Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1


Pogoda pluła nieubłaganie śniegiem i mroźnym wiatrem, który drapał nieprzyjemnie nieosłonięte policzki. Zasypane zostały wszelkie ścieżki, chaty czy drzewa, a zamarznięte jezioro w tej burzy wydawało się takie złowrogie.

Las tworzył błędnik lodowy, wyglądał wówczas hipnotyzująco, zachwycająco, ale i mrocznie. Amatorzy wycieczek leśnych z pewnością zgubiliby się w tej zawierusze, lecz ona dobrze znała te okolice. Polowała w nich od lat i już nie bała się tracić z widoku sierocińca.

Od rana przemierzała tereny, pragnąc upatrzyć choć jedną, nawet marną, zwierzynę. Jak na razie wszelkie jej wysiłki okazywały się bezskuteczne. Tym razem Saule nie czuwał.

Przyczaiła się w zgięciu grubej gałęzi i wpatrywała się ze zmrużonymi oczami w przestrzeń. Nieustający śnieg utrudniał pole widzenia, a nasilający się wiatr zacierał jej ślady, ale jednocześnie ukrywał przede nią wszelkie tropy potencjalnej zdobyczy. Zacisnęła mocno zęby, gdy kolejny podmuch omiótł jej twarz.

Zadrżała z zimna.

Noszone przez nią podniszczone ubranie wymagało zszycia w wielu miejscach. Pomimo nałożenia na siebie kilku warstw szmat, które pełniły funkcje zimowego odzienia, marzła oraz czuła, że w kilku miejscach robią jej się odmrożenia. Napotkałaby na cud, gdyby wróciła do domu w jednym kawałki.

Z tego względu zdecydowała się ruszyć dalej.

Przetarła oczy, które od ostrego wiatru zaszły łzami. W zasięgu wzroku nie było ani jednego drzewa, którego korę mogły obgryźć jelenie. W tym znalazła swoją szansę. Istniało duże prawdopodobieństwo, że jeszcze zdoła je znaleźć w okolicy. Stado powędruje dalej dopiero wtedy, kiedy ogołoceniu ulegną wszystkie drzewa. Po tej czynności zazwyczaj ruszają na wschód w stronę ciernistych lasów.

Wzdrygnęła się na myśl o nich. Nikt przy zdrowych zmysłach się tam nie zapuszczał. W miejscu oplecionym przez nieprzeniknioną mgłę i pędy pełne kolców czaiło się niebezpieczeństwo. Krążyły plotki, z których wychodziło, że zamieszkiwały tam potwory i inne stworzenia wygnane z ziem zarówno nychtyjskiego królestwa, jak i z dawnej Imery. Jednak nie oznaczało to, że nie mogły stamtąd wyleźć. Zawsze musiała zachowywać należytą czujność.

Śnieg chrzęścił pod rozpadającymi się butami. Z irytacją zgrzytnęła zębami. Niewiele widziała i jeszcze niepotrzebnie hałasowała. Zwierzęta miały doskonały słuch. Jeżeli tak dalej pójdzie, to znowu wróci do domu z pustymi rękami.

Do zmroku pozostało jeszcze kilka godzin. Musi się skupić. Nie uśmiechało jej się wracać po ciemku do domu, zwłaszcza że po zachodzie słońca zaczynały w tych okolicach grasować wilki. Przynajmniej tak słyszała od myśliwych z wioski. Chociaż im też nie należało całkowicie ufać. Tak czy owak, musiała wkrótce wracać.

Sunęła między drzewami tak zwinnie i tak cicho, jak tylko zdołała. Przycisnęła dłoń do zbolałego i pustego na dodatek brzucha, aby stłumić jego burczenie. Oczami już widziała ten tłuszcz spływający powoli po soczystym mięsie sarny albo dzika. Zadowoli się nawet wilkiem, o ile jakiegoś spotka i zdoła pokonać. Ze stadem nie miałaby żadnych szans.

Po kilku minutach ostrożnych przeszukiwań przykucnęła przy okrytym śniegiem krzakiem borówki. Między jej gałęziami miała świetny widok na polanę przeciętą wąskim i zamarzniętym strumieniem. Szereg dziur wbitych w lodzie wskazywał, że jakieś zwierzę niedawno korzystało z wodopoju. Jeśli Saule, czy choćby nychtyjska Lunula jej sprzyjali, niedługo zjawi się kolejne. Nie traciła nadziei.

Westchnęła cicho, wbiła jeden koniec łuku w śnieg i oparła czoło o wygięte drewno. Głód stawał się nie do zniesienia. Musiała zdobyć jedzenie. Bez niego nie przetrwają kolejnego tygodnia. Nie mogła dopuścić do tego, by ktokolwiek z jej rodziny udał się na żebry.

Usadowiła się wygodniej i uspokoiła oddech. Wytężyła słuch, usiłując wydobyć odgłosy lasu wśród zawodzącego wiatru. Z chmur nieprzerwanie sypały się płatki śniegu, które wirowały i tańczyły niczym magiczny pył, po czym okrywały szarawy świat świeżą bielą. Próbując zapomnieć na chwilę o zdrętwiałych kończynach, wyciszyła natarczywe i porywcze myśli, aby napawać się widokiem okrytego śnieżnym kocem lasu.

Zima tu była piękniejsza niż w jej pierwotnym domu, ale też o wiele surowsza. Na szczęście przez dziesięć lat, odkąd tu zamieszkała, zdołała się z nią oswoić.

Wichura uspokoiła się i wycie wiatru przeszło w ciche westchnienie. Śnieg opadał leniwie i gromadził się obficie w zgięciach gałęzi drzew. Jego płatki ukazywały hipnotyzujące, urzekające, a zarazem śmiertelnie groźne piękno. Nie podobała jej się myśl, że wkrótce będzie zmuszona wrócić do zamarzniętego błota okolicznych ścieżek wsi. Chociaż ciepło kominka wydawało jej się dość przekonujące.

Nagle z krzaków po drugiej stronie strumienia dobiegł szelest.

Podskoczyła skołowana i zdenerwowana na siebie, że na chwilę odleciała. Ta chwila mogła ją kosztować kolejny tydzień głodu, a może i śmierć. Natychmiast nałożyła strzałę na łuk i wyjrzała między pędy borówek. Wyrównała oddech, który na moment zamarł jej w piersi.

Jakieś trzydzieści metrów ode niej stała łania. Nie do końca wychudzona, ale na tyle głodna, żeby zaryzykować obgryzanie kory z drzew.

Mięsa z niej starczyłoby na kilka dni, jeśli byliby oszczędni. Z kolei skórę mogłaby sprzedać na targu albo uszyć z nich płaszcze. Niektórym przydałoby się nowe odzienie. Jednak przede wszystkim ma być to zdobycz na obiad.

Na myśl o jedzeniu ślinka naciekła jej do ust.

Nie głośniej od wiatru napięła łuk i wycelowała. Nieświadoma czającej się śmierci łania spokojnie przeżuwała kolejne płaty kory oderwane od drzewa.

Dłoń jej zadrżała. Nareszcie się najedzą. Odczuwała w tej chwili niesamowitą ulgę.

Wzięła głęboki oddech i poprawiła cel. Była dobrą łuczniczką, jednak miała świadomość, że z kuszy o wiele lepiej by się jej celowało, ale nie śmiała narzekać. Puściła w pewnym momencie cięciwę, a ta trafiła łanię w sam bok. Zwierzę wydało z siebie bliżej nieokreślony dźwięk i po jakimś czasie upadło.

Ogarnęło ją niewyobrażalne uczucie spokoju. Miała pewność, że tym razem nie umrą z głodu. Ostatnim etapem osiągnięcia celu było zabranie ciała do sierocińca, co mogło jej trochę zająć.

Zadowolona z siebie podeszła bliżej do sarny i po jej szybkich oględzinach uznała, że zdoła ją samodzielnie przenieść. Wyrwała z jej ciała strzałę, którą wyczyściła najlepiej, jak potrafiła. Następnie zarzuciła sobie zdobycz na ramiona, modląc się w duchu o siłę. Wszak miała do przejścia kilka kilometrów.

Jęknęła pod ciężarem, chwyciła mocno za nogi łani, upewniając się, że ta nie zdoła zlecieć.

Przez chwilę odczuwała odrobinę współczucia dla tego cudownego stworzenia, ale to był las, a do tego sroga zima. Nie miała wyboru. Musiała ją zabić.

W połowie drogi zdrętwiały jej ramiona, więc przy pozostałym odcinku poczęła ciągnąć sarnę po ziemi, a gdy doszła na skraj lasu, kolana dygotały jej z wysiłku. Kurczowo zaciskane na nogach łani ręce zesztywniały już dawno. Uciekające ciepło martwego zwierzęcia zaczynało przegrywać walkę ze wzrastającym mrozem. Zaczęła się przeraźliwie trząść.

Z dala zdołała już ujrzeć światła sierocińca, a jeszcze dalej te sączące się z wioski. Ulżyło jej, zrozumiawszy, że jest już prawie na miejscu. Jakoś łatwiej się wówczas szło, gdy widziało się swój cel na horyzoncie.

Jej spokój okazał się jednak złudny i trwał zdecydowanie za krótko.

Powodem nagłego zaniepokojenia był odgłos trzaskającej gałęzi. Ten dźwięk wydobył się gdzieś za nią. Zamarła, czując, jak strach paraliżuje jej serce. Wzięła głęboki oddech i usłyszawszy kolejny odgłos, z niesłychaną szybkością puściła zwierzę. Zrobiła zaskakująco zwinny obrót i chwytając za łuk, wycelowała w niepożądany obiekt, który okazał się być... Nickiem?

– Co ty tu, do cholery, robisz?! – wrzasnęła, mając głęboką chęć zrobienia pożytku ze swojego łuku, którego nadal nie opuściła. – Chciałeś, żebym cię zabiła?

– Nie chciałem cię przestraszyć. Poszedłem pozbierać trochę na opał – rzekł z wahaniem, trzymając ręce wysoko w górze. Wzrokiem błagał ją, by opuściła łuk, ale ona wyraźnie widziała, jak na ustach ciska mu się głupi uśmieszek.

– Nam potrzeba drewna, a nie jakiś marnych gałązek – skinęła głową na badyle, które opuścił na ziemię z chwilą, gdy w niego wcelowała. – Podchodząc do mnie odezwij się, odchrząknij czy coś, bo następnym razem, jak się do mnie zakradniesz wbiję ci tę strzałę, nie powiem, gdzie.

– Wszystko na własne ryzyko. Teraz bądź tak miła i opuść ten niebezpieczny przedmiot. Daję ci pozwolenie na użycie go, ale dopiero „następnym razem", jak sama rzekłaś.

Zachichotał głupio, a ona mogła tylko przewrócić oczami. Schowała strzałę do kołczana, a łuk przewiesiła sobie przez ramię.

– Jestem zbyt zmęczona, żeby ci teraz wypominać twoje lenistwo i głupkowate zachowanie, dlatego wykorzystam cię w szczytnym celu. Weźmiesz i przeniesiesz ciało sarny do domu, ale od strony kuchni. Nie chcę, żeby dzieci oglądały to nieszczęsne zwierzę.

– Tak jest szefowo! – zawołał, salutując.

Nicholas był najlepszym przyjacielem Ellie z dzieciństwa. Do sierocińca kapłanek w dolinie Parbat przybyła po bardzo długiej wędrówce, która wtedy wydawała się nie mieć końca. Zmuszona opuścić swój dom jako mała dziewczynka, trafiała z rąk do rąk. Ileż cierpienia i strachu musiała się najeść. Dzięki niemu zdołała oswoić się z nową rzeczywistością, ale nigdy w pełni jej nie zaakceptowała.

Przyjrzała się chłopakowi, jak bierze sobie ciało zwierzęcia na ramiona i wygodnie je układa.

Sięgał jej zaledwie do ramion, gdy po raz pierwszy się spotkali. Dziś role się odwróciły. Wyrósł na wysokiego i silnego mężczyznę, ale przez nękający ich głód stracił trochę na wadze. Pod uszatką skrywał zapewne rozpirzone jasne włosy. Twarz z kolei miał długą, chudą i niezbyt pociągającą, chociaż..., gdyby nosił brodę, to kto wie? Nie powiedziałaby jednak, żeby był brzydki. Dużo dziewczyn z wioski się za nim oglądało, ale on jakby ich nie dostrzegał.

Zauważyła, jak ręce mu się lekko trzęsą. Pod oczami widniały sińce. Podejrzewała, że coś się stało.

Spoważniała i zatrzymała go na chwilę, mimo iż bardzo już chciała znaleźć się w ciepłym pomieszczeniu i coś przeżuć.

– Powiedz mi, dlaczego nie byłeś na polowaniu. Wiem, że nie pozwoliłeś mi iść samej tylko dlatego, że to lubię. Musiało się coś stać. Mów.

Dotknęła jego ramienia, a wtedy on zadrżał. Rewelacyjnie umiał przed kimś ukryć swoje myśli, lecz ona znała go dość długo, by wychwycić jego kłamstwa.

– Jesteśmy biedni. Nie mamy na jedzenie, a tym bardziej na leki – zacisnął pięści na odnóżach sarny, po tym, gdy się wzdrygnął. – Medyk rzekł, że nic nie jest w stanie zrobić. Gówno prawda!

Rozszerzyła oczy zszokowana.

– Do konkretów przejdź!

– Są chciwi i tyle. Śmierć u nas to coś najzwyklejszego. Wcale nie żal mi takiego pijaka, co go szczury pod jakimś burdelem zagryzą, czy złodziejaszka jak go powieszą. Nie żal mi wcale ladacznic, które potem gwałcą na ich własne życzenie, ale to... to było tylko dziecko.

– Kto? – zapytała cicho.

– Gilbert.

Zasłoniła szybko twarz dłońmi.

– Przecież... Jeszcze wczoraj zdawało mi się, że jego stan się poprawił.

– Gorączka trawiła go już od tygodni – odparł smutno. – Od kilku dni nie chciał jeść ani pić. Nie wstawał z łóżka. Strasznie się męczył, ale... odszedł we śnie. Przynajmniej go nie bolało.

– To nie zmienia faktu, że siostry pewnie rozpaczają. Nie mówiąc już o pozostałych dzieciach.

– Jakoś to zniosą.

– Jak ty to zniesiesz? W końcu... pochodziliście z tej samej wsi.

– Dam radę. Czas leczy rany, a ja muszę zadbać o pozostałych, żeby ich to samo nie spotkało.

Kiwnęła głową i po tym przytuliła czule Nicka, próbując okazać mu nieco wsparcia. Ona nie odczuwała takiego bólu, co on. Gilbert był chłopcem, którego opiekunki sierocińca przygarnęły pod swój dach, jakiś rok temu. Niewiele o nim wiedziała, oprócz tego, że razem z Nickiem pochodzili z tej samej wsi oddalonej nieco na zachód. Coś ich łączyło, ona natomiast była tu obca. Pomimo upływu dziesięciu lat... nie czuła się, jakby była na swoim.

– Co z pozostałymi? Jak oni się mają? Zawiadomiono już grabarza? – wypytała.

– Już po wszystkim. Ceremonia zakończyła się jakąś godzinę temu. Tak zdecydowała Fiona.

Mówił o jednej z opiekunek. Razem z Anną opiekowały się dziećmi dopóty, dopóki te nie dorosły i nie rozpoczęły żyć samodzielnie. Szkoliły się w młodości na kapłanki, dlatego wszelkie ceremonie i obrzędy poświęcone Lunuli, one odprawiały we wsi. Oczywiście nie otrzymywały nic w zamian. W tych czasach ludziom było ciężko.

Ellie westchnęła smutno, przymykając oczy. Nie żałowała, że opuściła pogrzeb. Dzięki niemu polowaniu zdobyła żywność, ale i tak współczuła opiekunkom oraz Nickowi. Ten chłopiec nie był niczemu winien. Nie musiał odejść tak szybko.

– Szkoda, że nie wiedziałam.

– Wyruszyłaś dość wcześnie, więc...

– Ponieważ myślałam, że udałeś się na polowanie beze mnie – przerwała mu, lecz nie chciała, aby zabrzmiało to jak wyrzut.

– Nie. Pobiegłem po uzdrowiciela, bo chłopak zaczął wymiotować krwią.

– Rozumiem – mruknęła smutno.

Nie wiedziała, co ma więcej powiedzieć, ale nie musiała. Nick patrzył na nią czule swoimi piwnymi oczami i pogładził ją po policzku, a ona... nie potrafiła tego odwzajemnić. To nie był wzrok troski o rodzeństwo, zmartwionego przyjaciela...

Pokręciła głową i natychmiast odsuwając się od niego, zaczęła zbierać gałęzie, które przyniósł Nick. Z kolei on odchrząknął i poprawił sobie sarnę, którą wcześniej wziął na barana, a potem zaczął ją nieść w stronę chaty.

Wchodząc do domu, dało się wyczuć przygnębiającą atmosferę. Dzieci siedziały zamknięte w pokojach na piętrze albo bawiły się po cichu w różnych zakamarkach. Kapłanek nie zauważyła. Nie wiedziała, co teraz porabiały. Podejrzewała, że udały się pod kapliczkę, by tam się w spokoju pomodlić.

Zrzuciła z siebie zimową narzutę i powiesiła na haki. Widząc, że na palenisku ogień przygasa, dorzuciła do niego nieco gałęzi zebranych przez Nicka, a resztę umieściła obok kominka w drugim pomieszczeniu. Tam też wrzuciła do ognia. Potem pomogła Nickowi z sarną.

Wpierw ułożyli ją na grzbiecie w celu wypatroszenia. Ostrym nożem myśliwskim Nicholas wykonał podłużne cięcie na dolnej części szyi, od przedniej części mostka do gardła, przecinając skórę oraz mięśnie i obnażając krtań, tchawicę i przełyk.

Cały proces usuwania wnętrzności był obrzydliwy i niesmaczny, już nie wspominając o samym skórowaniu, jednak z czasem dziewczyna zdołała się z tym oswoić. W końcu dzięki temu przetrwali.

Pracę zakończyli późnym wieczorem. Opiekunki zdążyły wówczas wrócić, dać dzieciakom coś do przeżucia i położyć je spać, aby potem pomóc młodym.

Nick zajął się skórowaniem, natomiast one przygotowywaniem jedzenia, tak, żeby starczyło im na kilka dni. Dużo osuszyły, a resztę zdecydowały się włożyć do marynaty, a następnie przyrządzić z tego gulasz. Dla szóstki dzieci i czworga dorosłych z pewnością wystarczy.

Skórę z kolei mogli przerobić albo na nowe odzienie, albo sprzedać ją z zyskiem na targu i za to kupić jedzenie. W każdym razie nic się nie zmarnuje.

Skończywszy, Ellie usiadła na stołku z miską gorącej zupy i relaksowała się przy kominku. Całodniowe polowanie, a potem przygotowywanie sarny wykończyło ją całkowicie. Dziwiła się, że jeszcze nie zasnęła na tym stołku.

Podziwiała w palenisku migoczący ogień, którego płomyki wirowały wokół niego jak pogrążone w rytualnym tańcu. Wyglądały magicznie i fascynująco, a kojące ciepło, jakie ze sobą niosły, przepływało przez jej ciało. Starała sycić się nim jak najdłużej w obawie, jakby miały się okazać jedynie iluzją.

Po jakimś czasie poczuła jednak, że sen powoli pragnie zakraść się do niej, a ona wolała go przywitać na swojej pryczy.

– Pozwólcie, że już udam się spać – zaczęła, chcąc pożegnać się z kapłankami, lecz Anna wyciągnęła ku niej rękę, w geście, by jeszcze została.

– Ellie, musimy porozmawiać – powiedziała smutno, ale i poważnie. – Z tobą również – zwróciła się do Nicka.

Chłopak przerwał wystrugiwanie jakieś małej figurki z kawałka drewna i spojrzał na nią pytająco.

Kapłanka odchrząknęła i zaczęła niepewnie.

– Myślałyśmy nad tym już od dłuższego czasu i doszłyśmy z Fioną do wniosku, że nie możecie mieszkać z nami do końca życia. Wasi rówieśnicy wyrośli i rozpoczęli własne życie. Jesteśmy bardzo wdzięczne za to, co dla nas czynicie, ale musimy jakoś sobie same zacząć radzić tak jak kiedyś.

Zabierały głos przemiennie. Tłumaczyły wolno i ze stoickim spokojem. Dziewczyna słuchała ich uważnie i próbowała zrozumieć, dlaczego decydują się na taki krok. Widziała wówczas w tym swoją szansę. Z kolei Nick nie potrafił wykazać się powściągliwością. Z każdym słowem podnosiło się w nim ciśnienie, a zęby miał mocno zaciśnięte. To była tylko kwestia kilku minut nim wybuchnie.

– To nierozsądne! – wyrzucił z siebie, szybciej niż mogła przypuszczać. – Jest środek srogiej zimy. Nie mamy pieniędzy, a nikt oprócz mnie i Ellie nie potrafi polować. Jak zamierzacie się wówczas zająć gromadką dzieci?

– Zawsze sąsiedzi nam pomagali i jakoś dawałyśmy sobie radę.

– To było pięć lat temu. Potem sami zaczęli potrzebować pomocy, bo zapasy się kończyły, środków na utrzymanie brakowało, wielu powyjeżdżało, a w lesie coraz częściej zaczęto wypatrywać wilków i innych niebezpiecznych stworzeń.

– No, a zgadnij czyja to wina? – Ellie wtrąciła się do rozmowy i syknęła ironicznie. – Nie mówię rzecz jasna o niedźwiedziach, wilkach i innych drapieżnikach. Zapytaj jeszcze raz, dlaczego zapasy się kończą, dlaczego nie ma pieniędzy i czemu ludzie uciekają stąd?

– Nie będę znowu się z tobą o to kłócić.

– Dlaczego nie? Może właśnie powinniśmy wyrazić swoje niezadowolenie? Może powinniśmy pokazać temu barbarzyńskiemu wyroniowi, że...

Anna podniosła się gwałtownie z miejsca i spiorunowała mnie wzrokiem.

– Wyrażaj się, wszak mówisz o królu.

– Nie jest moim królem – rzekła zdecydowanie.

– Mieszkasz na jego terytorium, więc owszem, jest.

– Wiesz przecież, że to nie ja o tym zadecydowałam.

Zacisnęła zęby i skrzyżowała ramiona. Miała ochotę im wykrzyczeć wszystko to, co o nim myślała, do czego doprowadził. Pragnęła opowiedzieć o tym jak ich barbarzyński król odebrał jej wszystko. Jak zrujnował jej życie.

– Ellie, wiemy, że nie miałaś łatwego życia. Przeszłaś wiele, nie wiemy dokładnie, co, bo nigdy nie chciałaś się przed nami otworzyć, ale wiedz, że zawsze chciałyśmy cię wspierać. Uszanuj nasze poglądy.

– Szanuję to, że wy go szanujecie, mimo iż uważam go za skończonego drania, ale nie oszukujmy się. Doskonale wiecie, że działania wojenne, które prowadzi, pogrążają z każdym rokiem Nychtę.

– Nic nie możemy w tej sprawie uczynić, więc dajże wreszcie z tym spokój i wróćmy do pierwotnego tematu – rzucił rozłoszczony Nick.

Kapłanki postanowiły kontynuować.

– Chcemy, żebyście zaczęli żyć własnym życiem. Nie wyrzucamy was. To wy ostatecznie podejmiecie decyzję, czy zostaniecie, czy opuścicie to miejsce. Pragniemy was jednak uświadomić, że już nas nie potrzebujecie.

Ellie zacisnęła powieki, urażona jej słowami. Martwiła się o nich tak, jak nigdy wcześniej. Ale nie powiedziała nic. Obawiała się, że jeżeli coś powie, jej słowa zwiążą ją na stałe z tym sierocińcem i nigdy nie odważy się z niego wyjechać.

Z kolei jej przyjaciel dalej mówił swoje i nie zgadzał się z ich zdaniem. Dla niego był to oburzający, nierozsądny, lekkomyślny pomysł. Próbował je za wszelką cenę przekonać, ale one powiedziały wprost. To młodzi podejmą decyzję, a Ellie już ją podjęła.

– Zgadzasz się ze mną, prawda El?

Usłyszawszy swoje imię, podskoczyła zdezorientowana. Spojrzała na niego pytająco, nie usłyszawszy wcześniejszych jego słów.

– Nie powinniśmy ich opuszczać, prawda? – powtórzył.

Zawahała się. Miała wrażenie, że i tak jest już za późno, żeby rozpocząć jakiekolwiek działania, że wszelkie próby odzyskania poprzedniego życia się nie powiodą.

Nie!

Nie mogła się poddać. Gdyby zrezygnowała, uraziłaby tym samym pamięć wszystkich, którzy wtedy zaryzykowali, aby ona mogła żyć.

– Z nadejściem wiosny chcę wyjechać – rzekła stanowczo, ku zdziwieniu chłopaka.

W oczach opiekunek ujrzała przebłyski ulgi, radości, ale i zmartwienia oraz troski. Pragnęły dla niej jak najlepiej. Chciały, żeby się samorealizowała, ale obawiały się o jej bezpieczeństwo.

Spojrzała na swojego przyjaciela. Doskonale wiedziała, co on o tym pomyśli, ale ciągle żywiła nadzieje, że jednak zrozumie.

– Zamierzasz je zostawić?!

Na próżno się łudziła.

– Do wiosny zamierzam zostać i pomagać na tyle, ile będę wstanie, ale gdy śnieg stopnieje i zrobi się cieplej, wyruszam do stolicy.

– Jakie są twoje w tym cele? Jesteś tylko dziewczyną, zginiesz tam! – warczał.

– Uspokój się najpierw – ostrzegła go. Nie zamierzała dać mu się zastraszyć.

– El, nie bądź głupia! Potrzebują nas!

– Teraz owszem, ale szczerze mówiąc, nie chcę tu zostać na zawsze.

Wspominała mu o tym już wiele razy. Opowiadała, że nie czuła się tu dobrze. Pragnęła wyruszyć w podróż w okolice, które znała, nim trafiła tutaj. On jednak nigdy nie chciał o tym słyszeć.

– Jeżeli boisz się mnie puścić samej, to jedź ze mną – zaproponowała z nadzieją, że załagodzi jego gniew.

Anna nie pozwoliła Nickowi zabrać głosu, sama zaczęła:

– Chcemy, żebyście się usamodzielnili i nie patrzyli na nas. Jak byliście mali, to dawałyśmy sobie radę, a wkrótce ma dołączyć do nas nasza dobra przyjaciółka, która przenosi się w te strony. Nie będziemy same.

– Możecie razem wyjechać. Zawsze będzie wam raźniej – dodała druga.

Nick nie był zadowolony. Wyczuwała, że w dalszym ciągu planuje się z nią o to spierać, jednak nie zamierzała dawać za wygraną.

– Jestem zmęczona, więc pójdę już. – Spróbowała wycofać się jak najszybciej przed kolejnym jego wybuchem.

Od razu zaczęła kierować się w stronę swojej kanciapy, ale on krzyknął:

– El, wróć tu! Nie skończyliśmy rozmawiać!

– Nie mów do mnie, jakbyś był moim ojcem! – odwarknęła nieoczekiwanie. – Nie wynoszę się już jutro, więc daj mi spokój!

Wzięła głęboki oddech, by się uspokoić i już zniżonym tonem powiedziała:

– Daj mi odpocząć. Porozmawiamy o tym jutro.

Zamknęła za sobą drzwi, powstrzymując się od trzaśnięcia nimi. Oparła się o nie i powoli osunęła się na drewnianą posadzkę. Gniew, jaki próbowała stłumić w sobie, ustąpił wkrótce płaczu.

Nie mogła uwierzyć, że jej przyjaciel mógł być aż tak ograniczony. Przez tyle lat rozumieli się bez zarzutu, a on zachowywał się teraz jak skończony dupek. Ona pragnęła tylko jednego – wrócić do domu. Do Imery.

Nigdy nikomu nie powiedziała, co tak naprawdę wydarzyło się w jej życiu. Przez jaki ból musiała przejść. Wszystko przemilczała. Nawet Nick nie znał o niej całej prawdy. Z takim nastawieniem, jakie obecnie posiadał, bała się, że nigdy nie zdoła mu jej wyjawić.

To był powód, dla którego musiała wyruszyć. Nikt nie mógł jej powstrzymać.

Zmęczona, rozgniewana i roztrzęsiona położyła się na swojej pryczy i płakała długo, póki nie zmorzył ją sen.

___

Witam wszystkich Czytelników! Jeżeli rozdział się podobał, to proszę, zostawcie po sobie jakiś ślad. Wszelka forma komentowania jest dla mnie dużym wsparciem oraz pomocą w rozwijaniu mojego stylu pisania. Dziękuję <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro