia i z braku innych zajęć, dziś znów postanowił przypałętać się do biurowca. Był po prostu znudzony, a pogawędka, chociażby z Milą zawsze poprawiała mu humor. Z tego tytułu jakoś nigdy nie miał problemu, gdy Victor Nikiforov nie miał dla niego czasu. Na nim przecież nie kończył się świat.

Doskonale tego świadomy, nie fatygował się nawet do jego biura. Zamiast tego skierował się wprost do działu księgowych, co okazało się i tym razem strzałem w dziesiątkę.

Zastał tam więcej osób, niż się tego spodziewał. Viena i jej syn, widocznie wpadli na ten sam pomysł, co i on - zapowiadało się na kolejne "przypadkowe" rodzinne spotkanie.

W całym tym obrazku, nie licząc Babichevy, nie pasowała mu jedynie młoda sekretarka, widocznie zaaferowana czymś, co na razie pozostawało poza jego wiedzą. Nie zdążył jej nawet o to zapytać, choć niewątpliwie miał na to ochotę - była ładna, choć niekoniecznie w jego typie. Zdołał jedynie odprowadzić ją wzrokiem, gdy w pośpiechu znikała w przeciwległym korytarzu.

Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w to miejsce, bezwiednie podchodząc do obleganego przez jego krewnych biurka.

- A ta gdzie tak pognała?- mruknął, pomijając jakiekolwiek słowa powitania. Uznał je za zbędne w obliczu własnej i nachalnej ciekawości. Nikt zresztą nie miał mu tego za złe. Każdy był przecież zdania, że nie warto marnować czasu, gdy ma się konkretny temat do pogawędki.

- To pewnie przez jej pager, zajęczał jak stare drzwi. A ta zaczęła coś mamrotać o jakimś ważnym faksie dla Nikiforova. Trochę za dużo ma głupia entuzjazmu jak na taką pracę. - Yurio niespecjalnie wydawał się zainteresowany tą sprawą, lecz mimo to postanowił wykorzystać odpowiedź, aby dorzucić swoje trzy grosze. Śmieszył go ten jej cały pośpiech i pobożne traktowanie wszelkich obowiązków. Za wszelką cenę próbowała się przypodobać, a to było wręcz obrzydliwe. Bo kto normalny próbuje zdobyć uznanie takiego siwego kretyna jak Victor Nikiforov? Nie było w tym sensu ani korzyści.

- A sprawdziła chociaż dla którego? Przecież nie musiało chodzić wcale o Victora. - tym razem sytuacją z doskoku nieco zainteresowała się Mila, która choć od początku była jej świadkiem, nie zdołała przyswoić sobie niektórych szczegółów. Ona jako jedyna oprócz rozrywkowego plotkowania, musiała jednocześnie zająć się pracą. Grzebała się w papierach, słuchając pogawędki jednym uchem. Jej stanowisko wymagało poświęceń, ale od czego miało się babską podzielność uwagi? Jej percepcja dzięki niej działała całkiem sprawnie, nie ustępując logicznemu myśleniu.

A ten niuans wzbudził jej zainteresowanie. Bo przecież nie każdy zdołał się przyzwyczaić do tego, że mówiąc o ,,Nikiforovie" zamiast jednej osoby, na myśli mogło się mieć dwie różne. Poza tym była niemal pewna, że kobieta, która na etacie jest zaledwie od wczoraj, popełni ten podstawowy błąd.

- Nie... ale Yuriego i tak nie ma we własnym biurze. - ten fakt wydawał się być rozwiązaniem problemu i sama Viena tak uważała, dopóki nie zdała sobie sprawy z tego, co taki stan rzeczy oznaczał. Victor i Yuri potrafili pracować wyłącznie oddzielnie. I właśnie dlatego pomimo zawodowo wspólniczej relacji, nie zdecydowali się na urzędowanie w jednym biurze. Taka korelacja zawsze kończyła się tak samo i każdy, kto ich znał, doskonale o tym wiedział. Nikt wtedy nie naruszał ich prywatności w obawie przed zobaczeniem czegoś, czego zobaczyć nie chciał.

Każda z osób przy biurku Babichevy zdawała się doskonale to rozumieć. Zdołali wyuczyć się ich nawyków i sprawnie ich unikać. Tylko czy sekretarka również miała tyle szczęścia? Szczerze w to wątpili. Jedynie Alex miał w sobie na to cień nadziei.

- Ktoś jej powiedział? - mruknął, unosząc w pytającym geście brwi. Liczył na to, że którekolwiek z nich miało na tyle taktu, aby kobietę o czymkolwiek powiadomić. W końcu nie była niczemu winna. A jedynym powodem,  dla którego nikt nie fatygował się z wyciągnięciem do niej pomocnej ręki, była niechęć do sekretarek zapoczątkowana za sprawą Sviety. Tylko Alexey cudownie zdołał jej uniknąć z powodu niewiedzy. Nikt nie wspominał przy nim o jej wybrykach i bynajmniej nie zamierzał. Choć może to i dobrze, bo dzięki temu mógł wykrzesać z siebie odrobinę współczucia dla nowo przyjętej pracownicy.

- Nie. - krótka i rzeczowa odpowiedź z ust Yurio rozwiała wszelkie nadzieje. Prawda była taka, że zarówno on, jak i siedzące z nim baby, mieli swoje mniej lub bardziej wyrafinowane powody, aby o niczym jej nie informować. Plisetsky zwyczajnie uznał to za dobry materiał do zrobienia Siwusowi na złość. Babicheva po prostu za nią nie przepadała. A Viena? Viena najmocniej żyła uprzedzeniem do idiotki zwanej Svietą.

- Ups... wielka szkoda!- to właśnie ona z udawanym żalem w głosie jako pierwsza wyraziła swoje zdanie na ten temat. Nie zamierzała jej pobłażać. Wychodziła z założenia, że tego typu sytuacje zweryfikują jej korporacyjny potencjał. A to działało jedynie na ich korzyść, jeśli była zbyt słaba psychicznie na ten cały biurowy burdel, to nie miała tu czego szukać. Powinna mieć świadomość, z czym się mierzy i jakich sytuacji przyjdzie jej doświadczać podczas pracy zawodowej. Bycie sekretarką w firmie Victora Nikiforova było czymś więcej niż parzeniem niesmacznej kawy. To odpowiedzialne stanowisko, na którym zbyt często widujesz zbyt wiele. Jeśli ktoś nie potrafi się do tego przyzwyczaić, to nie miał tu czego szukać.

***

Tyle razy powtarzał sam sobie, że nie da nikomu wejść sobie na głowę. I rzeczywiście - udało mu się. Bo to zdecydowanie było zbyt błahe określenie tego, co ktoś wyprawiał z jego życiem. Ciężar tej perswazji obecnie czuł raczej na plecach, a w zasadzie ciężko było tego nie poczuć, gdy ktoś przygniatał je kolanem do biurka. Chociaż nie był pewien czy, aby na pewno miał do czynienia z kolanem, nie mógł tego tak po prostu stwierdzić, gdy jego policzek dotykał tej samej części blatu, co reszta ciała. Myśleć w tej sytuacji zresztą też nie potrafił zbyt logicznie. Kierował się bardziej przeczuciem, które pozwalało odróżnić mu akt agresji od miłosnej igraszki. Tylko to pozwoliło mu nie zwariować, co wcale nie było takie łatwe, gdy ktoś, krępując ci dłoń za plecami, próbował rozpiąć twój pasek od spodni.

Nie wiedział, jak udało mu się skończyć w ten sposób. Był zbyt pochłonięty pracą, żeby myśleć o czymś poza tym. Choć to paradoksalnie mogło być powodem tego wszystkiego. Prawdopodobnie znowu przeholował, nieświadomie unikał przerw od niej. Robił to niestety z przyzwyczajenia, którego i tak w nim mało pozostało. Ktoś, tak jak dziś skrupulatnie próbował go tego oduczyć. Victor był oporny, zwłaszcza gdy chodziło o jego ukochany biznes, dlatego tak trudno było mu uwierzyć w to, że tak często dawał się złamać. Na dodatek wcale tego nie lubił, wręcz przeciwnie, za każdym razem umierał z uwielbienia. Zwyczajnie to było dla niego niepojęte, nielogiczne.

Bo czy z miłości można aż tak zwariować?
Zmienić nawyki?
Dać się w milczeniu zdominować?
Z jakim rodzajem magii miał do czynienia?

Partnerstwo - nie sądził, że kiedykolwiek tak bardzo je polubi. Nie widział przecież nigdy siebie na równi z kimkolwiek. Zawsze w swoich wyobrażeniach był ponad, czasem przekraczając cienką granicę pomiędzy wrachowaniem, a pewnością siebie. Teraz był w stanie zrobić wszystko, aby nigdy do tych myśli nie wracać. I nawet jeśli oznaczało to, że od czasu do czasu będzie zmuszony paść przed drugim człowiekiem na kolana, nie czuł do tego niechęci. Mógł się przed nim płaszczyć, ulegać, roztapiać się - tego przecież pragnęło jego serce.

Dlatego właśnie teraz biło tak głośno i wyraźne. Podsycone miłosną adrenaliną, rozsadzało mu klatkę piersiową - sprawiało, że dyszał ciężko, nie mogąc opanować swojego ciała. A tak prawdę niczego konkretnego jeszcze przecież nie doznał, mógł oddychać jedynie obietnicą i pobożnym życzeniem. Oczekując, wsłuchiwał się w powściągliwy chichot, na sam dźwięk tego konkretnego głosu nie mogąc odpędzić się od dreszczy.

Z duchem rozsądku powinien kazać mu przestać, ale obaj dobrze wiedzieli, że nie tego pragnął. Odkąd pierwszy raz na to pozwolił, nie potrafił oprzeć się pokusie. Być blisko - ta myśl stała się w jego życiu priorytetem i niezależnie jakiego charakteru nabierała, zawsze zaspokajała jego potrzeby. Ciało i umysł były rozpieszczane w ten sam kuriozalny sposób przez mężczyznę, który przez ogrom czasu bał się zwyczajnie kochać. A robił to przecież tak świetnie nawet pomimo tak dosadnej uczuciowej abstynencji.

Nawet będąc brutalnym i natarczywym nie tracił na wyjątkowości, traktując każdy gest z należytym marginesem komfortu i szacunku. Dotykał go mocno i bezwstydnie.

Tłamsząc w dłoni jego nadgarstek, nie pozwalał mu się nawet poruszyć, maniakalnie sprawując nad nim kontrolę. Nie widział w tym jedynie zabawy, a raczej umowną powinność. Doskonale wiedział, że Victor lubił przesadzać z pracą. Nie znał w niej umiaru, przez co często popełniał ten sam błąd - przepracowywał się. Nie kontrolował samego siebie, co nie świadczyło o nim dobrze. Powinnością szefa była samodyscyplina, bo to właśnie ona stanowiła podstawę do tej stosowanej wobec pracowników.

Nikiforov jak nigdy dotąd nie zawracał sobie tym głowy - szukanie rozwiązań było bezcelowe. I tylko wielkie szczęście sprawiło, że właściwie znalazł to, czego nie szukał. Yuri Katsuki był zatem darem prosto z pokrytych sadzą niebios i choć jego działań nie można było uznać za konwencjonalne, sprawowały się świetnie.

Nie zastanawiał się wcale nad tym, czy wypada mu coś takiego robić. Rozpinając pasek od spodni ukochanego miał w głowie jedynie jasno sprecyzowany cel - dać im obu chwilę wytchnienia. Obchodził się z nim nadwyraz ostrożnie w myśl paradoksu - jego napierające na kręgosłup Rosjanina kolano działało wbrew tej idei. Tylko ręce pozostawały względnie delikatne, a już zwłaszcza prawa dłoń wędrująca łapczywie po skraju victorowego podbrzusza.

Być może prymitywizmem było to, że remedium na złe nawyki stanowiły skrajnie pospolite igraszki, lecz nie umniejszało to w żaden sposób ich uczuciowej duchowości. Wszystko było takie, jakie powinno być i Victor Nikiforov mógł to poczuć.

Oczarowany dał się poprowadzić, ni to stękając, ni to mrucząc kilka niezrozumiałych słów pod nosem. Nie pozostało w nim praktycznie nic z odpowiedzialnego szefa. Porzucił tę postawę gdzieś w połowie drogi pomiędzy własnym udem, a kroczem. To jak Yuri mocno na niego działał, potrafiło wykurzyć z niego każdą przyzwoitość i każdą myśl protestu. Nawet nie było mu żal tych wszystkich rozpieprzonych wokół biurka papierów, zalanych przy okazji niedopitą po drodze kawą. A powinno, bo ciężko nad nimi pracował, żeby zadowolić potencjalnego kontrahenta.

Prawie pochwycił tę myśl, był od niej o włos - o włos od tego, aby uświadomić sobie coś naprawdę ważnego. Jednak każda racjonalna nić porozumienia pomiędzy nim, a jego rozsądkiem, rozmyła się diametralnie, gdy Katsuki musnął palcami pewne gorące miejsce.

Obezwładniający dreszcz wstrząsnął nim szaleńczo, sprawiając, że zaznał potwornej duchoty. Tylko przyjemnie chłodne drewno i przylegający do niego policzek uchronił go przed mdlącą słabością.

Palce Japończyka same w sobie były równie ciepłe i obezwładniające. Oplatały go ściśle i stanowczo, ocierając się cicho kostkami o materiał jego bokserek. Resztkami sił starał się nie odpłynąć, ale głuche stęknięcia cisnące mu się na usta, dowodziły temu, że nie był w stanie się od tego uchronić. I gdy już całkowicie miał się poddać, coś go poruszyło.

Nie wiedział, czy to kroki na korytarzu, czy któryś z będących w zasięgu wzroku dokumentów, ale czasem tak po prostu bywało, że przypominaliśmy sobie o niektórych rzeczach w najgorszym momencie z możliwych.

Był umówiony. Jedyne spotkanie, które zaplanował na dzień obecny, zbliżyło się nieubłaganie. Nie potrafił oszacować, ile pozostało mu do niego czasu i dlatego właśnie tak nienaturalnie zamarł. Ocknął się niemal natychmiast po tym, odruchowo szarpiąc skrępowaną za plecami dłonią. Liczył, że Yuri po prostu sobie odpuści i przyjmie do wiadomości jego wyjaśnienia. Choć jednocześnie doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego nadzieję są płonne, bo nikt nie był tak niesforny i uparty jak jego własny mąż. Żadne wymówki na niego nie działały, a już zwłaszcza te związane z pracą. Japończyk nigdy nie pozwalał na to, aby Rosjanin przedkładał działania biznesowe ponad chwile spędzone z nim. I większości przypadków Victor dawał przez to za wygraną, ale dziś po prostu czuł, że nie powinien odpuszczać dla dobra własnej firmy.

- Yuri... wystarczy...- pierwsze polecenie uleciało z jego ust wraz z głośnym sapnięciem. Karykaturalnie stanowcze i rozchwiane, nie miało jednak żadnej mocy sprawczej. Katsuki bez żadnej refleksji puścił je mimo uszu, pozwalając sobie na pobłażliwy uśmiech. Nie słuchał rozkazów, gdy nie miał ochoty ich słuchać i od pierwszego dnia pracy wiele się w tej kwestii nie zmieniło. Dalej był problematyczny i oporny, a do tego szalenie pociągający. Bezczelnie obłapywał swojego wspólnika, w środku białego dnia na jego własnym biurku, mając gdzieś jego potencjalne słowa niezadowolenia. Choć to nie tak, że nie zastanawiał się nad tym, co robi. Zawsze zachowywał w tym pewną nutę rozsądku, a ta była dziś na tyle wyraźna, że bez wyrzutów sumienia brnął w nieposłuszeństwo. I w ramach manifestu szarpnął chaotycznie nadgarstkiem, jednocześnie mocniej napierając na kręgosłup ukochanego.

Siwowłosy został rozbity, jego szarpanina momentalnie zelżała. Z bezsilności przywarł ściślej do blatu, próbując pohamować swój zdradziecki głos. Był drastycznie nieodporny na ofiarowaną mu rozkosz, do czego otwarcie potrafił się przyznać. Yuri Katsuki był jego największą słabością - największą i jedyną. I musiał pogodzić się z tym, że aktualnie był zdany na jego łaskę lub niełaskę.

Mimo to spróbował sprzeciwić się po raz ostatni - nie byłby sobą, gdyby nie spróbował. Tym razem jednak się nie szarpał, uspokoił się nieco, biorąc kilka głębszych wdechów. Musiał mieć pewność, że jego głos tym razem nie zdoła się zachwiać.

- Przestań... to ja jestem tu szefem, masz wykonywać moje polecenia. - wycedził, wkładając w słowa odrobinę antyosobistej hermetyczności. Zabrzmiał groźnie i nikt nie mógł mu tego odmówić, ale nadal zbyt łagodnie jak na swoje standardy. W stosunku do Katsukiego nie potrafił być ostry - nie z premedytacją. I właśnie przez swoją postawę naraził się na rozbawione parsknięcie pełne figlarnej słodyczy.

- Jesteś pewien, że chcesz, żebym przestał? - szepnął, mocniej zaciskając dłoń wokół tego jednego, konkretnego miejsca. Z satysfakcją patrzył na to, jak jego mąż drży niekontrolowanie, porzucając resztki swojej przyzwoitości. To pytanie nie potrzebowało odpowiedzi, bo przecież miał przed sobą naoczny dowód jego pragnień. Z rozkoszą wsłuchiwał się w chrapliwy oddech Rosjanina i ciche ulatujące spomiędzy jego rumianych warg jęki.  Nic nie było w stanie zmusić go, aby przestał. Żadna siła na niebie i na ziemi nie posiadała takowej mocy sprawczej, która zdołałaby go od tego odwieść.  Nawet cicha krzątanina dochodząca zza drzwi nie była w stanie go rozproszyć. Pominął ją, jak i całą resztę. Skupił się jedynie na milczeniu Victora, które swoją prostotą, wyrażało więcej niż niejedne kwieciste słowa.

- Tak myślałem... - parsknął, uśmiechając się szeroko, lecz tym razem z namacalnym niemal triumfem. Kochał to, jak dobrze znał jego reakcje. Kipiał dumą, gdy mógł je przewidzieć. Bo to tylko dowodziło temu, jak idealnie się dopełniali. Wzajemne potrzeby nie były dla żadnego z nich zagadką i to właśnie było tak niesamowite.

- A tak poza tym, to pamiętaj... odkąd noszę twoje nazwisko, decyzje również należą do mnie. - dodał, w duchu chełpiąc się tą małą zależnością. Jego obecne życie było czymś więcej niż spełnieniem snów, bo na dobrą sprawę nigdy nie ośmielił się o czymś takim marzyć. Związek małżeński z największym biznesmenem Moskwy wydawał się być czymś więcej niż abstrakcją - on wychodził poza skalę rzeczy zaskakujących. A jednak był faktem - żywym i nieustannym. Ale to wcale nie obrączki o tym świadczyły, przecież były tam znacznie dłużej. Chodziło tu o przyzwolenie na wszystko, czego Yuri dopuszczał się względem ukochanego Rosjanina.

Victor musiał przyznać przed samym sobą, że porzucenie obowiązków od samego początku było zaledwie kwestią czasu. I choć biznesowe obawy w całości nie zniknęły, postanowił zepchnąć je na dalszy plan. Czuł się z tym przyjemnie bezsilny i rozpieszczony. Skupił się w całości na sobie, dopiero teraz uświadamiając sobie, że całe jego ciało wydaje się dziwnie odrętwiałe. Natarczywy ucisk w okolicach krzyża paradoksalnie rozluźniał jego mięśnie, przynosząc mu niemałą ulgę. Ta sama sytuacja miała się z jego prawym nadwyrężonym barkiem, który odciągnięty za jego plecy przeżywał właśnie swoją drugą młodość. Coś, co z pozoru uznał za zwykłą seksualną fantazję, wcale nią nie było. Japończyk naprawdę starał się go rozluźnić, dodając przy tym coś od siebie. I był w tym więcej niż ,,cholernie dobry".

Tak właśnie wyglądała troska, a Victor wręcz żałował, że nie poddał się jej o wiele wcześniej. Gdy zdał sobie z tego sprawę, nie potrafił ukryć swojego zadowolenia - nawet nie próbował. Pozwolił sobie na frywolność, nie kłopocząc się z powstrzymywaniem głosu. Po prostu kolejny raz stęknął, w ramach dziwacznie rekompensaty. Chciał, żeby Katsuki wiedział, że zwyczajnie jest mu dobrze.

Coś, co dla nich obu było czystą przyjemnością, wcale nie było takie dla innych osób. Był ktoś, kto nie potrafił pojąć charakteru tej sytuacji. Młoda sekretarka przeżywała właśnie w swoim życiu chwile grozy, które dygotały nią z każdym kolejnym niejednoznacznym odgłosem. Stojąca pod drzwiami biura kobieta z przestraszonym wyrazem twarzy przysłuchiwała się uważnie urwanym jękom, nie mogąc zrozumieć, z jakim rodzajem sytuacji ma do czynienia. Nie myślała nawet o niczym niewłaściwym, bo nie sądziła, że Victor Nikiforov jest takim typem człowieka - za bardzo go szanowała. Interwencję postanowiła podjąć ze względu na jego dobro, popchnięta nagłym przypływem heroizmu.

Zebrała się w sobie, biorąc przy tym  kilka głębszych wdechów. Wygładziła nerwowo skraj swojej grafitowej spódnicy, prostując przy tym wyniośle plecy. Uniosła podbródek, z wielką dozą stanowczości naciskając chłodną  klamkę.

Nie zapukała, co dowodziło tylko i wyłącznie temu, że niektóre rzeczy w tej firmie po prostu pozostawały niezmiennie. Podobnie jak Svieta, nowa sekretarka obdarzona przez los dozą naiwności, nawet w najmniejszym stopniu nie była przygotowana na taki widok.

- Szefie czy wszystko w po...rządku? - urwała, gdzieś w połowie drogi spojrzeniem od jednego mężczyzny do drugiego. Ogrom absurdu uderzył ją w twarz dotkliwiej, niż mogła się tego spodziewać. Obrazek, którego była świadkiem, był bardziej niż niestosowny, lecz mimo to nadal pozostawał poza jej rozumowaniem. Nie potrafiła skojarzyć faktów,  nadając przez to "incydentowi" jedynie miano napaści. Jej uwadze umknęły niektóre szczegóły, a jednym z nich była dłoń Japończyka bezceremonialnie wepchnięta w szefowskie spodnie.

- Matko boska panie Nikiforov! Mam wezwać ochronę!? - zaskrzeczała, trzepocząc wściekle rękami. Panika wybuchła w niej niespodziewanie, zachęcona gniewny spojrzeniem, wpatrującego się w nią Azjaty. Widziała w nim jedynie napastnika, brutalnie obezwładniającego jej własnego pracodawcę.

- Nie.. nie trze..ahh...ba. - dopiero pod tych słowach sekretarka postanowiła przyjrzeć się Nikiforovi nieco uważniej. Zaskoczona jego nagłym sapnięciem, zlustrowała jego twarz, w osłupieniu próbując wytłumaczyć sobie istnienie tak pokaźnych rumieńców. W pomieszczeniu panował przecież chłód, a jej szef wydawał się wprost rozpalony. Mętnym wzrokiem wpatrywał się w przestrzeń, dysząc lekko w lakierowany blat. Te drobnostki składały się w jedno i szybko otrzymały swoje potwierdzenie, nawet jeśli o nie, nie prosiła. Kobieta kątem oka dostrzegła ten specyficzny ruch ręki, wyjątkowo powolny i zmysłowy. To właśnie on sprawił, że zachłysnęła się powietrzem i równie szybko spąsowiała. Yuri widocznie nie zamierzał jej oszczędzać.

- Masz jakiś ważny powód, żeby tu być? - z osłupienia wytrąciły ją jego słowa, wypowiedziane z lekką wrogością, sugerowały, że nie jest tu wcale mile widziana. Bo nie była, zupełnie jak każda inna osoba, która zdołałaby im przeszkodzić. Dla bruneta nie było w tym nic osobistego, nie żywił do niej konkretnej urazy, po prostu mu przeszkadzała. Wpędzała Nikiforova w dyskomfort samą swoją obecnością, czego zdecydowanie nie akceptował.

- Tak... ja przepraszam, miałam przekazać informację o... odwołanym spotkaniu. Dzisiejszy klient poprosił o jego przełożenie. - wymamrotała, w zawstydzeniu spuszczając głowę. Czuła się okropnie niepewnie i to nie dlatego, że znajdowała się w obecności szefa. To Japończyk sprawiał, że mimowolnie truchlała. Nie miała przecież pojęcia, że obecny stan rzeczy również czyni z niego jej przełożonego o takich samych uprawnieniach. Uważała go po prostu za autorytarnego pracownika z długim stażem, co już było dużym błędem. Odrobinę przez to go lekceważyła, choć nadal czuła do niego wielki respekt.

- Już umówiłem go na środę. Jeśli to wszystko, to racz wrócić do siebie. I na miłość boską! Zapukaj następnym razem. - fuknął, swoją postawą przypominając co najmniej naburmuszonego dzieciaka. I całe szczęście, że jego słowa nabrały tego typu charakteru - młoda  pracownica prawdopodobnie nie zniosłaby więcej. Już w obecnej sytuacji dygotała jak owsika targana wiatrem. Zdecydowanie była zbyt wrażliwa na tego typu robotę i nawet głupiec w był stanie to spostrzec. Jej ambicje nic nie znaczyły, jeśli nie umiała pukać. Na tym stanowisku ta umiejętność była cenniejsza niż cnota, a sam Katsuki zastanawiał się, czy nie jest to coś, o co powinien pytać już na rozmowie kwalifikacyjnej.

- Oczy...wiście, naj..mocniej przepraszam! - zająknęła się naturalną siłą rzeczy. Działanie w silnym stresie właśnie tak wyglądało, zwłaszcza w jej przypadku. Chęć ucieczki, choć niemrawa, zamajaczyła jej na horyzoncie, popychając ją do działania. Spanikowana obróciła się na pięcie, w pośpiechu potykając się o własne nogi. Cudem przytrzymała się futryny, starając się nie myśleć o tym, jak wielkie pośmiewisko z siebie robi. Poziom jej zażenowania wzrósł do maximum, a Japończyk poczuł się odrobinę winny jej roztargnienia. Obiecał sobie w duchu, że z nią porozmawia - nie zamierzał jednak przepraszać. Po prostu musiał upewnić się, że ta jedna rzecz ulegnie zmianie i oprócz pukania w firmie nie pojawi się druga Svieta.

Gdy tylko drzwi z głuchym trzaskiem zamknęły się za nią, Victor parsknął urwanym śmiechem. Może i z jego strony był to czysty masochizm, ale lubił takie dziwne momenty w swoim życiu. Wydawało mu się wtedy bardziej barwne i to za sprawą jednego niesamowitego człowieka.

- Wiedziałeś? O spotkaniu? - zaciekawił się, odruchowo próbując zwrócić głowę w stronę Japończyka. Pytanie było głupie, bo raczej oczywiste, ale Nikiforov poczuł potrzebę poruszenia tej kwestii. Chciał to usłyszeć - mieć potwierdzenie i móc się tym zachwycać. Cieszył się, że był w błędzie, oskarżając w duchu partnera o ignorancję wobec firmy. Bo Yuri Katsuki-Nikiforov był ostatnią osobą, którą mógł o to posądzać, a jednak to zrobił.

- Oczywiście. - odparł, unosząc dumnie podbródek. Czuł się odrobinę urażony niedowiarstwem. Choć dobrze wiedział, że sam był sobie winny. Niezmiennie od pierwszego dnia pracy robił, nawet nieświadomie, wszystko, aby dzięki swojej osobie odciągnąć Victora od pracy. Domagał się uwagi najgłośniej i najsamolubniej niż ktokolwiek inny.

Jego priorytety zmieniły się stosunkowo niedawno, dopiero gdy został obarczony odpowiedzialnością za część interesów. Od tamtej pory zaczął myśleć o potrzebach swojego ukochanego bardziej poważnie.

- Powinieneś mi bardziej ufać... przecież dobrze wiesz, że dbam o ciebie i dobro tej firmy. Nie potrafiłbym cię zawieść. - wymamrotał, jeszcze przed tym, jak Rosjanin jakkolwiek zdołał zareagować na poprzednią kwestię. Ton jego głosu był uroczo powściągliwy i o wiele mniej wyniosły niż jeszcze chwilę temu. Brunet wyraźnie spokorniał, mimowolnie puszczając krępowany victorowy nadgarstek. Pozwolił mu się przez to odwrócić, a tym samym spojrzeć na swoją zmieszaną, lekko zarumienioną twarz. Uciekał jednak spojrzeniem, jak najdalej od tych  hipnotyzujących błękitnych tęczówek.

- Yuri... jak to możliwe, że... jesteś dla mnie tak cudowny? - jęknął, czując jak, wzbiera w nim rozczulenie i nieprawdopodobny zachwyt. Podobne odczucie na kształt tego, które ogarnęło go podczas ich pierwszego spotkania, pożerało go zachłannie i równie niespodziewanie. Miał jednak wrażenie, że tym razem to, czego doświadczał, było bardziej rzeczywiste i swobodne. Japończyk znów pokazał mu swoją łagodną stronę, tę zza czasów nastoletnich. Jednak tym razem robił to bez strachu i  wątpliwości. Obnażył się przed nim, pozwalając dostrzec mu tę jedną najważniejszą zmianę.

- To proste... w końcu pana kocham, panie Nikiforov. - szepnął, uśmiechając się najpiękniej, jak tylko potrafił. Nastoletni podziw zdołał przerodzić się w coś znacznie silniejszego, a on nigdy jak dotąd tego nie żałował. Ten człowiek i uczucie, na które nigdy nie liczył, dało mu odwagę. Dzięki niemu uporał się z przeszłością, na nowo poznając, czym jest miłość i zaufanie.


THE END

●●●●●●●●●●●●●●■●●●●●●●●●●●●●●
Od autorki:

PRZEPRASZAM!

Przepraszam, że to tak długo trwało...
Te dwa tygodnie były dla nie okropnie wyczerpujące. Nie byłam w stanie dokończyć rozdziału wcześniej ze względu na zmęczenie i brak czasu.
Ten okres utwierdził mnie w przekonaniu, że niektórzy naczuczyciele gorzej planują sobie pracę niż ja i robią wszystko na ostatnią chwilę x"D

Ale mam nadzieję, że to 4000 słów wam to wynagrodzi!

A PO WIĘCEJ MOJEGO GADANIA ZAPRASZAM DO POSŁOWIA :)
(Warto zajrzeć!)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro