13. Niespodziewany gość
Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.
W domu bądź zwykłym mieszkaniu. Yuri, wyciągając z kieszeni pęk kluczy, uśmiechnął się na samą myśl o własnym, wygodnym łóżku i wesołym Brinie niecierpliwie czekającym na jego powrót. Ten cudowny moment, gdy po ciężkiej pracy człowiek mógł zatopić się w codzienność, był jednym z jego ulubionych chwil. Cichy szczęk klucza przekręcanego w drzwiach i niecierpliwy pisk psa tylko go w tym utwierdzały. Tym razem jednak nie było mu dane zaznać spokoju, w wirze obowiązków i nieczystych przyjemności Japończyk zapomniał o czymś niebywale ważnym. Albo raczej ważnym na tyle, że nie dało się tego zignorować.
Gdy tylko znalazł się w holu własnego apartamentu, do jego uszu doszedł przeciągły, radosny pisk. I choć można by stwierdzić, że brzmiał jak kobiecy, to w żadnym calu do przedstawicielki płci pięknej nie należał. Tym, który go wydał, był młody Tajlandczyk, miażdżący go w żelaznym uścisku swoich wątłych ramion.
Katsuki był całkowicie zaskoczony obecnością przyjaciela w Rosji, a tym bardziej we własnym mieszkaniu. Chyba nadszedł czas, żeby przestać rozdawać klucze do własnego mieszkania na prawo i lewo. Przynajmniej do takiego wniosku doszedł w bardzo krótkim czasie, będąc tak nachalnie maltretowanym.
- Yuri, wreszcie jesteś! - ucieszył się Phichit, energicznie potrząsając chłopakiem. Spodziewał się tego, że Japończyk zapomni o jego zapowiedzianej wizycie, nie był to pierwszy raz, lecz mimo tego nadal niezmiernie cieszył się z tego spotkania. Przez wyjazd Katsukiego do innego kraju nie widywał go tak często, jakby chciał. I dlatego podwójnie doceniał chwile spędzone razem.
- Taj, dusisz - wymamrotał brunet, łapiąc łapczywie powietrze do piekących płuc. Jego entuzjazm był nieco mniejszy, ale nadal istniał. Chulanont był jedyną osobą, z którą łączyły go całkowicie czyste uczucia. Nigdy nawet przez myśl mu nie przeszło, aby tknąć go w taki sam sposób, jak swoich kochanków. Phichit był dla niego zbyt cenny i to czyniło go wyjątkowym.
- Przepraszam - wymamrotał, uwalniając starszego mężczyznę z żelaznego uścisku. Mimo to nie odstąpił go nawet na krok, niecierpliwie poganiając swojego przyjaciela, gdy ten pozbywał się butów i płaszcza. I niestety nie tylko Chulanont cieszył się tak obsesyjnie z jego powrotu, radosny Samojed z uporem maniaka okupował jego nogę, opierając się pazurami o jego udo. Katsuki westchnął cierpiętniczo, kolejno klepiąc po głowie dwa nadgorliwe stworzenia, domagające się uwagi.
- Tak, tak, ja też się cieszę, że was widzę - wyburczał, uśmiechając się przy tym z lekkim pobłażaniem w oczach. Przy nich dwóch stawał się innym człowiekiem, można by rzec, że dawna namiastka jego starego ,,ja" wypełzała z głębokich odmętów jego podświadomości, nie pozwalając mu szorstko traktować swojego przyjaciela i pupila.
- Gdzieś ty tyle był? Myślałem, że umrę tu z nudów! - Naburmuszył się Taj, uroczo nadymając swoje różowe policzki. Od pewnego czasu mało rozmawiał z Yurim i nie zdawał sobie w żadnym stopniu sprawy z tego, jak wygląda życie świeżo upieczonego doradcy biznesowego. Świadczyło to źle o nim jako przyjacielu, ale nie mógł nic na to poradzić. Japończyk sam z siebie nie zwierzał mu się zbyt często, zwłaszcza przez telefon. Tylko rozmowy twarzą w twarz odnosiły jakikolwiek rezultat.
- Byłem w pracy - wyznał, zresztą całkiem szczerze. To, że został w niej po godzinach przez własną głupotę, nie było przecież istotne.
Chulanont, na wieść, że tak ważny fakt znajdował się poza zakresem jego wiedzy, zacmokał z niezadowoleniem. Lekko zły na siebie samego i swój brak niezbędnej do życia dociekliwości w ostatnim czasie, uwalił się na kanapę, marszcząc gniewnie brwi.
- Od kiedy znowu pracujesz i gdzie? - Zapytał, niecierpliwie tupiąc nogą. Japończyk znów uśmiechnął się pod nosem. Wiedział, że informacja, którą zaraz usłyszy wzbudzi w nim kolejne pokłady nieokrzesanej energii. Jego pracodawcę Taj znał doskonale, gdyż za czasów ich wspólnych studiów Katsukiemu zdarzało się zachwycać publicznie jego biznesowymi sukcesami.
- Jestem doradcą biznesowym Victora Nikiforova - wyznał jak gdyby nigdy nic, przysiadając się do niedowierzającego Tajlandczyka. Pichit nadal przetwarzał otrzymane kilka sekund temu informacje, analizując ich prawdziwość.
- Ten Nikiforov? - Ryknął na cały apartament, spoglądając na Katsukiego lśniącymi tęczówkami. Jego mózg nie był w stanie pojąć, jak to mogło być, albo raczej jest, możliwe. Yuri od zawsze podziwiał Victora w sferze interesów i zaradności. Można powiedzieć, że był dla niego wzorem. Ale było to w czasach, gdy Japończyk nie był tym, kim był teraz. Ślepe uwielbienie w jego przypadku już nie wchodziło w grę, lecz na pewno chłopak skrycie cieszył się z takiego obrotu spraw.
- Tak, ten - mruknął dość smętnie. Wcale nie wyglądało, jakby się z tego cieszył. Nie uszło to oczywiście uwadze Taja, który szykował się, aby zadać kolejne z setki pytań cisnących mu się na usta. Nim jednak zdołał wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, Katsuki sprytnie zmienił temat, po części go zbywając.
- A teraz idź się umyć, bo śmierdzisz jak przepocona staruszka - stwierdził zadziornie, posyłając przyjacielowi rozbawione spojrzenie. Po części nie było to kłamstwo, Taj po kilkugodzinnej podróży nie pachniał zbyt atrakcyjnie i dobrze o tym wiedział.
Posłusznie ze smętnym wyrazem twarzy wstał z kanapy, machinalnie wręcz kierując się w stronę łazienki. Oznaczało to tylko jedno - Tajlandczyk w ciągu tych dwóch godzin, gdy siedział w apartamentowcu, całkiem sam zdołał przetrząsnąć wszystkie pomieszczenia i zbadać jego strukturę. Nigdy nie miał oporów przed takimi rzeczami, zawsze był wścibski i ciekawski do bólu. Yuri mógłby się założyć o kilkaset rubli, że chłopak zdołał zinwigilować nawet szufladę z jego majtkami. Taj był dokładny. Tak jakby ta część garderoby miała mu powiedzieć, jakim człowiekiem obecnie jest Katsuki.
- Tylko mi tu nie zaśnij, mam jeszcze kilka pytań - zagroził mu Chulanont, marszcząc gniewnie brwi. Nie tak łatwo było go odwieść od pomysłu jakiejkolwiek rozmowy.
Yuri jednak wydawał się być kompletnie niewzruszony tymi słowami. Dobrze wiedział, że Pichit nie jest w stanie mu niczego zrobić. Ewentualnie zamarudzi go na śmierć, a to chyba był w stanie przetrwać.
Więc gdy tylko Taj opuścił pomieszczenie, brunet oparł się wygodnie o oparcie kanapy, z ulgą zamykając powieki.
***
Dzwonek do drzwi był najbardziej nieprzyjemnym budzikiem, jakiego Yuriemu było w jego marnym życiu dane usłyszeć. Był głośny, upierdliwy i niemożliwy do zignorowania.
Chłopak z cichym jękiem otworzył oczy z zamiarem opierdolenia człowieka, który o tej porze dobijał się do jego drzwi w środku pieprzonej nocy. Jednak w tej kwestii szybszy okazał się być Pichit, który w puchatym ręczniku ledwo trzymającym mu się na biodrach, leciał w kierunku wejściowych drzwi.
Japończyk, widząc to, nawet nie trudził się, aby wstać z kanapy. Z tego punktu i tak doskonale widział, co działo się w korytarzu. A działo się wiele, bo Chulanont otworzył drzwi nikomu innemu jak zdziwionemu Victorowi.
Na widok własnego szefa jego serce zerwało się do szaleńczego biegu, aby zaraz potem zamrzeć w niemym strachu. Yuri już wtedy wiedział, że nie wyniknie z tego nic dobrego. W oczach Nikiforova tliła się wściekłość, jego tęczówki koloru burzowego nieba lustrowały sylwetkę prawie nagiego Tajlandczyka, od razu dorabiając sobie do niego historię.
A bezradny brunet mógł tylko przyglądać się, jak chłodne opanowanie Rosjanina rozpada się w proch.
- Pan do Yuriego? - Zapytał entuzjastycznie Taj, nie rozumiejąc ani trochę powagi sytuacji. Nie wiedział przecież o zawartym pomiędzy Yurim, a Victorem bardzo ważnym układzie, z którego bezsprzecznie wynikało, że Katsuki kategorycznie nie może zabawiać się z nikim innym niż on. A tymczasem jego szef przyłapuje go w domu z innym, prawie nagim Azjatą.
Rosjanin czuł, jak zazdrość i niebywała gorycz zalewa jego serce, a zaufanie do własnego pracownika roztrzaskuje się na tysiące kawałeczków. Był wściekły, okropnie wściekły. Nawet przerażony wzrok Japończyka zbliżającego się niepewnie do drzwi nie był w stanie go uspokoić. Victor nie widział w tym wszystkim logicznego wytłumaczenia, nie chciał widzieć. Jak miał to interpretować?
Wynikało z tego jedno - Katsuki Yuri był zwykłym kłamcą, nie potrafiącym dotrzymać jednej, głupiej obietnicy.
- Nie, już nie, rozmyśliłem się, nie będę zadawał się z kimś tak puszczalskim jak on - wysyczał wściekle, nie myśląc do końca nad tym, co mówi. W rzeczywistości tego nie chciał, ale złość nie pozwalała mu na nic innego. Nie cierpiał, gdy ktoś łamał dane mu słowo.
Nie wiedział jednak, że popełnił karygodny błąd, dopóki nie poczuł, jak chłopak przed nim z furią w oczach uderza go w policzek. Phichit nie mógł darować mu tego darować. Victor bezpodstawnie obraził jego przyjaciela na jego oczach, a on nie miał litości dla kogoś takiego. Nie musiał znać powodu ani historii kryjącej się za tą obelgą. Bezwarunkowo bronił godności człowieka, którego obdarzył tak mocną przyjaźnią. Yuri Katsuki nie był złym człowiekiem i prawdopodobnie on wiedział o tym najlepiej.
- Nie mów o nim takich rzeczy - wywarczał, łapiąc zdezorientowanego Nikiforova za kołnierz koszuli.
Miał ochotę go udusić, nawet pomimo tego, że wiedział, że Yuri w ogóle może się tymi słowami nie przejąć. Nie wiedział jeszcze jednak, jak bardzo srogo się mylił.
Brunet, słysząc ten obrzydliwy zlepek liter stanął jak wryty, słyszał go wiele razy, ale jeszcze nigdy nie był dla niego w żadnym stopniu bolesny.
Nie był aż do dziś.
- Ja tylko mówię o tym, co widzę, a problemów ze wzrokiem jeszcze nie mam - warknął siwowłosy, obrzucając Tajlandczyka chłodnym spojrzeniem. Teraz on sam nie rozumiał tej sytuacji. Dlaczego nieznany mu Azjata bronił Katsukiego?
- Nie zachowuj się, jakbyś cokolwiek o nim wiedział. Wiem, co sobie pomyślałeś widząc mnie, ale dla twojej wiadomości, nie pieprzę się z nim! - Wysyczał w kolejnym przypływie odwagi. Nie obchodziło go, czy nieznany mu mężczyzna uwierzy mu czy nie, liczyło się tylko to, że powiedział szczerą prawdę, której nie musiał się wstydzić.
Nikiforov zamarł.
Czyżby się pomylił?
Tajlandczyk nie wyglądał mu na osobę, która mogłaby kłamać w takiej sprawie. Był zbyt zdeterminowany i wściekły, aby posługiwać się tanimi sztuczkami. Gdzieś tam w głębi duszy Rosjanin już od początku pragnął, aby ktoś zaprzeczył temu, co zobaczył. Nie chciał tracić Katsukiego, a tym bardziej rozczarować się jego postawą. Więc poczuł niebywałą ulgę, gdy sens tych słów dotarł do jego uszu. Pomimo tego nie potrafił na to odpowiedzieć, masując opuszkami palców obolały policzek, wpatrywał się w Pichita niepewnym wzrokiem.
Chulanont prychnął, był pewny, że mężczyzna zrozumiał jego słowa, lecz nadal nie mógł opanować emocji. Siwowłosy po kilkunastu sekundach milczenia wydawał się mu wyjątkowo skretyniały.
- Ale co ja będę ci tłumaczył... po prostu spierdalaj - wyszeptał już z opanowaniem w głosie, odsuwając się od niego na bezpieczną odległość. Gdy już to zrobił, zatrzasnął mu drzwi przed samym nosem, przekręcając zamek w drzwiach. Skończył rozmawiać i nie zamierzał do tego wracać. Z pełnym satysfakcji uśmiechem na ustach odwrócił się w stronę skołowanego Katsukiego, zamierając w pół kroku.
Jego przyjaciel wyglądał okropnie, z chłodnym wyrazem twarzy wpatrywał się w drewnianą płytę, za którą sekundy temu zniknął Nikiforov. Ale nie to samo w sobie było tak okropnie przerażające. Po policzkach chłopaka spływały łzy, a on sam uśmiechał się z wyraźną goryczą w kierunku zaskoczonego Taja. Ten obrazek był tak szokujący, że sam Japończyk nie zdawał sobie z niego sprawy. Stał tak, przepełniony dziwnym żalem i tęsknotą za czymś, czego nie potrafił określić. Co się z nim działo? Czy już do reszty oszalał?
Nie był smutny czy zraniony, czuł tylko i wyłącznie wielkie poczucie straty.
- Yuri... ty płaczesz? - wyszeptał brunet, powoli podchodząc do swojego przyjaciela. Chłopak nie pamiętał, ile czasu minęło, odkąd widział płaczącego Katsukiego. Ostatni razem powodem jego płaczu był Philip, po nim nie było już nikogo. Aż do dzisiejszej nocy.
Japończyk nie do końca rozumiał, co jego przyjaciel miał na myśli. Paraliżująca igiełka strachu kuła go nieprzyjemnie w żołądek, zmuszając go wręcz do dotknięcia opuszkami palców rozgrzanego policzka. Oddech uwziął mu w gardle gdy poczuł na nich ohydną wilgoć.
Kiedy to się stało?
Kiedy opuścił gardę?
Przecież tak bardzo uważał, żeby taka sytuacja nigdy więcej nie miała miejsca, a mimo to nie udało mu się tego powstrzymać.
- Pichit... nie... to... - wyjęczał, szarpiąc palcami swoje rozwichrzone kosmyki włosów. Chulanot nie wiedział co powiedzieć, nie wiedział, czy może go w jakikolwiek sposób pocieszyć. Dla Yuriego była to tragiczna sytuacja i nawet wzięcie go w ramiona nie zdołało go uspokoić. Pełny żalu i wściekłości wyrwał się z serdecznego uścisku, biegnąc w stronę łazienki. Wpadł do pomieszczenia nie kłopocząc się z chociażby zamknięciem drzwi. Niczym w transie oparł się rękami o umywalkę, przyglądając się swojemu lustrzanemu odbiciu.
- Żałosne - warknął, nie mogąc znieść widoku łez na własnych policzkach.
Nienawidził takiego siebie.
Nienawidził swoich słabości.
Nienawidził świata, który znów postanowił uprzykrzyć mu życie, niszcząc wszystko, co skrzętnie budował przez lata, w zaledwie kilka sekund.
- Jesteś suką, wypierdalaj ode mnie, nie chcę ani ciebie, ani Victora! - zawył, strącając z umywalki własną szczoteczkę do zębów i kilka innych mało ważnych przedmiotów. Ale nawet to nie przyniosło mu ukojenia.
Chłodny dreszcz przerażenia lewniwe wędrował po jego kręgosłupie, odbierając mu oddech.
Był skończony.
●●●●●●●●●●●●●●■●●●●●●●●●●●●●●
Od autorki:
Zaczynamy dramy a stąd już blisko do Yurkowej przeszłości!
Całe trzy rozdziały będą jej poświęcone i coś czuje, że w ruch pójdą tam burzliwe emocje z waszej strony xD
Poznaliśmy też już imię Philip, bardzo kluczowe w tej całej opowieści. Kto czuje chęć mordu względem niego?
Chciałabym też was przeprosić za ostatnią małą aktywność w komentarzach, zazwyczaj staram się odpisywać, ale pochłnonęły mnie inne obowiązki :,)
Na koniec dziękuję jeszcze Odlotowy_Balkon za sprawdzenie rozdziału ♡
Teraz już nie mam jak wstydzić za błędy, bo ich nie ma ^_^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro