Rozdział 2
Jak tylko pierwsze promienie słońca zdążyły rzucić na ziemie swoje światło, obudziła się. Ból rozsadzał jej głowę, oczy miała czerwone i napuchnięte od łez, a w nogach doskwierały zakwasy. Ciało niemal błagało o jeszcze kilka godzin snu, a ona sama nie pragnęła niczego innego, aczkolwiek obowiązki ją wzywały. Póki tu była, chciała dać z siebie dużo.
Po wczorajszej rozmowie ostudziły się w niej emocje. Nie była zła na kapłanki. One chciały jedynie jak najlepiej dla swoich podopiecznych. Troszczyły się o wszystkie swoje dzieci, jednakże jeżeli Ellie i Nick odejdą, zwolni się przynajmniej miejsce na kolejne sieroty.
Dziewczyna nie potrafiła jednak do końca wybaczyć swojemu przyjacielowi. Urządził awanturę, jakby spaliła stodołę. Jak zwykle nie potrafił okazać wstrzemięźliwości i choć raz zachować swoich mądrości dla siebie. Zdawała sobie sprawę, że on jedynie się o wszystkich martwił, aczkolwiek uważała, że powinien wysłuchać kapłanki do końca i uszanować ich zdanie.
Oczywiście źródłem jego złości tak naprawdę było zachowanie Ellie. Zraniła go w momencie, kiedy nie stawiła się za nim i nie poparła jego opinii, a już zwłaszcza wtedy, kiedy oznajmiła, że postanowiła wyjechać. Nie powinna jednak go winić. Pragnął znać powody, dla których tak bardzo pragnęła stąd wyjechać, a wymówki, że „nie czuje się tu dobrze" na nic się tu zdały. Ellie nie opowiedziała mu nigdy o swojej przeszłości, dlatego uważał, że nie mogła wymagać od niego zrozumienia. Nie mógł jej jednak odwieść od tej decyzji.
Dziewczyna pozwoliła sobie na jeszcze kilka minut odpoczynku. Wyciszyła swoje myśli, starając się odłożyć swój problemy na razie na bok. Później zwlekła się z łóżka i nałożyła na siebie wczorajsze łachmany. Miała dość ubogą garderobę, nie mówiąc już o samym pokoju, w którym stała prycza, niewielki stołek ze świecą oraz wieszaki na ubrania z małym lustrem umieszczonym na ścianie. Nim wyszła zerknęła na swoje odbicie. Widziała w nim nieco wychudzoną i rozczochraną dziewczynę. Nie tak różową i uśmiechniętą jak kiedyś.
Przeczesała swoje długie, brązowe włosy jedną ręką, próbując choć trochę doprowadzić je do ładu i składu. Potem wyszła z pokoju, zastając w holu grobową ciszę. Dzieci z pewnością jeszcze spały. Cicho liczyła, że nie spotka się z nikim przed wyjściem.
Zawsze zrywała się z samego rana, aby wyjść na zewnątrz poćwiczyć, o ile nie panowała zła pogoda. Jeżeli nie zajmowała się gospodarstwem, polowaniem czy dziećmi, to szła do lasu i tam sobie trenowała. Poprawiała swoją kondycje, starała się uczyć samoobrony. Nick wiele jej pokazał, a ona za każdym razem wszelkie postawy i ruchy starała się wykonywać perfekcyjnie.
Ostrożnie na palcach doszła do kuchni, usilnie starając się nie wykonywać koncertu skrzypień. Deski pod nią były stare i niektóre spróchniałe, więc wydawały z siebie przeróżne dźwięki. Oby tylko któraś nie postanowiła się pod jej ciężarem złamać.
Na jej szczęście nikogo nie zastała, dlatego z ulgą podgrzała sobie zupę, której resztkę znalazła w garnku wiszącym nad paleniskiem. Rozpaliła ogień i dorzuciła do niego trochę zebranych wczoraj gałęzi. Następnie powiesiła na haczyku garnek z resztką, by mógł się podgrzać.
Wkrótce, zwabiona hałasami, pojawiła się Fiona.
– Dzień dobry, dobrze spałaś? – zapytała, siadając obok mnie.
Pokręciłam przecząco głową.
– Dalej mnie mięśnie bolą. Wszyscy jeszcze śpią?
– Tak, widocznie tylko my dwie jesteśmy rannymi ptaszkami.
Posłała w stronę Ellie ciepły uśmiech. Zawsze wykazywała się większą dobrocią w przeciwieństwie do swojej zmienniczki Anny. Ta nie była wcale zła, ale dbała z większą starannością o dyscyplinę i porządek.
– To ty zaproponowałaś, żebyśmy z Nickiem się przenieśli, prawda? – Kiwnęła głową. – Dlaczego? Skąd ten pomysł?
– To, o czym wczoraj mówiłyśmy, wcale nie było kłamstwem. Uznałyśmy, że jesteście na tyle dorośli, żeby zacząć wieść własne życie. Prawdę mówiąc, nie możemy już patrzeć, jak marnujecie się w tej dziurze – westchnęła, wzruszając ramionami. – Macie tyle doświadczenia, że razem dalibyście radę.
– Nie wiem, czy podróż z nim jest dobrym pomysłem. Mam niedokończone sprawy, którymi muszę się zająć, a wolałabym nie wplątywać go w swoje problemy. Wolę mu tego oszczędzić – powiedziała ostrożnie.
Ellie zamieszała w garnku, by zupa się nie przypaliła. Wzięła zapełnioną łyżkę do ust i sprawdziła, czy była wystarczająco ciepła. Jeszcze nie.
– Masz na myśli to, co wydarzyło się, nim do nas przybyłaś, prawda?
– Tak i właśnie dlatego nie chcę, żeby ze mną jechał.
Fiona nie protestowała, nie próbowała nawet jej przekonać. Tak samo jak Ellie, wiedziała, że Nick był porywczy i tak samo jak ona, bała się, że nie mógłby tego wszystkiego dobrze przyjąć. Uważała też, że z duchami przeszłości należy się zmierzyć samodzielnie, a przynajmniej nie wplątywać w to na siłę osób trzecich.
– Wolałabym, żebyś nie musiała przechodzić przez to sama, ale... Twój wybór. Niełatwo będzie ci go przekonać. Wiesz sama, jaki jest. Sądząc po wczorajszej „głośnej" rozmowie, nie zamierza cię nigdzie puścić.
Wstała z krzesła i podgrzała sobie wodę, po czym nalała ją do kubka. Na luksusy typu kawa czy herbata nie było ich stać.
– Nie będzie mnie rozstawiać po kątach – rzekła z oburzeniem.
– Nie zamierzam.
Wzdrygnęła się, gdy usłyszała jego głos. Obróciła się powoli i zobaczyła go stojącego w progu. Nie wyglądał najlepiej. Był strasznie blady, miał podkrążone oczy, a opadnięte tłuste włosy nie poprawiały jego wyglądu.
– Dobrze się czujesz? – zapytała w obawie, że mogła go dopaść choroba.
– Tak, nie jestem tyranem i nie będę nikogo siłą tu trzymać – warknął.
Wyglądało na to, że wczorajszy humor jeszcze go nie opuścił.
– Miałam na myśli to, czy masz gorączkę, bo nie wyglądasz dobrze.
Zamiast jej odpowiedzieć, przewrócił jedynie oczami.
Ze złości zgrzytnęła zębami. Cisnęło jej się na język wiele uwag, ale uznała, że nie warto się z nim teraz o to spierać.
Zignorowała jego wcześniejsze słowa.
Zapanowała między nimi pełna napięcia cisza.
Ellie wróciła do mieszania zupy. Robiła to wolnymi, dokładnymi ruchami, a gdy uznała, że była gotowa, nałożyła ją do miski. Chłopak z kolei wpatrywał się w okno, jakby zauważył tam coś interesującego. Fiona sączyła powoli swoją wodę, zerkając to na nią, to na niego. Okropnie się czuła w takiej atmosferze.
Po chwili kapłanka wstała z miejsca jak poparzona.
– Przypomniało mi się, że mam coś do zrobienia. – Zaśmiała się nerwowo. Widocznie przejmowała się tą sytuacją bardziej niż jej skłóceni podopieczni. – Nie będę wam przeszkadzać. Porozmawiajcie sobie... Jeżeli to nie problem, to moglibyście zebrać trochę drewna, bo to, co wczoraj przynieśliście, nie starczy nam do jutra – mówiła, powoli wycofując się z kuchni. – Idę obudzić Annę i zaczniemy coś przygotowywać na śniadanie dla dzieci, jak wstaną.
Zniknęła za rogiem. Usłyszeli, jak z pośpiechem wchodziła do góry. Skrzypiące drewniane schody ją zdradziły.
– Nie musisz iść, sama pójdę po to drewno. Potrzebuję świeżego powietrza – oznajmiła Ellie z obojętnością, odważając się spojrzeć mu w oczy.
Nie wyglądał na wściekłego. Był raczej smutny.
Zagryzła wargę, odwracając od niego wzrok. Nie była w stanie dłużej na niego patrzeć. Zaczęły ogarniać ją wyrzuty sumienia za swoje poprzednie słowa. Wstała z miejsca i nałożyła na siebie płaszcz, zapominając o czapce, szaliku czy rękawiczkach. Przed wyjściem zdążyła szepnąć:
– Przepraszam, że cię uraziłam.
Po tym zamknęła za sobą drzwi. Z przygnębioną miną wolno szła w stronę lasu. Najbliższą godzinę spędziła na spacerze. Zagłębiła się w swoich przemyśleniach. Rozmyślała nad swoją zbliżającą się podróżą, o Nicku, o tym, co się stanie, gdy opuści to miejsce.
Posiadała ambitne plany na życie, ale nie za bardzo wiedziała, jak mogłaby je zrealizować. Od czego mogłaby zacząć? Wpierw musiała przedrzeć się przez całe królestwo Nychty, aby dotrzeć do granicy z Imerą – jej domem. Ale co dalej?
Po Krwawej Wojnie Królestwo Imery stało się nychtyjską kolonią. Tereny znalazły się pod władzą króla Malcolma, aczkolwiek zarządzał nimi w zastępstwie jego najstarszy syn i zarazem następca tronu, Gerald. Ellie nie miała jednak całkowitej pewności, czy były to rzetelne informacje. Tutaj, na wsi, wieści ze stolicy dochodziły z opóźnieniem i przekazywano je z ust do ust.
Westchnęła ciężko. Jeszcze tyle było do zrobienia.
Myślami wróciła do swojej rodziny, do tych szczęśliwie przeżytych dni. Pomyślała o tym, jak ojciec zabierał ją na konne przejażdżki, jak z matką bawiły się w ogrodach, czy też wtedy, jak stała nad kołyską i robiła głupie miny do młodszego brata.
Wspomnienia przepływały przez nią niczym wodospad. Przypominała sobie radosne, jak i smutne chwile z rodziną i przyjaciółmi, których tam miała. Za wszystkimi strasznie tęskniła. Z upływem lat ból po ich stracie zelżał, ale uczucie tęsknoty nie przeminęło.
Wzięła głęboki oddech. W nozdrzach poczuła mroźne, rześkie powietrze tego lutowego poranka.
Nie zabrała ze sobą czapki ani szalika, jednak biorąc pod uwagę wczorajszą zamieć, dzisiaj było znacznie cieplej i chwilowo mogła się bez tych rzeczy obyć.
Niebo przybrało intensywny odcień błękitu, a gdzieś za nią świeciło słońce. Cała ta przestrzeń wokół w niczym nie przypominała lodowej fortecy, z którą musiała wczoraj stoczyć zaciekły bój o życie. Teraz kojarzyła jej się raczej z zaczarowanym ogrodem pełnym lodowych i śnieżnych rzeźb, które za jednym dotknięciem mogłyby się rozpaść. Starała się wchłaniać tę magiczną aurę, aby mogła wypełnić ją całą. Delikatny wiaterek muskał jej skórę.
Jęknęła zachwycona. Byłam zbyt oczarowana atmosferą tego lasu, by przejmować się czymś takim jak zimno.
Odrzuciła od siebie wszelkie złe myśli – te o rodzinie, pochodzeniu, misji czy też Nicku. Chciała poczuć radość tej chwili. Uwolnić się na moment od wszystkiego.
Rzuciła pod jakieś drzewo zebrane wcześniej badyle i z szerokim uśmiechem na ustach zaczęła biec na ślepo przed siebie, aż brakło tchu. Krzyknęła w biegu kilka razy, napawając się pozytywną energią, która ją przepełniła. Uniosła wysoko ręce, jakby zamierzała sięgnąć chmur. Skoczyła z radosnym piskiem i zaraz potem wylądowała w śniegu. Zrobiła energicznie aniołka i chwilę tak leżała.
Odetchnęła głęboko, przymykając oczy. Wsłuchała się w odgłosy przyrody. Wiatr płynący pomiędzy gałęziami, poruszał pousychane liście zbyt uparte, by chciały spaść z drzew. Gdzieś śpiewały wróble. Gdzieś przeleciał gołąb. Gdzieś jakaś wiewiórka pomknęła. Reszta pogrążyła się we śnie.
Nie miała pojęcia, jak długo leżała, ale gdy poczuła pierwsze dreszcze, sprawnie podniosła się ze śniegu. Miała dobrą odporność, ale wolała nie ryzykować, leżąc dłużej w śnieżnej zaspie.
Otrzepała się i zaczęła iść już normalnym krokiem w stronę chaty. Po drodze zbierała większe gałęzie. Starała się unieść jak najwięcej. Znalazła kupkę badylów, którą wcześniej porzuciła. Miała już dość na sobie, więc stwierdziła, że zostawi je na razie i później się po nie wróci.
Z dala widziana chatka na nowo przywróciła uczucie niepewności. Zatrzymała się tuż przed drzwiami i wzięła głęboki oddech. Dopiero po tym zdecydowała się wejść do środka.
– O! Ellie wróciła! – zawołała jedna z trzech dziewczynek, które siedziały w jednym kącie i bawiły się patyczakami, które miały przypominać lalki.
Zaraz zza progu od kuchni wychyliła się Anna.
– Dziecko! Gdzieś ty tyle była i to jeszcze w takim ubraniu?!
Starsza z ich opiekunek nie wyglądała zachwycająco ani choćby dobrze. Była blada, a włosy dość niesfornie ułożyła. Przeżywała stratę Gilberta, gdzie ona niemal o niej zapomniałam. Poczuła gwałtownie jak uczucie wstydu ją oplata.
– Pozbierałam trochę gałęzi do ognia. Jeszcze muszę się wrócić po resztę – odpowiedziała, układając je w wyznaczonym miejscu pod ścianą. – Jest w miarę ciepło – dodała.
Anna pokręciła z niesmakiem głową, ale nie skomentowała nic więcej. El również nie potoczyła dalej rozmowy. Widziała, że kapłanka nie była w najlepszym humorze. Wolała sobie i pozostałym oszczędzić kolejnej kłótni. Wystarczyło, że jeszcze jednej nie dokończyła.
Jak na życzenie po zamknięciu drzwi przed nią zmaterializował się Nick. Wyglądał o wiele lepiej niż rano, ale nadal wydawał się mieć pochmurny charakter. Próbowała go wyminąć, ale nie pozwolił na to.
– Przesuń się, proszę – zaczęła spokojnie. Nie zamierzała się z nim spierać tuż pod samą chatą. Nie chciała, żeby dzieci, czy opiekunki słyszały.
– Gdzie idziesz? – zapytał.
Czy jej się wydawało, czy głos mu drżał?
– Do lasu. Miałam tam jeszcze drugą kupkę gałęzi.
– Czy mogę iść z tobą?
Jego pytanie wprawiło ją w zdumienie. Nick miał swoje dwie twarze. Na co dzień sprawiał wrażenie wiecznie pozytywnie nastawionego do życia chłopca, noszącego pomoc każdemu, kto go o coś poprosił, ale z drugiej strony szybko tracił panowanie nad sobą. Był też strasznie uparty. Nie wdawał się w niepotrzebne spory, ale jeżeli do jakiegoś doszło, to nie zamierzał odpuścić drugiej osobie. Dlatego z trudem też przychodziły mu przeprosiny.
– Jak chcesz – odpowiedziała, starając się, żeby jej odpowiedź zabrzmiała naturalnie.
Wyminęła go tym razem skutecznie i poszła sprawnym krokiem w kierunku lasu, nie czekając na niego. Słyszała za sobą jego kroki, aż w pewnym momencie chłopak zrównał się z nią. Oboje szli w milczeniu. Nie patrzyli na siebie, jednakże napięcie między nimi rosło, aż zirytowało dziewczynę.
Ellie ułożyła dłonie w pięści i zacisnęła zęby. Jej cierpliwość została wystawiona na ciężką próbę.
Krok za krokiem. Wdech za wydechem. Cisza. Tylko oni i las.
Wzdrygnęła się, gdy usłyszała, jak głośno westchnął.
Czekała, aż coś powie. Czekała i czekała, ale nadal towarzyszyło im milczenie.
Prychnęła cicho, przewracając oczami. Dopiero po tym Nick popatrzył na nią ze zdziwieniem.
– Co jest? – zapytał.
Ręce opadały. – Pomyślała z bezsilnością. Z trudem powstrzymała się, żeby ponownie nie przewrócić sarkastycznie oczami.
Jęknęła głośno.
– Wczoraj się ze mną pokłóciłeś. Dzisiaj rano również wyglądałeś na chętnego do wszczęcia kolejnej awantury. Teraz nagle jesteś spokojny, chętny do spacerków i nic nie powiesz? Nie znoszę tej ciszy.
– Prawdę mówiąc... miałem zamiar powiedzieć wiele, jednak teraz... Wszystko się ze sobą wymieszało i utknęło mi w gardle.
Nerwowo drapał się po głowie, a ona czekała po prostu na to, co miał jej do powiedzenia. Kiedy wreszcie zdobył się na odwagę, zatrzymał się, chwyciwszy ją za rękę. Spojrzała na jego piwne oczy, pragnąc zachować powagę na twarzy. Nie pozwoliła sobie na ukazanie roztargnienia.
– Chciałbym cię przeprosić za moje zachowanie... Za naszą kłótnię z wczoraj i za dzisiejszy niezbyt ciepły poranek – mówił poważnie, nie wypuszczając jej ręki ze swoich objęć. – Byłem zaskoczony twoją nagłą decyzją.
– Nie jest nagła. Kilka razy wspominałam ci, że chcę wyjechać – przypomniała mu, próbując uwolnić swoją rękę, jednak się nie dał.
– Nigdy nie brałem jej na poważnie.
– To był twój błąd. Ja swojej decyzji nie zmienię – rzekła stanowczo.
Poczuła, jak zaciska mocno swoją dłoń na jej dłoni. Nie podzielał jej opinii, jednak zauważyła, że stara się zachować spokój i nie robić z tego powodu kolejnej grandy. Bardzo dobrze mu szło, bo zaraz rozpogodził się.
– Jesteś strasznie uparta – westchnął.
– Ty też.
– Wiem.
Nicholas posłał w jej stronę delikatny uśmiech. Odwzajemniło to. Nie chciała rozmawiać z nim w ten sposób, jakby ktoś im wbijał szpile w plecy.
– Porozmawiajmy jeszcze raz o tym. Dlaczego chciałabyś wyjechać? Gdzie chciałabyś się udać? Gdzie chciałabyś zamieszkać?
Odsunęła się od niego, chyba zbyt gwałtownie, bo zaniepokoił się.
Zagryzła wargi.
– Jeszcze się nie zastanawiałam nad tym, gdzie chcę zamieszkać, gdzie pragnę spędzić resztę swojego życia. Na razie chciałabym podróżować po całym kraju. Poznać świat!
Skłamała rzecz jasna. Nie w głowie jej było podróżowanie i bawienie się w turystkę. Ona tu planowała wszczęcie czegoś poważnego! Jednak dla dobra swoich planów, zamierzała przy nim dalej udawać rozmarzoną podróżniczkę.
– Nie masz na to środków. Jak masz zamiar się utrzymywać?
– Hmm... Mogłabym pracować dorywczo u różnych przedsiębiorców i w ten sposób zarobiłabym na życie. Jadłabym to, co by się napatoczyło. Spać mogłabym generalnie wszędzie, a... Zresztą, czy to jest w tej chwili istotne?
– Jest istotne i stwierdzam, że nie przeżyłabyś tam ani jednego dnia – westchnął, kręcąc głową.
Oburzyła się, ale rzecz jasna, nie na poważnie. Lepiej nie dodawać oliwy do ognia.
– Nie jestem jakąś tam księ... – zacięła się. – Nie jestem pierwszą lepszą damą, która wychowywała się w jakiś luksusach. Umiem o siebie zadbać w trudnych warunkach. Przecież nawet umiem zapolować!
– Mogłabyś być nawet hrabiną, to nie ma znaczenia. Jesteś kobietą, a kobiety nie powinny same podróżować.
– Czy ty coś sugerujesz? – zapytała podejrzliwie, ale od razu domyślała się, co ten miał na myśli. – Od razu cię uprzedzam, że wędrowców na gapę nie przyjmuję.
Zaśmiał się. Jego twarz zaczęła przypominać tę roześmianą jak za dawnych lat. Tęskniła za nią.
– Dlaczego? Nie puszczę cię samej! Każda dama potrzebuje swojego rycerza, który mógłby wybawić ją z opresji! – powiedziawszy to, uklęknął na jedno kolano i rozłożył ręce, jakby chciał ją posiąść w ramiona.
Parsknęła na to, nie robiąc kroku w przód.
– Nie jestem twoją damą. – Skrzyżowała ręce, marszcząc brwi. – I w przeciwieństwie do innych dziewcząt, nie potrzebuję obrońcy. Nauczyłeś mnie walczyć, nie pamiętasz?
– Może i nauczyłem, ale dalej pragnąłbym być u twego boku.
Nie wytrzymała i wybuchła głośnym śmiechem.
– Jesteś niemożliwy!
– Możliwy, możliwy – próbował się śmiać z nią, jednak tego nie robił szczerze. – Byłem na ciebie zły, bo nie chciałem, żebyś wyjeżdżała. Dalej nie chcę, ale znając ciebie, nie wzięłabyś pod uwagę moich uwag. Skoro nie mogę cię zatrzymać tutaj, to pojadę z tobą. Nienawidzę się z tobą kłócić. Nienawidzę siebie za to, jaki wówczas jestem. Wolę się z tobą spierać, ale jak już to z uśmiechem i o błahostki. Bez gniewu, bez smutku, bez łez.
Oczywistością było, że ona także nie lubiła się z nim kłócić. Całe swoje dzieciństwo spierali się, rywalizowali ze sobą, ale kochali się jak rodzeństwo. Teraz dotarło to do niej, że gdyby miała go opuścić i podróżować bez niego, poczułaby się samotna. Może to wcale nie był zły pomysł zabierać go ze sobą?
Strasznie się spięła, gdy nagle zbliżył się do niej i otoczył ją swoimi ramionami.
Nie. Proszę. Puść mnie. – Błagała w duchu.
– Jesteś dla mnie bardzo ważna, więc proszę, nie gniewaj się na mnie.
– Nie gniewam się – szepnęła, drżąc.
Bolał ją jego dotyk. Był najbliższą osobą jej sercu, ale nie żywiła do niego poważniejszych uczuć. W pewnym sensie bolała ją jego obecność, ponieważ prześladowała ją myśl o kłamstwie. Okłamywała go tak naprawdę przez całe życie i dalej to robiła. Co ona sobie myślała?
Koniec końców odwzajemniła jego uścisk, który wydawał jej się sztywny i niezręczny. On to zrobił z jak największą czułością. Czuła, że chciał być przy niej i to nie ze względu na przyjaźń.
Z pewnością wyczuł jej zakłopotanie, ale nie puścił jej od razu. Wpierw odsunął się trochę, cały czas trzymając dłonie na jej ramionach i zajrzał w oczy. Potem dotknął jej policzka i kciukiem lekko go pogładził.
Zadrżała pod jego dotykiem. Wstyd. Odczuwała głęboki wstyd. Nie potrafiła się go wyprzeć.
Zamknęła oczy, jakby jego palce na jej skórze sprawiały ból. Jakby pozostawiały ślady po oparzeniach.
Ku jej uldze puścił wreszcie. Gdy otworzyła oczy, schylał się po zebrane wcześniej przeze nią badyle, a potem nie odwracając się, zaczął iść w stronę chaty.
Odczekała trochę, zanim ruszyła za nim. Zapewne twarz miała całą czerwoną i wykrzywioną w jakimś dziwnym grymasie. Nie potrafiła nad sobą zapanować.
Uspokoiła oddech i przybrała w miarę normalny wyraz. Następnie spróbowała chłopaka dogonić.
___
Akcja powoli idzie do przodu, a wraz z kolejnymi rozdziałami dowiecie się więcej o głównej bohaterce oraz poznacie nowej postacie. Wyczekujcie! :D Tymczasem serdecznie zachęcam do komentowania i podzielenia się swoją opinią na temat opowiadania. Dziękuję <3
Kolejny rozdział: 27.03.2021 r.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro