Poszukiwanie
Kiedy Anna spostrzegła Deirdre, leżącą na ziemi i uwalaną błotem, od razu odgadła, że musiało się stać coś złego. Natychmiast zbiegła po zboczu wzgórza i pomogła panience wstać, starając się doprowadzić jej ubranie do takiego stanu, by dziewczyna mogła bez większego problemu i wstydu wrócić do zamku.
– Na Boga, niechże panienka zostawi to wszystko – dodała, widząc, że Deirdre próbuje zebrać ozdóbki, które Quinnelly powyrywał jej z włosów. – To naprawdę nieistotne. Teraz trzeba panienkę zaprowadzić z powrotem do domu i umyć.
Pomimo oporów Deirdre, Annie udało się wreszcie zaprowadzić ją na szczyt wzgórza, gdzie czekał już lokaj, który miał sprowadzić ją do zamku, lecz nim udało mu się przekonać dziewczynę, by ujęła go za ramię, podjechał do nich na koniu Gerard.
– Ja się nią zajmę – rzekł dziwnie roztrzęsionym głosem, po czym zeskoczył z wierzchowca i nie zważając na fakt, iż Deirdre była cała brudna, przycisnął ją mocno do siebie, zamykając oczy. – Bałem się, że już cię straciłem... chodź, zaprowadzę cię do domu... nic cię nie boli? Nie skręciłaś kostki?
Deirdre pokręciła głową, ale w dalszym ciągu milczała. Twarz miała zupełnie bladą, jak gdyby przed chwilą ujrzała jakiegoś upiora, i cała się trzęsła. Gerard przez moment trzymał ją w objęciach, po czym ostrożnie wsadził na konia, nim sam usiadł za jej plecami, asekurując ją z obu stron ramionami, by nie spadła.
– Prosiłem, żebyś się nie oddalała – mówił, kiedy gnali poprzez wzgórza z powrotem do zamku. – Powinienem był wysłać Annę z tobą.
Mimo iż Deirdre odnosiła wrażenie, że te słowa miały być pewnego rodzaju naganą, w głosie księcia brzmiały przede wszystkim zmartwienie i strach. Naprawdę musiał się bać, że ją straci, mimo iż nie powinien mieć żadnych wątpliwości co do tego, że dziewczyna powróci. Przecież wyszła jedynie na spacer...
Chyba że obawiał się nie jej braku stałości, lecz okrucieństwa innych ludzi. Może nawet jej ufał, lecz poza murami zamku nie mógł jej chronić.
Prawdę powiedziawszy, Deirdre cieszyła się, że książę nie naciskał na to, by w tym momencie się do niego odzywała, bo nie była w stanie otworzyć ust. Była tak przerażona tym, co się właśnie wydarzyło, że czuła się tak, jakby miała atak silnych mdłości. Chciała jedynie znaleźć się z powrotem w swoim pokoju i udawać, że był to jedynie zły sen.
Na całe szczęście wkrótce znaleźli się w zamku. Kiedy książę zeskoczył z konia i pomógł jej również zejść, delikatnie wziął ją w ramiona, bojąc się, że dziewczyna była zbyt słaba, by iść samej, po czym zaniósł ją do środka. Natychmiast też polecił jednej z pokojówek, by przygotowała gorącą kąpiel dla panienki.
– Anna powinna wkrótce przybyć, wtedy się tobą zajmie, w porządku? – odezwał się łagodnym tonem, lecz Deirdre słyszała w jego głosie coś, co z całą pewnością łagodne nie było. – Pozwól, że wpierw ja cię obejrzę.
Posadził ją na krześle w westybulu i przyklęknął przed nią. Jego dotyk był tak delikatny, że Deirdre ledwie go czuła, kiedy sprawdzał, czy nie ma na twarzy zadrapań, czy jej ręce i nogi są sprawne, czy nie ma na nich żadnych ran czy opuchlizny... Powoli poruszał każdym stawem, by upewnić się, że rzeczywiście nie ma niczego zwichniętego.
– Sądzę, że powinnaś odpocząć. Przez najbliższe dni lepiej będzie, byś nie nadwerężała swoich sił... nie chodziła nigdzie... Może i niczego nie zwichnęłaś, lecz obawiam się, że możesz być potłuczona, a nie chciałbym, byś przez przypadek pogorszyła swój stan. W porządku? – spytał cicho, spoglądając jej w oczy.
Deirdre kiwnęła lekko głową, wciąż nie będąc w stanie wydusić z siebie słowa. Czekała na pytanie o to, jak się to stało, lecz ono nie nastąpiło; może książę obawiał się, że wciąż na to za wcześnie, że była w zbytnim szoku, by odpowiedzieć. I była mu za to wdzięczna, bo rzeczywiście nie chciała w tym momencie odpowiadać na to pytanie... chociaż zdawała sobie sprawę z tego, iż wreszcie przyjdzie taki moment, że będzie musiała. Wtedy też na jaw wyjdą te sekrety, które do tej pory przed nim ukrywała.
Gdyby tylko był jakiś sposób na to, by tego uniknąć... nie była jeszcze gotowa, by wyjawić Gerardowi wszystkie tajemnice...
Wkrótce do zamku wpadła Anna, dysząc i próbując złapać oddech, kiedy dygała przed księciem. Wyglądało na to, że doskonale wiedziała, co ma robić, bo podeszła do Deirdre, aby pomóc jej wstać. Niemal dokładnie w tym samym momencie z komnat we wschodnim skrzydle wyszła druga pokojówka, oznajmiając, iż kąpiel gotowa.
– Wezmę panienkę na górę, Anno – rzekł książę. – Chodź ze mną. Pomożesz jej się wykąpać i zadbasz o to, by się uspokoiła.
– Oczywiście, jaśnie panie – odrzekła Anna, raz jeszcze dygając, mimo iż ledwie stała na nogach, po czym podążyła za Gerardem, gdy ten ponownie uniósł Deirdre i skierował swoje kroki ku jej komnatom.
– Gerwazy, zbierz wszystkich służących – zwrócił się po drodze do mijanego kamerdynera. – Zaraz do was dołączę.
Gerwazy zatrzymał się i wysłuchawszy rozkazu, ukłonił się głęboko, po czym ruszył w kierunku westybulu krokiem o wiele żywszym. Wyglądało na to, iż wyczuł w głosie swojego pana niepokój i zrozumiał, że sprawa była pilna.
Kiedy dotarli do komnat Deirdre, Gerard posadził swoją narzeczoną ostrożnie na jednym z krzeseł, po czym spojrzał na Annę z powagą.
– Upewnij się, że z panienką wszystko w porządku, Anno – zwrócił się do pokojówki – a następnie połóż ją do łóżka i pilnuj. Jeżeli działoby się coś złego, przyślij którąś z dziewcząt po mnie. Ja... będę w okolicy. Muszę załatwić pewne sprawy. – To rzekłszy, spojrzał z niepokojem na Deirdre, po czym zmarszczył czoło. – Z kolei gdyby rzeczywiście zachorowała, od razu poślij po medyka i po mnie. Ja muszę iść.
Anna dygnęła lekko, mówiąc, że zrozumiała, i obiecując, że wypełni rozkazy, jak należy. Wkrótce też drzwi komnaty zamknęły się, a pokojówka zaczęła ostrożnie rozbierać swoją panią. Ta siedziała na krześle zupełnie bez ruchu, niczym lalka, blada i przerażona. Dopiero po chwili zaczęła się choć trochę uspokajać.
– Czy wszystko w porządku, panienko? – zapytała niepewnie Anna, nie bardzo wiedząc, czy w ogóle wolno jej pytać. – Wygląda panienka tak słabo, jakby była chora... gdybym tylko wiedziała... jaśnie pan ma rację, trzeba było iść z panienką.
Deirdre pokręciła głową, ale nawet nie spojrzała na Annę.
– Potrzebowałam trochę czasu dla siebie – odpowiedziała cicho, a pokojówka zdziwiła się nieco, bo mogłaby przysiąc, iż w jej głosie dosłyszała bezbrzeżny smutek. – Nic... nic mi nie jest. Chyba tylko... uderzyłam się w głowę.
– Tego się obawiam, panienko – odparła zaraz Anna, natychmiast odpychając od siebie jakiekolwiek dręczące myśli. – Taki uraz może bardzo wiele kosztować, a ja nie chcę, żeby się panienka rozchorowała.
Następnie poprosiła Deirdre, aby wstała, a kiedy ta to zrobiła, zdjęła z niej resztę powalanych błotem ubrań i zaprowadziła ją do umywalni.
– Nie wiesz, gdzie poszedł książę? – zapytała po chwili Deirdre, kiedy już siedziała, zanurzona po szyję w ciepłej wodzie. Poczuła, jak napięcie powoli opuszcza jej ciało, pozostawiając po sobie ból i głęboką niemoc.
– Nie mam pojęcia, panienko – odpowiedziała pokojówka, zajmując się jej włosami. Wyglądały strasznie – jakby wplątało się w nie całe stado dzikich ptaków. Anna nie miała pojęcia, co mogło się wydarzyć podczas spaceru panienki na wzgórzach, ale miała wrażenie, że dziewczyna kogoś tam spotkała – w przeciwnym razie nie byłaby teraz w takim stanie. I przeczuwała, iż książę myślał podobnie, dlatego też postanowił wraz z lokajami oraz parobkami przeszukać okolicę. – Ale proszę się nie martwić. Nikt nie zna tych terenów lepiej niż on.
– Wierzę w to – odrzekła cicho Deirdre, zamykając oczy. Odetchnęła głęboko, co dla Anny było dobrym znakiem; wszystko wskazywało na to, że szok, w którym była panienka, zaczął mijać, a to oznaczało, że gdy książę wróci, z pewnością będzie mógł z nią porozmawiać i zrozumieć, co się właściwie wydarzyło. – Jednak... nie chciałabym, by i jego spotkało coś złego... Ta droga jest zdradliwa.
Anna poczuła, jak ciekawość napływa jej do serca. Przez dłuższą chwilę starała się ją zdławić, lecz ta walczyła tak wytrwale, że wreszcie wygrała ze zdrowym rozsądkiem. Dziewczyna przygryzła wargi, po czym odwróciła wzrok.
– Czy... wolno mi spytać, panienko... co właściwie wydarzyło się na wzgórzach?
Deirdre nie odpowiedziała od razu. Nie otwarła oczu, lecz wydawało się, iż lekki spazm przeszedł przez jej twarz, a dłonie, zanurzone w wodzie, zacisnęły się w pięści. Anna nie patrzała na nią, wobec czego mogła jedynie usłyszeć, że oddech panienki staje się szybszy, jak gdyby bardziej nerwowy, i to ją zaniepokoiło. Była tam przecież po to, by sprawić, że dziewczyna poczuje się lepiej, nie gorzej.
Otwierała już usta, by szybko przeprosić za swoją impertynencję, lecz nim zdążyła cokolwiek rzec, Deirdre odezwała się.
– Spadłam... to wszystko – powiedziała cicho, nieco dziwnym tonem. Tonem, który Anna uznała za niezbyt przekonujący, lecz może była to jedynie wrodzona podejrzliwość – albo sama siebie zdołała już przekonać, iż ktoś jeszcze brał w tym udział. – Szłam po wzgórzu, nie zauważyłam kałuży błota... i spadłam.
– Na Boga, panienko... to przecież bardzo niebezpieczne – wyszeptała pokojówka, na powrót zajmując się włosami Deirdre, próbując przywrócić je do pierwotnego stanu, lecz obawiała się, że będzie musiała obciąć je w połowie. – Mogła panienka skręcić kostkę... albo nawet złamać nogę. Mogła panienka uderzyć się w głowę tak mocno, że straciłaby panienka świadomość... tyle strasznych rzeczy mogło się wydarzyć, naprawdę nie powinna była panienka iść sama. Całe szczęście, że jaśnie pan...
– Dziękuję, Anno, za troskę, ale zapewniam cię, że twoja obecność nie pomogłaby mi w niczym – przerwała jej szybko Deirdre. – Boję się nawet, że pogorszyłoby to sytuację. Obie mogłybyśmy spaść. To ty mogłabyś się połamać.
Usłyszawszy to, pokojówka nie mogła powstrzymać uśmiechu. Do tej pory jeszcze nigdy nikt się tak nie przejmował jej dobrem – było to miłe uczucie. Sprawiło, że jej sympatia do nowej pani urosła jeszcze bardziej.
– Wolałabym się połamać, panienko, za pozwoleniem... – odrzekła Anna cicho, lecz z pewnością w głosie. – Wolałabym się połamać, niźli widzieć panienkę w takim stanie. Całą poobijaną, w siniakach... ma panienka szczęście, że tylko na tym się skończyło.
Deirdre lepiej niż Anna zdawała sobie sprawę z tego, ile miała szczęścia. W tym momencie naprawdę chciałaby móc objąć pokojówkę i przytulić za całą jej troskę – i za to, że być może uratowała jej życie. Z pewnością w pewnym momencie uspokoiłaby się na tyle, by móc wrócić do zamku, lecz wpierw ktoś musiał odegnać Quinnelly'ego – a tego właśnie dokonała Anna swoim wołaniem. Gdyby nie jej niespodziewane pojawienie się, Deirdre mogłaby już być daleko stąd... albo wciąż jeszcze na wzgórzach, lecz w jakim stanie...?
Była to rzecz, o której nie chciała nawet myśleć. Nie chciał o tym myśleć również Gerard, który – gdy tylko upewnił się, że jego narzeczona jest w dobrych rękach – powrócił do westybulu. Gerwazy oraz Jakub zgodnie z rozkazem zebrali już tam wszystkich służących.
Gerard stanął na schodach i objął spojrzeniem wszystkich zebranych, próbując obmyślić plan. Wreszcie wskazał osoby, które miały pozostać w zamku – był to kulawy pokojowiec, starsza kucharka oraz niewidoma na jedno oko praczka. Całej reszcie wyznaczył to samo zadanie – przeczesanie całego terenu wokół zamku i dowiedzenie się, co takiego mogło spotkać panienkę podczas spaceru.
Nie wierzył bowiem, iż mogłaby doprowadzić się do takiego stanu sama. Widział już wiele razy, jak wyglądają damy, które się przewróciły lub też zasłabły. Nawet tłumaczenie, że zjechała po zboczu wzgórza nie wydawało mu się przekonujące.
Ktoś musiał ją zaatakować, a to oznaczało, iż on, książę, musiał wymierzyć sprawiedliwość. Była to napaść na terenie jego zamku, co więcej, napaść nie na przypadkową osobę, lecz na przyszłą księżnę, a to już była ciężka przewina. Nie wiedział jeszcze, co zrobi z winnym; wpierw musiał go znaleźć i spojrzeć mu w oczy.
Był to jednak jeden z owych momentów, kiedy nie zamierzał być łagodny i pobłażliwy. Okrucieństwo okazane wobec jego narzeczonej musiało zostać pomszczone podobnym okrucieństwem. Teraz nie wahałby się nawet zabić winowajcy.
Wiedząc, gdzie Deirdre upadła, natychmiast pognał swojego konia w tamto miejsce. Gdy tylko się zatrzymał, zeskoczył na ziemię i mrużąc oczy, starał się zrozumieć, co właściwie się wydarzyło. Nie widział na zboczu żadnych śladów, które mogłyby świadczyć o tym, iż dziewczyna z niego zjechała... Trawa wydeptana była na równym terenie. Tam też znalazł miejsce, w którym jej stopa ujechała na zdradliwym gruncie.
Sprawa coraz mniej mu się podobała. Pochylił się i odwrócił, by przebadać resztę tego obszaru. Nie mógł nie spostrzec, iż w pewnym momencie prócz śladów ludzkich stóp pojawiają się również inne, a to oznaczało, że...
– Na mą duszę, czyż to nie mój drogi przyjaciel? – usłyszał nagle książę. Znał ten głos, donośny i jowialny... musiał być tak skupiony, iż nie dosłyszał, kiedy jego właściciel podjechał tu na swoim nieco podtuczonym koniu.
– Mam sprawę do załatwienia, Wieczyński – odezwał się Gerard, unosząc wzrok.
Romuald roześmiał się, po czym zeskoczył z konia i zdjął rękawice, by przywitać się z księciem. Rzadko kiedy bywał tak bezpośredni w kontaktach z nim, lecz teraz, kiedy nikogo nie było w okolicy, mógł sobie na to pozwolić.
– W szczerym polu? – zapytał, dość rozbawiony, kiedy książę uścisnął jego dłoń. – A cóż to? Koń ci zgubił podkowę?
– Gdyby tak było – odparł Gerard – kazałbym go podkuć na nowo i nie przejmował starą podkową. Skoro odpadła, znaczy, że była wadliwa.
– Albo że została źle przybita – zauważył Wieczyński.
– Rzecz w tym, że to sprawa delikatniejsza niż podkowa, Wieczyński – wyjaśnił książę, opierając dłonie na biodrach i raz jeszcze spoglądając na rozmokłą, wydeptaną trawę. – Wolałbym nie zdradzać szczegółów... ale mam do ciebie pytanie.
Szlachcic uniósł lekko brwi. Książę dość często miewał sekrety, lecz on zazwyczaj pochlebiał sobie, iż zna większość z nich. Tymczasem zdawać się mogło, iż tym razem rzeczywiście nie miał zamiaru się podzielić żadnymi wieściami.
– Pytaj, pytaj, drogi przyjacielu – odparł mężczyzna, zastanawiając się, czegóż to książę może szukać w tym paskudnym błocku.
– Czyś nie widział może tu jeźdźca? Nie przejeżdżał ktoś może obok twojej posiadłości, kiedy byłeś na zewnątrz lub gdy wyglądałeś przez okno? – spytał Gerard, a w jego głosie trudno było nie wychwycić niepokoju.
Prawdę powiedziawszy, Romuald nie lubił tej nutki w głosie księcia; pojawiała się ona rzadko, ale zawsze wróżyła coś złego.
– Bóg mi świadkiem, żem nie widział! – odparł zaraz Wieczyński. – Nikogo prócz mojego gościa. Był u mnie na obiedzie.
Książę zastygł w bezruchu. Pamiętał, jak Adela wspominała o pewnym człowieku, który miał się zająć malowaniem miniaturki z jej podobizną dla księcia raciborskiego... zapewne o niego chodziło. Wszak to z powodu tego zaproszenia jego przyjaciółka nie mogła przybyć na podwieczorek.
Poczuł gorycz w ustach. Gdyby ów malarz nie przyjechał do Wieczyńskich tego dnia, Adela mogłaby dołączyć do nich podczas podwieczorku, a to oznaczałoby, iż Deirdre nie opuszczałaby zamku... i nic złego by się nie wydarzyło.
– Mówisz o tym malarzu? – spytał niepewnie książę, marszcząc czoło bardziej jeszcze. – Zdaje się, że nie pamiętam jego nazwiska.
Wieczyński wybuchł śmiechem.
– Mnie to mówisz, drogi przyjacielu! – odparł, zupełnie nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji. – Nie pamiętam nazwisk połowy ludzi, których zatrudniam.
– Potrzebuję tego nazwiska, Wieczyński – rzekł z naciskiem książę, pochylając się ostrzegawczo ku Romualdowi, który natychmiast przestał się śmiać.
– Tak... tak, to zrozumiałe – odpowiedział mężczyzna, a odchrząknąwszy, wygrzebał nazwisko z odmętów pamięci. – Kindler. Tak, Kindler ma na nazwisko. Ale, na Boga, nie pamiętam imienia, Adela pewnie wie lepiej.
Ale księciu imię nie było potrzebne; nazwisko Kindler było tak niepopularne, iż wątpił, by ktokolwiek jeszcze prócz rzeczonego malarza mógłby je nosić. Zapewne gdy w wiosce spyta o Kindlera, wskażą mu jedno i to samo miejsce.
– No nic, drogi przyjacielu. Jeżeli to wszystko, co mogłem dla ciebie zrobić, ruszam dalej. Powinienem się pojawić na kartach u Dobrzyńskich. Aż dziw bierze, że ciebie nie zaprosili – rzekł, spoglądając na księcia.
– Zaprosili. Odmówiłem – odparł beznamiętnie książę.
– Ach... – Wieczyński zmieszał się trochę. – Tak... tak, tak. Zrozumiałe. Masz młodą narzeczoną w domu, to pewnie stąd.
Spojrzenie, którym Gerard obdarzył Romualda, mogłoby zmrozić każdego.
– Mam obowiązki, Wieczyński – rzekł chłodno książę.
Wąsacz tym razem nie powiedział nic. Już zamierzał odjeżdżać, wiedząc, iż rozmowa ta nie zmierza w dobrym kierunku; w swoim zażenowaniu jeszcze raz tylko rozejrzał się dokoła, zastanawiając się, czegóż to Gerard mógł szukać.
Nagle coś mignęło przed jego oczyma. Jego wzrok był zapewne równie słaby jak wzrok księcia, lecz tym razem miał więcej szczęścia. Nie bez trudu schylił się i wyciągnął coś z grudki błota, przy której stał.
– O, na Boga, widział żeś kiedy coś podobnego? – spytał, unosząc coś w swoich palcach.
Był to zgrabny pierścionek w kształcie róży, który książę rozpoznał natychmiast; jego widok zaniepokoił go jeszcze bardziej.
– To klejnot, który podarowałem Deirdre jako prezent zaręczynowy – odparł jak gdyby w transie, a Romuald bez chwili wahania podał mu pierścionek.
– No, no. Piękny prezent – przyznał starszy mężczyzna. – Tego pewno szukałeś... wobec czego mam nadzieję, że dane ci będzie jeszcze dzisiaj odpocząć. Poproś swoją drogą narzeczoną, by nie chadzała tak daleko. Następnym razem pierścionek może się nie znaleźć.
Raz jeszcze się zaśmiał, po czym wskoczył na konia (z mniejszą gracją, niż czynił to Gerard) i odjechał. Książę jednak stał w miejscu, wpatrując się w pierścień.
Od samego początku wydawać się mogło, iż ciążyła na nim dziwna jakaś klątwa. Bardzo pragnął widzieć go na palcu swojej ukochanej – tymczasem on nazbyt często zsuwał się z niego, czy to wedle jej woli, czy też nie.
Teraz jednak wiedział jedno – wszystko wskazywało na to, iż Deirdre spotkała się z jeźdźcem, wedle wszelkich znaków z niejakim Kindlerem, który akurat wracał z obiadu u Wieczyńskich. Nie miał pojęcia, czy to wówczas doszło do wypadku, ale należało to sprawdzić. Bo gdyby działo się to w tym samym czasie...
Gerard zacisnął pięści. Czuł, jak metal pierścienia boleśnie wpija się we wnętrze jego dłoni, lecz to zdawało się zupełnie go nie obchodzić.
Być może i Kindler nie był temu winien, lecz jeżeli widział wypadek i nie pomógł damie w potrzebie, świadczyło to jak najgorzej o jego wychowaniu. A temu niedaleko było do przyczynienia się do owego wypadku – i w oczach księcia osoba zachowująca się w podobny sposób była niemalże równie winna, jak sam sprawca.
Przez moment książę zastanawiał się, cóż powinien teraz uczynić. Mógłby zaraz wsiąść na konia i ruszyć na poszukiwania Kindlera – a mógłby też wrócić do zamku i upewnić się, że Deirdre czuła się już lepiej. Deirdre była pod doskonałą opieką; książę ufał Annie i zdawał sobie sprawę z tego, iż pokojówka dołoży wszelkich starań, by panienka czuła się znakomicie. A jednak chciał osobiście przekonać się, że jego narzeczonej nic nie grozi.
Wydawało się to niedorzeczne. Przecież Kindler mógł do następnego dnia umknąć... lecz gdyby rzeczywiście chciał to zrobić, pewnie już był w drodze i nawet pośpiech na niewiele by się zdał. Poza tym książę chciał zobaczyć reakcję Deirdre na wspomnienie o młodym malarzu. No i musiał oddać jej pierścionek.
Gerard westchnął, po czym wskoczył na konia i zawrócił ku zamkowi. Na spotkanie z Kindlerem wyruszy z samego rana. Teraz zaś musiał porozmawiać z Deirdre.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro