Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11

,,Najważniejszą rzeczą jest, aby cieszyć się swoim życiem – być szczęśliwym – tylko to się liczy."
Audrey Hepburn
/////////////////////////////////////////////////////////////////

    Lairiel otworzyła oczy. Obudziła się znacznie wcześniej, lecz chcąc jeszcze poleżeć i wsłuchać się w ciszę, pozwoliła sobie na dłuższy odpoczynek w łóżku. Księżniczce raczej to nie wypadało, jednak ona nie przejmowała się tym zupełnie. Westchnęła głośno, chowając się pod kołdrą, myśląc, że przez te kilka minut będzie miała spokój.

  Zaklnęła cicho, słysząc skrzypienie drzwi i delikatne stukot obcasów o podłogę.

— Pani. — usłyszała cichy głos, który pierwszy raz słyszała. Lairiel mruknęła coś niezrozumiałego do siebie, po czym jeszcze bardziej schowała się pod pierzyną.

— Pani — powtórzył ten sam głos. — Wszyscy powoli się zbierają w sali obiadowej.

  Lairiel słysząc to, usiadła gwałtownie na łóżku i zaspanymi oczami spojrzała na służącą, która cofnęła się o dwa kroki od jej łóżka.

— Jak to ,,wszyscy się zbierają"?

— Moja pani, dochodzi pora obiadowa, ale nie musisz się przejmować. Wszyscy długo spali, nawet służba.

— Przygotuj mi suknię — powiedziała, a dziewczyna spełniła jej rozkaz.

  Wstała, choć przeszło to niemałym trudem dla Lairiel. Wczorajszy dzień był bardzo męczący i stresujący, nie dziwiła się, że szybko zmorzył ją sen. Jedynie, o czym teraz marzyła, to o chwili w samotności, jednak wiedziała, że tak nie będzie. Musi pokazać się innym jako przyszła królowa, żona...

  Skończyły się wycieczki, z których wracało się o późnej porze, gdy księżyc zastępował słońce.

  Jako żona Thorina nie mogła przynieść wstydu jego rodzinie i całemu królestwu. Patrząc na siebie w lustrze, ubraną w granatową suknię, widziała inną siebie, jakby tamten dzień zrobił z niej dojrzałą kobietę. Albo tylko jej się tak wydawało?

                             ****

  Przyjęła jego ramię. Uśmiechnęła się, najbardziej jak potrafiła, by swój dobry humor mogła dzielić razem z nim. I choć traktowała go bardziej jak przyjaciela, musiała przyznać, że Thorin z każdym dnie zaczął się jej podobać. W kolorach Ereboru prezentował się tak samo dobrze, jak na wczorajszym ślubie, a błękitne oczy wpatrywały się w nią z delikatnym błyskiem w oku. Schlebiało jej to, pomimo że czuła się trochę niezręcznie. A przecież nie powinna.

— Jak minęła noc? — spytał, kierując ich w stronę jadalni, gdzie wszyscy członkowie rodziny królewskiej czekali tylko na nich.

— Dobrze — odparła — Po wczorajszym dniu byłam bardzo zmęczona. Szkoda, że nie dano mi pospać dłużej. — rzekła z przekąsem, na co Thorin popatrzył na nią z uśmiechem.

— Gdybyś się nie zbudziła, ominęłaby cię niespodzianka — szepnął jej cicho.

  Lairiel spojrzała na niego zdziwiona, chcąc coś powiedzieć, lecz wtedy stanęli przed drzwiami, które otwierając się, zwrócili uwagę siedzących przy dużym stole. Król Thrór uśmiechnął się do nich wesoło i rozłożył ręce w geście powitania.

— Thorinie — powiedział uroczyście, a jego głos rozniósł się echem po sali. — Mój kochany wnuku — złapał go delikatnie za ramiona, a Lairiel uważnie obserwowała całą sytuację, oddalając się o kilka kroków. — Dzisiaj jeszcze świętujemy, wykorzystaj dobrze ten czas.

— I tak na pewno zrobię. — odparł, choć czuł, że jego dziadek zmierza do pewnego kierunku.

Thrór się uśmiechnął i podszedł do żony swego wnuka. Przytulił ją delikatnie, a Lairiel poczuła jak futro okalające jego ramiona, łaskocze ją w brodę.

— Jak się czujesz, Lairiel?

— Lekko zaspana, lecz w pełni sił, Wasza Wysokość.

— To bardzo dobrze, moja droga. W waszej komnacie — teraz zwrócił się do nich obojgu — czeka wiele prezentów ślubnych. Mama nadzieję, że noc minęła wam dobrze.

  Lairiel zmieszała się na te słowa i ukradkiem spojrzała na Thorina, który wykrzywił usta w lekkim grymasie.

— Noc minęła nam dobrze — odparł, znuszając siebie na uśmiech — Z błogosławieństwem Durina doczekamy się kolejnego następcy tronu. — Lairiel słysząc to, odwróciła głowę w jego stronę. Nie spodziewała się takich słów, jednak uznała, że powiedział to specjalnie, by nie ciągnąć tematu.

  Bardzo późne śniadanie przebiegło spokojnie. Znalazło się wiele tematów do rozmowy, którymi każdy się podzielił między sobą. Czasami rzucano żartami lub zabawnymi historyjkami. Najwięcej do powiedzenia miał sam król; sama Dis przyznała, że nigdy nie widziała go tak szczęśliwego i tryskającego energią. Najwięcej rozmawiał z Thorinem, klepiąc go po ramieniu i podsuwając mu żelazny kubek z piwem. Lairiel siedząca po jego prawej stronie, przysłuchiwała się im rozmowom, delikatnie pochylając swoje ciało w ich stronę. Zazwyczaj po cichej rozmowie wybuchali śmiechem, a Lairiel chciała wiedzieć, co jest tego przyczyną.

  Sama nie wiedziała dlaczego, lecz musiała wiedzieć, o czym rozmawia Thorin.

  Czasami brała na kolana synów Dis i rozmawiała z nimi jak matka z dziećmi. Głaskała ich po głowie, szeptała na ucho im miłe słówka, a oni odwdzięczali się pocałunkami w policzek.

Spędzili tak niecałe dwie godziny. Nie odczuwali, że biegnie czas, kwiaty w ogrodach rosną i rozkwitają; że każdy z nich starzeje się o kilkanaście minut. Bo podobno w rodzinie jest najlepiej. Dla Lairiel oni właśnie nią byli. Rozejrzała się wokoło, a jej wzrok skrzyżował się z żoną króla. Jak zwykle wyglądała przepięknie. Jednak każdy dostrzegał, że korona, piękne suknie i koronki nic nie znaczą. Młodość dla tej kobiety przeminęła, pozostał tylko tytuł i dobre serce.

  Lairiel uśmiechnęła się do niej życzliwie, a ona zrobiła to samo, lekko kiwając głową.

  Thrór wstał od stołu, a wszelkie rozmowy umilkły.

— Było mi bardzo miło spędzić razem z wami ten czas. Lecz obowiązki króla to nie tylko podpisywanie papierów. To również dążenie, by królestwo, które dostajemy od swoich dziadów, stawało się coraz potężniejsze, a w skarbcu, by nigdy nie zabrakło monety. Nikt nie będzie szanować króla, jeśli on nikogo nie szanuje.

  Zapadła chwila ciszy, a każdemu z nich słowa króla odbijały się echem w głowie.

— Żono — zwrócił się do królowej i wyciągnął w jej stronę dłoń. Wstała powoli, opierając się na swojej lasce, a wszyscy inni stanęli. Thrór objął czule swoją małżonkę w talii i powolnymi krokami ruszyli w stronę wyjścia.

  Kąciki ust Lairiel uniosły się lekko w górę. Złapała dłoń Thorina i mocniej ją ścisnęła. Popatrzył na nią i modlił się w duchu, by ich panowanie było takie jak jego dziadka.

                             ****

— Gdzie mnie prowadzisz? — spytała kolejny raz i rozejrzała  się wokoło.

— Cierpliwości — odparł spokojnie, a jego czarne włosy zafalowały niczym grzywa lwa.

— Nie wiem, co kombinujesz, a dobrze, już nie będę ci zadawać pytań. — Lairiel zaczęła iść tyłem, poprawiając złotą tiarę na głowie — Coraz bardziej mnie zaskakujesz.

— To źle?

— Dla mnie? Na razie dobrze — przystanęła — Za każdym razem poznaję cię bliżej.

— Ja też. Teraz wiem, że czasami nie potrafisz być cicho. — podszedł do niej, złapał ją za ramiona i odwrócił w stronę, gdzie niedaleko pasł się biały kucyk, a za lejce trzymał go żołnierz.

  Lairiel wzięła głęboki wdech i szybkim krokiem podeszła do niego, by móc go pogłaskać. Thorin zjawił się obok kilka sekund później, gdy ona z zachwytem spoglądała na niego i mówiła mu, że nigdy nie widziała tak pięknego kucyka.

— Podoba Ci się?

— Jest śliczny — powiedziała — Jest mój?

— Tylko i wyłącznie — rzekł — To taki prezent ode mnie z okazji naszych zaślubin.

— Ale... Ja nic dla ciebie nie mam — zmieszała się i spuściła delikatnie głowę w dół.

— Spokojnie — zaśmiał się — Naszą tradycją jest, że mąż następnego dnia po zaślubinach daje małżonce wierzchowca.

  Popatrzyła na niego, a jej oczy wydawały się jeszcze bardziej zielone. Delikatnie położyła swoją dłoń na jego policzku i pocałowała go w usta. Thorin zupełnie się tego nie spodziewał, jednak cicho podziękował Durinowi na taką tradycję.

— Dziękuję — rzekła z rumieńcem na twarzy i ruszyła w stronę zamku.

  Dis i jej matka śledziły ją wzrokiem jeszcze przez chwilę, by spojrzeć na Thorina, który z wielkim uśmiechem podążył za nią.

— Oby to szczęście nie zostało przerwane — powiedziała Dis z posępną miną.

— Miejmy nadzieję, że tak nie będzie, jednak jak to mówią czarodzieje: ,,Zło kiedyś nadejdzie, wcześnie czy później, to nie ma znaczenia"

  Dis usiadła na krześle i westchnęła głośno. Matka spojrzała na nią łagodnie i zajęła miejsce obok niej.

— Czym się martwisz? — spytała i ujęła jej ręce w swoje.

— Chodzi o królową — odparła — Każdego dnia zanika i robi się delikatna jak piórko.

  Żona Thraina wiedziała, jak jej teściowa jest kochana nie tylko przez lud, ale i przez swoje dzieci. Zawsze podziwiała ją za to, że mimo lat, miała czas i zdrowie, by porozmawiać z każdym na różny temat, nie zawsze wesoły.

— Jesteśmy stworzeni, byśmy się rodzili i umierali. Każdy coś po sobie zostawia i każdy z nas zostanie inaczej zapamiętany, lecz jeśli umieramy i pozostajemy w sercu kogoś innego, my ciągle jesteśmy żywi.

  Dis przytuliła się matki. Nie ważne, że była matką, ona sama czuła się jak dziecko, córką, małą księżniczką i dokuczającą siostrą. I tak będzie się czuła do śmierci.

  W takiej atmosferze upłynęło kilka miesięcy.

  Przez ten czas zdarzyło się wiele.

  I przez ten czas narodziła się miłość.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro