Rozdział 4
Las nocą przypominał labirynt mgły i cieni. Mijające drzewa i krzaki przypominały upiorne stworzenia, gotowe rzucić się na nich w każdej chwili. Z oddali odgłosy wyjących wilków zdołałyby przepędzić każdego, kto ośmielił się wkroczyć na ich tereny. Ellie natomiast nie odczuwała tutaj ani krzty strachu. Owszem, niepokój o własne życie towarzyszył jej na każdym kroku, ale gotów była zaryzykować wiele.
Odkąd Nick przyłączył się do niej minęły może ze dwie godziny. Zdołali już wówczas dotrzeć do szlaku handlowego. Wyszli spomiędzy drzew i wkroczyli na żwirową ścieżkę. Kierowali się nią w stronę Przełęczy Głupców.
Słońce już dawno wzeszło. Zaprezentowało na niebie niezwykły pejzaż, który przypominał jej witraż z głównej świątyni. Odmówiła po cichu szybką modlitwę do Saule o bezpieczną podróż.
Nie była jednak w stanie nacieszyć się dłużej tym pięknym widokiem, gdyż jej myśli zajmowało co innego, a dokładnie kto inny. Wciąż zastanawiała się, czy dobrze postąpiła, zabierając go ze sobą.
Z jednej strony towarzyszył jej teraz, więc może to nie była do końca tak zła decyzja? Ale z drugiej zdawała sobie sprawę z jego patriotyzmu i porywczości. Jak miała mu wyjawić całą prawdę?
Westchnęła głośno i ukradkiem zerknęła do tyłu. Nick szedł powoli kilka metrów za nią. Rozglądał się dookoła, jakby podziwiał dzieło matki natury, ale tak naprawdę miał nieobecny wzrok. Myślami był daleko stąd, a jednocześnie zaskakująco blisko.
Tuż przy niej.
Kochał ją.
To był główny powód, dla którego zdecydował opuścić sierociniec, a wraz z nim kapłanki, przyjaciół oraz szansę na spokojne życie, jakie pragnął wieść z tą jedyną. Ale jak zdążył zauważyć, jego wybranka pragnęła czegoś innego.
Osłabiała go. Nie mógł często za nią nadążyć. Jej temperament czasem doprowadzał go do szału, ale zmienić jej nie mógł, nawet jeżeli tego pragnął i wiele razy próbował wywrzeć na nią pewien nacisk. Niestety, ona się nie dawała.
Uparta jak nie wiem co – marudził w myślach.
Zauważył, że zerknęła na niego po raz kolejny.
Zarumienił się.
Była taka piękna. Człowiek mógł na nią patrzeć i patrzeć, ale ciągle byłoby mu mało.
Kilka godzin później dotarli do pewnej górniczej osady na południu od doliny Parbat, zwanej Lortai. Niewielka wieś, prawie niczym nie różniąca się od tej, w której dotychczas mieszkali. Bieda i tu towarzyszyła mieszkańcom. Nawet ci, którzy mieli zapewnioną pracę, nie potrafili zadbać o wszystkie swoje potrzeby. Górnicy wiedli lepsze życie, ale jak na tradycyjne standardy też nie mieli się czym za bardzo chwalić. Konsekwencje rządów obecnego króla widoczne były tutaj gołym okiem.
– Król wydał wszystkie ich pieniądze na zbrojenie i grę wojenną.
– Aby zwyciężać trzeba ponieść jakąś ofiarę – mruknął w odpowiedzi Nick.
– Ofiarę? – prychnęła oburzona. – Jakim kosztem? Dla mnie ta cała wojna to stek bzdur, a król to chciwiec. O to powód, dla którego wszyscy cierpią.
– Królowi należy się szacunek! – wrzasnął na nią, na co ta gwałtownie zamilkła.
Ludzie z zaciekawieniem spoglądali w ich stronę, przechodząc obok.
Oboje spuścili nieco z tonu i wznowili marsz.
– Jesteś mu oddany – rzekła urażona.
– To w końcu nasz król. Nieposłuszeństwo oznacza zdradę stanu. Sama o tym wiesz.
To nie jest mój król – pomyślała z nienawiścią.
– Gdzie teraz? – zmienił tematu.
Rozejrzała się po okolicy i zauważyła kilka straganów z żywnością nienajlepszej jakości oraz jeden z futrami.
– Zbliża się wiosna, więc powinno się robić cieplej na południu. Zapasów jeszcze nieco mamy – zauważyła.
– Ile jest do najbliższej osady?
– Góra dwa dni drogi – stwierdził. – Związku z tym, że idziemy pieszo, możliwe, że zajmie to nam jeszcze dłużej. Lepiej może dokupić jakiś prowiant. Nie wziąłem za dużo.
– Z czego miałbyś wybierać? Sama wzięłam jak najmniej, żeby resztę zostawić dzieciakom. Nie mamy też za wiele oszczędności. Lepiej zostawić je na czarną godzinę. Po drodze możemy rozbić obóz w lesie i upolować co nieco. Przeżyjemy. Ruszajmy, szkoda czasu.
Dziewczyna chciała jak najszybciej opuścić miasteczko i dostać się do kolejnej osady. W środku coś krzyczało, poganiało ją i ostrzegało: spiesz się! Spiesz się!
Uspokój się! – nakazała sobie w myślach. Jeszcze tyle było do zrobienia, ale przecież miała na to czas. Kto się spieszył, ten sam diabeł się cieszył.
W zasadzie dopiero teraz zrozumiała, że nie wiedziała do końca, jak mogłaby zabrać się za realizację swoich celów. Aby je osiągnąć potrzebowała ludzi. Tych, co podzielają jej poglądy i gotów byliby poświęcić tyle samo, co ona. Gdzie miała ich szukać?
– Parszywe mendy – warknął niespodziewanie Nick.
– Co się stało?
– Znowu zaatakowali jakiegoś kupca. Eh, a potem się dziwimy, że mamy tak mało towarów u siebie w wiosce. – Rozłożył ręce bezradnie.
Dziewczyna spojrzała w tym samym kierunku, co on i ujrzała tam uszkodzony wóz wraz z rozwalonymi przedmiotami, już bez jakiejkolwiek wartości. Właściciel wozu siedział pod ścianą jakiejś chaty. Twarz miał zakrytą dłońmi i wyglądał, jakby szlochał. Był cały poobijany, a na czole po lewej stronie miał ślady zakrzepłej krwi.
– Podejdźmy, może potrzebuje pomocy?
– Nie wiem, czy to jest dobry pomysł.
– Mamy się po prostu patrzeć?
– Nie zbawisz całego świata, a ten biedak musi się po prostu wziąć w garść i pozbierać. Przecież co chwilę się słyszy o podobnych przypadkach. On nie jest wyjątkiem.
– Przestań tak mówić – wycedziła. – Człowiek jest potrzebie i nie obchodzi mnie, że innych też to cały czas spotyka. Jesteśmy tu i teraz.
Nie czekała już na dalsze jego filozofie. Podeszła do biedaka, kucając tuż przed nim.
– Czego chcesz? – rzekł chłop bardziej zrozpaczony niż rozdrażniony. – Nic nie mam.
– Widzę właśnie. Spokojnie, nie przyszłam na żebry. Mogę ci jakoś pomóc?
– Jak? Zostałem obrabowany, pobity, bez grosza przy duszy. Jak mam teraz wrócić do domu? To tak daleko – zawył niespodziewanie, wydmuchując gile w rękaw. – Wiesz... siedzę tu od dłuższej chwili. Ludzi mnie trochę minęło. Ty jako jedyna do mnie podeszłaś. Dziękuję.
– Nic jeszcze nie zrobiłam, więc nie dziękuj. Może zabierzemy cię do karczmy i chociaż postawimy po jakimś ciepłym, aczkolwiek najtańszym posiłku. Ja i mój przyjaciel jesteśmy w podróży i przed nami również długa droga, więc rozumiesz.
– Rozumiem. Będę po stokroć wdzięczny.
Ellie pomogła mu wstać z miejsca, a on poprowadził ich do pierwszej lepszej karczmy, a właściwie jedynej w okolicy i nie przynoszącej żadnych luksusów. W środku zastali porozstawiane po całym pomieszczeniu podłużne stoły i do nich ławki wykonane z drewna. Na każdym stały po dwie świece. Gdzieniegdzie wisiały jakieś poroża czy kilof jako symbol mieściny, ale oprócz tego żadnych ozdób nie uraczyli.
Za drewnianym barem siedział barman ze swoim alkoholowym asortymentem, a gdzieś zza zaplecza wydobywały się głosy reszty obsługi, czyli starego, zrzędliwego kucharza i leniwej kelnerki.
Nowo przybyli rozsiedli się wygodnie przy jednym z wielu wolnych miejsc i czekali cierpliwie na kogoś, kto łaskawie ich obsłuży.
– Nazywam się Ellie, a to Nick. Skąd przybywasz? – zaczęła dziewczyna oparta łokciami o stół.
– Jestem Fricht. Z Hilion.
Spojrzała na niego pytająco.
– Gdzie to jest?
– Niedaleko Vassy – odpowiedział za niego Nick. – Rozumiem, że cię napadnięto. Współczuję ci i to bardzo, ale zastanawiam się, po co kupiec, niemalże z Vassy, próbował zapuszczać się w te, niezbyt bogate, okolice. Nie wzbogaciłbyś się tutaj.
– Wiem, jednakże miałem specjalne zamówienie, które... - urwał w połowie zdana.
– Które? Co to było?
– Miałem dostarczyć COŚ, nie wiem dokładnie co, bo było dobrze zapakowane, a ja uszanowałem dyskrecję klienta. W każdym razie otrzymałem zlecenie, by tę paczkę zawieść do pewnego zamożnego szlachcica. Upatrzył on sobie posiadłość w Serei i zlecono mi, żeby mu ją aż tam dostarczyć. Płacili grubym szmalem. Aż żal było nie przyjąć. Ajć, a ja głupi, dałem się – Złapał się za głowę, kręcąc nią bezradnie.
Chłopak westchnął.
– Domyśliłem się, że musiało chodzić o coś poważnego. Na swoim wózku miałeś same rupiecie.
– Nie brałem nic kosztownego, żeby nie kusić bandytów, ale widać im nawet te śmiecie potrzebne do bytu.
– Skoro tak były dla nich ważne, to dlaczego ostatecznie je zostawili? – zapytała dziewczyna. – Czyż w tej sytuacji nie powinni wziąć ich ze sobą? Próbować opchnąć za niewielką sumę najuboższym?
– Po dziurki w nosie mam to, czego chcieli! Zwinęli mój szmal! Moją jedyną szansę na zdobycie srającą kasą klientelę!
– Gdzie cię napadli?
– Chciałem przejść przez Przełęcz Głupców. Głupi nie byłem, żeby się przez nią pchać. Doskonale wiedziałem, że lubią tam grasować, dlatego zdecydowałem się skręcić w poboczną ścieżkę i iść okrężną drogą, jednak zatrzymali mnie jeszcze wcześniej, zanim zdążyłem w ogóle skręcić
Nick zaklął głośno.
– To mamy przekichane. Nawet już tam zdążyli się zakorzenić. Nie było innej drogi?
– Odkąd zamknęli tę prowadzącą bezpośrednio do Serei, to nie.
– Zaszyli się i tam? No żesz...
– Jak my teraz mamy się dostać do stolicy?
– Nie mam pojęcia – westchnął ciężko, chwytając się za głowę. – Coś będziemy musieli wymyśleć.
– To pomyśl. Pójdę w tym czasie coś zamówić, bo mają tu taki tłum, że obsługa na zakrętach nie wyrabia, by obsłużyć wszystkich – syknęła sarkastycznie i szurając ławą, wstała od stołu.
Podeszła do barku, gdzie gruby i wąsaty barman skrobał coś na desce. Gdy zobaczył, że dziewczyna ślęczy i chrząka tuż nad nim, zaprzestał swoich czynności.
– Witam, co podać – odezwał się ochryple.
– Trzy ciepłe zupy oraz piwa Najtańsze.
– Z rzepy jest. Trzydzieści teraków.
– Za brak obsługi i jakieś pomyje, aż trzydzieści?! Wysoko się cenicie – mruknęła niezadowolona, wyjmując dyskretnie z sakiewki pieniądze. Podała je barmanowi.
Kiwnął w odpowiedzi głową i zniknął na chwilę za zapleczem, składając zamówienie. Następnie wrócił i nalał do trzech szklanek porcje piwa. Następnie podał je dziewczynie, a ona zamiast odejść do Nicka i Frichta z piwem, wypiła jednym haustem swoją porcję. Nie smakowało jej. Nie wiedziała, czy to, co wypiła, w ogóle nazwałaby piwem.
– Zmierzamy do stolicy. Masz może jakieś przydatne informacje?
– Nie.
– A o tym jak bezpiecznie obejść Przełęcz Głupców?
Zastygł na sekundę, co nie uszło uwadze Ellie.
– Nie. Zupa zostanie podana, jak będzie gotowa. – odrzekł najwyraźniej znudzony.
– A wiesz...
– Nie i nie interesuje mnie to – powiedział, próbując ją spławić.
– Widzę właśnie, że wyglądasz na takiego, którego nawet własne życie nie interesuje.
Zignorował ją i wrócił do skrobania, bo przecież to tak ekscytująca czynność.
Ellie prychnęła pod nosem i rozejrzała się wymownie po otoczeniu.
– Nie dziwię się, że nie masz klientów. Piwo obrzydliwe, a wygląd tej chałupy odstrasza. Już nie wspomnę o twojej marnej imitacji wąsów.
– Posłuchaj gówniaro, jeżeli przyszłaś tu tylko po to, żeby się nachlać, a potem mnie obrażać, to radzę ci zabrać te swoje graty i wynocha!
– Milutki – mruknęła, ale nie ruszyła się z miejsca. – Co wiesz o podziemiu? – szepnęła niespodziewanie.
Miała wrażenie, że przez ułamek zauważyła tlący się w nim strach, ale to uczucie zniknęło tak szybko, jak się pojawiło.
– Mam cię wyprowadzić?! – wrzasnął nagle.
Nick i Fricht obrócili się zaniepokojeni odgłosami, tlącymi się za nimi. Przecież miała tylko złożyć zamówienie.
– A dasz radę? – rzuciła hardo.
Była odważna. Nie obawiała się pulchnego mężczyzny po pięćdziesiątce, który pewnie umiał się bić tak, jak potrafił robić piwo. Zapewne poślizgnąłby się na własnym tłuszczu.
Zwinnie przeskoczyła przez bar, chwyciła barmana, nim ten zdążył zareagować i przekręciła jedną z jego rąk na plecy.
Zawył.
– Czego chcesz? Puszczaj!
– Ellie! – krzyknął zszokowany jej postępowaniem Nick.
Dziewczyna nie zareagowała. W pełni skupiła się na obiekcie tortur.
– Mów, co wiesz o podziemiu – mówiła mu do ucha.
– Jja nic niie wiem! – jąkał się z bólu.
Drugą rękę wykręciła. Mężczyzna wrzasnął.
– Mów!
– Ellie, do jasnej cholery, puść go!
Ponownie zignorowała swojego przyjaciela, który podniósł się z miejsca i ruszył w jej stronę szybko.
Barman aż zsiniał z bólu. Był zaskoczony siłą tej drobnej, na pozór, dziewczynki. Wystarczył odpowiedni chwyt, który pozwoliłby powalić każdego.
Zdecydował się wreszcie mówić.
– Powiem! Tylko mnie puść, nie wytrzymam dłużej.
Nie była sadystką. Puściła go i odskoczyła z powrotem na bar, a potem za niego. Oddaliła się w bezpiecznej odległości.
Krzyki mężczyzny przywołały resztę personelu, lecz barman ich odesłał.
– Nic mi nie jest. Klientka wyraziła dosadnie, że beznadziejne robię drinki. – Uspokajał kolegów.
Kucharz pokręcił z niezadowoleniem głową i wrócił do kuchni, natomiast kelnerka przyłączyła się do ich rozmowy.
– Co jest, Knut? – zapytała. – Ktoś wreszcie przyznał mi rację, co? – zaśmiała się głośno, pociągając z zawinionego listka. Paliła jakieś świństwo.
Jej głos nie należał do najprzyjemniejszych. Urody nie posiadała, ale do miana najbrzydszej jeszcze było jej daleko. Miała upięte rude loki w kitkę, a na sobie ciemny fartuch z sukienką.
– Jakby zależało mi na twojej opinii, Iris – odburknął.
W tym czasie, gdy oni rozmawiali, Nick dosadnie wyraził swoje myśli.
– Co ty wyrabiasz? Oszalałaś?!
– Tak!
– Właśnie widzę. Wystarczyło, że opuściłaś nasz dom, a już dziczejesz i sprowadzasz na siebie kłopoty!
– Próbuję się czegoś dowiedzieć. Te informacje są mi niezbędne do życia.
– Co może być, aż tak ważne, że rzucasz się na barmana?!
Nie zamierzała mu odpowiadać. Wystarczy, że barman tylko jej wszystko wyśpiewa, a wtem pojmie wszystko. A przynajmniej większość.
– Knut, gadaj, co wiesz. – Ellie przypomniała mu o swojej osobie.
Mężczyzna wypił piwo, które przeznaczone było dla pozostałych i beknął głośno.
– Nie znam żadnych szczegółów, ale słyszałem jedynie plotki.
– Jakie?
Dziewczyna niecierpliwiła się z każdą chwilą. Miała wrażenie, że jeżeli zaraz nie usłyszy jakiś konkretów od tego gościa, to przysięgła, że go rozerwie na strzępy.
– Parę kilometrów od Lortai jest przełęcz, przez którą idzie szlak handlowy. Często dochodzi tam do rabunków.
– Przełęcz Głupców. Znamy.
– Wiadomo! Dużo się o niej mówi, ale nie wszystko wychodzi na światło dzienne. – Urwał na chwilę, przecierając szklankę i mierząc ich wzrokiem. – Nie obrabiają tam byle kogo. Tamci rabusie znają dokładnie kupców, którzy przemierzają tę przełęcz. Atakują jedynie tych, co dostarczają towar od i do pałacu w Vassie.
– To oni musieli mnie wtedy napaść! Wiedzieli, że niosę przesyłkę od króla! – Kupiec złapał się za głowę.
– Od króla?! – krzyknęli wszyscy zgromadzeni.
– To żeś, chłopie, się doigrał – zaśmiał się głośno Knut.
– Czy próbując dotrzeć do Vassy, możemy jakoś obejść tę przełęcz? – odezwał się Nick.
Tym razem odpowiedziała Irly.
– To najbezpieczniejsza i najszybsza droga, pomimo tych bandytów. Ze wszystkich historii, które do nas tu docierają, zdążyłam zauważyć, że atakują jedynie tych, co mają coś do zaoferowania. Nie powinni atakować parę podróżujących, czy już i tak obrabowanego kupca.
– A są jakieś alternatywne opcje?
Kelnerka wzruszyła ramionami.
– Nie znam innych dróg poza tymi wymienionymi. Możecie próbować przedzierać się przez las, aczkolwiek będzie wam trudniej. W tych okolicach odnotowano większą populację niedźwiedzi.
– To chyba wolę jednak stanąć oko w oko z bandytami.
Ellie udała, że wydaje się być tym podenerwowana, ale tak naprawdę zależało jej na spotkaniu z nimi. Jeżeli plotki mówiły prawdę, o tym, że atakują jedynie kupców posłanych przez króla, działających w jego interesach, mogło to świadczyć o tym, że byli buntownikami. To była jej szansa! Musiała jedynie wymyśleć, co zrobić z Nickiem.
Szczerze, nie chciała go wplątywać w całe to bagno. Nie chciała ryzykować, że mogłoby mu się coś złego przytrafić. Obawiała się również ujrzeć w jego oczach zawód. Wówczas cała ich przyjaźń i zaufanie, jakim się darzyli uległoby w gruzach. Ale w sercu nadal miała nadzieję, że do niej dołączy, tak jak to zrobił podczas, gdy próbowała uciec... przed nim.
___
Dziękuję osobie, która jako pierwsza podarowała mi gwiazdkę!!! Taki mały gest, a jak mnie zmotywował do opublikowania kolejnej części. Był jak zastrzyk energii! Zabieram się do dalszej pracy <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro