1
To, że milczę, nie znaczy że nie mam nic do powiedzenia.
Jonathan Carroll
/////////////////////////////////////////////////////////////////
Zamek królewskiej pary stał przy granicy królestwa otoczony wielkim, grubym murem z czerwonej cegły. Miał z około 1000 lat i dobrze pamiętał wojny z tamtych czasów. Niedaleko niego płynęła rzeczka. Zazwyczaj spokojna, lecz dzisiejszego dnia rwąca. Nie była głęboka, a płytka w której można było zobaczyć swoje odbicie. Płynęła, aż do miasteczka przez drogę. Dzieci bardzo się cieszyły. Chętnie się w niej pluskały, a kobiety robiły pranie zawzięcie dyskutując. Wszędzie rosła trawa w kolorze jasnozielonym. Tu i ówdzie można było zauważyć w gęstej zieleni mlecze i żółte nachyłki cieszące się słońcem. Do bramy zamkowej prowadził długi mostek zrobiony z solidnego drewna, przybity gwóździami. Zazwyczaj przy wejściu do dziedzińca zamkowego stało dwóch strażników, nigdy więcej. No może jeśli były jakieś wielkie uroczystości ślub, narodziny następcy tronu, lub uczta z powodu wygranej wojny wtedy ich stało czterech na straży.
Wjeżdżając na dziedziniec od razu w oczy rzucały się posągi dawnych królów, którzy rządzili królestwem. Zrobione były z brązu. Na głowach miały koronę, a w rękach insygnie królewskie: berło i złote jabłko. Wśród pomników nie było żadnej kobiety. Posągi oddzielone były od siebie małymi drzewkami co tydzień strzeżonymi przez ogrodników. Szło się szeroką ścieżką odsypaną małymi kamyczkami, wydające, gdy się po nich chodziło chrupanie. Ścieżka prowadziła do drugiej bramy, której po jej otworzeniu był plac z krużgankami. Przebywała tam służba, jak i tam mieszkała i spędzała czas na odpoczynek. Przechodząc przez nie do końca znowu czekały drzwi, lecz o wiele bardziej ozdobione. Otwierając je wchodziło się do pałacu.
Pałac liczył ponad trzydzieści osiem komnat. Na parterze znajdowała się wielka kuchnia w której zawsze czuć zioła i przyprawy. Była też sala bankietowa. Jej podłoga była niezwykła. Przedstawiała powstanie królestwa, jego upadki i zwycięstwa. Praca nad tym arcydziełem trwała bardzo długo, jednak efekt był zniewalający. Na końcu sali stały dwa trony - króla i królowej. Z każdej strony było sześć okien rzadko zasłoniętymi długimi ze złotej tkaniny firanami. Było również specjalne pomieszczenie do którego zapraszano gości władcy i biblioteka licząca ponad milion książek.
Na każdym piętrze były dwie sypialnie z własną łaźnią, garderobą i pokojem, który służył do wszystkiego. Można było tam odpoczywać, czytać książki, popijać herbatę, albo uzupełniać dokomenty. Lecz w ostatnim nie było dwóch sypialń, a jedna. Należała do księżniczki – najmłodszego dziecka pary królewskiej.
Komnata nie różniła się od innych. Duże łóżko z baldachimem, po jego lewej stronie szafka nocna w kolorze czarnym, a nad nią obraz z jej narodzin przedstawiający króla, królową, starszego brata i ją w objęciach matki, opatulonej białym materiałem w koronkę. Naprzeciw łóżka stała toaletka z pufą. Przez okno przebijały się promienie słoneczne, oświetlające pomieszczenie.
Na bujanym krześle przy oknie siedziała księżniczka czytając książkę, a raczej obracając strony z nudów. Jej ciemnobrązowe, lekko kręcone włosy były rozpuszczone i sięgały aż do bioder. Zielone oczy zerkały na litery, a figlarne różowe usteczka były skrzywione w niewielkim uśmiechu. Szczupłymi palcami dotykała książki, czasami zerkając zza okna, by ujrzeć panoramę z najwyższego piętra. Zamknęła tom wzdychając głęboko. Przecież nie będzie z nią siedzieć i się w nią wpatrywać jak wogóle jej nie czyta.
— Księżniczko! Księżniczko! —
krzyczała przyjaciółka – służąca królewskiej córy skacząc z radości. Złapała księżniczkę za obie ręce i zaczęły się razem kręcić
— Harrli! Co się dzieje? — zapytała nic nie rozumiejąc swojej przyjaciółki bumelantka, gdy przestało już się jej kręcić w głowie i nabrała równowagi, przestają się opierać o kant łoża, lecz ciągle trzymając się za głowę jedną rękę
— Już niedługo zamążpójście —pisnęła, drżąc z podniecenia.
— Kogo? Mojego brata? — spytała.
— Nie — zaprzeczyła i pokręciła głową, nadal aię uśmiechając — Twoje!
— Moje? — niedowierzała księżniczka i palcem wskazała na siebie — Za kogo?
— Za księcia Ereboru!
Królewna niewiele myśląc, złapała swoją sukienkę i wybiegła z komnaty, a za nią szczęśliwa przyjaciółka.
****
Władcy królestwa, siedzieli na tronach, w milczeniu popijając z małej filiżanki herbatę. Nie rozmawiali ze sobą, ani nawet nie zerkali na siebie. Nie chodzi o to, że są na siebie źli, po prostu nie mają tematów do rozmów. W końcu co może powiedzieć swojemu mężowi żona co jest od niego o sto lat młodsza. Król był już stary z siwą brodą, przygarbionymi plecami z dokuczliwością stawów, natomiast królowa w dojrzałym wieku. Zawsze miała włosy związane w koka, do tego jej ulubiona korona z szafirami, by podkreślić szlachetne i ładne rysy twarzy, które odziedziczyła księżniczka. Na smukłej szyi zazwyczaj wysiały kolie z drogocennych kamieni. Lubiła żywe kolory i tak się też ubierała.
W ostatni czasie chodziły plotki, że królewska para śpi oddzielnie, ponieważ księżna nie może znieść sapania swojego małżonka i nie może zasnąć. Większość uważa to za zwykłą plotkę, jednak każda plotka nosi w sobie ziarnko prawdy.
Z hukiem do sali robiąc przeciąg weszła, a raczej biegła księżniczka z miną, która wyrażała złość. Rodzice zauważając humor córki odstawili herbatę i rozkazali wszystkim wyjść z sali w tym Harrli.
— Czy to prawda, że mam wyjść za krasnoluda?! — wykrzyknęła na cały głos dziewczyna.
— Spokojnie córeczko — rzekła jej rodzicielka — Tak to prawda. Twój ojciec uznał, że już czas, byś wyszła za mąż
— Nie wyjdę za żadnego krasnoluda! — krzyknęła głośno, tupiąc nogą i krzyżując ręce na piersi.
— Wyjdziesz za niego, to dla dobra państwa — odpowiedział spokojnie król, by dotrzeć do córki.
— A moje decyzja, moje szczęście nic was nie obchodzi?! — zapytała ze łzami w oczach.
Królowa westchnęła. Tak naprawdę nie chciała wydawać córki za mąż, wiedziała jak to jest. Pamięta dobrze ten dzień kiedy próbowała się zabić wbijając nóż w brzuch, niestety próba samobójcza jakiej bardzo pragnęła nie udała się i pół roku później wyszła za mężczyznę o sto lat starszego od niej. Mógłby być jej ojcem. Mówiła mężowi, że jeszcze będzie na to czas, ale on już chce mieć wnuka. Ma dwójkę nieożenionych dzieci i ciągle mu to doskwierało. Do pewnego momentu. Z królestwa krasnoludów przyszedł list, a raczej prośba o rękę jego córki dla Thorina - księcia Ereboru i następcy tronu po dziadku i ojcu. Załamany ciągle władca z rozpromienioną twarzą odpisał mu odpowiedz, która zgadzała się na tą propozycję. Zamknęła oczy i westchnęła, chyląc głowę w dół.
— Moje słoneczko — rzekła po chwilowym milczeniu kobieta — Proszę cię nie złość się. Kiedyś musiało to nastąpić
— Ale ja mówię nie! — huknęła — Nie będę oddawać swojego dzewictwa komuś kogo nie kocham i nigdy nie widziałam na oczy!
— Uspokuj się! Prędzej czy później kiedyś musiało to nastąpić. I taki dzień właśnie nadszedł — powiedział król, który był już zły na córkę. Sam był krasnoludem, a sojusz z Erenorem był w jeho mniemaniu najkorzystniejszy.
— Nie, nie, nie! — powtarzała, jakby w omamie. — Nie wyjdę za mąż! Żebyście wydawali mnie na różne tortury, nie zgadzam się na ten ślub! — mówiąc to wybiegła z płaczem do swojej komnaty.
— Wiedziałam, że ta informacja nie za bardzo ją zadowoli — wypowiedziała się sama do siebie blondwłosa.
— Nie zerwę umowy dlatego, że ,,nie chce oddać swojego dziewictwa komuś kogo nie kocha i nigdy nie widziała na oczy" — zirytował się król.
— Pomyśl może o synku — zezłościła się królowa, zrywając z miejsca.
— Dlaczego o nim?
— Jest od niej starszy, a mimo to ją wydajesz za mąż. Przecież on jest następcą tronu nie ona — rozwścieczyła się matka dziewczyny.
Niewiele myśląc i nie czekając na odpowiedź męża, skierowała się do pokoju córki, by na spokojnie z nią porozmawiać. Najczęściej rozmowy w których uczestniczył jej małżonek kończyły się tak jak teraz. Kłótnią i nieporozumieniem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro