Książę
Było w nim coś wyraźnie książęcego. Coś, co sprawiło, że wszystkie twarze odwróciły się w jego kierunku, a wzrok raz w nim utkwiony nie mógł zostać odeń oderwany. I nie był to sam fakt, iż jegomość był księciem.
Mężczyzna z całą pewnością nie był przystojny. Chociaż większość dziewcząt na samą myśl o księciu wyobrażała sobie atrakcyjnego, czarującego dżentelmena na białym koniu, ten opis nie mógłby być bardziej mylny, ponieważ książę nie miał w sobie ani krzty czaru, a jego twarz należała raczej do nieurodziwych.
A jednak wszelkie rozmowy ustały, gdy tylko wszedł do sali. Miał brzydki, trochę kaczkowaty chód, garbił się i przymykał oczy, jakby miał problem ze wzrokiem.
Deirdre, stojąca tuż obok Quinnelly'ego, który był zapewne jednym z najprzystojniejszych mężczyzn w okolicy, stwierdziła, że książę nie może się równać z jej partnerem do tańca i wcale nie rozumiała, dlaczego młode panny mogłyby chcieć wydać się za kogoś takiego.
Książę Gerard był wysoki, a i owszem, i gdyby nie fakt, że się garbił, można by podejrzewać, że zbudowany był dość dobrze. A jednak, chociaż nie był stary, z całą pewnością w tym wieku już dawno powinien być żonaty, jeżeli nie chciał uchodzić za starego kawalera. Jego wiek zresztą widoczny był dobrze na jego twarzy: zapewne przez przymykanie powiek wokół jego oczu pojawiła się już siateczka zmarszczek, a konturowi twarzy brakowało już owej młodzieńczej świeżości.
Mężczyzna miał dość duże oczy, których zewnętrzne kąciki opadały lekko; kolor jego tęczówek był tak ciemny, że trudno było go określić w panującym w sali półmroku. Skóra jego twarzy nie była blada, lecz raczej ciemna, co mogło szokować, jako że zaden szanujący się szlachcic w okolicy nie dopuściłby, aby słońce w podobny sposób naznaczyło jego oblicze. Nos z kolei miał długi i prosty; Deirdre zauważyła, że gdyby był chociaż trochę krótszy, mężczyzna nie wydawałby się aż tak brzydki, bo przecież usta, mimo iż nieco asymetryczne, miał raczej ładnego kształtu.
Wbrew panującej modzie książę nie miał włosów obciętych krótko; sięgały mu one ramion, lecz on nie związywał ich z tyłu, a pozwalał im opadać luźno. Podobnie jak i oczy, jego włosy miały barwę trudną do określenia, raczej ciemną, pomiędzy brązową a ciemnoszarą.
Zdumiewający był fakt, że chociaż ubrany ze smakiem, książę wydawał się wyglądać nieco groteskowo: miał dopasowany frak i sporą muchę zawiązaną na szyi. Biała koszula, przylegająca ściśle do ciała, była wykonana z całą pewnością z doskonałego materiału, podobnie zresztą jak wąskie spodnie i eleganckie, lśniące buty z niewielkimi obcasami i srebrnymi sprzączkami. Wszystko jak należy.
A jednak książę był postacią zupełnie inną od tej, o której młode dziewczęta mogłyby marzyć podczas długich zimowych wieczorów.
Z drugiej jednak strony i w owej brzydkiej twarzy, i w nieeleganckim sposobie chodzenia, nawet w owym marszczeniu czoła podczas rozglądania się było coś iście książęcego. Coś, co sprawiało, że nie można by przejść obok tego jegomościa obojętnie.
– Chodźmy stąd – mruknął Quinnelly, chwytając dłoń Deirdre, by pociągnąć dziewczynę ku kolejnej sali, najprawdopodobniej po to, by odciągnąć ją od księcia, który z nijakim wyrazem twarzy schodził właśnie po schodach i rozglądał się po twarzach zgromadzonych.
Deirdre jednak nie drgnęła. Marszcząc lekko czoło, spojrzała na swojego partnera.
– Czy nie powinniśmy tu zostać? Nieuprzejmie byłoby wyjść dokładnie wtedy, kiedy wchodzi książę – zauważyła cichym tonem. Spostrzegła też, że osoby, obok których książę przechodził, kłaniały się lub dygały w wyrazie szacunku. Serce zabiło jej mocniej ze strachu. A co jeżeli podejdzie w ich stronę?
Quinnelly wydawał się dość niezadowolony, lecz został w miejscu, czujnym wzrokiem śledząc kroki księcia. Ten jednak odszedł w drugą stronę sali i poprosił jedną z młodych panien do następnego tańca. Ta spłonęła rumieńcem i gdy dygała uprzejmie, wyglądała tak, jakby za chwilę miała zemdleć. Zapewne też tak się czuła.
Kiedy książę odszedł, by napić się wina, Deirdre spostrzegła, że owa panna podbiegła do kobiety, która wyglądała na jej matkę, i zaczęła mówić coś szybko. Starsza dama z kolei szczypała jej policzki i wygładzała niesforne kosmyki ciemnych włosów.
– O, na Boga, całe szczęście stary pryk ma zupełnie inny gust niż ja – zaśmiał się cicho Quinnelly, a Deirdre popatrzała na niego ze zdumieniem. – Popatrz... ta panna, którą poprosił, jest wysoka i okrągła, ma ciemne włosy i oczy. Z kolei ja wolę, gdy dama jest niższa i ma jasne włosy.
– Nie – dziewczyna pokręciła głową, nie zauważając nawet, że ów opis pasuje do niej samej. – Zdumiało mnie, że pan w ten sposób wyraził się o księciu.
– O nim? – Młodzieniec uniósł lekko brew. – Cóż, młodość ma już za sobą. Dawno powinien był już się ożenić i ustatkować. Tymczasem on nadal chodzi po balach i szuka sobie damy, na jaką nigdy nie zasłużył.
Tym razem Deirdre nie odpowiedziała tak szybko. Raz jeszcze spojrzała w stronę księcia, który wydawał się trzymać raczej na uboczu, sącząc wino; wyglądało na to, że był bardziej zainteresowany obserwacją niż działaniem.
– Nie jest aż taki stary – zauważyła z wolna.
– Cóż, mnie w tym wieku byłoby już wstyd prowadzać się po balach bez żony – zaśmiał się Quinnelly. – Wrócimy do tańca?
Deirdre nie spostrzegła nawet, kiedy orkiestra podjęła przerwaną melodię. Zarumieniwszy się, kiwnęła głową i pozwoliła partnerowi prowadzić się poprzez parkiet, tak że wkrótce osoba księcia zupełnie wyparowała jej z głowy.
Kiedy parę minut później taniec skończył się i Quinnelly poprowadził ją na bok, by mogli oboje się napić, mimo iż zmęczona, Deirdre czuła się wspaniale. Serce biło jej szybko, a rumieniec, który nadał jej twarzy nieco koloru, sprawił, że wyglądała jeszcze ładniej. Jej partner nie mógł tego nie zauważyć.
– Taniec z całą pewnością ci służy, moja pani – rzekł, niby to przypadkiem zakładając kosmyk włosów Deirdre za jej ucho. – Kiedy weszłaś do sali, stwierdziłem, że jesteś bardzo ładna, lecz teraz mógłbym cię nazwać boginią.
Dziewczyna, nieprzyzwyczajona do komplementów, uśmiechnęła się nerwowo i spuściła wzrok, rumieniąc się bardziej jeszcze.
– Och, jestem pewien, że nie ja pierwszy to zauważyłem, panno Revelin. Proszę mi powiedzieć, ilu już pani ma konkurentów do ręki?
Takiego pytania Deirdre się nie spodziewała. Kiedy spojrzała na Quinnelly'ego, ujrzała, że jegomość się uśmiecha, co wcale jej nie pomogło – nie potrafiła określić, czy robi sobie z niej żarty, czy też pyta na poważnie.
– Proszę się ze mnie nie śmiać – upomniała go, ale to jedynie sprawiło, że Quinnelly wybuchł głośnym śmiechem.
– Trudno się z pani nie śmiać, kiedy zachowuje się pani tak, jakby nikt nigdy jeszcze z panią nie flirtował na balu. I proszę mi wierzyć, że nigdy nie uwierzę, że mógłbym być pierwszym, który się na to odważył.
Pochyliwszy się, mężczyzna uniósł dłoń Deirdre do ust i delikatnie musnął jej wierzch wargami.
– Pozwoli pani, że przyniosę jeszcze trochę wina.
Deirdre kiwnęła głową raz jeszcze, a kiedy Quinnelly odszedł, oparła się o ścianę, przymykając oczy. Serce waliło jej jak oszalałe; nie przypuszczała, że w ten sposób będzie wyglądał jej pierwszy – i zapewne jedyny – bal. Nie wiedziała, że mogłaby w kimś wzbudzić zainteresowanie, a jednocześnie trudno było opędzić się od dziwnego poczucia dumy, kiedy pomyślało się o tym, że wzbudziła je w Quinnellym.
Z drugiej jednak strony ogarnął ją strach. A co jeżeli Quinnelly dowie się, kim jest Deirdre? Bo musiał się w pewnym momencie dowiedzieć. Ponadto Quinnelly starał się o rękę Tenille. Jakaś tam służąca nie miała prawa mu w tym przeszkodzić.
– Wyjątkowo pani niepozorna jak na osobę, która zaszokowała całe towarzystwo – usłyszała nagle Deirdre. Nie rozpoznała tego głosu, ale też prawdą było, iż nie znała tu nikogo – nikogo prócz pani oraz panien Bragg, no i pana Quinnelly'ego, który aktualnie zajęty był szukaniem jakiegoś służącego z tacą z napojami.
Dziewczyna natychmiast otwarła oczy i ze zdumieniem spostrzegła, że osoba, która stała przed nią, to nie kto inny, lecz sam książę.
Zakręciło jej się w głowie. Przez jej umysł przebiegł milion myśli, lecz żadna z nich nie odpowiedziała na pytanie, co takiego powinna zrobić. Rumieniąc się, dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że wytrzeszcza na mężczyznę oczy, więc natychmiast spuściła wzrok i dygnęła, mając nadzieję, że zrobiła to dość elegancko.
Powinnam coś powiedzieć, pomyślała z desperacją, lecz pomimo iż otwarła usta, by rzec chociaż jedno słowo, nic się z nich nie dobyło.
– Na Boga, moja pani, nie uwierzę, że damie, która przed chwilą zwróciła na siebie uwagę całego towarzystwa, odebrało mowę na mój widok – rzekł książę, a jego głos zabrzmiał tak, jak gdyby rzeczywiście był zdumiony.
– Wasza miłość... – zaczęła z wolna Deirdre, czując, jak przerażenie odbiera jej jakąkolwiek władzę nad ciałem i umysłem.
Mężczyzna jednak nie odsunął się. Stał tam, zgarbiony i groteskowy, górując nad Deirdre niczym olbrzym z opowieści. Przechylił nieco głowę, przyglądając się stojącej przed nim młodej damie w skromnej sukience i z rozpuszczonymi włosami.
Zazwyczaj kobietom odbierało mowę na jego widok. Po chwili jednak udawało im się rozluźnić i natychmiast zaczynały paplać jakieś głupoty i śmiać się głośno. Tymczasem on nie znosił, kiedy było głośno, a już głośny śmiech był dla niego wyjątkowo odstręczający.
Kiedy tu szedł, zastanawiał się, kim była owa młoda osóbka, o której usłyszał podczas tańca, że pojawiła się zupełnie sama, nawet bez przyzwoitki, a której nikt nigdy przedtem nie widział. Zakładał, że – podobnie zresztą jak większość niezamężnych dam w tej sali – przybyła tutaj ze względu na niego. Plotka, że książę Gerard szuka żony, obiegła już cały świat. I trudno było temu zaprzeczyć. Czas już był na to najwyższy.
Tymczasem ona okazała się być osobą zupełnie inną, niźli sobie wyobrażał. Mimo że stał tu już od dobrej minuty, nie udało jej się wydukać nic prócz tych dwóch słów. Wasza miłość. Cóż, przynajmniej nie zaczęła się śmiać.
– Mogę poznać imię pani? – zapytał wreszcie, rozumiejąc, że nie usłyszy ani słowa ponad to, co sam z niej wyciągnie.
– Deirdre Revelin, wasza miłość – odparła, raz jeszcze przedstawiając się fałszywym nazwiskiem. Miała serdeczną nadzieję, że książę nie był świadom, iż taki ród nie istnieje. Tłumaczenie teraz, jak się tu dostała i co właściwie tu robi, byłoby torturą.
– Cóż, robimy postęp – zauważył mężczyzna, a jego głos brzmiał tak ponuro, jak wyglądała jego twarz. – Musiała zajść jakaś pomyłka, droga pani. Nie wygląda pani na osobę, która mogłaby wywołać jakikolwiek szok.
– Tak zapewne jest – powiedziała Deirdre, nim zdołała ugryźć się w język.
Książę uniósł lekko brew, lecz nie odezwał się ani słowem. Ze znużeniem odetchnął i zajrzał przez ramię na damę, z którą przed chwilą tańczył.
– Tańczy pani? – spytał po chwili, spoglądając na Deirdre.
Dziewczyna, która właśnie uniosła wzrok, spostrzegając, że mężczyzna odwrócił od niej twarz, nabrała powietrza. Nie spodziewała się, że znowu na nią popatrzy; nic więc dziwnego, że poczuła falę przerażenia, kiedy ich oczy się spotkały.
Czy tańczy? Deirdre czuła wielką ochotę, by powiedzieć, że nie, ale podówczas na pewno zorientowałby się, że kłamie – przed chwilą przecież przetańczyła parę tańców z Quinnellym. A o tym książę na pewno usłyszy w tłumie.
Swoją drogą, pomyślała z desperacją Deirdre, gdzie jest Quinnelly? I dlaczego tak długo zajmuje mu znalezienie dwóch kielichów wina...?
– Tak, wasza miłość – odparła, chociaż zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że sytuacja skończy się tragicznie.
– Wspaniale. Zatem rezerwuję sobie kolejne trzy tańce – powiedział książę, po czym skłonił głowę i odszedł swym kaczkowatym krokiem.
Deirdre musiała powstrzymać się całą siłą woli, żeby nie osunąć się po ścianie; jeszcze nigdy nie czuła się tak słabo jak teraz. A jednak znajdowała się w sali pełnej ludzi; nie mogła dać po sobie poznać, że nie jest przyzwyczajona do takich sytuacji.
– Wyglądasz jak duch, pani, czy coś się stało? – spytał znajomy głos Quinnelly'ego. Deirdre poczuła, jak ktoś wciska jej w dłoń kieliszek.
Czy powinna mu powiedzieć? Cóż, na pewno – chociaż przekonana była, że mężczyzna nie będzie zachwycony faktem, iż ktoś odbiera mu partnerkę do tańca, powinna mu powiedzieć. Nie mogli przecież przetańczyć razem całego wieczora, skoro nie przybyli tu razem. Ba, ledwo się znali. W takich okolicznościach byłoby to uznane za szczyt nieprzyzwoitości.
– Rozmawiałam z księciem – rzekła cichym, słabym głosem.
– Och, doprawdy, w takim razie nie dziwię się pani twarzy – roześmiał się w głos Quinnelly, a to w jakiś dziwny sposób poprawiło jej humor. – Dalejże, niech się pani napije, powinno pomóc. Ci diabelni służący wszyscy wyszli z sali, piekielnie długo zajęło mi znalezienie któregoś.
Deirdre skinęła głową i upiła nieco z kieliszka. Rozkoszne ciepło rozeszło się po całym jej ciele, przywracając władzę w kończynach i jasność myślenia. Przecież zachowywała się niedorzecznie... Książę był zaledwie mężczyzną... nie był ani aniołem, ani diabłem; był człowiekiem, tak samo jak ona albo Quinnelly.
A jednak było w nim coś, co sprawiało, że nie mogła się czuć w jego obecności tak swobodnie, jak czuła się przy Quinnellym.
– Zarezerwował sobie u mnie kolejne tańce – wybąkała wreszcie, bojąc się spojrzeć na swojego rozmówcę.
– A to ci heca – zawołał Quinnelly, szczerze zdumiony. – A już myślałem, że zostałem pani partnerem na ten wieczór.
Usłyszawszy to, Deirdre uniosła wzrok, by popatrzeć na mężczyznę.
– Nie wolno nam razem spędzić całego balu – zauważyła. – Byłoby to uznane...
– Nie sądziłem, że obchodzi panią, co sądzą inni. – Kącik jego ust drgnął lekko, zdradzając rozbawienie. Nie mówił zupełnie poważnie, chociaż oczy nadal miał uważne. – A już na pewno nie po takim wejściu.
– Pan się ze mnie nabija – rzekła Deirdre.
– Jakże bym śmiał! – odparł Quinnelly. – Nie sposób jednak nie dostrzec pewnych faktów. – Popatrzał wówczas na swoją partnerkę i obdarzył ją szczerym, czarującym uśmiechem, który wkrótce przyciągnął uśmiech i na jej twarz. – W porządku zatem. Wypuszczę panią na ten czas. W końcu nie mógłbym konkurować z księciem.
Na policzkach Deirdre natychmiast pojawił się ciemny rumieniec.
– Ależ nie...
– Och, oczywiście. Każda młoda dama marzy o swoim księciu z bajki – zaśmiał się Quinnelly. Po chwili pochylił się ku dziewczynie; jeszcze nigdy nie była tak blisko mężczyzny – czuła zapach jego wody kolońskiej. – Zatem te parę tańców pozwoli pani zrozumieć, że ten książę nie jest dla pani – wyszeptał. – Zasługuje pani na kogoś więcej niż na starego kalekę.
Trudno było Deirdre określić, co czuła po tych słowach. Bo jej uczucia naprawdę były mieszane. Nieprzyzwyczajona do komplementów, nie mogła zaprzeczyć, że słowa Quinnelly'ego naprawdę jej pochlebiały, ale z całą pewnością nie podobał jej się sposób, w jaki młodzieniec wypowiadał się na temat księcia.
Bądź co bądź, książę nie był aż tak stary i trudno byłoby nazwać go kaleką, chociaż garbił się i chodził tak niezgrabnie. Ponadto był osobą, której z racji pozycji należał się szacunek. Od niej, służącej, na pewno. A przekonana była, że pochodzący ze zubożałej szlachty Quinnelly również powinien na to zważać.
Z drugiej jednak strony nie przysługiwało jej żadne prawo, by komukolwiek zwracać na to uwagę. Po pierwsze dlatego, że sama nie była nawet najuboższą szlachcianką. Po drugie zaś dlatego, że była kobietą.
– Pozwoli pani zatem, że wzniosę toast za nasząznajomość, nim ten diabeł mi panią porwie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro