Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Powrót

Wszystko to stało się jak gdyby w zwolnionym tempie. Deirdre nie była w stanie złapać Gerarda, nim jego głowa uderzyła o posadzkę. Po pokoju rozszedł się głuchy, nieprzyjemny dźwięk, a serce w piersi dziewczyny zamarło.

Nie miała pojęcia, co ma teraz zrobić; ledwo mogła się poruszać, mając ręce i nogi związane, a i bez tego czuła się bezradna. Wówczas jej wzrok padł na leżący opodal rapier, wciąż jeszcze pokryty krwią Quinnelly'ego oraz Gotfryda. Starając się zwalczyć w sobie pewnego rodzaju lęk przemieszany z obrzydzeniem, Deirdre podpełzła do niego, widząc w tym swoją jedyną szansę. Nabrała powietrza w płuca i tak ostrożnie, jak tylko potrafiła, przecięła więzy krępujące jej dłonie. Kiedy już uwolniła swoje ręce, chwyciła rapier i pozbyła się również sznurów na swoich kostkach. Broń upuściła, gdy tylko opadły więzy.

Uwolniwszy się, spojrzała na Gerarda, wciąż leżącego nieruchomo na podłodze. Przyklękła u jego boku i ostrożnie odwróciła na plecy. Wyglądał na bladego i zmęczonego, a jego twarz była naznaczona bólem.

Deirdre nie miała pojęcia o tym, że książę już wcześniej nadwerężył nogę, lecz i tak nie dziwiła się wyrazowi jego twarzy – po walce z dwoma silnymi i sprawnymi przeciwnikami był w opłakanym stanie: jego ubrania były w strzępach i poplamione krwią (Deirdre starała się nie myśleć, ile z niej było jego własną). Nie myśląc wiele, dziewczyna podwinęła sukienkę i spróbowała potargać halkę, którą miała na sobie, jako że była to najprawdopodobniej najczystsza i najsuchsza część jej odzienia. Nie udało się to jednak tak łatwo, jak początkowo sądziła. Gdyby była to koszulina, którą zwykła nosić, gdy jeszcze była pokojówką u Braggów, zapewne tkanina puściłaby przy pierwszym mocniejszym szarpnięciu. To jednak był dobrej jakości materiał, mocny i niedający się tak łatwo przedrzeć.

Musiała włożyć w to dużo siły – tym razem nie mogła bowiem użyć rapiera, jako że ten miał ostrze pokryte krwią, a dziewczyna wiedziała dobrze, że mogłoby dojść do zakażenia, gdyby ubrudzony nią materiał przytknęła do rany Gerarda.

Wreszcie jednak tkanina puściła i Deirdre udało się z halki przygotować kilka prowizorycznych opatrunków. Nie znała się dość dobrze na opatrywaniu ran, jako że nigdy nie musiała się tym zajmować, jednak wiedziała, że jeżeli nie zatamuje upływu krwi, Gerard może umrzeć – a w tym momencie zależało jej na nim bardziej niż kiedykolwiek.

Dłonie jej drżały, kiedy obwiązywała co gorsze zranienia na jego ciele, modląc się, by mężczyzna odzyskał przytomność, gdyż jej starania na niewiele by się zdały, gdyby on się nie obudził. Nie była przecież wystarczająco silna, by zanieść go z powrotem do zamku; ba, nie umiałaby go nawet wynieść poza las. Tymczasem on potrzebował pomocy medyka, prawdopodobnie lekarstw i spokoju, a tu z całą pewnością nie mógłby wypoczywać.

– Obudź się, obudź... – szeptała, patrząc na jego wykrzywioną bólem twarz. Jej dłoń delikatnie klepała go po policzku.

Wreszcie książę uniósł ciężkie powieki, a Deirdre uśmiechnęła się blado, czując zalewającą ją falę ulgi. Żył. Ba, miał nawet na tyle siły, by unieść dłoń i położyć ją na jej palcach, które teraz dotykały jego twarzy.

– Na skraju lasu... – powiedział z trudem – jest... zostawiłem konia... Jedź do zamku... powiedz Jakubowi...

Ale Deirdre pokręciła głową, przerywając mu.

– Nie. Musisz zebrać w sobie tyle siły, by iść tam razem ze mną, pomogę ci wsiąść na konia i we dwójkę wrócimy do zamku – odpowiedziała łagodnie, lecz z pełną stanowczością. – Nie mam zamiaru cię tutaj zostawiać ani na moment.

Powieki Gerarda znowu na dłuższą chwilę opadły, a na jego ustach pojawiło się coś na kształt słabego uśmiechu.

– Jeżeli umrę... będzie to słuszna kara za moje grzechy – wymamrotał. – Za to, co ci zrobiłem... za to, co zrobiłem bratu...

– Gerardzie, błagam – wyszeptała Deirdre. – Nie mów nic więcej, niepotrzebnie nadwerężasz siły. Nie umrzesz. Nie pozwolę ci umrzeć, rozumiesz? – Nawet nie wiedziała, kiedy w jej oczach zebrały się łzy. – Zabiorę cię do domu... będę cię pielęgnować, póki nie odzyskasz sił. Tylko... tylko musisz mi teraz pomóc.

Schyliła się i przerzuciła rękę Gerarda przez swoje ramiona, swoją zaś dłoń podłożyła pod jego łopatki, po czym podniosła się, dźwigając jego niemalże bezwładne ciało. Mężczyzna był słaby, lecz pomagał jej, jak tylko potrafił. Powłócząc nogami ruszył wraz z nią do sąsiedniego pokoju, gdzie leżały dwa ciała. Deirdre nie odważyła się nawet spojrzeć na twarz Quinnelly'ego, wiedząc, że ów widok trudno byłoby jej znieść.

Droga z chatki na skraj lasu była długa i męcząca. Gerard potykał się o wystające korzenie drzew, buciki Deirdre ślizgały się na mokrej ściółce. Oboje byli wyczerpani, lecz w ich sercach jeszcze nigdy nie było tyle determinacji.

– Jeszcze tylko trochę – szeptała Deirdre, czując, jak Gerard słabnie i desperacko chwyta materiału jej sukni, by nie upaść. – Zaraz będziemy na miejscu.

A jednak owo "zaraz" nie nastąpiło tak prędko. Mężczyzna zsiniałymi wargami ledwie był w stanie mamrotać polecenia, w którą stronę się udać; miał jedynie nadzieję, że dobrze zapamiętał drogę, którą udał się do kryjówki Quinnelly'ego i Gotfryda.

Wreszcie jednak zobaczyli światło – jasność pochmurnego poranka, która panowała poza leśną gęstwiną. Do jednego z drzew uwiązany był koń, parskający i wierzgający nerwowo, nie rozumiejąc, dlaczego jego pan go pozostawił.

Gerard uśmiechnął się znowu, zamykając oczy. Kiedy kładł słabą dłoń na boku swego wierzchowca, jego oddech był ciężki, jak gdyby przebiegł wiele kilometrów.

– Ćśś... – wyszeptał, po czym niezdarnie spróbował włożyć stopę w strzemię, jednak bezskutecznie. Stracił równowagę, niemal przewracając się na ziemię. W ostatnim momencie Deirdre udało się go podtrzymać.

– Ostrożnie – powiedziała cicho, czując, jak serce wali jej w piersi.

Pomogła Gerardowi wsunąć nogę w strzemię, a potem oboje musieli użyć całej reszty swoich sił, by wsadzić go na konia. Z ledwością utrzymywał się na jego grzbiecie, więc Deirdre musiała działać szybko. Odwiązała wierzchowca, a następnie wskoczyła na siodło za Gerardem (co nie udało jej się za pierwszym razem); i – tak jak on parę dni temu – zabezpieczyła go z prawej i lewej strony ramionami, trzymając wodze; z tyłu zaś jej ciało ochraniało go od upadku.

Bała się. Grunt był grząski i niepewny, a ona wyczerpana; wciąż kręciło jej się w głowie po dwóch mocnych ciosach, które otrzymała od Gotfryda w potylicę, a ona nie była dobrym jeźdźcem. A jednak nie miała teraz wyboru – na piechotę nigdy nie dotarliby z powrotem do zamku. To był jedyny sposób, by uratować Gerarda.

Gdy jechali, kilkakrotnie miała wrażenie, że Gerard mimo jej ostrożności i tak zsunie się z siodła na ziemię, a jednak tak się nie stało. Koń chyba wyczuwał jej niepewność, bo był dość niespokojny, mimo to krok miał równy i niezbyt szybki.

– O Boże! O Boże, panienko! Jaśnie panie! – usłyszała nagle kobiecy krzyk.

W ich kierunku biegła Anna, zupełnie blada z przerażenia. Deirdre wystraszyła się, że koń ją stratuje, jeżeli nie będzie ostrożna.

– Anno, biegnij po medyka! – odpowiedziała zaraz Deirdre. – Powiedz mu, że to pilne... sprawa życia i śmierci!

Anna nie próbowała nawet dyskutować. Obrzuciła oboje jeszcze jednym wystraszonym spojrzeniem, po czym pobiegła w stronę stajni, gdzie książę trzymał dla służby parę kuców, których mogli używać w wyjątkowych sytuacjach – ta zaś sytuacja wydawała się dość wyjątkowa, zważywszy na to, iż liczyła się każda sekunda. Pokojówka nie mogła sobie pozwolić na długi spacer do wioski.

W pewnym momencie Deirdre zaczęła żałować, że odesłała Annę, nim ktokolwiek pomógł Gerardowi i jej zejść z konia, lecz pomoc pojawiła się bardzo prędko: ledwie pokojówka znikła w stajni, z zamku wyszli Jakub oraz Gerwazy.

– Gerwazy – odezwał się słabo Gerard. – Na... na północ stąd jest las... w samym środku znajduje się niewielka... drewniana chatka. Zabezpiecz teren... i spal tę chatkę.

Gerwazy pobladł.

– Spalić, jaśnie panie? W lesie? – zapytał, przerażony na samą myśl o tym.

– Dlatego mówię, żebyś zabezpieczył teren – warknął Gerard, po czym znowu skrzywił się z bólu. – Wykonać rozkaz.

Tym razem kamerdyner nie ośmielił się powiedzieć ani słowa; skłonił się jedynie, po czym również ruszył w stronę stajni, po drodze prosząc parobka, by zwołał paru mężczyzn z domu, żeby pojechali wraz z nim.

W tym samym czasie Jakub pomógł obojgu zejść z konia, którego jeden z chłopców natychmiast odprowadził do stajni.

– Jakubie, pomóż panu dotrzeć do jego sypialni – poprosiła Deirdre. – Niedługo powinien zjawić się medyk.

– Cholera, Deirdre – skrzywił się Gerard. – Ja jestem już opatrzony, ale nikt nie sprawdził, w jakim ty jesteś stanie.

Dziewczyna zmarszczyła brwi.

– Ze mną wszystko w porządku, ty ledwie trzymasz się na nogach – odpowiedziała stanowczo, czym zaskoczyła tak siebie, jak i Gerarda; ten ostatni jednak chyba się uśmiechnął. – Zrób to, o co cię prosiłam, Jakubie.

Lokaj skłonił głowę, po czym zaczął prowadzić księcia do zamku. Deirdre zamknęła oczy, próbując się uspokoić, lecz nie było to takie proste.

Niedaleko stąd, w chatce w sercu lasu, leżały ciała brata Gerarda oraz Quinnelly'ego. Tego samego Quinnelly'ego, którego swego czasu obdarzyła płochym, dziewczęcym uczuciem. Tego samego, który zamierzał wykorzystać jej naiwność, by się wzbogacić. Zabił go Gerard, lecz ona czuła się winna tej śmierci. Nie była jednak pewna, co właściwie powinna czuć.

Przede wszystkim nic z tego by się nie wydarzyło, gdyby nie jej głupi romans z nieodpowiednim mężczyzną – i gdyby nie fakt, że przez wiele miesięcy ukrywała tę zażyłość przed Gerardem. Nawet wówczas, kiedy postanowiła już zerwać znajomość z Quinnellym. Gdyby nie to, ona nie zostałaby porwana, a Quinnelly nadal by żył...

Ale czy to, iż nadal by żył, nie oznaczałoby piekła dla wielu dziewcząt? Wiedziała, że nie była jedyną, którą potraktowano w ten sposób. Usłyszała przecież w chatce, że dla zarobku wraz z Gotfrydem zbierał zamówienia, by następnie sprzedać w charakterze niewolnic wiele kobiet. Już nie wspominając o tym, co stało się z Klarą...

– Panienko? – usłyszała cichy głos. Kiedy otwarła oczy, okazało się, że to Józef do niej przykuśtykał i teraz patrzał na nią z troską. – Czy wszystko w porządku?

Deirdre zmusiła się do uśmiechu, po czym kiwnęła głową, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że kłamała. Nie chciała jednak dzielić się z nikim swoimi myślami. Być może kiedy te już okrzepną w jej głowie, będzie mogła porozmawiać na ten temat z Anną albo Gerardem, jeżeli i oni będą chcieli o tym mówić. Na razie jednak wiedziała, że sprawa ta była zbyt świeża; nie chciała posypywać otwartych ran solą.

– Nie pomogę panience, bom słaby... ale zaraz któraś z pokojówek przyjdzie i zabierze panienkę do komnat – obiecał Józef, po czym skinął na podchodzącą właśnie Marię, podkuchenną, która również – zainteresowana poruszeniem przed zamkiem – wybiegła z budynku, by zobaczyć, co się dzieje.

Dziewczyna ujęła Deirdre za ramię. Rzadko widywała się z panienką, ponieważ ta nie zachodziła do kuchni, zaś Maria właściwie nigdy tego miejsca nie opuszczała, chyba tylko na sen. Jednak doskonale wiedziała, kim panienka jest, dlatego też była w głębokim szoku, widząc ją w tym stanie. Nie miała bowiem pojęcia, tak samo zresztą jak cała reszta służby, co się wydarzyło, gdy znikła, a wraz z nią książę.

Ponieważ nie znała się na pracy pokojówki, Maria jedynie posadziła Deirdre na krześle w pokoju we wschodnim skrzydle, po czym obiecała przynieść ziołowej herbaty "na nerwy" i oddaliła się tak szybko, jak tylko potrafiła. Wkrótce jednak do drzwi zapukała inna służąca, o wiele starsza i bardzo pomarszczona, o dobrym, czułym wzroku.

– Ponieważ Anna pojechała, pozwoli panienka, że się nią zajmę – odezwała się kobieta, podchodząc do Deirdre.

– Dziękuję... – odpowiedziała panienka, lecz nie potrafiła sobie przypomnieć imienia służącej.

– Aniela, panienko – przedstawiła się pokojówka, widząc, że dziewczyna tego oczekuje. Następnie delikatnymi ruchami zaczęła zdejmować wciąż jeszcze mokre odzienie wierzchnie. – Wpierw pozbędę się tych mokrych ubrań, coby się panienka nie zaziębiła, a następnie przygotuję kąpiel, dobrze?

Deirdre kiwnęła głową. Nie potrafiła się skupić na tym, co się działo dokoła niej – nie potrafiła się skupić na tym, co działo się z nią. Jej myśli uciekały to do chatki, z której dopiero co wydostał ją Gerard, to do samego Gerarda. Miała nadzieję, że udało jej się zatamować upływ krwi z jego ciała do tego stopnia, że mężczyzna wkrótce wydobrzeje...

Nawet nie spostrzegła, kiedy Aniela odłożyła jej wierzchnią suknię, mówiąc coś, co brzmiało jak "w samej tylko sukienczynie na taki chłód wychodzić!", a zamiast niej wciągnęła peniuarek, żeby dziewczyna nie zmarzła, czekając na kąpiel. Następnie pokojówka ruszyła do pokoju łaziennego, a Deirdre pozostała sama.

Dopiero teraz zauważyła, że drży; rzeczywiście, głupotą było wybieganie w taki ziąb bez żadnego wierzchniego okrycia; a już na pewno przy deszczu. Jednak kiedy wybiegała z zamku, nie myślała o takich rzeczach – prawdę mówiąc, nie myślała wówczas, że w ogóle kiedykolwiek tutaj powróci, na pewno nie po słowach, którymi pożegnał ją książę.

I być może powinna czuć się tu jak w klatce, lecz teraz już nie mogła. Po tym, co przeżyła, po raz pierwszy mogła z zupełnie czystym sercem ten zamek nazwać swoim domem. Wreszcie czuła się bezpiecznie, chociaż nie spokojnie.

– Kiedy przybędzie medyk – rzekła Aniela, kiedy wróciła z umywalni – poproszę go, żeby i panienkę zobaczył. Wygląda panienka bardzo blado...

– Nic mi nie jest, Anielo, dziękuję – odparła szybko Deirdre, lecz doskonale wiedziała, że znowu kłamie; teraz jednak najważniejsze było to, by medyk zajął się ranami Gerarda. To przez nią był w takim stanie.

Rozległo się pukanie do drzwi i wkrótce weszła Maria, niosąc filiżankę z aromatyczną ziołową herbatą. Nieco przerażona, położyła ją na stole, dygnęła, po czym szybkim krokiem wyszła, a Deirdre odprowadziła ją wzrokiem.

– Woli panienka wpierw wypić herbatę, czy wziąć kąpiel? – zapytała Aniela. – A może powinnam pomóc panience wejść do wanny, a następnie przynieść filiżankę, by mogła panienka ją wypić podczas kąpieli?

– Wypiję później – odrzekła beznamiętnie Deirdre, pozwalając się prowadzić do łazienki tak, jak gdyby była lalką, nie prawdziwym człowiekiem.

Czy medyk już przyjechał? Co się teraz działo z Gerardem? I kiedy będzie się mogła z nim zobaczyć? A może on w ogóle nie chciał się z nią widzieć po tym, co zrobiła? Gdyby nie jej zachowanie, on nie byłby zmuszony zabijać dwóch ludzi, w tym własnego brata... Gdyby nie jej zachowanie, jego stan nie byłby tak poważny...

Czuła, że Aniela ją myje, lecz owe bodźce jak gdyby w ogóle nie docierały do jej mózgu; nie wiedziała, jak długo siedziała w ciepłej wodzie, nie była nawet pewna, kiedy z niej wyszła i wciągnięto na nią czystą, ciepłą nocną koszulę oraz peniuar. Następnie posadzono ją przy stoliku, gdzie mogła wypić herbatę, lecz dłonie tak jej się trzęsły, że wydawało się to czynnością tak trudną, że niemalże niemożliwą.

Wreszcie do pokoju wszedł medyk, starszy jegomość z krótką, białą brodą i okularami. Słyszała, że coś do niej mówi, ale odpowiadała lakonicznie. Wreszcie zbadał pacjentkę i orzekł, że jest to przeziębienie, potłuczenie oraz ciężki szok, więc należy przypilnować, by panienka pozostała w łóżku przynajmniej przez kilka następnych dni.

– Nie mogę leżeć – powiedziała nagle Deirdre, a w jej głosie znowu zabrzmiał ogień. – Muszę zobaczyć się z Gerardem... co z nim jest?

Medyk przystanął wpół drogi do drzwi, po czym uśmiechnął się lekko.

– Wyliże się. Już z gorszych opresji go wyciągałem, chociaż daj Boże, żeby nie stracił nogi. Mówiłem mu, żeby jej nie przemęczał, a teraz ta rana... – Skrzywił się lekko. – Ale proszę się nie martwić, panienko. Wszystko będzie dobrze.

Zapowiedziawszy się na następny dzień, mężczyzna wyszedł, a Deirdre zmuszono, by pozostała w łóżku, chociaż oznaczało to, że Anna oraz Aniela bez rozkazu księcia (przez co czuły się okropnie winne) musiały zamknąć drzwi do komnaty na klucz.

Tej nocy Deirdre nie spała spokojnie. A jednak sen przyniósł pewną poprawę, bo gdy obudziła się późnym porankiem następnego dnia, nie była już taka blada, chociaż wyglądało na to, że nadal ma gorączkę. Nie była też tak skłonna do histerii jak poprzedniego wieczora, a słowa, które do niej wypowiadano, wreszcie zaczęły do niej docierać.

Około południa Annie udało się ją przekonać do zjedzenia śniadania, zaś w porze podwieczorku gorączka opuściła Deirdre i pozwolono jej wyjść z łóżka, co oczywiście nie zachwyciło medyka, który znowu się pojawił. Miał jednak dobre wieści, bowiem zauważył poprawę w stanie pacjentki – stwierdził jednak, że nie można dopuścić do nadmiaru wrażeń, żeby gorączka nie powróciła. Zalecił podanie jej ciepłej zupy oraz jak najwięcej snu (Deirdre odetchnęła z ulgą, kiedy wspomniał, że upuszczanie krwi nie jest konieczne).

Nadal jednak niewiele powiedział na temat stanu Gerarda, dlatego późnym wieczorem, kiedy Aniela poszła już spać, pozostawiając panienkę z samą tylko Anną, Deirdre udało się namówić pokojówkę, by pozwoliła jej wyjść z pokoju, aby dopytać się o zdrowie księcia. Anna, co prawda, proponowała, że sama się tego dowie, lecz Deirdre nie dawała się przekonać, wobec czego pokojówka wreszcie się zgodziła i wraz z panienką wyszła z komnat.

– Wie panienka... medyk mówił, że nadmiar wrażeń nie jest dobry, więc... więc bardzo proszę... tylko zapytać i... – zaczęła Anna, lecz wówczas podszedł do nich Jakub.

– Panienko – odezwał się, kłaniając się głęboko. – Jaśnie wyraził nadzieję, że panienka śpi, lecz polecił, bym panienkę poprosił, by zechciała się z nim widzieć, jeżeli jeszcze panienka nie jest w łóżku.

Anna wyglądała na nieco zmieszaną, podobnie zresztą jak Deirdre. Ta ostatnia poczuła jednocześnie dziwną mieszankę strachu i radości. Nie miała pojęcia, z jakiego powodu książę chce ją widzieć – bo przecież równie dobrze mógł nie mieć wiele nadziei na wyzdrowienie... a jednak stęskniła się za nim i naprawdę chciała móc znowu go zobaczyć, wyjaśnić całą sytuację, przeprosić za niebezpieczeństwo, na które go naraziła.

Wreszcie dotarli do komnaty księcia. Deirdre jeszcze nigdy tam nie była, lecz w tym momencie w ogóle nie czuła zainteresowania pokojem. Jakub zapukał, a usłyszawszy zaproszenie, wszedł do środka i zaanonsował Deirdre, która wkrótce dołączyła.

Książę był blady, a pod oczami miał sine cienie; półleżał, oparty na wielu poduszkach, ale wyglądało na to, że medyk miał rację i jego życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Kiedy ujrzał twarz Deirdre, uśmiechnął się lekko.

– Witaj, najdroższa – wyszeptał, najwyraźniej wciąż jeszcze zbyt słaby, by mówić głośniej. – Wyglądasz jak anioł. Chyba że jestem już martwy, a anioł ma twoją twarz.

– Przestań mówić takie rzeczy – bąknęła Deirdre.

Nadal nie mogła się temu nadziwić; mimo iż sprawiła mu tyle bólu, mimo iż widziała go tak przez nią zagniewanego, wciąż zachowywał się tak, jak gdyby był po raz pierwszy zakochany. Sprawiało to, że czuła wstyd, bo ona tak łatwo nie zapominała.

– Dlaczego mam nie mówić tego, co myślę? – zapytał książę, nadal uśmiechnięty. – Chodź tu... siadaj. Musimy porozmawiać.

Gestem odesłał i Annę, i Jakuba, a Deirdre, czując jeszcze większe zawstydzenie, usiadła na krześle. Gerard jednak skrzywił się i przywołał ją do siebie. Zarumieniona, dziewczyna zmieniła miejsce i usiadła na brzegu jego łóżka.

– Tak lepiej – mruknął, po czym ujął jej dłoń. Uśmiech znikł z jego twarzy, kiedy z powagą spojrzał w jej oczy. – Dlaczego to zrobiłaś?

Deirdre bardzo chciała odwrócić wzrok, lecz nie potrafiła. Policzki ją paliły, a pod powiekami zebrały się łzy.

– Przepraszam – wyszeptała wreszcie. – Ja... kiedy cię poznałam... naprawdę łatwo mi było uwierzyć w to, że jesteś potworem. – Gerard skrzywił się, lecz cenił jej szczerość. – A Quinnelly... był taki czarujący... naprawdę chciałam wierzyć w to, że mnie kocha i zabierze mnie z powrotem do domu.

– Przecież nic cię tam nie trzymało. Los, który cię tam czekał, był losem godnym pożałowania.

– Ale go znałam. Bałam się tego, co czekałoby mnie tutaj – odparła po chwili Deirdre. – Ja... nie jestem szlachcianką, a udawanie jej...

– Nie udawałabyś. Stałabyś się księżną i nikt nie mógłby powiedzieć o tobie złego słowa, najdroższa. Przecież o tym wiesz – rzekł Gerard, wyraźnie zirytowany. – A ja chciałem zadbać o to, byś nie odbiegała edukacją od innych wysoko urodzonych panien.

– Przepraszam – powtórzyła szybko Deirdre. – Ja... naprawdę chciałam ci wszystko wyjawić, ale... ale żaden moment nie wydawał się odpowiedni... a wtedy, kiedy miałam ten pierścień na szyi – dodała po chwili, chcąc przynajmniej z tego jednego przewinienia się wybielić – poprosiłam Annę, żeby go zawiesiła na łańcuszku, bym już go więcej nie zgubiła.

Książę zamknął oczy i odetchnął głęboko.

– Wiem... Anna mi to wyjaśniła – odpowiedział. – Ale... ja też powinienem cię prosić o wybaczenie... bo byłem zazdrosny. Tak samo zazdrosny jak ty o Adelę. Chociaż chyba nie było to tak zupełnie bezpodstawne, prawda?

Kiedy spojrzał na Deirdre, uśmiechnął się lekko.

– Tak jak moja zazdrość – odparowała dziewczyna, rumieniąc się mocno.

I wówczas Gerard zrobił coś, co zaskoczyło Deirdre: zaśmiał się. Skrzywił się nieco z bólu, lecz to go nie powstrzymało. Po chwili położył dłoń na policzku swojej narzeczonej.

– Nic już przede mną nie ukrywaj, Deirdre – poprosił cicho. – Następnym razem mogę tego nie przeżyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro