Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zaproszenie

Wystarczyło zaledwie parę dni, aby pani Bragg stwierdziła, że dziwne zachowanie księcia, który wpadł do jej domu w tak niespodziewanym momencie, spowodowane było tym, iż był on tak zauroczony Breanne, że odczuwał desperacką potrzebę, by ją zobaczyć. A że nie otrzymał zaproszenia, najlepiej odegrać taką rolę, która go nie wymaga, zatem wtargnął do posiadłości i zadał najbardziej absurdalne pytanie, jakie mógł wymyślić, udając, że w ogóle nie patrzy w stronę swojej wybranki.

Tak tłumaczyła to sobie pani Bragg. Jeszcze bardziej upewniła się w swoim przekonaniu, kiedy otrzymała zaadresowany do niej oraz do córek list. Pieczęć się zgadzała, a elegancki charakter pisma świadczył o tym, że książę najpewniej sam wykaligrafował ich imiona.

Koperta, jak się wkrótce okazało, zawierała zaproszenie na bal, który miał się odbyć trzy dni po zabawie w salach balowych. Fakt ten sprawił, że na policzkach pani Bragg pojawił się ciemny rumieniec. Jeżeli to nie jest dowód uczuć, które książę rzekomo miał żywić do jej najstarszej córki, to cóż innego?

Tego dnia pani Bragg zabrała obie swoje córki do miasta, aby kupić im nowe suknie. Nie wyobrażała sobie bowiem, że któraś z nich mogłaby w starej toalecie udać się na bal, podczas którego być może zostaną ogłoszone zaręczyny księcia Gerarda oraz Breanne – a jeżeli nawet nie, nowa suknia musiała sprawić, że książę ostatecznie podejmie tę decyzję.

Deirdre cieszyła się z faktu, że w domu panowała cisza, jak zawsze, gdy panie Bragg opuszczały rezydencję. Pozostała służba wykorzystywała te momenty, by grać w karty lub wymieniać się plotkami, lecz Deirdre nigdy nie została dopuszczona do tego tajnego zgromadzenia – być może dlatego, że obawiano się, iż jako osobista służka młodych panien jest zapewne ich szpiegiem, wobec czego należało jej unikać.

Prawdę powiedziawszy, Deirdre nigdy nie było przykro z tego powodu. Nie znaczyło to, że nie lubiła pozostałych służących, bo żywiła do nich pewną sympatię, ale nigdy też nie zabiegała o ich przychylność.

Dlatego też jak zawsze, gdy panie Bragg wychodziły, zajmowała się swymi obowiązkami, których trudno było dopilnować, kiedy młode damy wymyślały coraz to nowe rzeczy. A obowiązków tych było sporo, jako że służba zaniedbywała je, wiedząc, że nikt ich nie pilnuje. Owszem, był kamerdyner, który powinien był to czynić, lecz sam nie będąc nadzorowanym przez nikogo, pozwolił swoim podwładnym znarowić się.

Być może pan Bragg wiedział o tym, co się wyprawia w jego domu, ale nigdy nie próbował tego zmienić. Być może dlatego, że większość czasu i tak spędzał samotnie w swoim gabinecie, a to, co działo się za jego zamkniętymi drzwiami, naprawdę niewiele go obchodziło.

Deirdre była akurat w letnim salonie, sprzątając, kiedy usłyszała czyjeś kroki. Ze zdumieniem podniosła wzrok, gdyż nie miała pojęcia, kto to może być. Być może któryś ze służących jednak się opamiętał i postanowił jej pomóc?

– Deirdre, podejdź tu na chwilę – usłyszała głos nie lokaja, lecz samego pana Bragga. Wiedząc już, że ma kłopoty, odłożyła miotełkę do kurzu i nerwowo strzepnęła niewidoczny pył z fartuszka. Przełknęła ślinę i nie mając odwagi nawet spojrzeć na swojego pana, podeszła do niego tak szybko, jak jej na to pozwalały roztrzęsione nogi.

– Słucham, jaśnie panie – powiedziała cicho, dygając.

Przez moment panowała cisza, więc wreszcie, dość niepewnie, uniosła wzrok, by spojrzeć na pana Bragga. Ten akurat przyglądał jej się ze zdumieniem, a może z ciekawością; wzrok ten sprawił, że dziewczyna zarumieniła się mocno.

– Nie wyglądaj na taką przerażoną, przecież nie mam zamiaru cię bić – rzucił mężczyzna z niecierpliwością. – Nie... przyszedłem, żeby o coś zapytać, bo dzisiejszego poranka dostałem list... list o tobie.

– List o mnie? – powtórzyła Deirdre, zbyt zszokowana, by ugryźć się w język. Bo któż, u licha, mógłby pisać do pana Bragga w jej sprawie?

Mężczyzna uniósł lekko brew, jak gdyby chciał spytać, czy dziewczyna rzeczywiście nic nie wie, po czym wyciągnął nieco zgniecioną kopertę z wewnętrznej kieszeni marynarki. Po chwili wysunął z niej niewielkich rozmiarów liścik.

– Wiesz, od kogo to? – spytał, a Deirdre pokręciła natychmiast głową. – W takim razie pozwól, że ci przeczytam.

Żołądek Deirdre w tym momencie wywinął fikołka. Jeszcze nigdy nie czuła się tak słabo, chyba że by wziąć pod uwagę ten moment, kiedy nie była sobą, lecz Deirdre Revelin, damą, która spotkała księcia...

– Szanowny panie... bla, bla, bla... byłbym niezmiernie wdzięczny, gdyby zezwolił mi pan na to, aby zabrać pańską służkę imieniem Deirdre... bla, bla, bla... na bal, który odbędzie się... a także na kolejny, mający miejsce w mojej posiadłości... bla, bla, bla... Podpisano... uważaj, Deirdre, uśmiejesz się. Książę Gerard Inwałdzki.

Dziewczyna musiała oprzeć się o ścianę, żeby nie zemdleć. A więc po to tu był te parę dni temu. Czyż nie mówiła mu, by jej nie szukał? Czyż nie odmówiła, ilekroć wspominał o tym, iż przyśle po nią karetę? A teraz co? Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że zaproszenie na jego bal otrzymały również panie Bragg. Nie mogła przecież pozwolić sobie na udawanie kogoś, kim nie była, kiedy one znajdowały się w pobliżu!

Inaczej miała się sprawa z balem w salach balowych, ale i tu sytuacja nie wyglądała zbyt ciekawie. Jako służąca miała swoje obowiązki, z których musiała się wywiązać. Jednocześnie nie miała prawa do opuszczania dworu, o ile nie uzyskała zezwolenia swojego pana. Ponadto nawet gdyby je otrzymała, nie miałaby w co się ubrać – nie mogłaby sobie pozwolić na to, by po raz kolejny pożyczać ubrania Tenille.

– Jak to, Deirdre, nie śmiejesz się? Myślałem, że uznasz to za pyszny żart – odezwał się pan Bragg, spoglądając ze zdumieniem na bladą twarz służącej.

Deirdre chciała odpowiedzieć, ale nie potrafiła zebrać się w sobie i otworzyć ust. Czuła się chora. Jedyne, czego pragnęła, to znaleźć się z powrotem w piwnicy i ukryć się pod kocem, modląc się o to, by to wszystko okazało się jakimś dziwnym snem. Pomyłką, która nigdy nie miała miejsca...

Gdyby tylko była wiedziała, co się z tego wywiąże, nigdy nie pozwoliłaby sobie na to, by udać się na ten bal!

– Chcesz mi powiedzieć, że znasz księcia? – spytał wreszcie pan Bragg, a dziewczyna, nie mogąc kłamać, z wolna kiwnęła głową, co sprawiło, że jej rozmówca wydał krótki okrzyk zdziwienia. – Spotkałaś go podczas poprzedniego balu?

Deirdre kiwnęła głową raz jeszcze, zamykając oczy i czując, jak łzy palą jej powieki. Jej oddech stał się płytki i nierówny, ale nie pozwoliła sobie na płacz. Nie mogła, kiedy jej pan stał tuż obok niej. Już i tak okazywała brak szacunku swoim zachowaniem – lecz nie mogła zmusić się do tego, by stać się odważniejszą, niż była.

Przerażał ją fakt, że właśnie wyjawiła swój sekret – była nielojalna względem rodziny, której przyszło jej służyć. Bo czy istniała nielojalność większa od tej, by – umyślnie bądź też nie – kraść potencjalnych konkurentów do ręki którejś z dziedziczek? Zwłaszcza jeżeli konkurent ten był osobą tak wpływową...

– Siadaj – nakazał dość surowym tonem pan Bragg, odsuwając krzesło przy stoliku do kawy. Deirdre nie ośmieliła się zaprotestować i wkrótce siedziała, gdzie jej kazano. Pan Bragg zajął miejsce z drugiej strony stołu. – Musisz powiedzieć mi wszystko, co wydarzyło się na tym balu. Nie chcę, by o mojej rodzinie krążyły jakiekolwiek plotki. Zrozumiano?

Służąca kiwnęła głową. Nie miała pojęcia, od czego zacząć, a przecież musiała opowiedzieć wszystko.

Wreszcie udało jej się zmusić do wydobycia z siebie głosu, toteż opowiedziała to, co pamiętała z owej nocy. Każdy szczegół. O tym, jak przedstawiła się imieniem swojego ojca, jak zatańczyła z panem Quinnellym, a następnie została poproszona do tańca przez samego księcia. Nie starała się niczego ukryć, a jej szczerość została dostrzeżona przez pana Bragga, który marszczył czoło coraz bardziej i bardziej.

Kiedy wreszcie skończyła historię, mężczyzna milczał. Pocierał lekko palcem wskazującym swoją brodę i przypatrywał się dziewczynie, która siedziała tuż przed nim, wbijając wzrok w kolana. Nawet nie przyszło mu do głowy, że robiła wszystko, by się nie rozpłakać.

– Pani będzie zdruzgotana, kiedy o tym usłyszy, wiesz o tym, prawda, Deirdre. – To nie było pytanie, ale służka i tak kiwnęła głową, mnąc nerwowo fartuszek. – Jest jednak... pewna możliwość... że nigdy o tym nie usłyszy.

Na dźwięk tych słów Deirdre uniosła wzrok i spojrzała na swojego pana dość niepewnie, pociągając nosem.

– Panie mój? – zapytała cicho.

– Postawiłaś mnie w trudnej sytuacji, Deirdre – wyznał pan Bragg, a jego głos brzmiał tak, że dziewczyna nie była w stanie wyczytać z niego, czy ma kłopoty, czy też nie. Dlatego też czekała z niecierpliwością na to, co mężczyzna miał do powiedzenia. – Powinienem zamknąć cię w piwnicy, aż otrzeźwiejesz. Nigdy w życiu nie powinno cię być na tym balu... na tym, ani na żadnym innym. Z drugiej jednak strony... nie mógłbym odmówić osobie tak znamienitej po tym, jak wysłała to zaproszenie.

Kiedy to rzekł, machnął listem, po czym rzucił go na stół. Splótłszy dłonie na kolanach, raz jeszcze spojrzał na dziewczynę.

– Odmowa zostałaby odebrana jako afront... a ja nie mam zamiaru... jak już powiedziałem, nie chcę, by o mojej rodzinie krążyły jakiekolwiek plotki. W tym i te, że moja arogancja przewyższa zdrowy rozsądek.

Deirdre mocniej zabiło serce. Czuła się tak, jakby czyjeś niewidzialne dłonie mocno zacisnęły się na jej szyi, odbierając oddech. Nie miała pojęcia, czy wolałaby zostać w domu i nigdy już nie zobaczyć ani księcia, ani Quinnelly'ego, czy też zobaczyć ich obu. Sama możliwość stawienia im czoła, zwłaszcza teraz, gdy zdawała sobie sprawę z tego, że książę wiedział już, kim była, wydawała się jej przerażająca.

Kiedy ta plotka rozejdzie się po towarzystwie? Że służka miała czelność udawać szlachciankę i wymknęła się na bal? Czy zaszkodzi to reputacji Braggów? Bo chociaż nie lubiła pani Bragg oraz jej córek, doceniała to, co dla niej zrobiły i nie chciała, by cierpiały przez jej bezczelność.

– Dlatego też zdecydowałem, że pozwolę ci pójść na oba te bale – ciągnął pan Bragg, a Deirdre spojrzała na niego ze zdumieniem. – Nie wiem, czy właśnie... nie strzelam sobie w stopę... ale pozwolę na to. Zdobędę dla ciebie sukienkę, żebyś nie musiała martwić się o ubrania... uważam, że zasługujesz na przynajmniej tyle po wszystkich tych latach dobrej służby. Ale jeżeli usłyszę, że naraziłaś na szwank dobre imię mojej rodziny...

Ale nie dokończył zdania. W tym bowiem momencie Deirdre zsunęła się z krzesła i upadła przed nim na kolana, składając mu tak głęboki pokłon, że nawet jego samego to zdumiało. Chciał przecież mówić o tym, jak to miał nadzieję, że nigdy nie będzie nielojalna wobec rodziny... jak to będzie musiała ciężko pracować...

– Dziękuję, mój panie – wyszeptała jedynie dziewczyna, chociaż w tym samym momencie, prócz wdzięczności, czuła coś innego.

Strach. Nie, nie strach – przerażenie. Nie miała pojęcia, czego oczekuje od niej książę i dlaczego tak bardzo zależy mu na tym, by zabrać ją na te bale. On sam był już świadom, skąd wzięła się Deirdre. Jak długo potrwa, nim dowie się o tym cała reszta? Bo w pewnym momencie ta wieść na pewno się rozejdzie...

– Będziesz musiała bardzo uważać, by nie zwrócić na siebie uwagi pani oraz obu panienek, Deirdre. I pamiętaj, że jeżeli cokolwiek złego się stanie przez ciebie, gorzko tego pożałujesz – rzekł pan Bragg dziwnie łagodnym tonem. – A teraz wstawaj i zabieraj się do pracy.

***

Pan Bragg nie musiał tego mówić – Deirdre sama wiedziała, że na tę dobroć będzie musiała ciężko zapracować, dlatego też przez następne dni robiła, co mogła, by sprostać nawet najbardziej wygórowanym oczekiwaniom wszystkich pań w domu. Ani razu nie skrzywiła się, kiedy któraś nazwała ją chociażby najprzykrzejszym z imion. Damy jednak zdawały się tego nie zauważać, co być może wyszło jej na dobre, bo dzięki temu nie stały się podejrzliwe.

Wreszcie we wtorkowe przedpołudnie, kiedy wszystkie damy wyruszyły na małą wycieczkę z jednym z adoratorów Breanne, pan Bragg przyszedł do Deirdre ze sporym pakunkiem w ramionach. Dziewczyna poczuła, jak serce bije jej mocniej.

– Pamiętaj, co ci mówiłem na temat lojalności, Deirdre – rzekł, nim wręczył pudło dziewczynie.

Jej pierwsza balowa suknia. Nigdy nie przypuszczała, że doczeka takiego dnia. Tymczasem puzderko było już w jej dłoniach i pan Bragg zażądał, by dziewczyna poszła się przebrać, coby mógł ocenić, czy sukienka pasowała. Bez jednego słowa, które nie byłoby podziękowaniem, Deirdre wyszła z pokoju, by przymierzyć suknię. Dłonie trzęsły jej się tak bardzo, kiedy dotykała delikatnej tkaniny, że trudno jej było zapiąć wszystkie guziki i zasznurować wszystkie tasiemki. Nie odważyła się też spojrzeć w lustro, nim wróciła do swojego dobroczyńcy.

Ku jej zdumieniu na twarzy pana Bragga pojawił się lekki uśmiech. Uśmiech, który można nawet było nazwać ojcowskim.

– Niekiedy życzyłbym sobie, żeby moje córki były jak ty, Deirdre – powiedział cicho, podchodząc do służki. – Niech cię obejrzę... obróć się parę razy, no, dalej. Nie bój się, przecież nic ci nie zrobię.

Tak jak jej kazał, obróciła się kilkukrotnie, niemalże z nabożnym szacunkiem, jakby bojąc się, że każdy gwałtowniejszy ruch mógłby zniszczyć materiał sukienki.

Suknia ta nie była niczym naprawdę wyszukanym, a jednak jej gatunek nie pozostawiał żadnych wątpliwości: pan Bragg nie oszczędzał podczas tego zakupu. Uszyta z czerwonego jedwabiu, ze srebrnymi aplikacjami, odkrywała ramiona, co sprawiało, że Deirdre czuła się dość niekomfortowo, a jednocześnie niezwykle dystyngowanie.

Co pomyśli o niej książę, kiedy ją zobaczy? Miała nadzieję, że nie uzna tego za zachętę – następne dwa bale zamierzała poświęcić na to, by zniechęcić mężczyznę do swojej osoby. Nie miała bowiem prawa do tego, by w jakikolwiek sposób zwracać na siebie jego uwagę.

Z drugiej jednak strony był kto inny, o kim nie miała prawa myśleć, a czyją uwagę naprawdę pragnęła na siebie zwrócić. Zarumieniła się lekko na myśl o Quinnellym, którego najprawdopodobniej spotka jeszcze tego samego wieczora...

– Nim pozwolę ci gdziekolwiek jechać, musisz zrobić wszystko, jak należy. I pamiętaj, że wyjść możesz dopiero po tym, jak pani oraz panienki opuszczą dom. I masz wrócić przed nimi, zrozumiano?

Mimo że mówił z mocą, raz jeszcze Deirdre wydało się, że jego głos był dziwnie łagodny, jak gdyby nie pasujący do sytuacji.

– Oczywiście, jaśnie panie... dziękuję – wydukała wreszcie, po czym wyszła po raz kolejny, aby na powrót przebrać się do swych zwykłych ubrań. Miała przecież wiele do zrobienia przed wieczorem, a czasu nie tak wiele.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro