Rozdział 7
Tej nocy Ellie spała dość niespokojnie. Słyszała jak koło jej namiotu, co chwilę przechadzają się łotry strzegący obozu. Gdy spostrzegła, że wokół zaczyna robić się jaśniej, zrozumiała, że nastał świt.
Rozbudziwszy się, dziewczyna spostrzegła, że przy jej łóżku spoczywa tym razem ktoś inny. Pilnujący jej mężczyzna miał tej samej długości brodę jak u Nordlinga, którego poznała poprzednio. Jednakże ten „ochroniarz" miał jedno oko zakryte skrawkiem materiału. Siedział wygodnie na stołku i strugał coś.
Dziewczyna ostrożnie podniosła się z łóżka, nie robiąc gwałtownych ruchów. Chciała dać do zrozumienia obcemu, że będzie posłuszna. Zauważyła, że nie jest już związana.
– Przebudziłaś się – odezwał się nieznajomy. Jego głos przypominał chrypiący bełkot.
– Jak widać.
– Szef kazał zaprowadzić cię do drugiego namiotu. Tam są twoje rzeczy i tam też będziesz spać.
– Dziękuję – mruknęła.
– Nie dziękuj. Wstawaj – wydał jej polecenie i wyprowadził ją z namiotu.
Nie chwycił jej brutalnie za rękę i nie pociągnął z olbrzymią siłą, dlatego miała nadzieję, że jednak byli tu mili i wyrozumiali ludzie. Zrozumiała, że się przeliczyła, gdy poczuła mocne uderzenie na plecach, które spowodowało, że wylądowała na ziemi plackiem.
– Uważaj! – wrzasnęła zdenerwowana. Niczym nie zawiniła, żeby tak ją traktowano.
– Szybciej!
Jednooki non stop ją poganiał, kiedy ona chciała się po prostu rozejrzeć i zaznajomić z otoczeniem. Przebywali głęboko w lesie. Licząc na oko, to znajdowali się jakieś dziesięć kilometrów od najbliższej góry. Dookoła stały rozstawione namioty, a nieco dalej od każdego z nich pojedyncze ogniska. Przy każdym stało z sześciu chłopa, a gdzieniegdzie przemknęła jakaś dziewczyna - ich było w obozie znacznie mniej. Przeważali liczebnością osobniki płci brzydkiej.
Ellie starała się chłonąć każdy obiekt, każdą napotkaną twarz, jednak długobrody bez oka ciągle ją pchał do przodu. Nie raz przez jego niecierpliwość potknęłaby się, a nawet upadła. Liczyła, że wkrótce dotrą na miejsce.
W końcu ten moment nadszedł. Jej malutkie lokum, sięgające jej ledwo do ramion, mieściło się tuż pod wielką sosną. Schyliła się i zajrzała do środka. Na ziemi zwinięty był koc, a obok leżał jej tobołek. Upewniła się, czy wszystko w nim było. W jednej sekundzie zmroziło ją.
– Gdzie wachlarz?
– Że co?
– Gdzie... jest... mój... WACHLARZ?! – wrzasnęła. W mgnieniu oka wyskoczyła z namiotu, zbliżyła się do pseudonordlinga i ciągnąc go za brodę, zagroziła swoją pięścią w jego zdrowe oko.
Mężczyźnie z zaskoczenia odebrało mowę. Reszta ich towarzyszy spojrzała w ich stronę z niepokojem. Tylko kilkoro z nich wyskoczyło z bronią w ręku.
Rosnące napięcie zniknęło, gdy roztaczającą ciszę przerwało protekcjonalne klaskanie. Wszyscy spojrzeli w stronę tego dźwięku. Ich kapitan przechodził środkiem przez obóz, uśmiechnięty od ucha do ucha. Z podziwem patrzył tylko na jedną osobę – ich zakładniczkę, a być może i wkrótce towarzyszkę. Wszystko zależało do niej, a o szczegółach próby, której mieli jej poddać, miała się dowiedzieć już wkrótce.
– No, no – zaczął Killian. – Niezłe z ciebie ziółko. Puść Alarda z łaski swojej.
Ellie nie udając złości puściła wielkoluda, ale nie omieszkała przy tym wyrwać mu kilka włosów w zemście. Ten w odpowiedzi tylko warknął, ale nie ważył się podnieść na nią ręki w obecności swojego kapitana.
– Złodzieje – wycedziła.
Kapitan ze spokojem wymalowanym na twarzy, ale z przenikliwością skrytą w oczach odrzekł:
– Uważaj na słowa. Twój cenny przedmiot wziąłem sobie pod zastaw jako zabezpieczenie naszej umowy. Muszę mieć pewność, że nie zwiejesz przy byle lepszej okazji. Jeżeli się wywiążesz ze swoich zobowiązań, to zwrócę ci go.
Pokręciła nosem z niezadowolenia, ale w tej sytuacji nie miała innego wyjścia. Biorąc pod wagę, że dookoła niej kręciło się mnóstwo osób, sprzeczka z ich kapitanem nie wchodziła w rachubę.
– Kiedy go dokładnie odzyskam?
– Po próbie. Ona dowiedzie, czy jesteś godna zaufania.
– Przecież już ci powiedziałam... – przerwano jej.
– Tak, ale jak sama powiedziałaś to tylko kwestia wiary, a ja nigdy nie byłem zbyt wierzącym człowiekiem.
– Kiedy mogę się spodziewać tej próby i na czym ona będzie polegać?
– Jutro o zmierzchu.
– To za późno!
– Spieszy ci się gdzieś? – odrzekł ze zdziwieniem.
– Wczoraj rozdzieliliście mnie z moim przyjacielem. Właściwie to przez tę lawinę, ale umówiliśmy się, że w razie komplikacji mamy się za dwa dni spotkać w Hillion. Nie dam rady tam dotrzeć w tak krótkim czasie. Nie chcę, żeby się o mnie martwił.
– Och, jak mi przykro.
– Naprawdę? – rzuciła kpiąco.
– Oczywiście, ale nie przewiduję, żadnych wyjątków od zasady. Nie będziemy ryzykować, że nas sprzedasz.
– A czy mogłabym chociaż napisać list?
– Pod warunkiem, że będę mieć do niego wgląd.
– Zgoda.
Kiedy już doszli do konsensusu, zaprowadzono Ellie do nowego namiotu, gdzie spędziła resztę dnia. Z początku była zdziwiona, że trzymali rezerwowy namiot, jednak jej wątpliwości od razu rozwiano. Poinformowali ją, że to namiot dla zakładników. Chcieli tym samym pokazać, że nie są barbarzyńcami i umieją obchodzić się ze swoimi jeńcami w sposób humanitarny.
– Czy rano dostanę jakieś wskazówki, co do zadania, czy zamierzacie wziąć mnie na żywca? – zapytała po kolacji, nim udała się na spoczynek. Zdołała wyżebrać z ogniska trochę pieczonej baraniny. Jej kiszki grały marsza już od godziny,
– Zobaczymy – odpowiedział Killian, który jako jedyny towarzyszył jej przy posiłku.
– Czy ktoś będzie mnie w nocy pilnować?
– Tak, nadal pozostajesz naszym więźniem.
– Czy każdego przechodzącego tym wąwozem aresztujecie?
– Tylko tych bogatych lub ładnych – puścił w jej stronę oczko, na co ona przewróciła oczami.
– Czy...
– Dużo masz jeszcze pytań?
– To zależy.
– Kończymy na dzisiaj. Nie spoufalaj się.
– Gdzieżbym śmiała! Po prostu wolę wiedzieć, czy stoję na kruchym lodzie czy na ognistej ścieżce.
– Czym to się różni?
– Przy pierwszej opcji, jeżeli się lód się załamie pod tobą, to wychłodzisz się, a następnie utopisz. Naprawdę już wolę mieć oparzenia na stopach niż wodę w płucach.
– Dobre – odparł Killian, dokańczając swój posiłek. – Przeczytałem twój list i dałem go zwiadowcy. Możesz być spokojna. Dostarczy pod właściwy adres.
– Obiecujesz?
– Zawsze słowa dotrzymuję – powiedział poważnie i oddalił się. Na jego miejsce usiadł inny chłopak z rozczochraną fryzurą.
Nie próbował do dziewczyny zagaić, na co się cieszyła, bo o niczym innym nie pragnęła jak o kilkugodzinnym śnie.
☾ ☾ ☾
Biegła przez gęsty, okryty mgłą, las. Czuła pod stopami suche liście i gałęzie. Słyszała, jak pękały z trzaskiem. Nie miała pojęcia, dlaczego biegnie ani dokąd. Wiedziała tylko, że jeżeli się zatrzyma, to będzie po niej.
Dookoła niej rozpościerała się ciemność. Jedynie wysoko na niebie przez stalowe chmury przenikał blask księżyca. Jego światło upiornie przedostawało się przez konary drzew. Była pełnia.
Nie oglądała się za siebie. W ciszy nocy słyszała tylko swój świszczący oddech i szelest liści. Zagłębiając się coraz bardziej w ciemność ogromnego lasu, mijała w biegu wysokie stare drzewa.
Nagle coś za nią zatrzeszczało. Mimo wewnętrznej pokusy, by się odwrócić i zerknąć na źródło dźwięku, dalej biegła przed siebie. Uczucie strachu okazało się być silniejsze. Przyspieszyła. Czuła, że to, co ją ścigało, było coraz bliżej. Wyczuwała ciepły oddech na karku.
Potknęła się o coś i runęła z impetem na ziemie, kalecząc przy tym ręce.
Nagle poczuła, jak ktoś łapie ją za ramię i gwałtownie ciągnie do tyłu. Krzycząc, próbowała się wyrwać. Odwróciła się. W tej ciemności zdołała jedynie dojrzeć błysk księżycowego światła w oczach prześladowcy.
Przerażona usiadła, szamocząc się z kocem, a krzyk zamarł jej w gardle.
To był tylko sen – powtarzała sobie w kółko, ale wydawał się być taki realistyczny. Prawie zdołała ujrzeć twarz tego potwora.
Nie mogąc wciąż opanować drżenia ramion, ruszyła się i wyszła z namiotu. Nowy strażnik podniósł się z miejsca. Podejrzliwie na nią patrzył.
– Czego wyszła? – warknął.
Ellie nie była w nastroju na zgryźliwe komentarze. Mogła jedynie westchnąć i powiedzieć prawdę.
– Czy mogłabym się położyć przy ognisku? Strasznie mi zimno.
Strażnik kiwnął głową, ale zgodził się tylko dla własnej wygody.
Oboje podeszli do wolnego ogniska, które powoli gasło, dlatego mężczyzna dorzucił nieco drewna. Potem przysiadł i oparł się o drzewo. Dziewczyna z kolei ułożyła się na ziemi w bezpiecznej odległości od ogniska, ale na tyle blisko, by móc cieszyć się jego żarem. Czuła, że światło daje jej siłę, żeby przepędzić strach.
W tym śnie było coś dziwnego. Coś, czego nie potrafiła do końca wytłumaczyć. Co było do przewidzenia, odpowiedzi nie znalazła.
Zrezygnowana naciągnęła mocniej na siebie koc i próbując o wszystkim zapomnieć, zapadła w lekki sen.
☾ ☾ ☾
Zbierało się na burzę – pomyślała z niepokojem, spoglądając ciemnoszare nieba. W tym momencie dostrzegła piorun, a po nim rozległ się po całej okolicy złowrogi huk.
Wzdrygnęła się na samą myśl o tym, że miałaby w taką pogodę podróżować. Lepiej było pozostać w obozie. Jednakże szans na to nie miała. Pomimo złych warunków atmosferycznych kapitan tej całej zgrai zamierzał trzymać się swojego planu.
Na długo przed zachodem słońca na ziemi zapanowały egipskie ciemności. Przez co najmniej godzinę zapadł złowrogi marazm – prawdziwa cisza przed burzą. Potem, w sposób gwałtowny, zerwał się silny wiatr. Buntownicy pospiesznie zbierali lekkie przedmioty z dworu i chowali je w namiotach. Inni starali się dobrze wzmocnić ich tymczasowe domy, żeby zdradzieckie porywy nie wyrwały ich z ziemi i nie zaniosły siną w dal.
Podczas tej zawieruchy nie zapomniano o zakładniczce i jej zadaniu. Wyciągnięto ją z namiotu, gdy tylko z nieba spadły pierwsze krople deszczu.
Nordling w postaci Alarda prowadził ją do swojego przywódcy, obchodząc się z nią łagodniej niż ostatnim razem. Podczas tego krótkiego spaceru nie odezwali się ani słowem, aczkolwiek cisza była dla niej niezręczna. Dopiero po dotarciu na miejsce mruknęła:
– Przepraszam za swoje wczorajsze zachowanie.
Nie usłyszała odzewu.
– Trochę mnie wczoraj poniosło, jednak ta rzecz jest dla mnie niezwykle cenna.
Nadal milczał. Zniecierpliwiła się.
– Jesteś bardzo rozmownym człowiekiem, wiesz?
Nordling wykonał gwałtowny zamach. Dziewczyna schyliła się natychmiast w obawie, że ten zamierza ją uderzyć.
– Spokojnie, moja droga.
Ellie podniosła wzrok i ujrzała wyprostowanego Alarda oraz uśmiechniętego Killiana.
– Zasalutował tylko. Obiecałem, że włos z głowy ci tutaj nie spadnie.
– Po tak fatalnej nocy każdy na moim miejscu byłby przewrażliwiony – odrzekła, stając dumnie. – Czy jesteś pewien, że w tak fatalną pogodę chcesz się ze mną bawić?
– Pogody spodziewałem się innej, ale ta przynajmniej doda dreszczyku emocji!
– A co ty, pieśniarz jesteś?
– W rzeczy samej, opowiedzieć ci fraszkę? – rzucił z ironią, a następnie przeszedł do rzeczy – Twoje zadanie sprowadzać się będzie do wytropienia i złapania złodziejaszka, a właściwie do odebrania mu worka z niespodzianką.
– Co w środku się znajduje?
– Zabierzesz mu worek, to się dowiesz. W związku z fatalnymi warunkami w poszukiwaniach pomoże ci nasz medyk.
– Gdzie go znajdę?
– Hm, dobre pytanie.
Killian na chwilę przeprosił dziewczynę i podbiegł do jakiś pomagierów pochowanych w namiotach. Wkrótce wyszedł na zewnątrz razem z drobną postacią w masce wrony.
– Ellie, to jest Julia.
Medyk zdjęła maskę, ale w tych ciemnościach ciężko było dokładnie się jej przyjrzeć. Ellie dostrzegła jedynie ciemne plamy na jej twarzy.
– Miło mi – odparła wesoło Julia.
– Mnie też – rzekła przeciągle z nutką zawahania. – Po co mi medyk?
– W razie, gdybyś się skaleczyła w paluszek. Jakieś pytania? Nie? W takim razie jedziemy z koksem!
– Zaraz, czekaj!
Dziewczyna miała jeszcze do niego parę uwag, ale kapitan ani myślał wysłuchać jej do końca. Zamiast tego wystrzelił teatralnie z kuszy. Chciał obwieścić w ten sposób rozpoczęcie łowów.
– Na wyścigach w Izaur zdecydowanie lepiej to zaprezentowali – mruknął niezadowolony, następnie machnął ręką, żeby już ruszyły.
Obie naciągnęły kaptury na głowy i wyruszyły w jakimkolwiek kierunku. Killian nie był łaskaw dostarczyć im konkretniejszych poszlak. Były zdane na siebie, a właściwie ona jedna.
– Jak mam znaleźć pseudozłodzieja, skoro nie wiem, jak wygląda i w jakim kierunku uciekł?! Co on myśli, że ja wróżka jestem?
Julia zaśmiała się pod maską.
– Czemu ją nosisz?
– Długo nie wytrzymałaś, żeby się o to zapytać.
– Wybacz, jestem szczera i bezpośrednia, a także działam pod stresem – wydukała z zawstydzeniem, jednakże przebaczenie nowej towarzyszki miała w głębokim względzie.
– W takim razie, żeby cię rozluźnić, powiem, że byłam akrobatką w cyrku, a ta maska to pozostałość po dawnej karierze i skuteczny sposób, aby zakryć blizny. W cyrku wybuchł pożar i doznałam sporych ran.
– Dlatego potem szkoliłaś się na medyka?
– Można tak powiedzieć.
– Po co właściwie wysłał cię ze mną?
– Żebyś nie próbowała uciec.
– Przecież już ma zabezpieczenie.
– Ostrożności nigdy za wiele - odrzekła.
Ellie westchnęła ciężko. Dziewczyna wydawała się być nieco dziwna. Mówiła ożywionym głosem, była energiczna. Jej „traumatyczna" przeszłość nie odcisnęła piętna na jej zachowaniu. Nie pasowała do ponuraków ze swojej grupy. Jednak mimo wszystko, przyznała w duchu, że miło było z kimś porozmawiać.
Burza rozwinęła się na dobre. Wiatr szalał, targając nimi na lewo i prawo. Starały się unikać samotnych drzew. Trzymały się blisko ziemi. W taką pogodę, jakby zesłali ją sami bogowie, o znalezienie śladów złodziejaszka było tak trudno jak w przypadku wytropienia jednorożca. Deszcz zmył wszelkie ślady na błotnistych ścieżkach, a wszelkie gałęzie, które mogły świadczyć o czmychnięciu tą drogą człowieka, mogły zostać zerwane przez wiatr. Jej szanse na wytropienie człowieka, a tym samym odzyskanie wachlarza, zmalały niemalże do zera. Julia również nie wyglądała na osobę pomocną w tym zakresie.
- Chodź, schowajmy się w tym zagajniku. Nie możemy tu zostać w taką ulewę na środku pola.
Towarzyszka z maską skinęła głową i pospiesznie udały się w kierunku lasu. Deszcz siąpił niemiłosiernie. Obie zdążyły przemoknąć do suchej nitki i zmarznąć przy tym jak diabli.
- Czy ten wasz genialny kapitan często wymyśla wam takie rozrywki?
- Nie, nie wiem, co się stało. Ta pogoda jest straszna. Rozchorujemy się jak nic.
- Jesteś medykiem, czemu się nie sprzeciwiłaś?
- Boję się go trochę.
- Co?
Tym wyznaniem Julia mocno zaskoczyła Ellie. Sądziła, że kapitan wywołuje raczej wśród swoich kamratów szacunek co do swojej osoby, a nie strach.
- Dlaczego? – zapytała, kiedy kucnęły między krzakami blisko siebie. Tak blisko, że stykały się ramionami. Chciały się w ten sposób ogrzać.
- Kapitan nie znosi nie posłuszeństwa. Owszem, nikogo na siłę w swoich szeregach nie trzyma, ale wysoce pilnuje, aby nikt nie wydał naszego zespołu. Raz się zdarzyło, że Emmet, jego zastępca, chciał przejąć dowodzenie, kiedy mu się nie udało chciał nas wydać. Killian się bardzo zdenerwował. Któregoś razu poszedł za Emmetem do lasu, kiedy ten próbował zbiec. Pamiętam, że wrócił wtedy dopiero nad ranem. Jego ubrania były w strzępach, a on sam poraniony, z otarciami i gorączką. Rzekł, że nasz były zastępca już nigdy nam nie zagrozi. Powiedział również, że jeżeli ktoś nie zgadza się z jego decyzją, to równie dobrze może od razu odejść. Nikt go nie pytał o szczegóły tamtej pamiętnej nocy.
___
Po dość długiej i ciężkiej przerwie zmusiłam się do przekazania w Wasze ręce nowego rozdziału. Z kolei od Nowego Roku postanowiłam sobie, żeby wrócić do regularnego pisania i ćwiczenia. Może wtedy i wena na magisterkę przyjdzie. ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro