Rozdział 3
Mijające dni i tygodnie nieodwołalnie przybliżały ludzi do równonocy wiosennej. Był to czas radości i słania dziękczynień do Lunuli – nychtyjskiej bogini księżyca. W ten dzień świętowano nadejście wiosny. Pojawiały się przebiśniegi i krokusy, ludzie wywiewali pierwsze ziarna, a ciemność ustępowała światłu. Długość dnia i nocy stawały się jednakowe, dlatego w ten dzień ważnym symbolem była równowaga. Rozmyślano wówczas o różnicach pomiędzy światłem i ciemnością, i jak wielkie znaczenie mają one dla siebie nawzajem. Równowaga między pracą a zabawą, ego i pokorą, współczuciem i siłą, a także między nadzieją a rozpaczą.
El popadała z jednej skrajności w skrajność, kiedy od kilku tygodni zmagała się z porywczością swojego przyjaciela. Kiedy już myślała, że między nimi nareszcie zapanował spokój, wtedy na nowo rozpętywała się wojna, dlatego oboje chodzili niemal przez cały czas spięci i podenerwowani. Unikali siebie jak ognia. Zdążyli się już tyle razy się posprzeczać, że Ellie zaczęła nabierać przekonania, że Nick prędzej przywiąże ją do drzewa, niż puści w świat.
Jedynym wsparciem okazywały się dla niej opiekunki. Anna i Fiona robiły, co mogły, aby ukoić nerwy Nicka i pocieszać ich oboje. Nie nakłaniały i nie próbowały odwieźć jej od wyjazdu. Pragnęły jedynie, aby oboje odnaleźli własne przeznaczenie i szczęście.
– Wiesz, że to dla niego ciężkie przeżycie, prawda?
– Dla mnie również, jednak nic go nie usprawiedliwia. Czasem nie mogę go rozgryźć – westchnęła ciężko.
– Nawet nie wiesz, słonko, jak będziemy za tobą tęsknić – odezwała się jedna z kapłanek ze wzruszeniem, ściskając El.
– Ja za wami bardziej.
– Dokąd się udasz? – zapytała druga, zaciskając drżące ręce.
– Chciałabym poszukać szczęścia w Vassie, a potem dalej na wschód.
Nie wyglądały na zadowolone jej wyborem.
– Chcemy, żebyś znalazła swoją własną drogę, ale nie wiem, czy stolica jest odpowiednim wyborem – rzekła Anna poważnym tonem, zarzucając jedną nogę na drugą i skrzyżowała ręce na piersi.
– A już na pewno nie kolonia. Dochodzą słuchy, że buntownicy stają się coraz bardziej śmiali i agresywni – dodała zatroskana Fiona.
– Wobec kogo są agresywni? Dlaczego walczą?
– Tego nikt nie wie, oprócz nich samych! – Anna wstała gwałtownie i gestykulując rękami, kontynuowała: – To banda dzikusów, którzy nie umieją uszanować prawa i tradycji!
A jeżeli to prawo jest niesłuszne? – Ellie zadała sobie to pytanie w myślach, ale nie ważyła się je wypowiedzieć. Zamiast tego chwyciła dłonie opiekunki, próbując ją uspokoić.
– Nie martwcie się o mnie – powiedziała tym razem tonem pełnym szczerości i objęła Annę. – Zamierzam być ostrożna, nie podejmować gwałtownych i nierozsądnych decyzji. Możliwe, że głupio postępuję, zostawiając was, ale chciałabym nieco zobaczyć świata. Odnaleźć tego jedynego... zakochać się, a przede wszystkim odzyskać swój dom.
Ostatnie słowa wypowiedziała cicho.
– Zawsze będziecie w moim sercu. Dziękuję wam, że kiedy nie miałam nikogo, wy byłyście przy mnie – kontynuowała już zdławionym głosem, czując jak w kącikach oczu zbierają się łzy. – Bez was nie byłoby mnie tutaj. Nie byłoby takiej mnie, czyli zdeterminowanej, silnej i pełnej nadziei. Dziękuję wam. Kocham was!
Tym razem wyściskała obie, a przy tym żadna z nich nie umiała powstrzymać łez i rozdzierających serca emocji.
– Nie zamierzasz go uprzedzić? On bardzo to przeżywa – zapytała ostrożnie Fiona.
Chwilę się zawahała.
– Chciałabym, ale sytuacja jest między nami napięta już od kilku tygodni. Gdy tylko próbuję mu wytłumaczyć, jakie są moje powody, on nie potrafi do końca wysłuchać.
– Zależy mu na tobie i bardzo się o ciebie martwi.
Wzruszyła ramionami.
– Gdyby naprawdę mu zależało, zrozumiałby mnie i dodatkowo okazał mi swoje wsparcie.
– Kiedy wyruszysz?
Zastanowiła się chwilę nad odpowiedzią.
– Zamierzałam z tym poczekać, ale teraz postanowiłam, że zrobię to jeszcze dziś.
– Zostań chociaż do równonocy. Złożymy hołd dla naszej bogini i pomodlimy się o twoje bezpieczeństwo oraz pomyślną podróż.
– Dobrze.
Przystała na ich propozycję bez chwili wahania, mimo iż nie podzielała ich religii. W jej kraju bóstwem przewodnim był Saule – bóg słońca, ognia, ciepła domowego, patron wszystkich rzemieślników, a już zwłaszcza kowali. Wierzono, że to z jego ognia imeryjscy kowale wykuwali najlepsze zbroje oraz przedmioty używane do codziennego użytku. Pamiętała jak z ojcem co rano wznosili modlitwy do wschodzącego słońca. Z kolei w Nychcie oddawano cześć bogini księżyca – Lunuli.
Kiedyś, może z jakieś sześć lat temu, kapłanki uzbierały wystarczająco pieniędzy, by mogły udać się z dziećmi do świątyni oddalonej o dzień drogi od sierocińca. Ellie pamiętała, że Lunula ukazana została ukazana pod postacią sowy. Utożsamiała ona mądrość oraz bardzo silny i znaczący pierwiastek kobiecy, a jej porą dnia była właśnie noc. Lunula – symbol księżyca związany z płodnością kobiet, używany był podczas siania zboża czy z obfitością plonów.
Kapłanki zadbały o ich edukację związaną z wiarą, jak i podstawami do życia. Co prawda, to nie były te same lekcje, które Ellie odbierała od skrupulatnych nauczycieli imeryjskich, których zatrudniał jej ojciec, ale dzięki tym zajęciom prowadzonym przez kapłanki mogła wtedy poczuć się normalnie jak dziecko. Żałowała tylko, że zapomniała wielu historii, legend, a także obrzędów związanych z jej religią. Jej opiekunki na dużo jej pozwalały, ale nigdy nie zgodziły się na ceremonie w obrządku słońca.
Następnego dnia ruszyły wielkie przygotowania do nocnych uroczystości z okazji równonocy wiosennej, zwanej w Nychcie – Ottarą. W celu "przepędzeniu starego, zasiedziałego zła" wietrzono i sprzątano domostwa oraz obejście. Prano i szykowano świeże odzienie. Wszyscy zaangażowali się w porządki oraz pieczenie chleba. Część dzieci z Anną udały się, aby ustroić kapliczkę Lunuli we wsi, a reszta pomagała w sierocińcu. Na koniec dnia wszyscy, także mieszkańcy wsi zebrali się pod kapliczką, a kapłanki miały poprowadzić tegoroczne obchody.
Wpierw zapalono latarnie dookoła kapliczki, jak i ołtarza utworzonego na potrzeby tej ceremonii, na którym leżały kielich, kociołek, zioła, nóż użytkowy, moździerz oraz pełno świec. Ludzie tłoczyli się, by zachować odpowiednią odległość, ale żeby mieć jak najlepszy widok na uroczystość. Ich szmer ucichł, kiedy na środek wyszła Anna i zajęła miejsce za stołem ołtarzowym. Czyli dzisiaj to ona miała poprowadzić ceremonię, a Fiona asystować.
Starsza kapłanka wzięła ze stołu puchar i uniosła go, jakby wznosiła toast.
– Witajcie, dzieci Lunuli, na ceremonii Ottary!
– Witaj! – odpowiedzieli chórem dorośli.
Anna z uśmiechem odstawiła puchar z powrotem na stół, po czym podniosła długą białą świecę, już zapaloną i umieszczoną na biednej podstawce. Potem podeszła do niej Fiona, która moździerzem rozgniotła zioła, a następnie zapaliła je, szepcząc modlitwy.
– Podczas tej nocy zasłona oddzielająca świat doczesny i piękne królestwo bogini staje się wyjątkowo cienka. Łatwo można ją dziś przekroczyć i doświadczyć czarownego piękna Lunuli.
Ellie nigdy wcześniej nie przywiązywała wagi do tych ceremonii. Była innego wyznania, lecz dzisiaj, mając świadomość, że to jej ostatnie święto prowadzone przez opiekunki, poczuła, że wszelkie słowa obmywały jej skórę i chwytały za gardło.
– Podczas Ottary w pełni wplatamy w rzeczywistość to co ulotne, aby móc przywitać nowe życie. Światło i mrok, dzień i noc, śmierć i życie są połączone przez ducha i boski dotyk naszej bogini. Zamknijcie oczy, dzieci Lunuli i poślijcie bogini swoje tajemne pragnienia. Dziś, gdy równowaga jest nam tak silnie bliska, ulotna mgiełka snów może przybrać realny kształt.
Podobnie jak inni, dziewczyna zamknęła oczy i pomyślała o otaczającej ją magii wiary tych wszystkich ludzi. Przez moment poczuła silną więź łączącą ją z tymi, którzy posłali w noc swoje życzenia.
Pragnę stać się silniejsza, aby odzyskać swój dom, swoje królestwo i móc je chronić tak, żeby nikt mi już go nie odebrał. – Pomyślała Ellie. Poczuła się lekko i była niewyobrażalnie szczęśliwa, gdy kapłanka kazała otworzyć oczy i kontynuowała rytuał, przemawiając głosem jednocześnie łagodnym i silnym.
– Chwała ci, bogini nocy i pełni! – zadeklamowała Anna. – O nocy, która nas błogosławisz, bądź pozdrowiona i przyjmij naszą wdzięczność!
Kapłanka ponownie uniosła kielich nad ołtarzem, by oddać cześć bogini. Przelała trochę wina do naczynia, które przyniosła Fiona, do składania ofiar. Resztką wina podzieliła się z drugą kapłanką i obie upiły po łyku.
– Przyjaciele i ukochani, dziękujemy za waszą obecność tej nocy. Wasza wizyta napełniła nas radością. Spędźmy tę noc w świetle pełnego księżyca. Niech jego światło was obmyje i przypomni wam o darze, jakim jest życie. Rozkoszujcie się tą nocą, bawcie się i radujcie! Bądźcie pozdrowieni!
– Bądź pozdrowiona! – odkrzyknęli ludzie. – Chwała bogini!
Po zakończeniu uroczystości zaczęły się uczta i tańce. Z powodu biedy, na stole biesiadnym leżały bochenki chlebów, kasza oraz najtańsze trunki. Ludzie jedli, pili i rozmawiali. Grała również muzyka przez jedynego w okolicy grajka.
Mieszkańcy sierocińca wrócili jednak do domu ze względu na zmęczone dzieci. Każde udało się na swoje prycze i wydawać się mogło, że cały dom pogrążył się we śnie. Lepszej okazji mogłoby nie być, a Ellie zależało na czasie. Zgodnie z obietnicą pozostała na ceremonii, ale teraz nic ją już tu nie trzymało. Zdrzemnęła się ze cztery godziny, żeby choć trochę nabrać sił, a potem pod osłoną nocy, a zbliżającego się poranka, gdy żadne oczy nie mogły jej zauważyć, ani żadne uszy usłyszeć, Ellie zebrała wszystkie niezbędności i wykradła się potajemnie z sierocińca.
Zaczęła iść na południe, omijając szerokim łukiem wieś w stronę potoku. Tam obmyła twarz i napełniła bukłak wodą, a gdy na horyzoncie pojawiły się pierwsze promienie słońca złożyła żarliwą modlitwę do Saule o bezpieczną podróż i podziękowanie za dotychczasową opiekę.
Przypomniała sobie wczesne dzieciństwo, kiedy była tylko malutką dziewczynką – świadomą oraz całkowicie przerażoną. Wtedy to po raz pierwszy zrozumiała, czym była utrata domu. Nie umiała wówczas ubrać swych uczuć w słowach, kiedy go opuszczała. Jednak nadal w sercu miała jego obraz i zamierzała dalej go nieść. Czułe spojrzenie ojca, uśmiechająca matka i oślepiający blask słońca rozpościerający się na ich ogrody. Ten widok dalej był źródłem wielkiego smutku, jak i siły, która pomogła jej przetrwać. Teraz kolejny pejzaż zamierzała zatrzymać w sercu – widok sierocińca, jedynego ciepłego miejsca wśród surowych warunków gór Tanos, a wraz z nim obraz osób, które uratowały ją i pomogły, kiedy najbardziej tego potrzebowała.
Łzy popłynęły strużkiem po jej policzkach. Pozwoliła im spokojnie spłynąć.
Choć jeszcze miała przed sobą długą drogę, wiedziała, że ją pokona. Wiedziała skąd brać motywację – z miłości najbliższych, dzięki którym mogła ją przebyć. Nie zamierzała się bać, ponieważ ci najdrożsi jej sercu zawsze byli przy niej.
Odetchnęła głęboko i z większą wiarą ruszyła przed siebie.
Zauważyła, że śnieg już prawie stopniał, co znacznie ułatwiło jej podróż. Ruszyła wpierw spokojnym krokiem przez dziki las, który ani trochę jej nie przerażał. Czuła się z nim blisko związana, w końcu to w nim spędziła większość swojego życia. Znała go jak własną kieszeń - przynajmniej większość terenu. Wiedziała, w którą stronę iść, jakich miejsc lepiej unikać. Mogła poczuć spokój i woń przyrody, a jednak napięcie, które w niej zamieszkało, dało teraz o sobie najbardziej znać. Przepełniło ją od czubka głowy, aż po koniec małego palca u stopy.
Kolejne kroki stały się coraz bardziej energiczne i szybsze. Nabrała przekonania, jakby musiała uciekać. Szybko. Prędko oddalić się od sierocińca, od swojego dotychczasowego domu, jakby ktoś miał zaraz nałożyć jej łańcuchy, które sprawiłyby, że już nigdy nie mogłaby się uwolnić od tego miejsca.
Zaczęła biec.
Trochę ciężko jej było ze swoim pakunkiem poruszać się w takim tempie. W pewnym momencie już chciała się zatrzymać i sprawdzić, czy czasem nie popada w paranoję, skoro biegnie jak na złamanie karku, uciekając przed kimś lub czymś, gdzie tak naprawdę nie groziło jej żadne niebezpieczeństwo. Nie zatrzymała się jednak, gdy usłyszała gdzieś za sobą chrzęst. Nie wiedziała, czy to po prostu jakieś zwierzę, czy człowiek. Chociaż w tych okolicznościach i o tej porze prędzej przestraszyłaby się tego drugiego.
Miała wrażenie, że te dźwięki zbliżają się coraz bliżej. Chciała przyspieszyć, ale tobołek znacznie jej to utrudniał.
Usłyszała jakiś głos.
Człowiek.
Tym razem nie sprawdziła kto to. Siostry na pewno nie doszłyby aż tak daleko, a Nick... jego też by się obawiała. Był gwałtownym człowiekiem, zdolnym nawet do schwytania jej jak dzikiego zwierzęcia i zaciągnięcia z powrotem do domu.
Pokręciła energicznie głową, jakby chciała strzepnąć te myśli z siebie. Zdecydowanie popadła w paranoję.
Nie da się złapać, kimkolwiek była ta osoba. Tak postanowiła.
Wyjęła z pokrowca nóż, który wykradła kiedyś komuś z karczmy. Trzymała go przy sobie podczas biegu. Dzięki niemu zdoła się obronić. Całkiem nieźle nim władała. Gdy nikt nie patrzył, trenowała w lesie. Ta umiejętność przydała jej się nie raz, zwłaszcza w bezpośrednim starciu ze zwierzyną, którą atakowała z zaskoczenia. Ale teraz nie było ani elementu zaskoczenia, ani zwierzyny, za to żywy człowiek z krwi i kości, prawdopodobnie mężczyzna, który takim przyrządem z pewnością nie raz się posługiwał. Na dodatek pewnie większy i silniejszy od niej. W tym przypadku mogła się modlić jedynie o to, że przerwie pogoń za nią.
Ciężko oddychała przez usta. Chłodne powietrze nocy dostawało się do jej płuc. Brakowało jej tchu, a pomysłów na skuteczną ucieczkę brak.
Prześladowca był już blisko.
Nawoływał ją.
– Stój! Zatrzymaj się – krzyczał, co nie było rozsądne. Czyżby chciał wywołać wilki?
Cóż za głupek – myślała, ale stwierdziła, że jeżeli teraz się gwałtownie zatrzyma, to ma szansę na obronę nożem przy ewentualnym ataku z jego strony. Miałaby przewagę w postaci elementu zaskoczenia.
Tak też zrobiła.
Zahamowała gwałtownie i upuszczając swój prowiant wykonała obrót w stronę przeciwnika. Stanęła w pozycji obronnej, mając wyciągnięty przed siebie nóż.
Teraz mogła zobaczyć, któż ją z wielką determinacją ścigał.
Ujrzała go i niemal upuściła trzymaną broń.
To był Nick.
– Czyś ty ocipiał?! Chciałeś, żebym cię zabiła?! – wydarła się. – Mogłam przewidzieć, że za mną poleziesz – rzekła ostrzej niż zamierzała. Schowała nóż z powrotem do pokrowca.
– Dlaczego uciekłaś?
Mówił to z wyrzutem. Chciał pokazać tym samym, jaki ból i przykrość mu sprawiła. Jakby te wszystkie lata z nim spędzone nie były dla niej nic warte.
Były warte i to wiele, ale jej cel był jeszcze ważniejszy.
– Nie pozwoliłbyś mi wyjechać. Cały czas się o to ze mną kłóciłeś.
Czekała na jego wybuch. Wystarczył jeden jego krzyk i zdołałaby uciec od niego jak najdalej, nie mając przy tym żadnych wyrzutów sumienia.
Nic nie usłyszała.
Odważyła się spojrzeć mu prosto w oczy. Zauważyła w nim smutek i rozczarowanie, a nie – jak się spodziewała – złość.
Stali w milczeniu. Ona czekała, aż on coś powie. On z kolei chyba nie za bardzo wiedział, co miałby wyznać. Nie chciał jej „wystraszyć".
– Nic nie powiesz? – wydukała.
– Cóż.. – i nic nie był dalej w stanie wykrztusić.
Przewróciła wymownie oczami.
– Goniłeś mnie taki kawał i teraz nie wiesz, co masz zrobić?!
– Nie wiem! Nie planowałem tego! Nie mam pojęcia, jak ci przemówić do rozsądku! Co mam zrobić?!
W jego głosie słyszała więcej desperacji niż gniewu.
– Nic! Absolutnie nic!
– Co? – zdębiał.
– Niezależnie od tego, co byś zrobił, ja tu nie zostanę – powiedziała już nieco spokojniej.
Od razu, gdy to powiedziała, odwróciła się do niego plecami i zaczęła zbierać z ziemi swoje rzeczy. Nie chciała na niego patrzeć.
– Dobrze – odrzekł. – Nie rozumiem, dlaczego chcesz opuścić nasz dom. Nie rozumiem, dlaczego zachowujesz się, jakbyś musiała to zrobić. Co cię pcha dalej w świat? Wszędzie wybuchają jeszcze zamieszki Imeryjczyków, którzy nie umieją pogodzić się z tym, że przegrali.
No właśnie – pomyślała – Właśnie dlatego chcę to miejsce opuścić. Muszę im pomóc! Tego domagało się jej serce, dusza krzyczała, a wraz z nią cała Imera.
Nie mogła mu jednak tego powiedzieć. Widziała po jego zachowaniu, że w żadnym wypadku nie poparłby jej decyzji, działań, a możliwe, że nawet by im zapobiegł. Był zimny i całkowicie oddany swemu krajowi. Jego lojalność zagrażała jej misji.
Chłopak westchnął, gdy nie zamierzała nic powiedzieć.
– Eh, skoro nie chcesz wrócić do domu, to chociaż pozwól, żebym udał się z tobą, dobrze?
Chwilę zastanowiła się nad odpowiedzią. Może jednak uda się go przekonać? Skoro teraz odpuścił? Czy z nim ma jakiekolwiek szanse?
– Dobrze, możesz ze mną ruszyć, ale teraz – nacisnęła na ostatnie słowo.
Kiwnął głową.
– Jestem spakowany.
Zatkało ją.
– Co? – podniosła wzrok z plecaka i odwróciła się w jego stronę. Dopiero teraz ujrzała jego pakunek. – Kiedy to zrobiłeś?
– Od kilku tygodni byłem przygotowany. Od kiedy w ogóle zaczęłaś ten temat, podejrzewałem, że kiedyś się to ziści. Spakowałem się w razie, gdybyś próbowała wyruszyć bez pożegnania, tak jak teraz.
Była zdumiona jego postawą, ale jednocześnie zawstydzona swoim postępowaniem.
– Dobrze – odchrząknęła. – Ruszajmy.
Zarzuciła plecak na ramię, poprawiła czapkę i zaczęła iść przed siebie, nie czekając na chłopaka, który posłusznie zaczął iść kilka kroków za nią.
Nie potrafiła pozbyć siętego okropnego uczucia jeszcze przez jakiś czas.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro