5
Z dedykacją dla lilkatsi. Przepraszam, że tak długo 😔😞
,,Przeciwności, z którymi musimy się zmierzyć, często sprawiają, że stajemy się silniejsi. A to, co dziś wydaje się stratą, jutro może okazać się zyskiem."
Nick Vujicic
/////////////////////////////////////////////////////////////////
Jechała kilka dni. Karoca lekko kołysała jej ciało, jak kołyska, w której leży małe dziecko. Była zmęczona podróżą, nawet zwykły człowiek by to zauważył. Podkrążone oczy, suche wargi i blada skóra, do tego schudła kilka kilogramów. Każdego dnia zatrzymywali się na postój chociaż na kilkanaście minut. Często księżniczka z biegiem podchodziła do studni, jeżeli była i z małego naczynia, które wiozła, jednym chłystem upróżniała je do dna. Zawsze automatycznie głową odwracała się w stronę Samotnej Góry. Z każdym dniem coraz bardziej można było ją dostrzec i zachwycać się jej potężnym wyglądem. Wyobrażała sobie życie na ereborskim dworze, lecz widziała je w ciemnych barwach.
Z nikim nie rozmawiała. Bardziej oddawała się zamyśleniu. Nie mogła się nikomu szczerze zwierzyć. Służka czy wojownik i tak jej nie zrozumią, a bratowi nie chciała się spowiadać. Jeszcze by ją wyśmiał, a nie chciała okazywać słabości. Wcześniej próbowała zapobiec małżeństwu, ale teraz miała inny cel.
Gdy Samotna Góra była już bardzo blisko dwórki zrobiły jej nowy makijaż, bo trzeba było przyznać, że Lairiel wyglądała jak obraz nędzy i rozpaczy, a przecież nie takie powinna wywrzeć wrażenie na przyszłym mężu jak i jego rodzinie. Podróż była długa, jednak księżniczka milczała; znosiła ją, bo wierzyła, że na jej końcu czeka nagroda, która da szczęście. Nie wiedziała do końca czy to co mówi sobie w myślach jest marzeniem, czy rzeczywistością. Wprawdzie zostać królową to spełnienie każdej kobiety, a przede wszystkim córki króla.
Najbardziej czego chciała to ujrzeć oblicze przyszłego męża. Nie znała go, nie wie jak wygląda, jaki ma charakter. Obawa cicho skradała się do jej serca myślą, że siłą zmusi ją do skomsumowania małżeństwa. Podtrzymywała się na duchu tym, że nie będzie tylko księżniczką, zasiądzie na tronie, a na jej skroniach spocznie złota korona.
Wreszcie podróż dobiegła końca. Wielkie wrota otworzyły się przed karocą, a dwaj wartownicy zasalutowali na baczność stukając butami o ziemię. Na odgłos końskiego rżenia zza wielkich drzwi wyszedł mężczyzna. Był już w podeszłym wieku z lekkim uśmiechem na twarzy czekał z rękami spłątanymi za plecami. Brązowa broda i włosy w tym samym kolorze ładnie kontrastowały się z jego jasną skórą i długą tuniką koloru ciemnej zieleni. Gdy powóz stanął drzwiczki otworzyły się, a Lairiel mogła wreszcie zaczerpnąć powietrza pełną piersią jak zrobiła to kilka godzin temu. Brązowowłosy podszedł do niej o wyciągnął rękę w jej stronę schowaną w puchatej rękawicy. Księżniczka chętnie ją przyjęła i z gracją stanęła na ziemi. Za jej śladem podąrzyły trzy kobiety nie podnosząc wzroku.
— Witaj księżniczko Lairiel w Ereborze królestwie krasnoludów, które znajduje się w rękach króla Thróra, dziadka twojego przyszłego męża — powiedział krasnalud i ugiął się w pas — Jestem Balin, przyjaciel rodziny królewskiej i minister zasiadającym w sali obrad.
Królewska córa skinęła głową w stronę nowo jej poznanego mężczyzny. W tym czasie brat Lairiel zszedł z konia i zadzierając głowę do góry patrzył z dołu na olbrzymi zamek.
— Król czeka — rzekł Balin i gestem dłoni zaprosił ją do środka. Nie czekając na odpowiedź dziewczyna ruszyła przed siebie, a za nią brat.
Niemal od razu poczuła na sobie palące, zazdrosne spojrzenia kobiet schowanych wszędzie, gdzie się dało. Mimowolnie na twarzy Lairiel pojawił się złośliwy uśmieszek. Jedno przemknęło jej przez myśl: skoro pają na nią zazdrosne spojrzenia to książę musi być przystojny.
— Lairiel! — usłyszała za sobą głos brata. Odwróciła się w jego stronę i nim cokolwiek zdołała zrobić trwała w ciepłym uścisku. — Żegnaj siostrzyczko — szepnął do ucha. Nie wiedziała czy te słowa są szyderstwem, smutkiem, czy przepełnione miłością.
— Żegnaj bracie — tylko tyle zdołała wykrztusić.
Popatrzyli sobie w oczy, gdy oddalili się od siebie. Pogłaskał ją czule po lewym policzku i... Odszedł. Tak po prostu! A czego miała się innego spodziewać? Skarciła się w myślach, że zrobiła sobie nadzieję o kochanym bracie. Sylwetka brązowowłosego zniknęła.
— Królewno — usłyszała szept Balina. Odwróciła głowę w jego stronę — Musimy już iść.
Przytaknęła. Z każdą sekundą czuła jak serce zaczyna wariować w piersi. Byli coraz bliżej i bliżej, aż w końcu dotarli przed żelazne drzwi. Otworzyły się leniwie; głos skrzypienia rozdarł głuchą ciszę. Świat dla Lairiel stanął. Wzięła głęboki wdech i z głową uniesioną do góry szła w stronę rodziny królewskiej. Próbowała zachować spokój, lecz było to bardzo trudne. Stukot pantoflów na lekkim obcasie jeszcze bardziej spinał jej ciało. Stanęła kilka metrów od tronu i ukłoniła się do samej podłogi.
Uniosła wzrok. Na honorowym miejscu siedział król. Ubrany był w drogie szaty z futrem zarzuconym na ramiona, sięgający do podłogi. Na głowie spoczywała godna króla korona. Z uśmiechem wpatrywał się w pół elfkę, przyszłą żonę jego wnuka.
Po jego prawicy stał również mężczyzna. Czerwony kaftan zapięty do ostatniego guzika nie mógł być wygodny, ale za to dodawał elegancji. Czarna broda była równie długa jak króla. Gdzieniegdzie brodę zdobiły złote pierścienie. Tak samo jak Thrór uśmiechał się przyjaźnie do dziewczyny.
Jednak inny przykuł jej uwagę. Nie miał uśmiechu na twarzy za to rozchylone usta świadczyły o zdziwieniu. Musiała przyznać, że był przytojny: szatyn, widocznie młody w podobnym wieku, a to oznaczało, że zostanie jego żoną.
— Nie jest tak źle — pomyślała w myślach — Ciekawe jaki z charakteru.
Od lewej strony tronu czarnowłosa kobieta wpatrywała się w nią przenikliwym wzrokiem. Stała dumnie, wyprostowana jak struna. Suknia w kolorze domu Durina błyszczała z każdym jej najmniejszym ruchem; może to było spowodowane złotymi nićmi, zdobiące drogocenną kreację, lub naszyjnik z pięknych białych kamieni. Od razu Lairiel przestała na nią spoglądać. Czuła, że się nie polubią.
Obok jej blondwłosy trzymał za rękę małego chłopca o tym samych włosach i oczach. Chłopczyk spoglądał na nią z zaciekawieniem w i widocznym zainteresowaniem. Mały książę Fili nigdy nie widział kobiety bez brody, więc Lairiel wywołała u niego mały szok. Tak samo zareagował młodszy od niego brunet, prawdopodobnie brat. Jakby mógł pobiegłby do niej, ale powtrzymywała go kobieta o czarnych włosach, w czerwonej sukience, która szarpała się z nim, trzymając na rękach i szepcząc mu do ucha jakieś słowa.
W tym momencie z prawych drzwi ujrzała blondyna z lekkim zarostem. Szedł bardzo powoli przymając za rękę starą kobietę. Od razu rozpoznała w niej królową. Korona w rubinach i szafirach odbijała światło na wszystkie strony. Myślała, że zaraz upadnie; szaty i wielki płaszcz szurający za nią na pewno nie były lekkie. Podpierała się żelazną laską; rękę schowane za skórzanymi rękawicami drgały ze starości. Blada cera, cała w zmarszczkach, a jednak na jej licu pojawił się cień uśmiechu patrząc na księżniczkę. Stanęła niedaleko tronu razem z wnukiem.
— Oz princess Lairiel Nir Erebor. Tha hope da trip was not tiring?* — spytał król w języku krasnoludzkim. Oczywiście księżniczka wiedziała dlaczego właśnie w tym języku. Wyprostowała się i z satysfakcją odpowiedziała na pytanie.
– Thank othok Yoth your concern. Tha Kav not conceal that da Otharem was tiring, Ur bearable** — odpowiedziała.
Król skinął głową jakby zdała jakiś test. Swój wzrok przeniósł na żonę Thraina. Wnuk Thróra podszedł powoli w stronę Lairiel. Gdy znalazł się wystarczająco blisko niej ujął jej dłoń i ucałował patrząc prosto w zielone oczy księżniczki.
— Witaj królewno Lairiel. Mam nadzieję, że nie jesteś zbyt zrozpaczona tym mariażem
— rzekł Thorin, uważnie się przyglądając brązowowłosej.
— Wiedziałam, że kiedyś przyjdzie taki dzień książę — orzekła miło dziewczyna — Durin wybiera nam różne ścieżki. Nie mamy na to wpływu.
— Wystarczy Thorin — odparł szatyn — W twych słowach jest wiele mądrości.
Rumieniąca się dziewczyna nawet nie zauważyła, gdy jej narzeczony odszedł kilka kroków w tył, a jego miejsce stanęła królowa, nazywana matką krasnoludów. Lairiel czuła się przy niej bardzo mała. Wprawdzie była od niej o kilka centymetrów wyższa, lecz wiedziała, że nie może się z nią mierzyć. Uklęknęła całując wysuniętą, chudą dłoń schowaną za skórzanym materiałem. Kobieta uniosła podbródek, by ta spojrzała na jej blade oblicze.
— Lairiel — powiedziała czule jak do własnego dziecka — Lairiel, there'th E lot eron Anym ahead eron othok***
_______________
Oz princess Lairiel Nir Erebor. Tha hope da trip was not tiring? - (tł. na krasoludzki) - Witaj księżniczko Lairiel w Ereborze. Mam nadzieję, że podróż nie była męcząca?
Thank othok Yoth your concern. Tha Kav not conceal that da Otharem was tiring, Ur bearable. - (tł. na krasnoludzki) - Dziękuję za twą troskę panie. Nie ukrywam, że podróż była męcząca, lecz znośna.
Lairiel, there'th E lot eron Anym ahead eron othok - (tł. na krasnoludzki) - Lairiel, jeszcze wiele życia przed tobą.
______________
Ufffffff 😅
Nareszcie napisałam kolejną część.
Przepraszam, że tak długo.
Trzymajcie się ❤️❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro