Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Mrok

Niezależnie od tego, jak bardzo Deirdre próbowała przekonać Annę, by nie zamykała drzwi, nie udało jej się postawić na swoim; jej słowa wszak nie znaczyły nic w momencie, gdy pokojówka otrzymała rozkazy od samego Gerarda.

– To dla dobra panienki – przekonywała ją Anna, prowadząc Deirdre z powrotem do łóżka. – Jest panienka roztrzęsiona i zdenerwowana; powinna się panienka uspokoić i trochę przespać. Po tym, co wydarzyło się dzisiaj, to najlepsze, co może panienka zrobić. – Westchnęła cicho, ale z zadowoleniem spostrzegła, że Deirdre pozwoliła się położyć na poduszkach i przykryć. – Jutro będzie panienka miała szansę...

– Jutro już będzie za późno, Anno – odpowiedziała cicho Deirdre, spoglądając na pokojówkę, zrozpaczona. – Właśnie dlatego tak zależało mi na tym, by jeszcze dzisiaj zobaczyć się z Gerardem. Chciałam... – Ale nie dokończyła tego zdania.

– Dlaczego więc panienka tego nie powiedziała, kiedy jaśnie pan przyszedł, by porozmawiać...? – spytała niepewnie Anna, przysiadając na krawędzi łóżka.

Martwiło ją zachowanie Deirdre, zwłaszcza zaraz po tym, kiedy zaczęło się wydawać, że wszystko idzie ku dobremu. Nie miała pojęcia, co wydarzyło się na wzgórzach i jak naprawdę przebiegała rozmowa Deirdre z księciem, ale domyślała się, iż podczas tego fatalnego spaceru zaszło coś, o czym dziewczyna bardzo nie chciała mówić, a książę najbardziej na świecie nie znosił kłamstwa.

Być może pokojówka powinna była ostrzec swoją panią... może powinna była uprzedzić ją o tym, jak Gerard reaguje, gdy próbuje się go oszukać. A jednak Deirdre zawsze wydawała się taka naturalna, taka szczera, że Anna nie przypuszczała, iż byłaby zdolna do kłamstwa. Przede wszystkim wtedy, kiedy chodziło o księcia.

Najwyraźniej jednak się myliła, a ta jedna jej pomyłka przypuszczalnie doprowadziła do katastrofy. Chociaż z drugiej strony – czy naprawdę powinna samą siebie obarczać winą? Chociaż lubiła Deirdre, czy to nie jej winą było zdenerwowanie księcia?

Oczywiście, jako pokojówka nie miała prawa obwiniać panienki. Wiedziała, że w tym przypadku ona musiałaby ponieść konsekwencje – i to na nią zapewne spadłaby kara, gdyby panienka teraz zdecydowała się sprzeciwić słowu księcia.

Anna nie chciała, by Gerard znowu cierpiał. Nie chciała również, by cierpiała Deirdre. Dziewczyna miała swoje wady, jak każdy, lecz była kochanym stworzeniem o dobrym sercu... Anna nie wierzyła w to, by Deirdre kłamała naumyślnie – a nawet jeżeli tak było, musiała zrozumieć swoje błędy i chcieć je naprawić, skoro była skłonna zaryzykować niemal wszystko, byleby zobaczyć się z księciem i wyjaśnić sytuację.

– Bo nie rozumiałam, że ukrywanie prawdy przed Gerardem wcale nie będzie rozsądniejsze od wyznania mu wszystkiego – odparła cicho Deirdre, zamykając oczy. – Bałam się... bałam się tego, co może o mnie pomyśleć.

– Jaśnie pan jest o wiele lepszym człowiekiem, niźli się może z początku wydawać – zapewniła ją pokojówka. – Nie sądzi po pozorach.

– Nie rozumiesz, Anno – powiedziała Deirdre, kręcąc głową i podnosząc powieki. Dopiero teraz pokojówka spostrzegła, że dziewczyna wydaje się okropnie zmęczona. – Ja... zrobiłam coś bardzo złego. Coś... bardzo głupiego. Coś, czego wstydzę się do tego stopnia, że nie chciałam nikomu o tym mówić... To właśnie doprowadziło mnie to do tego stanu, w którym znaleźliście mnie dzisiaj na wzgórzach... Myślałam, że poradzę sobie z tym problemem sama, ale... jak widać, myliłam się.

– Jaśnie pan by panience pomógł, wystarczyło powiedzieć i poprosić – wyszeptała Anna, nerwowo poprawiając fałdki na okryciu Deirdre. – To nie tak, że on nie rozumie ludzkich błędów... przecież sam je popełniał, panienko.

Tym razem Deirdre nie odpowiedziała. Nie była pewna, czy Anna zrozumiała, jak daleko przyszła księżna się posunęła. To nie było tak, że popełniła błąd. Z pełną świadomością tego, że robiła coś złego, wystąpiła przeciwko księciu – lecz pożałowała tego bardzo prędko. Problem jednak tkwił w tym, że chociaż rozpaczliwie starała się znaleźć rozwiązanie, ono nie przychodziło. Co więcej, jej wybory sprawiały, że cierpiała coraz bardziej – i zapewne jeszcze dotkliwiej raniła Gerarda, który przecież niczemu nie był winien.

Anna jednak rozumiała o wiele więcej, niźli się Deirdre wydawało. Z jednej strony wyznanie dziewczyny przerażało ją – bo oznaczało, że rzeczywiście zrobiła coś, czego książę nie potrafił z łatwością wybaczyć. Z drugiej mimo wszystko nie kłamała, mówiąc, że Gerard znał się na ludzkich błędach, bo sam ich sporo popełnił. Nie był przecież bez win. Przez swoją dumę, arogancję, niecierpliwość i zaciekłość napytał sobie w życiu wiele biedy. Byłby hipokrytą, gdyby nie wybaczał podobnych przewinień innym – a chociaż wiele złego można było o nim powiedzieć, to na pewno nie to, że był zakłamany.

– Nie wiem, jak mu spojrzeć w oczy – wyznała cicho Deirdre, co zaskoczyło Annę; dopiero teraz zaczęła sobie uświadamiać, jak bardzo przyszła księżna jej ufa, co było ogromnym wyróżnieniem. Nie mogła się nie uśmiechnąć.

– Proszę się teraz tym nie martwić. Jaśnie pan nie jest tak pamiętliwy... a już na pewno nie względem osób, na których mu zależy – odparła ze spokojem Anna. – A na panience, mogę ręczyć, zależy mu bardziej niż na kimkolwiek innym. Przebaczy i uspokoi się, a wówczas panienka z nim pomówi... tylko szczerze. Nie ma nic innego, czym jaśnie pan gardziłby tak bardzo jak kłamstwem lub niepełną prawdą. Pół prawdy, jak mówi, to całe kłamstwo, więc lepiej unikać niejasnych sytuacji. A teraz... teraz powinna panienka iść spać.

Deirdre zrozumiała, że w tej sytuacji niewiele więcej zdziała. Jedyne, co mogła teraz zrobić, to odpocząć i próbować się uspokoić w nadziei, iż Anna miała rację i następnego dnia będzie mogła zobaczyć się z księciem i wyjawić mu całą prawdę.

A nie było przecież powodów, by nie wierzyć Annie; pokojówka doskonale znała księcia, bo przecież pracowała tu od dawna. A już na pewno znała go lepiej niż Deirdre. Zresztą ta ostatnia zdążyła już zauważyć, jak bardzo służąca dba o jej dobro. Nie powiedziałaby ani nie uczyniła niczego, co mogłoby jej zaszkodzić.

– Mogę mieć do ciebie jeszcze jedną prośbę, Anno? – zapytała Deirdre, spoglądając na pokojówkę, która właśnie wstawała.

– Oczywiście, panienko – odpowiedziała służąca.

– Znajdź w mojej szkatułce cienki srebrny łańcuszek, który dostałam od Gerarda... i nawlecz na niego pierścionek z różą. Boję się, że znowu mogłabym go zgubić, lepiej, żebym miała go na szyi, a nie na palcu.

Anna uśmiechnęła się lekko. A więc Deirdre nadal zależało, nadal była skłonna walczyć... i dobrze. Widząc to, książę z całą pewnością szybciej wybaczy jej dawne przewiny. Zresztą Deirdre skradła mu już serce. Podobne gesty mogły jedynie rozpalić tę miłość bardziej jeszcze, a chyba tylko tego potrzebowali w tym momencie.

– Tak zrobię, panienko – odparła, spoglądając na swoją panią. – Proszę się nie martwić i spróbować zasnąć, dobrze?

Deirdre była zachwycona swoją służącą. Ufała jej bardziej niż komukolwiek w całym swoim życiu. Zresztą jeszcze chyba nikt (oczywiście prócz księcia) tak bardzo się o nią nie troszczył. Nawet pan Bragg, dzięki któremu wszystko to się wydarzyło – on dał jej wiele, a ona nie mogła być mu bardziej wdzięczna. Anna jednak była niczym anioł stróż, który strzegł jej na każdym kroku i czuwał, chociaż nic z tego nie miał.

Westchnąwszy cicho, dziewczyna zamknęła oczy i natychmiast pochłonął ją sen, choć wyjątkowo niespokojny.

Tymczasem książę, który wciąż jeszcze siedział w swoim gabinecie, mimo iż był zmęczony, nie mógł pozwolić sobie choćby na najniespokojniejszy ze snów. Cała sytuacja bardzo go martwiła, a fakt, że Deirdre chciała z nim mówić, zdenerwował go jeszcze bardziej. Nie, nie był zły na nią. Był wściekły, że nie potrafi sobie z tym poradzić. Że nie potrafi zrozumieć całej prawdy, a zazdrość, która nim kierowała, jedynie zdawała się oddalać go od celu.

Irytował go fakt, że tak słabo ufał swojej narzeczonej, że nie umiał jej uwierzyć. A może nawet jej wierzył, tylko strach przed własną ułomnością popychał go ku zwątpieniu, którego nie był w stanie zwalczyć.

– Boże... – jęknął, chwytając się za głowę. Nieznośny ból męczył go już od dłuższego czasu, lecz nie chciał przyjąć pigułek, które zaproponował mu Józef.

Usłyszawszy pukanie do drzwi, miał ochotę krzyknąć, że tego wieczora już nie chce nikogo widzieć. Żeby wszyscy się wynosili i dali mu spokój. A jednak wiedział, że paradoksalnie akurat tej nocy nie może sobie na to pozwolić.

– Wejść! – warknął.

Drzwi otworzyły się i w progu stanął Jakub, umazany błotem i równie zmęczony jak książę. Normalnie nie śmiałby się widzieć ze swoim panem w takim stanie, lecz otrzymał jasny rozkaz, by pojawić się w gabinecie, gdy tylko wróci.

Nie odezwał się jednak, chociaż pokłonił się z szacunkiem. Książę cieszył się, że nie usłyszał słowotoku, który jedynie pogłębiłby jego irytację.

– Dopiero wróciliście? – spytał.

– Tak, wasza miłość – odparł spokojnym, chociaż nieco zmartwionym tonem Jakub. – Zgodnie z poleceniami jaśnie pana kontynuowaliśmy poszukiwania. Gdy zrobiło się ciemno, Gerwazy przyniósł lampy i szukaliśmy dalej.

Gerard westchnął cicho, bo spodziewał się już odpowiedzi na kolejne swoje pytanie.

– Niczego nie znaleźliście?

– Nie, jaśnie panie – odrzekł zrezygnowany lokaj. – Niczego, co mogłoby zwrócić naszą uwagę, niczego podejrzanego.

Książę zaklął pod nosem. Ucisnął palcami skronie, jakby to rzeczywiście mogło uśmierzyć jego ból, po czym wstał i zaczął przechadzać się po pokoju. Z początku nic nie mówił, zatopiony w myślach, próbując poukładać sobie fakty.

Nie mógł teraz myśleć o własnych uprzedzeniach czy zazdrości. Nie wolno mu było oskarżać narzeczonej o nic, czego nie był pewien. Nie wolno mu było oskarżać kogokolwiek o cokolwiek jedynie na podstawie własnych uczuć. Musiał trzymać się faktów i wiedzy, której dostarczały mu dowody, nie przeczucia.

Nie spodziewał się, by służący znaleźli jeszcze cokolwiek poza tym, co zobaczył on sam. Zresztą było już ciemno; pewnie nie widzieli nawet czubków własnych nosów, nawet w mdłym świetle lamp; jak mogli szukać czegokolwiek?

Lecz czy było cokolwiek do szukania? Najprawdopodobniej Deirdre wybrała się na spacer i przechadzała się po wzgórzach, które otaczały zamek. Mówiła, że chce przemyśleć pewne sprawy i to dlatego wyszła sama – należało więc jej wierzyć. Zamyślona, zapewne nawet nie spostrzegła, jak daleko jest od domu... To pewnie wtedy pojawił się ów jeździec, kimkolwiek był. Deirdre mówiła, że jego widok sprawił, że straciła równowagę i ześliznęła się po zboczu, jednak to, co widział, świadczyło przeciw niej.

Zakładając zatem, że wcale się nie pośliznęła... Książę przygryzł wargę. Może nie kłamała... cóż, przynajmniej nie do końca. Może jednak widok jeźdźca sprawił, że straciła równowagę, jednak nie fizyczną, a psychiczną. Coś się wydarzyło, kiedy go zobaczyła. Może o czymś sobie przypomniała? Albo zauważyła, jak daleko odeszła?

Podejrzewał, że kiedy jeździec przybliżył się, doszło do jakiejś rozmowy. Nie wolno mu było zakładać, o czym rozmawiali. Z największym trudem Gerard odmówił sobie wyobrażania tego, jak brzmiała owa dyskusja. Być może jedynie wymienili grzeczności... jeździec zsiadł z konia... może zmartwił się, że dama spaceruje sama...

Nie, to nie miało sensu. Nie wyjaśniało bowiem, dlaczego ktokolwiek miałby ją atakować. Jeżeliby był to dżentelmen i rzeczywiście zmartwił się losem samotnej damy, zapewne zaproponowałby jej, że będzie jej towarzyszył aż pod drzwi domu. Jednak żadne z nich się nie pojawiło. Bo nawet gdyby Deirdre odmówiła, logicznym zdawało się, iż należy poinformować kogokolwiek o tym, iż po terenie wałęsa się jakaś panienka. Nawet zakładając, że jeździec nie wiedział, kim owa panienka jest... Znajdowali się wówczas na książęcych włościach. Dżentelmen ten powinien był powiadomić księcia o zajściu.

Skoro jednak tak się nie stało, znaczyło to tylko jedno – nie był to dżentelmen, a jeżeli zsiadł z konia, to nie w szlachetnych celach. Zrobił to, by ową samotną damę skrzywdzić... okraść... może dlatego wyrywał ozdoby z jej włosów i ściągnął srebrny pierścień z klejnotem z jej palca – by je zabrać i odjechać. Jednak wkrótce pojawiły się osoby, które szukały Deirdre, dlatego pozbierał tylko to, co mógł, i oddalił się, zostawiając resztę.

Istniała jeszcze jedna możliwość. Możliwość, która przerażała księcia najbardziej, o której nie chciał nawet myśleć, lecz nie była wykluczona. Czuł się winien, gdy o tym pomyślał, zwłaszcza mając w pamięci sposób, w jaki zwracał się do Deirdre.

Bo może ów jegomość wcale nie czyhał na klejnoty Deirdre, lecz... lecz na nią samą. Może krzywdził ją tylko dlatego, że lubił krzywdzić ludzi... może chciał skrzywdzić ją jeszcze bardziej... Gerard poczuł zimny ucisk w żołądku: a może zdążył ją skrzywdzić...

Nie był pewien, czy to w jakikolwiek sposób usprawiedliwia jego działanie, że to właśnie ze względu na te obawy, a nie ze złości, kazał dziewczynę zamknąć w jej komnatach i pilnować. Nie była to desperacka próba zatrzymania jej przy sobie czy też ukarania jej. Nie. Bał się, że jeżeli ktoś ją zaatakował, mógł chcieć dopełnić dzieła, zapewne obawiając się, iż dziewczyna prędzej czy później zdradzi sekret.

Najbezpieczniejsza była właśnie tu, w tym zamku; jego służący dbali o nią tak samo jak on – a może nawet bardziej...

Być może więc powinien był pozwolić jej się wysłowić, kiedy tu przybiegła. Książę poczuł, jak serce bije mu szybciej, a oddech urywa się, gdy pomyślał o tym, jak wyglądała... jak leśna nimfa, w samej tylko koszulinie, z lokami okalającymi twarz, bosymi stopami (oby tylko się nie przeziębiła), policzkami zarumienionymi i lekko rozchylonymi ustami, drżącymi z przejęcia, kiedy nabierała powietrza... a oddychała szybciej niż on teraz... Boże, była taka piękna... Wydawała się bardziej niewinna od anioła.

Ale mówił prawdę – nie mógłby z nią wtedy rozmawiać tak, jak powinien. Być może był zbyt szorstki wobec niej, gdy ją odsyłał, ale tak było łatwiej. Udawać, że jest na nią zły bardziej niż w rzeczywistości. To pomagało uśmierzyć ból, który czuł w piersi, kiedy pomyślał, iż ktoś mógłby ją skrzywdzić...

– W porządku, Jakubie – odezwał się nagle głosem zaskakująco łagodnym, co zdumiało nawet jego; można było usłyszeć, jak bardzo był zmęczony. – Idź i prześpij się... odeślij też resztę. Dobrze się spisaliście. Teraz jedyne, co możemy zrobić, to czekać na ranek.

Jakub skłonił się, mówiąc, że rozumie, a książę odetchnął głęboko. Zdenerwowanie i strach nie opuszczały go, chociaż wyglądał i brzmiał teraz o wiele spokojniej niż przed chwilą. Bardzo chciałby jeszcze móc czuć ten sam spokój...

– Obudzisz mnie o samym świcie – ciągnął po chwili jeszcze ciszej – i każesz przygotować dla mnie konia. Muszę wyruszyć tak prędko, jak tylko będę mógł, wobec czego z niczym nie zwlekaj, zrozumiałeś?

– Oczywiście, jaśnie panie – odparł Jakub. – Gdy tylko wstanie słońce.

– Doskonale – rzekł książę, przecierając twarz dłonią. – Idź już... idźcie, odpocznijcie. Ja też mam nadzieję nieco odpocząć.

– Nie będzie jaśnie pan potrzebował pomocy? – zapytał ze zdumieniem lokaj, nie ośmielając się jeszcze odejść. – Mogę naprędce się obmyć i pomóc jaśnie panu z przygotowaniem się do snu, to zajmie dosłownie minutę.

– Nie, Jakubie – odpowiedział Gerard, a w jego głosie zabrzmiała dziwna jakaś nuta; Jakub nie był pewien, czy nie niecierpliwość, lecz – jeżeli znał go tak dobrze, jak myślał – chyba nie była to ona. – Dam sobie radę sam.

Lokaj nie zamierzał się kłócić, wiedząc, iż nie przyniesie to spodziewanego skutku; wręcz odwrotnie, mogło jedynie rozzłościć księcia. Nie mając więc żadnego innego tematu do poruszenia i wiedząc, że jego pan jest w istocie zmęczony i życzy sobie być sam, skłonił się, życząc mu dobrej nocy, po czym wyszedł.

Książę tymczasem oparł się o biurko i zakrył twarz dłońmi. Bolało go całe ciało i marzył w tej chwili jedynie o długiej kąpieli, lecz wiedział, że nie może sobie na nią pozwolić. Zostało mu jedynie parę godzin nocy, wobec czego zamierzał je wykorzystać na sen, gdyż tak jak zapowiedział Jakubowi, miał wyruszyć z samego rana.

Po chwili spojrzał na dokumenty, z których części nie przeczytał, chociaż początkowo miał taki zamiar. Obiecał więc sobie, że zrobi to zaraz po powrocie następnego dnia, po czym odepchnął się od biurka.

Zamek był znów cichy i opustoszały, kiedy z wolna kuśtykał przez korytarze w kierunku swojej sypialni. Gdzieś tam, w jednym z pokoi, spała spokojnie Deirdre. Zaskakujące, jak obecność jednej osoby zmieniała cały ten budynek... Do tej pory bowiem księciu wydawało się, że zamczysko jest puste. Co prawda żyli w nim służący, a od czasu do czasu zatrzymywali się tu również co znamienitsi goście... a jednak był pusty. Pusty, nie licząc jego samego, wraku człowieka, którym niegdyś był.

Tymczasem kiedy pojawiła się Deirdre, pojawiła się nowa nadzieja. Ona sama była młoda, pełna wigoru, którym zdawała się wypełniać każdy zakątek tego budynku. Lecz nie było to wszystko: zdawać się mogło, iż w jakiś sposób udawało jej się zarazić ową energią każdego, kogo spotkała na swojej drodze.

Przede wszystkim odmieniła księcia, chociaż ten z początku nawet tego nie zauważał. Przywróciła mu utraconą młodość. To jedynie dzięki niej poczuł znowu pragnienie życia. To dzięki niej się uśmiechał i cieszył. Bo przecież komu innemu kupowałby wszystkie te prezenty, pokazywał cuda tego miejsca? Dla kogo organizowałby bale i zabawy, na które sam nie miałby ochoty? Ale wiedział, że ona będzie zachwycona...

... no i czyż było coś wspanialszego niż trzymanie jej w ramionach podczas tańca?

A teraz ktoś postanowił mu ten skarb ukraść. Zabrać, zniszczyć, okaleczyć. Nie wiedział, kto mógłby być tak okrutny; znał wielu ludzi, niektórym przypięto łatkę okrutników, lecz nie wierzył, by ktokolwiek chciał zadać ból aniołowi.

A może to nie Deirdre miała cierpieć? Może ktoś atakując ją, chciał zadać ból jemu? Lecz i wówczas napastnik musiałby być bez serca... i w dodatku bez honoru. To właśnie dlatego Deirdre musiała tutaj zostać, choć wierzył, iż wolałaby teraz uciec z miejsca, które stało się dla niej klatką. Czy więc będzie w stanie raz jeszcze uwierzyć, że owa klatka była w rzeczywistości jej domem? Czy może na zawsze znienawidzi jego i to miejsce?

Kiedy książę stanął przed lustrem, ujrzał w odbiciu twarz starego człowieka, chociaż jeszcze parę godzin wcześniej promieniował młodzieńczym szczęściem. Nie mógł uwierzyć, jak łatwo komuś przyszło odebrać tak wiele...

Rozebrał się i nie bez trudu naciągnął na siebie nocną koszulę. Robił to niezgrabnie; nie przywykł do tego, by przygotowywać się do snu bez pomocy Jakuba, lecz nie znaczyło to, że zupełnie nie umiał sobie z tym poradzić. Gdy dokuśtykał do łóżka, opadł na nie niemalże bez sił, krzywiąc się z bólu, kiedy rękami wkładał niesprawną nogę pod kołdrę.

Znowu zapragnął zobaczyć Deirdre... siedzieć przy niej i patrzeć, jak śpi. Chciał dotknąć jej twarzy, jej jedwabistych włosów... nawet teraz poczuł gniew na samą myśl, iż przez owego nikczemnika Anna zmuszona była obciąć Deirdre włosy, gdyż tak były zniszczone.

Kiedy teraz o tym pomyślał, zrozumiał, że był zaślepiony zazdrością. Gdyby oddała się mężczyźnie z własnej woli, nie dopuściłaby do tego, by odnaleziono ją w takim stanie. Deirdre nie była głupia, wiedziała, że nawet jeżeli nikt nie przyjdzie jej szukać, będzie musiała jakoś wrócić do zamku, a gdyby wróciła w takim stanie, na pewno zwróciłaby na siebie uwagę.

Kryła tego drania, bo się bała. Jak daleko się posunął, Gerard nie miał pojęcia – mógł jedynie ufać, że niezbyt daleko. Deirdre była załamana i w apatii, lecz wkrótce zaczęła odzyskiwać humor, więc książę miał ogromną nadzieję, że dziewczyna wyłącznie najadła się strachu.

– Kiedy się dowiem, kto to zrobił – wycedził przez zaciśnięte zęby zamiast modlitwy – przysięgam, że zarżnę jak bydlę.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro