Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wieczyńscy

Zapamiętywanie nazwisk wszystkich osób, które podeszły do niej tego wieczora, by się przedstawić i złożyć życzenia wszystkiego najlepszego, było wyjątkowo kłopotliwe. Deirdre wciąż jeszcze miała pewien problem z językiem; uważała, że był on o wiele trudniejszy od jakiegokolwiek innego, nawet francuskiego, którego uczyła się dwa razy w tygodniu od pewnego dżentelmena, który przez kilka lat mieszkał we Francji.

Większość gości było dla niej wyrozumiałych, kiedy zapomniała któregoś słowa lub też użyła nieodpowiedniej składni (książę, który stał wciąż obok niej, nie mógł powstrzymać uśmiechu, ilekroć usłyszał jakieś zabawniejsze przejęzyczenie, co nie uszło uważnym oczom zebranych), lecz znalazły się również takie osoby, które po odejściu na bok natychmiast zaczynały plotkować i drwić z przyszłej księżnej.

– A mógł naszą Agatkę wybrać! – mruczała pod nosem jedna ze starszych matron. – Wiecie, tę, co mieszka w Leśnym Zaciszu, córkę Domaniewskich. Wyższa i okrąglejsza, z całą pewnością nadałaby się na księżną lepiej niż to chuchro!

– To, że chuchro, to jeszcze nic – odrzekła jej dwudziestoparoletnia dama, która już od kilku lat starała się usidlić księcia. – Ale słyszeliście, jaki ma akcent? A głupia jak but. Teraz już wiem, dlaczego mówili, że książę Gerard jest niespełna rozumu.

– A tak mówili? – zdziwiła się inna kobieta, spoglądając ponad ramieniem na plotkujące panie. – A tak, tak... zdaje mi się, że obiło mi się o uszy... to wtedy, kiedy zamknął tu tę dziewkę na cztery spusty i zabronił jej wychodzić? Tak, wszyscy o tym mówili. – Pokiwała głową. – Może starał się ze zwykłej pomywaczki zrobić damę.

Słowa te nie umykały uwadze przechodzącym obok służącym, którzy oferowali zebranym gościom napoje oraz przekąski. Pozostawało tajemnicą to, że książę dał wyraźny rozkaz swojej służbie, by dowiedziała się, kto rozsiewa plotki na temat jego oraz jego młodej narzeczonej. Po tym balu miał zająć się karaniem tych, którzy na to zasługiwali.

Ale nie wszyscy plotkowali źle; niektórzy rzeczywiście byli zachwyceni przyszłą księżną ("Popatrzcie, jaką ma słodką buźkę! No, aniołek wręcz!", "Jeszcze nigdy książę nie był tak szczęśliwy... skoro udało jej się tego dokonać, zasługuje na to, by zostać księżną..."), a niektórzy starsi znajomi, wiedząc, jak wygląda przyjaźń z panem tego domu, nie mówili nic, tylko przypatrywali i przysłuchiwali się.

Niektórzy z kolei po prostu chodzili dokoła, bardziej zajmując się przystawkami i winami, niźli czymkolwiek innym. Przypatrywali się dziełom sztuki i dyskutowali o nich głośno, machając rękami, jakby w ten sposób chcieli uwypuklić swoją edukację.

– Ach, tak, tak, słyszałem o nim – odezwał się wąsaty jegomość, stojąc naprzeciw przepięknego aktu. – Mos... Mos... jak mu tam było? Mościcki? Mościewski?

– Mościński – odpowiedział jego rozmówca, młodzieniec o jasnych włosach i bystrych oczach. Miał przyjemny, delikatny głos i zabawny akcent, mimo iż mówił płynnie po polsku. – Specjalizuje się w kobiecych aktach, ale widziałem też parę jego pejzaży.

– Och, doprawdy? – Wąsacz uniósł brwi. – A gdzież to, jeśli mogę spytać? Bo z tego, co słyszałem, sponsoruje go książę Gerard... i to do niego właśnie należą wszystkie jego dzieła.

Blondyn uśmiechnął się tajemniczo i ruchem dłoni przywołał służącego. Gdy ten podszedł, wziął z tacy kieliszek porto. Upił nieco, po czym z wolna przeszedł do kolejnego obrazu. Wąsaty jegomość podążył jego śladem.

– Artyści rzadko kiedy bywają... uwiązani do jednego pana – odparł młodzieniec tonem znawcy, lecz w tym wszystkim nie brzmiał jak ktoś, kto się przechwalał. – Wiem coś na ten temat, bo... mogę powiedzieć, że sam jestem pewnego rodzaju artystą.

Wąsacz uniósł ze zdumienia brwi.

– Artystą? Och, maluje pan? – zapytał, zaintrygowany. – Bo... bo wie pan... może i nie jestem aż tak obrzydliwie bogaty, jak książę pan... ale mam... cóż, mógłbym powiedzieć, że potrzeba mi malarza, który zająłby się paroma moimi zleceniami.

Młodzieniec uśmiechnął się raz jeszcze, przywodząc na myśl dziecko, któremu obiecano zabawkę. A jednak nie odpowiedział bezpośrednio na pytanie.

– Pozwoli pan, że przemyślę propozycję – odrzekł z wolna. – Chociaż moje... moje metody tworzenia mogą się panu wydać niekonwencjonalne, panie Wieczyński.

– To doprawdy nie ma znaczenia – przerwał mu Wieczyński. – Zależy mi na dobrym wykonaniu zadania, zaś to, jak pan owo zadanie wykona, pozostaje już wyłącznie w pańskim interesie. Ja jestem tylko mecenasem, nie artystą. Nie znam się na nowoczesnych technikach; potrafię jednak wyczuć talent i odpowiednio go wypromować.

– Co więc oferuje pan w zamian za wykonaną pracę? – spytał blondyn, zatrzymując się, by spojrzeć na swego rozmówcę.

Wieczyński, tęgi, niski mężczyzna lat około czterdziestu pięciu, chusteczką przetarł twarz. Był on jednym z bardziej szanowanych ludzi w okolicy i prawdziwym znawcą sztuki, chociaż pamięć do nazwisk miał okropną; rzadko kiedy był w stanie zapamiętać miana twórców poszczególnych dzieł, nawet tych płócien, które wisiały w jego rezydencji.

– Jak się do pana zwracać? – zadał dość niezręczne pytanie.

– Adam Kindler, panie Wieczyński – odpowiedział młodzieniec, uśmiechając się lekko i chyląc głowę.

– A więc... panie... panie Kindler – kontynuował Wieczyński. – Potrzebne mi są trzy obrazy. Jednym z nich jest portret mojej żony. Typowy obraz, który mógłbym powiesić w galerii. Następnie... miniaturka mojej córki Adeli, która ma zostać wysłana do księcia raciborskiego Radomira. Wie pan, staramy się o jej zamęście.

– Rozumiem – odparł Kindler, spoglądając wymownie na obraz obok niego; najwyraźniej nic nie mogło obchodzić go mniej.

– Trzeci zaś w prezencie urodzinowym dla Adeli. Niewielkich rozmiarów pejzażyk, nic wymagającego, ale żeby był miły dla oka.

Blondyn na powrót przeniósł swoje błękitne oczy na Wieczyńskiego, po czym otoczył długimi, szczupłymi palcami kieliszek. Nic nie powiedział, lecz było w jego wzroku pytanie; pytanie, które starszy mężczyzna natychmiast rozszyfrował.

– O pieniądzach wolałbym nie mówić w miejscu takim jak to – rzekł. – Wie pan, ściany mają uszy. – To rzekłszy, spojrzał na przechodzącego właśnie obok lokaja. – Możemy się spotkać... bodaj jutro u mnie, w Różanym Wzgórzu. Omówimy wówczas wszystkie szczegóły. Ale mogę pana zapewnić, że żaden artysta, który dla mnie malował, nie wyszedł na tym źle. Mam pewne znajomości i nawet jeżeli nie dałbym stałej posady, jestem w stanie takową załatwić.

– Nie interesuje mnie stała posada, panie Wieczyński – uspokoił go zaraz Kindler. – Jestem wolnym strzelcem. Pracuję raz tu, raz ówdzie. Jest mi to na rękę. Chciałbym jednak... cóż... innego rodzaju zapłaty. Ale... o tym pomówimy jutro. O której mam przybyć?

Wieczyński raz jeszcze otarł koronkową chustką twarz.

– Strasznie tu gorąco, nie sądzi pan? – zadał niepotrzebne pytanie, za które został zgromiony wzrokiem owych błękitnych oczu. – Ach, tak, tak... niech pomyślę... no, dobrze. A więc o drugiej po południu jadamy obiad, jeżeli nie przeszkadza panu dość... rodzinna atmosfera... nikt nie jest na jutro zaproszony.

– Będę zachwycony – odrzekł młodzieniec, lecz ton jego głosu wcale nie świadczył o tym, by był zadowolony, mimo iż uśmiech widniał na jego twarzy. – Zatem... jutro punkt druga. Powinienem być na czas.

– A może byłby pan zainteresowany tańcem z moją córką? – zaproponował Wieczyński, oglądając się przez ramię. – Jest tu gdzieś ze swoją matką.

– Proszę wybaczyć, panie Wieczyński, ale nie tańczę – odparł Kindler i umknął, nim wąsacz zdążył odpowiedzieć "och, nonsens".

Jednak Kindler był jednym z bardzo niewielu, którzy odmówili sobie przyjemności tańczenia; przy tak wyśmienitej muzyce tańczyło się doskonale i nawet ci, którzy zazwyczaj unikali tego typu rozrywek, dzisiaj sobie nań pozwolili. I to niezależnie od wieku: wśród tańczących można było spostrzec i ową leciwą matronę, i jej młodą rozmówczynię.

Kiedy książę zakończył wszelkie rozmowy, które musiał przeprowadzić, podszedł do Deirdre, która akurat rozmawiała z córką pewnego szlachcica mieszkającego nieopodal, i uśmiechnął się do niej. Deirdre przeprosiła rozmówczynię i odwróciła się w jego stronę.

– Mam nadzieję, że ani tobie, moja droga, ani twej czarującej towarzyszce nie przeszkodzi, jeżeli zaproszę cię teraz do tańca – rzekł.

Deirdre na moment odwróciła się ku swojej rozmówczyni, lecz ta roześmiała się.

– Nie sądzę, wasza miłość, bym miała moc powstrzymania pana od tańca z narzeczoną – odrzekła dama, po czym spojrzała na Deirdre. – Pani, mam nadzieję, że będzie mi dane jeszcze się z panią spotkać tego wieczora.

Następnie książę ujął dłoń swojej narzeczonej i poprowadził ją w korowodzie par.

– Ta dama ma wielki urok – powiedział podczas tańca. – Ale nie tylko to. Uznaje się ją za jedną z najrozsądniejszych panien w całej okolicy. Jest jedną z moich drogich przyjaciółek i bardzo się cieszę, że miałaś okazję spędzić z nią trochę czasu.

– Nigdy nie myślałeś o tym, by to ją pojąć za żonę? – zapytała Deirdre, nim zdołała ugryźć się w język.

Przez chwilę myślała, że usłyszy wybuch gniewu Gerarda, lecz ku jej zdumieniu, mężczyzna jedynie roześmiał się.

– Adelę? Bardzo się lubimy, lecz nie sądzę, żeby nasza sympatia kiedykolwiek miała przerodzić się w coś głębszego. Nie; z tego, co mi wiadomo, przyobiecana jest księciu raciborskiemu – wyjaśnił książę. – O to przynajmniej starają się jej rodzice.

Deirdre spojrzała przez ramię. Adela znikła gdzieś w tłumie i stąd nie można było jej wypatrzyć; była też szansa, że znalazła sobie towarzysza do tańca.

Adela z Wieczyńskich była dość urodziwą, około dwudziestoletnią kobietą o jasnobrązowych włosach i zielonoszarych oczach. Chociaż nie należała do wysokich, była może o centymetr wyższa od Deirdre, a figurą bardzo ją przypominała. Odebrała kosztowne wykształcenie, lecz nie była jedną z tych osób, które specjalnie się tym przechwalały. Można było to jednak wyczuć podczas rozmowy z nią; a rozmowę taką prowadziło się zaskakująco dobrze.

Rzeczywiście, tak jak Gerard wspomniał, była uznawana za jedną z najrozsądniejszych dam w całej okolicy. Poza tym miała wiele zalet umysłu. Oczytana i elokwentna, nie musiała udawać przesadnie skromnej, by ukryć swoje niedoskonałości. Była skromna dokładnie tyle, ile młoda kobieta z dobrego domu być powinna. Miała wspaniałe poczucie humoru, lecz wiedziała również, kiedy należy być poważną.

Nic więc dziwnego, że jej rodzice pragnęli, by dziewczyna dobrze wyszła za mąż. Z początku w istocie starali się zeswatać ją z księciem inwałdzkim, lecz po pewnym czasie zrozumieli, iż nie miałoby to większego sensu. I to nie tylko dlatego, że obawiali się, iż książę był zbyt porywczy i mógłby skrzywdzić ich córkę. Wkrótce bowiem odkryli, że młodzi tak naprawdę darzą się sympatią, lecz żadne z nich nie przejawiało żadnej chęci do zawarcia związku małżeńskiego. Często przesiadywali razem i omawiali sprawy polityczne lub ekonomiczne; czasami też rozmawiali o muzyce i literaturze. I chociaż był to sygnał, iż związek taki przyniósłby wiele korzyści dla obu stron, państwo Wieczyńscy obawiali się, że gdyby próbować naciskać, nie tylko niczego by nie osiągnęli, ale nawet mogliby zniszczyć tę przyjaźń.

Prawdą było też to, że przyjaźń Adeli z Gerardem przynosiła im sporo profitów. I nie chodziło tu o korzyści majątkowe, bo przecież nie musieli martwić się o pieniądze. Ich grono towarzyskie znacząco się poszerzyło, dostarczając im wielu istotnych kontaktów. Co więcej, Gerard słynął z tego, że dbał o swoich przyjaciół. Zatem jeżeli ktokolwiek usiłowałby skrzywdzić Adelę lub jej rodzinę, z całą pewnością zadbałby o to, by osoba ta słono za to zapłaciła.

Adela znana była również z tego, iż przepięknie malowała. Mając ojca, który znał się na sztuce, wkrótce stała się znaną w tym regionie malarką, chociaż wiele dam twierdziło, iż to nie przystoi szlachciance. Ona jednak nie zwracała na to większej uwagi, bo jej dzieła zyskiwały coraz to większe uznanie – i coraz to większą wartość.

Nic więc dziwnego, że wkrótce damą zainteresował się książę raciborski Radomir, który również, podobnie jak Gerard, poszukiwał żony. Radomir był młodszy nieco od księcia inwałdzkiego i dopiero niedawno zyskał ów tytuł, po nieszczęsnym zgonie swojego ojca, który został omyłkowo postrzelony podczas polowania i po kilkunastu godzinach agonii skonał w męczarniach. Po odbyciu tradycyjnej żałoby Radomir zaczął rozglądać się za przyszłą księżną, bo poddani czuli się niepewnie, kiedy ciągłość rodu nie była zapewniona.

Był to nowocześnie myślący książę, wobec czego fakt, iż kandydatka na jego żonę była znaną malarką, wcale mu nie przeszkadzał. Co więcej, intrygowało go to. Poprosił zatem o miniaturkę z portretem dziewczyny, by mógł się przekonać, że panna jest w istocie tak piękna, jak ją opisują, i że poza licznymi talentami odznacza się szlachetną urodą, godną księżnej.

Tymczasem Adela, skończywszy rozmowę ze swoją nową znajomą, odeszła na bok, by czegoś się napić. Nie udało jej się do tej pory spotkać żadnej starej przyjaciółki, wobec czego zamierzała stanąć przy parkiecie i przypatrywać się tańczącym parom. Ku jej zdumieniu podszedł do niej młodzieniec, którego do tej pory nigdzie nie widziała.

– Panna Wieczyńska, jak mniemam – odezwał się nieznajomy z czarującym uśmiechem. Adela odwzajemniła go, lecz jednocześnie spojrzała na mężczyznę badawczo. – Adam Kindler, do pani usług. Jestem znajomym pani ojca.

– Mój ojciec ma wielu znajomych, proszę zatem wybaczyć to, iż pańskie imię naprawdę niewiele mi mówi – odparła swobodnie Adela, zupełnie niezmieszana zachowaniem mężczyzny naprzeciw niej.

Mówił z dziwnym akcentem, jak zauważyła, mimo iż jego polszczyzna była doskonała. Zapewne sporo podróżował.

– Poznaliśmy się dzisiaj, by być szczerym – wyznał Kindler. – Jeszcze nie jest to w stu procentach uzgodnione, lecz mam zająć się tworzeniem miniaturki z pani podobizną... tej, która ma zostać wysłana do księcia raciborskiego.

Kącik jej ust uniósł się nieznacznie. A więc był to kolejny artysta. Jej ojciec sprowadzał wielu takich, zazwyczaj dość młodych i niedoświadczonych, by pomóc im wybić się na wyżyny. Twierdziła, iż jej ojciec jest zbyt dobry i wyrozumiały dla owych malarzy, bowiem części z nich w ogóle nie zależało na tworzeniu.

– Proszę sobie nie robić nadziei, iż zostanę kimkolwiek więcej, niż jedynie pańską modelką, panie Kindler – rzekła dość chłodno, pomimo uśmiechu na ustach.

– Jakżebym śmiał! – Zaskoczenie czy też oburzenie Kindlera brzmiało dość przekonująco, jednak dziewczyna nie była do końca pewna, czy było prawdziwe.

– Proszę wybaczyć tę śmiałość – podjęła po chwili – lecz mój ojciec ma zwyczaj pomagania artystom takim jak pan... wielu z nich sądziło, iż fakt, że mnie malują, daje im pewne... przywileje czy też prawa, związane z moją osobą. Odebranie im tych przekonań zazwyczaj kończyło się dla nich dość... boleśnie i nie chciałabym, by i pan musiał odebrać tę okrutną lekcję z rąk mojego ojca, by się o tym przekonać.

Kindler skłonił się lekko, kładąc prawą dłoń na piersi.

– Daję pani moje słowo, że nie tknąłbym pani palcem, gdyby dała mi pani prawo uwiecznienia swojej urody.

Adela uniosła lekko brew. Spotkała już wielu takich. Adam Kindler był czarujący, lecz brakowało mu swobody. Naturalności. Dlatego tak bardzo lubiła Gerarda – może i nie był tak czarujący, lecz nie próbował udawać kogoś, kim nie był.

– Zgaduję, że ojciec umówił się z panem na spotkanie? – odezwała się po chwili milczenia, spoglądając ku parkietowi. Jej wzrok spoczął na Gerardzie oraz Deirdre, którzy wyglądali na zachwyconych zabawą; już dawno nie widziała swego przyjaciela tak szczęśliwego. – Zazwyczaj tak robi.

– Zgadza się – odparł Kindler. – Zostałem zaproszony na jutro na obiad, by omówić wszystkie szczegóły związane z tym zleceniem.

– Zatem lepiej będzie, jeżeli to mój ojciec przedstawi pana mojej matce – uznała Adela.

– Tak, słyszałem, iż jest tu gdzieś z panią.

– Rozmawia ze swoimi przyjaciółkami i wolałabym jej nie przeszkadzać – odpowiedziała dziewczyna, nie spoglądając na Kindlera.

– Czy więc będzie nietaktem, jeżeli poproszę panią do tańca, nie uzyskawszy zgody pani matki? – zapytał mężczyzna, kłaniając się lekko.

Adela roześmiała się. Już dawno nie spotkała osoby, która tak by jej nadskakiwała. Być może dlatego, że rzadko kiedy spotykała kogoś nowego. Towarzystwo tu było dość zamknięte, a ostatnimi czasy nikt tu nie przybył. Kindler był urozmaiceniem, chociaż dość rozczarowującym. Był jak każdy inny młodzieniec w jego wieku, chociaż naprawdę cieszyła się, iż przy tym wszystkim nie próbował jeszcze epatować swoją wiedzą.

– Podejrzewam, że tak będzie, ale matka zawsze się zgadza – zapewniła go. – Uznaje, że jeżeli ja się zgodziłam, mój partner będzie mnie godzien.

Kindler uśmiechnął się nieznacznie, po czym wyciągnął dłoń ku swojej nowej partnerce, a następnie poprowadził ją ku parkietowi, gdzie zgromadziła się już znakomita większość przybyłych gości.

Po następnym tańcu Gerard i Deirdre wrócili na bok, ażeby czegoś się napić. Książę uznał, że jeszcze nigdy jego narzeczona nie wyglądała tak pięknie, jak w tym momencie, zarumieniona od tańca. Co prawda widział ją już w tym stanie, lecz od czasu, gdy tańczył z nią po raz ostatni, minęło już parę miesięcy i dziewczyna zdążyła się zmienić nie do poznania.

– Jeżeli chcesz, zaproszę Adelę na podwieczorek jutro – zaproponował w pewnym momencie. – Będziecie mieć szansę lepiej się poznać, a naprawdę zależałoby mi na waszej przyjaźni. Być może wyjedzie za pewien czas, lecz podobna przyjaźń z całą pewnością będzie pożądana.

– Jeżeli tego sobie życzysz... nie wiem jednak, czy nie jest zbyt późno, by prosić ją na jutro – odpowiedziała Deirdre.

– Rzadko kiedy wychodzi w porze podwieczorka – zapewnił ją Gerard. – I rzadko kiedy prosi kogokolwiek na podwieczorek. Zazwyczaj przychodzi tutaj, jeżeli już coś ją do tego podkusi, więc sądzę, że jest to całkiem bezpieczne. Poczekajmy tylko, aż skończy tańczyć, bo przysięgam, że widziałem ją na parkiecie.

Udało im się spotkać z Adelą po półgodzinie. Pomimo pewności Gerarda, iż przyjmie zaproszenie, dziewczyna ze smutkiem odmówiła.

– Ojciec zaprosił pewnego artystę na obiad i jestem przekonana, że zostanie aż do podwieczorku. Nieuprzejmie byłoby opuszczać towarzystwo – wyjaśniła, a książę musiał przyznać jej rację. – Zwłaszcza, że mężczyzna ten ma wykonać miniaturkę dla księcia Radomira, a zależy mi na tym, by wykonał ją... porządnie.

Gerard wydał z siebie odgłos pośredni między śmiechem a parsknięciem.

– Sądzisz, że jestem małostkowa? – zapytała, unosząc lekko brwi. Jako jedna z nielicznych zwracała się do księcia tak bezpośrednio. – Możesz tak myśleć, ja po prostu zdaję sobie sprawę, ile złego może wyrządzić boczący się malarz.

Książę nie mógł powstrzymać uśmiechu. Zaraz też wyjaśnił Deirdre, która nie zrozumiała aluzji, iż swego czasu sporządził portret Adeli. Zdarzyło się to niedługo po ich kłótni, wobec czego z przepięknej kobiety na płótnie uczynił nieziemską szkaradę. W odwecie Adela namalowała portret Gerarda, lecz nie zmieniła w nim nic, twierdząc, że brzydszy już być nie może.

Deirdre czuła dziwną zazdrość, widząc tych dwoje razem i słysząc ich rozmowy. Zachowywali się tak swobodnie, że natychmiast zwątpiła, by ona sama kiedykolwiek mogła czuć się z Gerardem tak komfortowo, lecz nie pozwoliła sobie na żaden komentarz.

Wreszcie kiedy blisko było świtu, bal dobiegł końca. Gerard przeprosił Deirdre i odszedł, by pożegnać gości, ona zaś żegnała nowych znajomych. To właśnie wówczas zdarzyło się coś, do czego nigdy nie powinno było dojść.

– Wyglądasz dziś tak pięknie, pani, że mógłbym panią wziąć za anioła.

Deirdre poczuła ucisk w gardle i obróciła głowę. Wzrok miała tak przerażony, a twarz tak bladą, że można by przypuszczać, że zobaczyła ducha.

– Quinnelly! – wyszeptała, patrząc w owe znajome, błękitne oczy.

– Znowu masz na sobie to szkaradzieństwo... zasługujesz na więcej niż podarki od bestii, moja droga – powiedział, ujmując ją za rękę.

Dziewczyna była tak zlękniona, że nie była w stanie się poruszyć. Tymczasem Quinnelly łagodnym ruchem zdjął pierścionek w kształcie róży z jej palca, po czym uniósł lekko jej dłoń i złożył na jej wierzchu pocałunek, oddając jej klejnot.

– Obsypię cię wszelkimi skarbami, najsłodsza – obiecał szeptem – już niedługo.

Wyrzekłszy to, zmieszał się z tłumem i opuścił salę, a Deirdre, czując, jak serce łomocze jej w piersi, oparła się o ścianę, modląc się o to, by nie zemdleć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro