21
,,Nasz smutek będzie dla nas kiedyś
miłym wspomnieniem."
William Shakespeare - Romeo i Julia
/////////////////////////////////////////////////////////////////
Przed nimi była przepaść. Nie było ucieczki, a wargowie byli coraz bliżej.
— Co teraz?!
— Na drzewa! — rozkazał Gandalf i obejrzał się za siebie — Już!
Lairiel z bijącym sercem wspinała się na drzewo. W ciemności dostrzegała jedynie zarysy gałęzi, dlatego jej wspinaczka była powolna i ostrożna. Zachwiała się i całym ciałem przyparła się do kory drzewa, czując, jak jej szorstkość drażni jej skórę na policzkach i dłoniach. Thorm siedział na gałęzi bezpieczny, razem z hobbitem. Reszta również, tylko ona była najniżej. Wyciągnęła sztylet, w razie ataku, a drugą ręką trzymała się nadal pnia drzewa, aż poczuła lepką żywicę na palcach. W ciemności dostrzegła zbliżającą się sylwetkę i zamarła. To był on. Król goblinów miał rację. Żył i z kpiącym uśmiechem patrzył na nich, równie przerażonych co ona. Białe blizny Azoga rzuciły się jej w oczy, gdy w świetle księżyca błyszczały niczym drogocenne naszyjniki ze światła gwiazd.
— Strach — powiedział i zaciągnął powietrze przez nos — Czuję strach. Tak samo śmierdział twój dziadek przed śmiercią, Thorinie, synu Thraina.
— To niemożliwe — szepnął Thorin.
Thorm zacisnął dłoń na łokciu hobbita, aby dodać mu otuchy, lecz jego oczy patrzyły na Azoga z przerażeniem. Matka opowiadała mu o nim, lecz obraz, jaki stworzył, całkowicie się rozpadł. Wyglądał przeraźliwie i groźnie. Jeszcze bardziej, niż sobie wyobrażał. Poczuł, jak zatrząsł się ze strachu.
— Jego oszczędzić — wskazał głową na Thorina, gdy mówił do innych orków — Sam odbiorę mu życie. Resztę zabić!
Jeden warg wbił pazury w korę drzewa, na którym siedziała Lairiel. Zamachnęła się sztyletem, a ostre ostrze przecięło mu gardło. Poczuła zapach krwi i dym ognia. Spojrzała w górę, gdzie kompania rzucała podpalonymi szyszkami w wargów i orków. Zeskoczyła z gałęzi w tym samym momencie, kiedy zrobił to Thorin. Widocznie chcieli razem zemścić się na Azogu. Wiedziała, że to szaleństwo, lecz zemsta była silniejsza. Popatrzyli na siebie z nadzieję i ruszyli naprzód. Wyciągnęła Anglachela, a czerwony rubin na rękojeści zabłysnął, gdy powaliła pierwszego orka. Azog uśmiechnął się zwycięsko. Był pewny, że ich duma nie wytrzyma i zaczną walczyć. Oto mu chodziło. Już czas, by dynastia Durina wygasła na zawsze.
— Co oni robią? — spytał Bilbo.
Thorm wstrzymał oddech. Matka i ojciec walczyli ramię w ramię z wargami, które z mordem w oczach obnażały pazury i wbijały je w ich ciała. Poczuł, jak w jego żyłach gotuje się krew i płynie z prędkością błysku błyskawicy.
— Co robisz? — spytał Bilbo, gdy Thorm powoli schodził na dół.
— Muszę im pomóc! — powiedział głośno — Nie zostawię ich! Nie chcę patrzeć, jak walczą!
— W takim razie idę z tobą! — rzekł pewnie i głośno Bilbo.
Razem zeszli z gałęzi drzewa. Bilbo choć trochę się bał, chciał udowodnić, że może być przydatny w kompanii. Usłyszeli za sobą wołania, by wracali, lecz oni nie chcieli uciekać. Kiwnęli głowami i razem pobiegli w stronę Lairiel i Thorina, którzy z ranami na twarzy i krwią na dłoniach walczyli z zaciętością z wrogami. Lairiel zauważając hobbita i syna obok siebie chciała kazać im zawracać, lecz zamiast komendy, wydała z siebie okrzyk bólu. Upadła nieprzytomna na ziemię, a wokół niej zebrała się krew. Bilbo podszedł do niej, sprawdzając puls na szyi i oddech. Był bardzo płytki, a sama Lairiel wyglądała, jakby nie żyła.
— Chroń moją matkę! — krzyknął Thorm, zabijając orka — Nie mogą się do niej dostać!
Wiedział, jakby się to skończyło. Na samą myśl łzy zaszczypały go w oczy. Wierzył w Bilba. Wierzył, że mu się uda. Był w końcu najodważniejszym hobbitem, jakiego poznał. Thorin słysząc krzyki, wycofał się do tyłu. Podszedł do żony, ręce położył na jej plecach i uniósł do góry. Jej twarz była blada jak światło księżyca. Była wiotka niczym piórko, a całe jej ciało wyglądało na zmaltretowane. Ręce kleiły mu się od jej krwi. Przysiągł, że nic jej się nie stanie. Na samą myśl o tym, że dopuścił do jej krzywdy, zebrała się w nim wściekłość. Spojrzał na Azoga i ruszył w jego stronę.
— Ojcze!
— Thorin! Uciekaj!
On nie słuchał. Jego czarna grzywa włosów zafalowała groźnie, gdy z mieczem rzucił się na Azoga. Stal wydała z siebie dźwięk, który zakuł go w uszy. Zaatakował Bladego Orka z boku, lecz Orcrist zderzył się z hakiem, który był przymocowany jako ręka, którą stracił w bitwie o Morię, właśnie przez Thorina. Zacharczał wściekle i z całej siły popchnął go, aż Thorin stracił równowagę. Tego już było za wiele! Rzucił się na niego, powodując, że na bladej skórze Azoga pojawiła się rana na prawym ramieniu, z którego posiekła krew.
Bilbo zauważając, że Thorm jednym mieczem próbuje obronić się przed trzema orkami, wziął Anglachela i rzucił go niedbale w jego stronę. Thorm złapał go, lecz ostrze miecza przecięło mu opuszek palca. Syknął, lecz nie zwracając uwagi na ból, skrócił orków o głowę. Bilbo z lekkim przerażeniem spojrzał na jego mocno krwawiący palec, lecz Thorm uśmiechnął się do niego lekko. Spojrzał na nieprzytomną matkę, którą Bilbo trzymał w ramionach, a jego kubrak przesiąkł jej krwią do ostatniej nitki.
Thorin czuł, jak opuszczają go siły. Orcristem próbował odeprzeć atak Azoga, lecz jego siła była znacznie większa. Z kącika ust popłynęła mu krew, a przed oczami pojawiły się mroczki. Thorm widząc, jak ojciec przegrywa z orkiem, pobiegł do niego, który upadł na ziemię nieprzytomny. Położył swoją dłoń na jego klatce piersiowej, czując się bezradnym. Jak miał ich pokonać? Czy jest dla nich nadzieja? Wstał powoli i wyszedł naprzód. Przyjął obronną postawę, a krew z palca ozdobiła trzon Żelaznego Płomienia. Nagle poczuł, jak ogień przepłynął przez jego ciało. Jakaś dziwna magia dodała mu otuchy i siły, aż sam postanowił wyjść kilka kroków naprzód, stając oko w oko z Azogiem. Ten, uśmiechnął się kpiąco, śmiejąc się w duchu, że taki młokos ma odwagę wyjść mu naprzeciw. Powiedział coś w czarnej mowie, czego Thorm nie rozumiał, a orkowie za plecami Białego Orka zaśmiały się przeraźliwie.
Drzewa, na których siedziała kompania, zaczęły upadać w urwisko. Usłyszał ich krzyki i piski wielkich orłów, które wzięły w swe szpony kompanię. Obok Thorma stanął orzeł, który popatrzył swoimi mądrymi oczami na syna Thorina. Zobaczył, jak matka, ojciec i Bilbo odlatują razem z jego kompanami, tylko on został sam. Azog ryknął wściekle, a on nie czekając na jego wybuch złości, wskoczył na grzbiet wielkiego ptaka, którego pióra przypominały magmę lawy. Ptak wzbił się w powietrze, a on poczuł ulgę, choć nie na długo, bo wiedział, że będą ich ścigać, w dodatku, Lairiel i Thorin byli śmiertelnie ranni. Miał nadzieję, że...
Nie umrą. Oni nie mogą umrzeć, powtarzał sobie w myślach, lecz wiedział, że nikt nie jest nieśmiertelny. Nawet ich założyciel rodu — Durin Nieśmiertelny umarł. Dlaczego tak nie miało się stać z nimi?
****
Lecąc, Thorm obserwował piękny wschód słońca. Jego czerwona, pomieszana z purpurową barwą kopuła uspokoiła jego myśli. Ich podróż na orłach trwała kilka godzin. Czuł, jak sztylet przebija jego serce, gdy patrzył, jak krople krwi matki kapały ze szponów ptaka i znikają za białymi obłokami chmur, nad którymi lecieli. Palec zaczął się goić, krew przestała płynąć, lecz czuł swędzenie, które było nie do zniesienia. Zamknął oczy i ogarnęło go zmęczenie. W ogóle nie spał, jedynie dlatego, że chciał mieć wszystko na oku, choć na razie byli bezpieczni i nie musieli się niczego obawiać. Orkowie byli daleko i dzieliło ich kilka dni.
Powoli zaczęli lądować. Orły najdelikatniej jak potrafiły, położyły obok siebie nieprzytomne ciała Lairiel i Thorina. Thorm zszedł z ptaka, czując głośne bicie serca pod tuniką. Uklęknął przy nich; jedną dłoń położył na policzku matki, drugi na policzku ojca. Stwierdził z przerażeniem, że matka była zimna jak lód, a wargi miała w kolorze indygo: ciemne, prawie że czarne.
— Gandalfie! — jego wołanie było bezradnym wołaniem o pomoc dla jego rodziców — Pomóż!
Gandalf położył swoją dłoń na czole Lairiel i zamknął oczy. Później zrobił to samo przy Thorinie, tylko tym razem wypowiedział słowa, których nie zrozumiał.
— A matka?
Gandalf nie odpowiedział.
— Co z matką?!
— Obawiam się, że... — nie, to nie może być prawda! Nie, krzyczał Thorm w duchu, lecz nie rzekł ani słowa. — Jest śmiertelnie ranna, boję się, że to może być jej koniec.
Milcząca za nimi kompania stała, patrząc na bezradną twarz Thorma, która zaraz przybrała czerwony wyraz twarzy ze złości.
— Jest jakiś sposób, musi być!
— Chłopcze...
— Nie! Ona żyje, jestem tego pewien!
Przybliżył się do matki. Nadstawił ucho do jej ust, lecz nie poczuł jej oddechu; przyłożył głowę do jej klatki piersiowej, lecz nie poczuł bicia jej serca, które biło dla niego z matczynej miłości; położył swoje palce na jej nadgarstkach i szyi, lecz nie wyczuł pulsu.
— Nie — szepnął i wziął jej naszyjnik w dłonie. Był zimny jak jej skóra, a zielona poświata oślepiła go na chwilę.
Gandalf spojrzał na jego dłoń i błyszczący zielony kamień, który zabłysł w jego palcach. Od razu się ożywił, czując znajomą mu magię.
— Może jest nadzieja.
Thorm spojrzał na niego z zaszklonymi oczami.
— Jaka?
— Daj to chłopcze.
Thorm oddał mu naszyjnik matki, drżąc z płaczu. Bilbo podbiegł do niego i przytulił się do niego. Ten młody chłopak potrzebował wsparcia, a on chciał mu ją dać. Raz uratował mu życie, chciał, żeby poczuł, że nie jest sam w tej trudnej chwili i jakoś odwdzięczyć się za to, co zrobił dla niego.
— Gandalfie — Balin podszedł do czarodzieja — To naszyjnik elfów — stwierdził.
— Tak — przytaknął Gandalf — A ten kamień ma moc uzdrawiania. Powinien jej pomóc, lecz najpierw...
— Niziołek... Lairiel.... Thorm... Co z nimi, gdzie oni są? — przerwał mu Thorin cicho, który powoli zamrugał oczami, jakby wybudził się z wiecznego snu. Zdrętwiały mu palce, a głowa pulsowała bólem.
— Ojcze! — krzyknął Thorm i przytulił się do jego piersi. Poczuł się jak mały chłopiec, który potrzebował uwagi i rodzicielskiego ciepła.
— Thorm — szepnął przywódca i jeszcze bardziej przycisnął go do siebie, choć zaraz poczuł ból żeber. Syknął głośno, zabierając zaciśniętymi zębami powietrze. Próbował wstać, lecz był zbyt obolały. Podeszła do niego kompania i postawiła go na równe nogi. Thorin podziękował im skinięciem głowy. Rozejrzał się i poczuł, jak część jego serca pochłania ciemność.
— Amrâlimê* — szepnął po krasnoludzku, widząc Lairiel, nad którą pochylał się Gandalf i Bilbo.
Oparty o silne ramię Dwalina podszedł do nich i upadł na kolana przed żoną. Dłonią przejechał po jej zamkniętych powiekach, wargach i ramieniu, czując zimne krople potu na karku.
— Co z nią? Co z moją żoną? — popatrzył na Gandalfa, a jego lodowaty wzrok nie ukazywał żadnych emocji. Wziął w swoje palce zapleciony warkoczyk, który świadczył, że na zawsze połączył ich Durin.
— Da się ją uratować — mruknął — Dzięki temu — przed Thorinem kołysał się lekko na boki naszyjnik, który Lairiel dostała od królowej Lothlórien, jak sama mu powiedziała po jednej ze wspólnej nocy w Rivendell.
— Naszyjnik? Jak naszyjnik ma ją uratować?
— To Thorinie, nie jest zwykły naszyjnik — odezwał się Balin i położył swoją dłoń na jego ramieniu — Ten kamień ma właściwości lecznicze. Uratuje ją — uśmiechnął się do niego ciepło.
Thorinowi spadł kamień z serca. Z niechęcią musiał przyznać, że to dzięki elfom jego żona będzie żyć. Rozejrzał się po kompanii, a jego wzrok spoczął na schowanym za plecami Oriego, Bilbem. Wstał gwałtownie, aż zachwiał się na nogach. Kompania rozstąpiła się na dwie części, zostawiając zdezorientowanego Bilba samego na środku.
— Ty! Mówiłem, że będą z tobą problemy, że nie nadajesz się do kompanii! — Thorm zmarszczył brwi i otworzył usta, lecz nagle jego ojciec przytulił zaskoczonego Bilba całą tą sytuacją — Nigdy się tak w życiu nie myliłem. Dziękuję ci.
Bilbo uśmiechnął się zadowolony, że wreszcie zakopuje topór wojenny z Thorinem, a Thorm pomyślał ze smutkiem, że jego matka tego nie widzi. Byłaby dumna z Thorina, byłaby dumna ze wszystkich. Teraz jej życie wisiało na włosku i istniała nadzieja, że ten zielony kamień, odbicie jej pięknych oczu, uratuje jej życie. Pocałował matkę w czoło, zanim Thorin jedną dłoń położył na zgięciu jej kolan, a drugą na dole jej pleców i uniósł do swej piersi.
— Thorinie, jesteś zbyt osłabiony — powiedział Gandalf.
Thorin udawał, że tego nie słyszy. Chciał trzymać ją w swoich ramionach. Wydawała się wiotka niczym lalka. Na twarzy miała strupy i zaschniętą krew, a on pomyślał, że i tak jest równie piękna, gdy pierwszy raz ją ujrzał. Jego wzrok spoczął na wyłaniającej się z porannej mgły górze, która była ich utraconym domem.
— Kruki! Kruki nadlatują!
— To, mój drogi Ori, drozdy — poprawił go Balin.
— Uznajmy to za dobry znak — powiedział Kili i uśmiechnął się do obok stojącego Thorma. Patrzył jak zaczarowany na dziedzictwo swoich przodków i jego własne. Czarne włosy powiewały wraz z wiatrem w stronę Samotnej Góry, a pierścienie wplecione w jego włosach pobrzękiwały cicho, gdy się ze sobą stykały.
— Już niedaleko, ghivashel* — szepnął Thorin do nieprzytomnej Lairiel i zacisnął mocniej swoją dłoń na jej biodrze.
****
Gandalf miał rację. Thorin miał zbyt mało siły, by nieść Lairiel, szukając w tym czasie dobrego miejsca na rozbicie obozu. Ciało Lairiel przejął Dwalin, okrywając ją swoim płaszczem. Zatrzymali się koło rozwalonego drzewa, gdy było już po południu. Od razu Gandalf wziął się za przyrządzanie napoju z zielonego kamienia. Na dużym kamieniu najpierw rozbił całe obramowanie z liści, a potem sam kryształ rozpołowił na pół. Zrobił mieszankę z ziół i krystalicznej wody, a na sam koniec dodał do niej kryształ. Dwalin położył ciało Lairiel na trawie, kładąc jej pod głowę plecak Oina, który jako jedyny jeszcze nie został zgubiony. Gandalf powoli wlewał napój po jej gardła, trzymając palcami lewej dłoni jej podbródek.
— Nie zakrztusi się? — spytał Fili. Kryształ był dość duży, a przecież mogła się nim udusić, ale wierzył, że Gandalf ma wszystko pod kontrolą.
— Nie — mruknął Mithrandir, nie chcąc rozpoczynać rozmowy — Niech leży, a ciebie Oinie, poproszę, byś opatrzył jej rany.
— Dla mojej pani wszystko — stary krasnolud wziął się do pracy, a reszta kompanii zajęła się rozmowami.
Thorin niepostrzeżenie wraz z synem udał się w stronę rzeki, gdzie razem umyli twarze od krwi i pyłu i odpoczywali w słońcu, ciesząc się chwilą spokoju.
— Czym się martwisz? — spytał Thorin i poklepał syna po ramieniu.
— O matkę — odparł bez zastanowienia — O to, czy znowu natkniemy się na orków, czy odzyskamy nasz dom.
Syn Thraina zamikł na chwilę, spoglądając na spokojną taflę jeziora.
— Twoja matka jest silna — uśmiechnął się pokrzepująco — A jeśli chodzi o orków, to damy sobie z nimi radę. Odzyskamy nasz dom, synu — był tego do końca pewny, lecz sam wierzył, że go odzyskają.
Thorm popatrzył na niego błękitnymi oczami, a Thorin pomyślał, że widzi młodszą wersję siebie.
— Gdy już Samotna Góra będzie nasza i znowu odżyje, to... Zostaniesz królem, ojcze — stwierdził, jakby sam w to nie wierzył. Nie pamiętał, by wychowywał się w pałacach, jak na następcę tronu przystało, tylko w drewnianej chatce, gdzie zawsze czuł się bezpieczny. Myśl o tym, że kiedyś będzie panował Ereborem, nie mieściła mu się w głowie.
— To oczywiste! Zostanę królem, a ty księciem, bo jesteś moim synem — powiedział stanowczo, patrząc na Thorma z dumą — O Durinie! Gdybyś poznał dziadka i pradziadka, byliby z ciebie dumni.
— A co ze smoczą chorobą? — spytał, wiedząc, że ojciec nie będzie chciał z nim o tym rozmawiać, ale ciekawość przezwyciężyła jego niewiedzę. Słyszał na ten temat wiele historii, chciał usłyszeć tą prawdziwą.
— Thorm — zaczął Thorin oficjalnie — Smocza choroba... — zamilkł na chwilę, próbując zbudować sensowne zdanie — Smocza choroba zaatakowała twojego pradziadka i dziadka, gdy byłeś już na świecie. Pamiętam, że król Thrór trzymał cię na rękach, zanim uciekł do skarbca i zanim smok wtargnął do góry.
— Nas czeka to samo? — spytał Thorm — Szaleństwo?
Zamilkli, nawet wiatr ustał i szum drzew.
— Nie wiem — odparł i oparł dłoń o głowę, jakby poczuł jej nagły ból.
Thorm wiedział, jak ojciec to przeżywał. Nieraz miał koszmary, a wtedy jego matka przytulała go do siebie, niczym bezradnego chłopca i mówiła, że on i ona są bezpieczni. Nikt nie zginął, są razem. Zawsze się wtedy budził. Z pluszakiem w dłoni, szedł do pokoju rodziców, by z nimi zasnąć. Zastanawiał się wtedy, co męczy jego tatę. Później się dowiedział od matki, kilka lat później. Odbiło się to na Thorinie, na całej jego rodzinie i rodzie, bo teraz wszyscy uważają, że mężczyźni z rodu Durina są szaleni.
— Nie martw się, tato — powiedział Thorm, biorąc jego rękę w swój mocny uścisk — Jesteśmy z tobą.
— Lairiel się obudziła! — krzyknął z daleka Bilbo szczęśliwy.
Zerwali się na równe nogi i przybiegli do obozu, kucając przy uśmiechniętej lekko Lairiel.
— Amrâlimê!
— Matko!
Lairiel oparła się na łokciach i przytuliła ich.
— Matko, nawet nie wiesz, ile się wydarzyło! — powiedział Thorm szczęśliwy, a Lairiel zmarszczyła brwi — Jesteśmy niedaleko Samotnej Góry. Widzieliśmy ją! — Thorin chciał się wtrącić, lecz jego syn kontynuował — A tato pogodził się z Bilbem! Nawet go przytulił!
Lairiel zdziwiona spojrzała na Thorina, który odwrócił od niej głowę, udając, że patrzy na drzewa, a potem na Bilba, który grzebał stopą w ziemi.
— Faktycznie, dużo mnie ominęło — stwierdziła.
— Martwiliśmy się o ciebie, pani — powiedział Bombur — Chce pani coś zjeść?
— Chętnie — odparła i usiadła, opierając się plecami o leżący za nią kamień — Jak mnie uratowaliście?
— To dzięki Gandalfowi, a raczej kryształowi, który był w naszyjniku — powiedział Balin, oddając jej biżuterię. Lairiel przyjrzała się naszyjnikowi; kryształ był o połowę mniejszy, miał wiele rys, lecz nadal był piękny.
— Dziękuję ci, Gandalfie — powiedziała do czarodzieja, który podszedł do niej — Gdyby nie ty, nie byłoby mnie już na tym świecie.
Mithrandir skinął głową, ona usłyszała głos w swojej głowie: To nie jest przypadek. To przeznaczenie.
— Lady Galadriela — szepnęła.
— Tak, to dzięki niej. Elfy zawsze mają wyczucie — rzekł Balin z lekkim uśmiechem.
Lairiel skinęła głową zamyślona.
— Thorin! Jesteś ranny! Niech ktoś go, na Durina, opatrzy! — krzyknęła przerażona, patrząc na męża.
— Wróciła — mruknął — A było tak cicho — choć udawał, że jest niezadowolony, nie mógł się nie uśmiechnąć.
Resztę dnia spędzili w miłej atmosferze, ruszając w dalszą drogę. Lairiel na początku nie mogła chodzić, czując paraliż nóg, lecz z każdym zrobionym krokiem ustawał, aż miała w sobie tyle energii i motywacji, by iść na przodzie. Jej oczy lśniły jeszcze intensywniejszą zielenią, dzięki kryształowi, a skóra nabrała lekko opalonego koloru. Czuła się świetnie, w przeciwieństwie do Thorina, który nie mógł zrozumieć jej optymizmu. Czuł, że jeszcze nie jest całkowicie zdrowy, a przecież miał mniejsze obrażenia od Lairiel. Magia elfów ciągle go zadziwiała.
****
Większość członków kompanii położyła się spać. Niektórzy jeszcze dopalali swoje fajki, inni siedzieli przy ognisku, jeszcze inni cicho rozmawiali ze sobą, zgromadzeni w swoje grupy w ciemniejszych miejscach.
— To mój synek, Gimli — Gloin pokazał Lairiel obrazek z podobizną jego syna — A to, jest moja żona — wskazał palcem na kolejny.
— Piękna — przyznała z lekkim uśmiechem.
— Tylko ty tak sądzisz, pani — odparł i schował ich portrety do kieszeni, obramowane w srebrne ramki — Inni mówią, że jest brzydka.
— Każdy ma inne gusta.
— Widocznie mój jest odmienny od innych, bo każdy mówi to samo: Chyba jesteś ślepy, Gloinie, jak mogłeś się w niej zakochać? — fuknął z dezaprobatą.
— Ale masz wspaniałego synka, Gloinie. Na pewno wyrośnie na wielkiego wojownika — powiedziała, patrząc na niego uśmiechem — Jak jego tato.
Gloinowi wpłynął delikatny uśmiech na usta.
— Nasz książę — popatrzył na śpiącego Thorma — To dobry chłopak. My krasnoludy będziemy wierni rodowi Durina, a mój syn, pani, będzie sprzymierzeńcem dla twojego.
— W to nie wątpię — odrzekła, zaciskając delikatnie jego rękę — Wy nigdy mnie nie zawiedliście. Jesteście dla mnie jak rodzina.
Gloin ucałował jej dłonie z czcią, po czym spojrzał na nią poważnie.
— Już teraz, przysięgam ci pani, że za twoim mężem pójdę w bój i będę walczył aż do ostatniej kropli krwi! Mój syn będzie walczył za twojego, księcia Thorma!
— Och, Gloinie — powiedziała wzruszona i przytuliła go — Dziękuję. Taki przyjaciół potrzebuje Thorin — zadrżała, gdy zimnu powiew otulił jej ciało, niczym peleryna w chłodne noce. Dzisiejsza była ciepła, a przynajmniej tak było do pewnego momentu. Zerwał się wiatr, a ona wraz z Gloinem wrócili do ogniska, chcąc poczuć ciepło od paleniska.
****
— Thorin.
Odwrócił się w jej stronę, zupełnie nie spodziewając się, że go tutaj znajdzie.
— Wszędzie cię nie było. Bałam się, że gdzieś leżysz nieprzytomny. Jak tam rany? — spytała, podwijając jego rękaw i patrząc na zawinięty na przedramieniu opatrunek.
— Wszystko w porządku, ból ustępuje. Bywało gorzej — odparł, delikatnie pociągając ją za łokieć. Stanął za nią, a ona oparła się o jego klatkę piersiową. Ciepło bijące od jego ciała ukoiło jej myśli z przeszłości i przyszłości, której się zaczęła bać.
— Bałem się o ciebie — szepnął — Kiedy wokół ciebie była krew, a ty leżałaś nieprzytomna, myślałem, że już cię straciłem.
— Zapomnijmy o tym — odparła, odwracając się w jego stronę — Martwię się.
— Czym, moja pani? — ujął jej dłonie w swoje, jak poprzednio Gloin i ucałował ich knykcie — Obiecuję, że nie dopuszczę, by ktoś cię skrzywdził!
— Nawet ty?
— Uważasz, że mógłbym cię skrzywdzić? — oburzył się — Czy kiedykolwiek cię skrzywdziłem, ghivashel? Czy kiedykolwiek podniosłem na ciebie rękę?
Nie, odpowiedziała sobie w myślach, ale zmierzała w inną stronę.
— Co, jeśli smocza choroba, zmąci twój umysł? — spytała, a Thorin od razu słysząc jej słowa, zaczął iść przed siebie ona za nim — Pomyślałeś o tym? Wiesz, że wtedy twój dziadek był nieobliczalny.
— Do czego zmierzasz? — spytał.
Szła za nim niczym cień, niczym mroczna zjawa z jego snów, które szeptała do niego słowa własnej zguby, a on uciekał. Ile razy próbował zgłuszyć słowa, których nigdy nie chciał słyszeć, zawsze mu się to nie udawało.
— Próbuje ci uświadomić pewne rzeczy!
— Wiem o tym, nie jestem dzieckiem! — Lairiel szarpnęła go za łokieć i gwałtownie zatrzymała. Spojrzał na nią, całkowicie zatracając się w jej pięknych oczach.
— Posłuchaj! Uciekanie od problemów nic ci nie da, Thorin. Zrozum, że to przeżywam, bo boję się o przyszłość.
— Lairiel — westchnął i pocałował ją, czując, jak napina się pod jego dotykiem.
— Thorin, proszę — rzekła stanowczo, odrywając się od jego ust i łapiąc go za ramiona — Nie bagatelizuj tego — westchnęła ciężko i spojrzała na jego smutną twarz.
— Ciągle mam sny — rzekł, kciukiem robiąc okręgi na jej dłoni — Za każdym razem, pochłania mnie złoto i ciemność, a wtedy... — Lairiel z napięciem słuchała jego ochrypłego głosu — Wtedy widzę cię. Odwracasz się ode mnie plecami, Thorm tak samo. Zostaje sam, a ja czuję, jak pali mnie od środka ogień Smauga. Za każdym razem ból i płomienie rozrywają moje serce, nie ma przy mnie nikogo, nawet ciebie. Nie kochasz mnie... Jestem sam....
— Thorinie...
— Jestem sam... — szeptał jak w transie, a jego oczy zaszły przez chwilę mgłą. Lairiel wyprostowała się, wypuszczając powietrze drżącymi ustami.
— Nie słuchaj tego, Thorin, nie słuchaj — powtarzała, widząc jego dziwny trans, jak mamrocze pod nosem — Nie słuchaj — mówiła jak jej brat we śnie, gdy gorzkie słowa wiedźmy wzbudziły w jej dziecięcym sercu lęk — Thorin, nie idź za mrokiem, proszę — powiedziała, potrząsając go za ramiona. Nic nie pomogło. Zdenerwowana zadała mu soczysty policzek, zostawiając na jego policzku czerwony ślad. Popatrzył na nią zdumiony. — Ty szalejesz! Jak twój dziadek!
— Przepraszam — szepnął — Ja naprawdę cię przepraszam, Lairiel — wziął ją ramiona i pocałował ją usta, chcąc poczuć czyjąś bliskość, nie być samemu. Teraz najbardziej jej potrzebował.
— Nie mamy na to czasu — Lairiel odsunęła się od niego szybko, jakby się go bała — Gandalf powiedział, że niebezpieczeństwo jest blisko. Orkowie nie odpuszczą — spojrzała w dal, na rozległe łąki i stepy, które ciągnęły się aż po horyzont, a może jeszcze dalej — Nie mam ochoty na kolejne spotkanie z nimi, nie po tym, co ze mną zrobili.
Skinął głową, patrząc na jej zaciśnięte usta i zmarszczone czoło, jakby nad czymś się głęboko zastanawiała. Znowu nad sobą nie panował, pozwolił, by demony przeszłości i jego własne lęki miały nad nim kontrolę. Teraz nawet jego własna żona się go bała. Okropne.
— Wracajmy do obozu — szepnęła Lairiel i ruszyła w stronę obozu, a on walnął otwartą pięścią w drzewo, aż poczuł, jak knykcie zaczynają krwawić.
****
Schowana razem z kompanią za wielkim głazem czekała na Bilba, który poszedł na zwiady. Czas dłużył jej się niemiłosiernie, dlatego z nudów wzięła patyk i zaczęła nim grzebać w ziemi. Powoli zachodził zmrok, słysząc w oddali skrzeczenie ptaków, siedzących na drzewach. Gdy usłyszała szybki bieg Bilba, poderwała się z miejsca, by ujrzeć go zmachanego biegiem z lekkim strachem w oczach.
— I co hobbicie? Jaka sytuacja? — spytał któryś z krasnoludów.
— Nie za wesoła — odparł, przeczesując dłonią włosy.
— Zobaczyli cię? — spytała Lairiel.
— Co? Nie! Nie zobaczyli! Ale jest coś gorszego...
— Widzicie, cichy jak myszka! — rzekł Gandalf dumny, że wreszcie hobbit wykazuje się swoją odwagą i umiejętnościami.
— Dajcie mi powiedzieć! — krzyknął, a naraz wszyscy umilkli. Najwyraźniej każdy był zdumiony jego tonem, bo popatrzyli na niego ze zdziwieniem, a inni uśmiechnęli się pod nosem — Goni nas coś i to bardzo dużego.
— Czy to niedźwiedź? — spytał Gandalf.
— Tak! — Bilbo go poparł, a zaraz potem zmarszczył brwi — Poczekaj, skąd o tym wiesz, Gandalfie?
Rozległ się za nimi głośny ryk, który zmroził Lairiel krew w żyłach. Ten ryk nie należał do orka, nigdy go nie słyszała.
— Uciekać! — krzyknął Gandalf.
Wszyscy kierowali się w stronę drewnianej chatki z ogrodem, która była ogrodzona płotem. Lairiel ze zdziwienie zauważyła, że Bombur przebierał najszybciej nogami, jakby wołano go na obiad. Spojrzała zdumiona na Bifura, a ten w biegu wzruszył ramionami. Gdy dotarli do drzwi, większość się o nie odbiła, z braku czasu na zatrzymanie. Bestia była coraz bliżej, warcząc i śliniąc się na nich widok. Włoski na rękach Lairiel stanęły dęba, gdy ryknął przeraźliwie, przyspieszając najszybciej, jak tylko mógł. Thorin w pośpiechu otworzył drzwi, a wszyscy, przepychając się ze strachu przed niedźwiedziem, upadli na podłogę. Thorm, wraz z innymi próbowali zamknąć drzwi, lecz pysk bestii im to uniemożliwiał. Ori zbierając się na odwagę, pomógł im, ciągle czując zapach mięsa z jego pyska. Zamknęli drzwi, a kompania odetchnęła z ulgą.
— Co to było? — spytał Thorm, ocierając rękawem pot z czoła.
— To był nasz gospodarz, Beorn — odparł Gandalf i jak gdyby nigdy nic i zapalił fajkę. Dym uniósł się wokół niego, a Bombur oparł się o drzwi, czując, jak kręci mu się w głowie z wrażeń — Albo nas ugości, albo zabije, ale tego dowiemy się jutro.
Popatrzyli na siebie z przerażeniem, gdy nagle usłyszeli, jak ktoś upada na ziemię. Zauważyli Bombura, leżącego bladego jak ściana przy drzwiach.
— Idźcie spać, moi drodzy. Ostatnie dni są pełne wrażeń.
Zdecydowanie, przytaknęła mu Lairiel w myślach.
--------------
Amrâlimê - moja miłość
Ghivashel - skarb wszystkich skarbów
Udało mi się napisać rozdział. Miałam go publikować wczoraj wieczorem, ale miałam zbyt mało czasu. Napisałam cztery tysiące słów, a dokładnie: cztery tysiące dwieście trzydzieści pięć, bez tej notatki i cytatu.
Weronika4644
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro