12
,,Ten, który kocha, powinien dzielić los tego, kogo kocha."
Michaił Bułhakow
/////////////////////////////////////////////////////////////////
Liście i suche gałęzie szeliściły pod kopytami kucyków.
Lairiel uważnie śledziła wokół siebie otoczenie, na wypadek jakiegoś zagrożenia. Pomimo że wargowie zazwyczaj nie zapuszczali się aż tak blisko krasnoludzkich lasów, to i tak ciągle trzymała łuk w dłoni na wypadek wrogiego ataku.
Raz jeszcze przeleciała wzrokiem dookoła, by z pewnością przejechać kilkanaście metrów naprzód.
Ufała swojemu instynktowi, a dzisiaj czuła niepokój. Najchętniej wróciłaby do zamku, lecz nie chciała zasmucić tym Frerina, który miał dobre chęci i najwyraźniej sam potrzebował jakiegoś towarzystwa.
Frerin obserwował kolorowe spadające liście i pochmurne niebo. Wsłuchiwał się w świst wiatru, który rozwiewał mu włosy koloru słońca, coraz mniej widocznego na niebie.
Od dłuższego czasu nie rozmawiał ze swoją szwagierką, więc zaproponował jej przejażdżkę, lecz ona się uparła zabrać ze sobą broń. Sam nie wiedział, czemu jest ona Lairiel potrzebna, ale zgodził się. Tak samo, jak on, nudziła się z braku towarzystwa. Wiedział, że często sama przebywała w komnacie lub błąkała się po zamku, a Thorin nie miał za dnia zbytnio dużo czasu, by zajmować się swoją małżonką. Obowiązki księcia nie należały do najlżejszych, zwłaszcza następcy tronu. Thorin starał się nigdy nie zawieść dziadka i ojca, zawsze był punktualny i znał się na walce i strategii wojennej jak nikt inny. Starał się z całych sił, by lud nie miał nic przeciwko jego koronacji w przyszłości i by uważano go za godnego tronu Ereboru.
Lairiel to rozumiała, tak samo, że pała do niego uczuciem. Uczuciem miłości.
Frerin podjechał do niej, lekko podskakując na swoim rumaku. Uśmiechnął się życzliwie i wyciągnął z pochwy miecz od ojca, który został wykuty przez najznamienitszych kowali w Ereborze.
- Jesteś dzisiaj niespokojna - powiedział, nie patrząc na nią - Czym się martwisz?
- Sama nie wiem - westchnęła, a z jej ust wydobył się mały obłoczek pary.
Z każdym dniem robiło się coraz zimniej. Drzewa powoli traciły liście, a dnie były coraz krótsze. Lairiel nienawidziła takiej pory. Poprawiła futro przy szyi i zacisnęła mocniej dłonie na łuku.
- Minęło już pół roku od waszego wesela i wspaniałej pogody. Szkoda, że nie można cofnąć czasu i przeżyć tego jeszcze raz.
- Wielka szkoda - mruknęła, nie mając wielkiej ochoty na rozmowy.
Nie wiedziała, czy to ze względu na niezbyt ładną pogodę, czy humoru. Wstała wcześniej, niż przypuszczała, nie miała apetytu i każdy głośniejszy dźwięk tworzył u niej bóle głowy. Najwyraźniej to nie był jej dzień.
Jechali przez długi czas, gdy ze świstem przeleciała obok Frerina strzała i wbiła się w konar drzewa.
- Co do cholery?! - krzyknął, mocniej zaciskając dłoń na rękojeści miecza.
Zza krzaków wydobywało się warczenie zwierzęcia, które delikatnie wylądowało na ziemi, a za nim kolejne. Otworzyły powoli paszcze, ukazując ostre zęby, a ich oczy śledziły twarze Lairiel i Frerina, którzy nie odwracali od nich wzroku. Sierść najeżyła im się, a ich ciała przyjmowały pozę do ataku. Były to wargi.
- Słyszałam, że raczej się ich tutaj nie spotyka. - stwierdziła, a w jej głosie Frerin usłyszał lekkie przejęcie.
- Ja też - odparł i powoli zszedł ze swojego rumaka.
Lairiel napięła cięciwę łuku i czekała. Frerin schował miecz za plecami, złapał lejce i najciszej jak tylko mógł, zaczął iść tyłem. Poczuł krople potu na czole i bijące szybciej serce.
- Lairiel - szepnął i ruchem głowy wskazał, by w powolnym tempie ruszali w stronę zamku.
Zrozumiała jego intencje i chowając broń, zeszła z kucyka. Wargi ustępowały, jednak jeden z nich, czołgając się po ziemi, niezauważony przez Lairiel i Frerina, podszedł od tyłu do wierzchowca blondyna i obnażając swoje kły, zatopił je w nodze kucyka. Przestraszone zwierzę stanęło dęba na dwóch nogach i w pośpiechu, kopiąc na wszystkie strony, pobiegł w stronę zamku. Wargi widząc nadarzającą się okazję, przystąpiły do ataku.
Każde z nich atakowały zawzięcie, szarpiąc, gryząc do upartego. Jakby tego było mało, znikąd pojawili się orkowie, uzbrojeni w miecze i maczugi.
Po chyba jakiś żart pomyślała Lairiel w myślach, zabijając z zimną krwią kolejnego warga. Krew zwierzęcia trysnęła jej na ubranie i twarz.
Wzrokiem odszukała Frerina. Rzuciła się w jego stronę z biegiem, czasami wbijając ostrze sztyletu i ciało orka. Brat jej męża bronił się najlepiej, jak umiał, jednak liczba atakujących go przerastała. Z każdym ciosem i z każdą obroną swojego życia robił się coraz słabszy.
Lairiel nie czekała wiele, by mu pomóc. Wyjęła miecz z pochwy, a wypolerowana klinga zabłysła. Atakowała, robiąc co chwila obroty. Orkowie i wargowie otoczyli ich z każdej strony. Na szczęście robiło się ich coraz mniej.
Lairiel odetchnęła z ulgą, gdy ostatniemu z orków poderżnęła gardło. Ciężko dyszała, poczuła ciarki na plecach, choć sama nie wiedziała, czy z zimna, czy z tej niespodziewanej adrenaliny. Szybkim krokiem podeszła do Frerina, który krwawił na prawą nogę. Poklepała odruchowo po kieszeniach swego płaszcza i z chwilową ulgą odkryła, że w jednej z nich była biała duża chusta. Podwinęła nogawkę spodki i owinęła krwawiącą ranę chustą, która przy pierwszym kontakcie z nią od razu nasiąkła posoką.
Frerin jęknął cicho z bólu, lecz nie powiedział ani słowa.
Lairiel gorączkowo rozglądnęła się wokół siebie, by zobaczyć, czy jej wierzchowiec jest gdzieś blisko. Z przykrością musiała przyznać, że go nie było i pojawiał się kolejny problem. Do zamku dzieli ich kawał drogi stąd, a Frerin z każdą minutą stawał się coraz bledszy.
Nogi miała jak z waty. Poprawiła drżącymi dłońmi włosy i zaczęła chodzić w poszukiwaniu kucyka. Nie chciała krzyczeć o pomoc, uważała, że mogłaby zwrócić uwagę drapieżników, a to było jej ostatnim życzeniem. Podbiegła jeszcze parę kroków i uśmiechnęła się do siebie. Znalazła swojego rumaka, który podniósł łeb, a jego uszy uniosły się w stronę zachmurzonego nieba.
Podeszła do niego powoli, by go nie przestraszyć, choć czuła wielką odpowiedzialność za Frerina. Wiedziała, że każda sekunda się liczy.
Poczuła krople na czole i zimny powiew wiatru wirujący wokół niej.
- Spokojnie. - szepnęła cicho i złapała za lejce - Spokojnie. - powtórzyła, głaszcząc go po szyi.
Upewniając się, że kucyk jej nie ucieknie, pobiegła do Frerina, a za nią kłusał rumak.
Sylwetka blondyna leżała na ziemi nieruchomo. Lairiel przestraszyła się, a w kącikach oczu błysnęły łzy. Kucnęła przy nim, sprawdzając puls na szyi i delikatnym gestem dłoni klepała go po policzku. Otworzył oczy, a jego wargi zaczęli się poruszać, jakby chciał jej coś powiedzieć.
- Dasz radę wstać? - spytała.
Frerin kiwnął głową. Lairiel jedną ręką złapała go pod zgięciem łokcia, a drugą położyła na jego biodrze. Kuśtykał, chodzenie sprawiało mu ból, rozchodzący się po całym ciele. Krzyknął z bólu i zachwiał się na lewą stronę. W ostatniej chwili położył ręce na grzbiecie i dzięki temu uniknął upadku na ziemię. Lairiel pomogła mu wsadzić zdrową nogę do uprzęży i z całej siły podniosła go, by usiadł w siodle.
Udało się to z wielkim trudem. Usiadła za nim, a głowa Frerina bezwładnie oparła się o jej pierś. Nie tracąc czasu, wierzchowiec pognał w stronę zamku.
****
Martwił się.
Z tego, co usłyszał od innych, wybrali się na przyjażdżkę po lesie, a mimo to, czuł niepokój. Zwłaszcza po tym, że rumak Frerina wrócił przestraszony, a po nich nie było ani śladu.
Z każdą sekundą coraz bardziej się denerwował. Nie mógł już dłużej wytrzymać tego napięcia. Szybkim krokiem schodził do stajni, by wyruszyć w stronę lasu, gdy w tym czasie ciężkie wrota głównej bramy otworzymy się.
Zobaczył Lairiel całą przerażoną i wyglądającego jak trup Frerina, który w czasie drogi stracił przytomność. Kilku żołnierzy pomogło zejść Frerinowi, a później jego żonie. Lairiel popatrzyła mu oczy, a później się rozpłakała. Dała upust wszystkim tym emocjom, które w sobie dusiła. Thorin podszedł do niej i ją przytulił, a do jego nozdrzy dostał się zapach krwi.
Zmarszczył brwi i spojrzał na twarz żony. Podniósł jej podbródek i chciał zapytać o przyczynę nieprzytomności brata, gdy ona, jakby zrozumiała jego intencje, powiedziała:
- Orkowie, zostaliśmy przez nich zaatakowani.
I zemdlała.
****
Wokół unosił słodki zapach, a w całym pomieszczeniu było duszno od dymu, który łzawił oczy. Pobrzdękiwania stykających się szklanych butelek obudził Lairiel. Zakaszlała i zmrużyła oczy. Podniosła się na łokciach, chcąc rozpoznać miejsce, w którym się znajdowała.
- Obudziłaś się. - usłyszała szept obok siebie.
Widziała rozmazaną twarz, jednak rozpoznała ten głos. Zawsze by go rozpoznała.
- Co z Frerinem? - spytała, choć bała się odpowiedzi.
- Nie najlepiej. Rana już nie krwawi, jednak nadal jest nieprzytomny. Jest z nim moja matka i siostra.
Pokiwała głową i położyła się na łóżku, czując zbierające się łzy. Odszukała dłoń Thorina i mocno ją ścisnęła.
- Bądź przy mnie.
- Zawsze będę. - odparł, całując ją w czubek głowy. - I nie mam zamiaru cię opuszczać.
****
Nabrała sił, a przynajmniej tak mówili jej lekarze.
Sama nie czuła się zbyt dobrze, często odwiedzała Frerina i potrafiła przy nim siedzieć kilka godzin. Frerin już otworzył oczy i rozmawiał, jednak rana jeszcze się nie zagoiła, więc nie mógł chodzić i poruszać nogą. Dochodził powoli do zdrowia, jednak Lairiel ciągle przeżywała tamten dzień.
Leżała na łóżku z kamienną miną. Dziękowała Durinowi, że zdążyła na czas i cały strach przez uśmiercią Frerina uszedł w niepamięć. Wszystko za mocno przeżywasz, mówili inni, widząc posępną minę na jej twarzy. Wiedziała o tym doskonale, lecz nic nie mogła poradzić, że wszystkim się przejmowała.
Drzwi z lekkim skrzypnięciem otworzyły się. Zamknęła oczy, czując błękit oczu, przeszywających jej ciało. Otworzyła delikatnie usta, nabierając powietrze i przejeżdżając końcówką języka po wargach.
Poczuła ciepłą dłoń, gładzącą ją po policzku. Dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa. Napięcie rosnące w pokoju było nie do zniesienia. Otworzyła oczy i szybkim ruchem pociągnęła Thorina za rękaw koszuli, który obie dłonie oparł obok jej głowy. Patrzyli na sobie w oczy. Nie wytrzymali. Ich usta spotkały się w namiętnym pocałunku. Ręce złączyły się, ciało przylgnęło do ciała, a pożądanie rosło.
Nie czuli wobec siebie wstydu czy skrępowania.
Pragnęli tylko siebie.
-----------
Dodałam rozdziała tak, jak obiecywałam. Zapewne książka przejdzie poprawki, a za każdy błąd już teraz przepraszam.
Wesołych Świąt! 🎅
Dużo prezentów, dobrego karpia, zdrowia i szczęścia. ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro