1.9. pierwsze piętro
Czułem ten ohydny smak w ustach a ogromne łzy ciekły mi po policzkach. Dzięki trosce i głaskaniu Kooka wszystko wydawało się jednak w miarę znośne. Wytarłem usta koszulą, po czym się w niego wtuliłem. Błagam los, aby on przeżył, nie dam rady żyć bez niego a zwłaszcza nie po tym wszystkim. Włożyłem nos między jego już posklejane od potu brązowe kosmyki włosów.
- Bardzo boli kochanie? - zapytałem zmartwiony delikatnie dotykając jego dłoni. Ja miałem swoją w tej machinie tylko przez chwilę i jakoś bardzo nie ucierpiałem. On miał dość długo i widać było, że nie jest ona w dobrym stanie. Delikatnie ja pocałowałem i ogarnąłem jego włosy w bok zakładając je za ucho. Patrzyłem mu z troską w oczy.
- Już na pewno nie długo, pewnie zaraz koniec, a w tedy zawiozę cię do szpitala... W sumie mi też się przyda. - Pocałowałem go w usta nie myśląc o okropnym smaku. Kocham go i nawet gdyby zwymiotował na mnie nie czułbym obrzydzenia. Kiedy już się wszystko uspokoiło na końcu korytarza w podłodze otworzyła sie drewniana klapa. Pogładziłem twarz Kooka i popatrzyłem w stronę blondyna. Leżał nieprzytomny na ziemi, więc od razu podszedłem do niego i przyłożyłem ucho do jego ust... Trucizna go zabiła. Na szczęście raczej nie czuł bólu, zamknąłem jego oczy, które wpatrywały się pusto w sufit. Teraz wyglądał tak spokojnie, jakby spał zadowolony ze wszystkiego.
- Chodźmy Kook - powiedziałem łapiąc go za zdrową rączkę i poszliśmy po schodkach w dół do dość mocno oświetlonego lampami pokoju. Rozglądałem się jednak tutaj była tylko kozetka, jakiś stoliczek z ostrzami, białe ściany i rentgen. Oglądałem wszystko dookoła zestresowany a po chwili telewizor zaczął grać.
- Brawo, to już ostatnia próba. Ile bólu i cierpienia dasz radę zadać, Tae? A ty Kook, ile dasz radę znieść? Macie pięć minut, aby się stąd wydostać albo te cztery ściany będą waszym sarkofagiem. - Znów ten okropny, lekko zachrypnięty głos. Było to coraz bardziej przerażające i irytujące, jednak słysząc, że to ostatnie zadanie, uśmiechnąłem się tuląc Kooka. - Klucz mieliście od początku w sobie. Rentgen na pewno wam pomoże. Życie lub śmierć, wasz wybór - powiedział a ja podbiegłem do obrazka na ścianie. Podniosłem szybko koszulkę sprawdzając czy pod żebrami nie mam rany.
- Kook... - podbiegłem do niego rozpinając moją bluzę. Zamarłem widząc ranę u niego. Nie wierzę... Błagam, ja nie umiem operować. Popatrzyłem mu w oczy z troską.
- Ufam ci Tae - szepnął kładąc zdrową dłoń na moim policzku. Wtuliłem w nią twarz, po czym poszliśmy do kozetki... Zostały nam cztery minuty a moje dłonie się trzęsły. Czas leciał nieubłaganie a ja przykładałem i odsuwałem ostrze od niego skóry. - Tae. Zrób to. Spokojnie - powiedział patrząc mi w oczy i uśmiechnął sie słabo. Włożył rękaw miedzy usta żeby nie ugryźć języka. Zagryzłem wargę i zatopiłem w nim ostrze rozcinając ranę. Słysząc krzyki mojego ukochanego poczułem jak łzy cisnął mi sie do oczu. Odgoniłem je jednak delikatnie wysuwając kluczyk. Wszędzie była jego krew, która ciekła jak szalona. Stresowałam się, bo Kook był coraz bardziej blady a jego oczka zaczęły się przymykać Przycisnąłem materiał nasączony wodą, który leżał obok mnie ma stoliczku, do jego rany. Podniosłem go i niemal pobiegłem otwierając drzwi wybiegłem na zewnątrz nie wiedząc nawet, która godzina. Zacząłem krzyczeć i błagać o pomoc. Na szczęście ktoś zadzwonił po pogotowie, dzięki czemu pojechaliśmy szybko do szpitala, gdzie sie nami zajęli. Na szczęście byliśmy razem w sali... Zabroniłem nas rozdzielać, nie chcę go stracić. Mimo tego co przeszliśmy, nie mieliśmy teraz spokoju. Zaczęły się pytania policji i reporterów, które nigdy się nie kończyły. Dziwiło mnie też to, że i ja i Kook zmieniliśmy się przez to... Nie miałem zamiaru juz handlować. Planuję znaleźć dobrą pracę i wziąć ślub z moim chłopakiem, a może nawet jak będzie chciał zaadoptujemy dziecko... Nie wiem. Jedyne, czego jestem pewny to to, że chcę, byśmy byli szczęśliwi.
--------------------------
Zostala tylko jeszcze jeden rozdzial. :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro