Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ I

-Ann!
Usłyszałam gdzieś w oddali znajomy głos.
-Księżniczko Ann! Obudź się!
-Przecież nie śpię Viera...-szepnęłam. Chciałam za wszelką cenę otworzyć oczy, ale moje powieki odmówiły posłuszeństwa.
-Ann...Dojeżdżamy...
Poczułam czyjąś dłoń spoczywającą na moim ramieniu. Z ogromnym wysiłkiem otworzyłam oczy. Viera pochylała się nade mną.
-Jesteśmy we Francji? Przecież miałyście mnie obudzić przed granicą...-powiedziałam, poprawiając delikatny wianek upleciony z polnych kwiatów.
-Nie chciałyśmy przeszkadzać Waszej Wysokości...-powiedziała niepewnym głosem Lara.
Spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się delikatnie. W przeciwieństwie do mnie, jej blada cera i rude włosy od razu zdradzały, że nie pochodzi ze Szkocji. Jej przeciwieństwem była Viera, a właściwie Wiera. Pochodziła z Królestwa Polskiego. Była blondynką, z niebieskimi oczami i jasną, lecz nie bladą cerą. W przeciwieństwie do drobnej Lary była dobrze zbudowana. Wychowana na polskim dworze,od dziecka przyzwyczajana do nienagannej postawy wobec swojej królowej.
-Lara?
-Tak, wasza książęca mość?
Viera zaśmiała się.
-Przestań...-szepnęłam. Lara popatrzyła na mnie pytającym wzrokiem. Wzięłam ją za ręce.
-Przecież obiecałam Wam, że poza otoczeniem nic się między nami nie zmienia... Nie musicie nazywać mnie Waszą Książęcą Mością...Wciąż jestem waszą Anną...-powiedziałam patrząc w jej oczy. Lara uśmiechnęła się ciepło. Nie chciałam, aby cokolwiek się między nami zmieniło... Miałam tylko je...
-Nie wierzę, że tutaj jestem...-szepnęłam. Dziewczęta najwyraźniej musiały to usłyszeć, gdyż obie spojrzały na mnie i uśmiechnęły się.
          Prawdę mówiąc, mój przyjazd do Francji był nie oficjalny. Wiedział o nim tylko Bash, który zaprosił mnie do siebie. Sebastian był bratem mojego zmarłego ojca i dobrym przyjacielem mojej matki. Wiedziałam o nim niewiele. Miał kochającą żonę i dwójkę dzieci. Jego córka miała na imię Anastasia była dwa lata młodsza, natomiast syn, Franciszek, był w moim wieku. Z Anastasią nie miałam wiele wspólnego. Zawsze była zapatrzona w matkę i nie odstępowała jej na krok. Franciszek natomiast był wychowany na księcia. Byłby prawdziwym ideałem, gdyby tylko przebywał więcej czasu w pałacu. Jego pasją były podróże. Ilekroć pisał w listach do mnie o rejsach po morzu, tyle razy czułam się tak, jakbym stała obok niego i czuła ten wyjątkowy wiatr we włosach.
-Anno...Powinnyśmy poprawić Ci włosy...
Słowa Viery sprawiły, że w jednej chwili oderwałam się od myśli o Franciszku i skupiłam na mojej obecnej sytuacji. Nie ukrywam, iż w duszy tak bardzo chciałam, aby to właśnie on czekał na mnie przed pałacem. 
        Lara miała prawdziwy talent, jeżeli chodzi o fryzury i dodatki. Zawsze wiedziała, co zrobić z moimi długimi, jasnymi włosami. Dziś jednak poprosiłam o to, aby zostawiła je rozpuszczone i spięła je tak, jak miałam, gdy po raz ostatni opuszczałam Francję. Byłam wtedy małą dziewczynką, która przyjeżdżała raz w roku odwiedzać „swoją ojczyznę". W głębi duszy wiedziałam, że nigdy nie pozbędę się tego, iż w połowie byłam Francuską księżniczką. Jednak urodzona po śmierci ojca, nie zostałam uznana, przez co nie mogłam być następczynią tronu Francji.Korona nigdy do mnie nie należała i musiałam się z tym pogodzić. Na moich barkach spoczywała przyszłość Szkocji. Zostałam wychowana, jako następczyni tronu silnego państwa, jakim w ostatnich latach była Szkocja. Z drugiej strony miałam dopiero szesnaście lat... Moja matka w tym wieku była już mężatką,jednak tego wymagała sytuacja, która spadła na nią zupełnie niespodziewanie. Szkocja była zagrożona, a ja...
-Wyglądasz ślicznie...-powiedziała Viera, nakładając na moją głowę wianek z kwiatów, który rankiem własnoręcznie uplotła. Myślę, że mój uśmiech był wystarczającą odpowiedzią na jej komplement. 
          Gdy podjechaliśmy pod pałac, próbowałam przypomnieć sobie mój ostatni pobyt tutaj. Byłam małą, radosną blondyneczką.Pamiętałam, jak mama stała po drugiej stronie ogrodu i wyciągała do mnie ręce z uśmiechem tak serdecznym, jakiego nie otrzymało od niej żadne inne dziecko. I trzymała tak te ręce, dopóki jej mała Ann nie przybiegła do niej i nie padła jej w ramiona. Teraz miałam wrażenie, że ogród pałacowy dziwnie zmalał. W ogóle pałac wydawał się mniejszy, niż jeszcze parę lat temu. 
-Tak więc...Dziewczęta... Trzeba sobie przypomnieć pałacowe zakamarki...-powiedziałam, po czym wzięłam je za ręce. Tym razem nie było ze mną Matki, a ja zmieniłam się na tyle, że prawdopodobnie tylko nielicznym udałoby się mnie rozpoznać.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro