Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Irytacja

Wszystkie panie Bragg, ponieważ nie lubiły się spóźniać, wyruszyły na bal punktualnie o szóstej. Oznaczało to, że gdy tylko wróciły z wycieczki, natychmiast zaczęły szykować się do wyjścia. Równało się to, oczywiście, z większą ilością pracy dla Deirdre, lecz tego dnia służka wydawała się dziwnie milcząca, jakby nieobecna duchem. Robiła dokładnie wszystko, co jej kazano: znajdowała sukienki, prasowała zagniecenia, polerowała buciki, przynosiła ozdoby do włosów i biżuterię, spryskiwała drogimi perfumami... a jednak jak gdyby zupełnie jej tam nie było.

Panie jednak nie przejmowały się tym zbytnio – mogły w ten sposób skupić całą swoją uwagę na sobie i na swym wyglądzie lub też samopoczuciu. Tenille zaczęła w pewnym momencie narzekać, że znudziły ją już te bale i wolałaby zostać w domu, by poczytać książki, lecz matka przypomniała jej o obowiązku znalezienia męża, wobec czego młodsza córka, chcąc nie chcąc, założyła buciki i ruszyła wraz z pozostałymi na bal.

Gdy panie wyszły, Deirdre szybko sprzątnęła bałagan, które po sobie zostawiły, chowając odrzuconą biżuterię i szarfy na swoje miejsca. Wszystko to czyniła jak gdyby absolutnie nieświadomie, myślami będąc gdzieś daleko. Gdy wszystko było zrobione, odetchnęła głęboko i poszła również się przygotować.

Nadal nie potrafiła uwierzyć w to, że spotyka ją takie szczęście. A jednak ilekroć o tym myślała, przekonywała się, że czuła nie tylko wdzięczność wobec swojego pana. Była coraz mniej pewna, czy rzeczywiście chce brać udział w tych wydarzeniach. Bała się spojrzeć księciu w oczy po ich ostatnim spotkaniu. Mimo wszystko wiedziała, iż będzie musiała to zrobić. Miała jednak nadzieję, że znajdzie w sobie tyle odwagi, by poprosić go, aby pozwolił jej wieść jej dotychczasowe życie.

Zgodnie z ustaleniami, o godzinie ósmej wieczorem pod domostwo zajechała kareta i pan Bragg przypomniał Deirdre o tym, iż miała pojawić się w domu, zanim wrócą pozostałe damy. Zapewniając swego pana, że zrobi, jak jej kazano, dziewczyna wyszła i z pomocą woźnicy wsiadła do powozu, aby przez następne parę godzin być nie służącą, lecz damą z towarzystwa.

W odróżnieniu do chłopca, który zabrał ją na bal poprzednim razem, ten stangret był wyjątkowo milczący. Nie obdarzył Deirdre niczym ponad "dobry wieczór szanownej pani". Nawet na nią nie spojrzał. Dziewczyna stwierdziła, że być może było to lepsze rozwiązanie, gdyż to pozwalało jej pomyśleć nad strategią, której mogłaby użyć tego wieczora. Z drugiej zaś strony nie potrafiła skupić się na tym, na czym powinna; jej myśli wciąż uciekały ku zmartwieniom. W ciągu ostatniego tygodnia książę stał się kimś w rodzaju powracającego koszmaru sennego, czegoś, czego bardzo pragnęła się pozbyć, lecz nie potrafiła.

Im bliżej zaś kareta była sal balowych, tym bliżej Deirdre znajdowała się swego fatum. Mężczyzny, który w pewnym sensie ją przerażał, chociaż nigdy nie był dla niej okrutny czy choćby nieuprzejmy – doskonale przecież pamiętała owe trzy tańce, które z nim przetańczyła. Wtedy uznała, że były one przyjemne. Cóż więc zmieniło się od tego czasu?

– Jesteśmy na miejscu, szanowna pani – rzekł stangret, otwierając drzwiczki karocy i pomagając jej wysiąść. Wyraz jego twarzy nie zmienił się ani na moment; pozostał zupełnie beznamiętny nawet wówczas, gdy mężczyzna prowadził ją ku wejściu.

Tam, podobnie jak tydzień wcześniej, została przywitana przez służących, a następnie zapowiedziana. I jak podczas poprzedniego balu wszystkie oczy zwróciły się w jej stronę, gdy wolnym krokiem schodziła po stopniach ku pierwszej sali. Szybko omiotła wzrokiem pomieszczenie i odetchnęła z ulgą. Księcia nie było nigdzie w pobliżu i nawet fakt, iż nie mogła dostrzec Quinnelly'ego, wydawał się odpowiednią ceną.

Gdy tylko w pobliżu pojawił się służący z tacą z napojami, chwyciła kielich z winem. Dłonie trzęsły się jej ze strachu, choć bardzo starała się uspokoić. Wkrótce jednak przestała mieć wrażenie, że twarze wszystkich zwrócone są ku niej, co sprawiło, że poczuła falę spokoju.

Prawdę powiedziawszy, Deirdre zaczęła zastanawiać się, jak panny z dobrych domów mogły to wytrzymywać. Bo choć pierwszy bal wydawał się niezwykłym i wspaniałym przeżyciem, kolejny okazał się czymś zupełnie innym. Czymś przerażającym. Przytłaczającym. Nagle uświadomiła sobie bowiem, jak bardzo nie pasuje do ludzi tu zgromadzonych. Jak bardzo się od nich różni.

Poczuła okropną pustkę w piersi. Zastanawiała się, czy jeżeli teraz wyjdzie, książę dowie się o tym, że wyszła ledwie parę minut po przyjeździe. A jeżeli tak, to co wówczas zrobi – przecież nikt nie pytał jej o zdanie, czy w ogóle chce brać udział w tym balu...

Oparła się o ścianę i przycisnęła dłoń do piersi. Serce waliło jej jak oszalałe, sprawiając, że czuła się słabo. Kręciło jej się w głowie i nagle zapragnęła znaleźć się raz jeszcze na zewnątrz; tam przynajmniej było chłodne wieczorne powietrze...

Wreszcie zdecydowała się opuścić salę; wątpiła, by ktokolwiek zauważył jej zniknięcie, dlatego też całą siłą woli zmusiła się, by stanąć prosto i szybkim krokiem ruszyła ku schodom, prowadzącym ku drzwiom wyjściowym. Jednak gdy tylko postawiła stopę na najniższym stopniu, drzwi otwarły się raz jeszcze i u szczytu schodów pojawiła się niepożądana postać.

Ich oczy spotkały się na zaledwie ułamek sekundy, po którym Deirdre natychmiast spuściła wzrok, czując, że jej policzki zaczynają ją palić. Gdyby zdecydowała się na ucieczkę choć parę minut wcześniej, zdołałaby uniknąć tego spotkania. Teraz zaś ostatnia szansa była stracona.

Odsunąwszy się od schodów, dziewczyna stanęła tuż obok nich, gotowa przywitać księcia, zgodnie z obowiązującymi regułami, kiedy ten został zaanonsowany i swym zwykłym, szybkim krokiem wszedł do sali.

– Ani mi się waż wychodzić – syknął mężczyzna, przechodząc tuż obok niej, ale nie poprosił jej do tańca. – Pożałujesz, jeżeli mnie nie posłuchasz.

Deirdre zmarszczyła lekko czoło i powiodła za nim wzrokiem. Mogła dostrzec, jak książę otrzymuje kielich wina i sącząc z wolna trunek, kuśtyka w stronę jednej z grupek pań, które aktualnie nie były zajęte tańcem. Zamienił z nimi parę słów (trudno było nie zobaczyć, jak dziewczęta wdzięczą się do niego), po czym znowu odszedł. Deirdre nie była pewna, czy zamierzał ją w ten sposób torturować, czy też jego cel był zupełnie inny, ale nie mogła się oprzeć wrażeniu, że bardzo starał się jej coś udowodnić.

Książę powtórzył ten sam schemat jeszcze kilka razy: podchodził do paru panien, prawił im komplementy lub też zamieniał z nimi parę zdawkowych uwag, po czym kłaniał im się i odchodził. W ten sposób obszedł całą salę. Deirdre w pewnym momencie przestała śledzić jego ruchy – sięgnęła po jeden jeszcze kielich z winem i właśnie przytknęła go do ust, kiedy podszedł do niej nieznajomy, młody mężczyzna.

– Nie zostaliśmy sobie przedstawieni – powiedział – ale mam nadzieję, że nie będzie mi szanowna pani czyniła z tego powodu wyrzutów. Eoin Flanagan.

Całkiem zdumiona tym nagłym pojawieniem się nieznajomego, Deirdre spojrzała na jegomościa, po czym przywitała go z lekkim uśmiechem. Był to młody człowiek, zapewne jeszcze przed swymi trzydziestymi urodzinami, średniego wzrostu, o szerokiej, przyjaznej twarzy, okolonej burzą brązowawych włosów. Nie był tak przystojny jak Quinnelly, ale jednocześnie było w jego oczach coś znacznie przyjemniejszego. No i z całą pewnością jego powierzchowność pod każdym względem przewyższała wygląd księcia.

– Deirdre Revelin – przedstawiła się dziewczyna, wiedząc, że musi ciągnąć to kłamstwo, skoro wszystkim ludziom z towarzystwa znana była pod tym właśnie mianem. Wyciągnęła ku mężczyźnie dłoń na powitanie, a on delikatnie musnął jej wierzch ustami.

– Proszę wybaczyć mi śmiałość – zaczął po chwili Eoin – lecz chciałbym spytać, czy następne trzy tańce pani...

– ...są zajęte – usłyszała Deirdre ze zdumieniem zapewne przewyższającym zdziwienie Eoina, który natychmiast odwrócił się, by spostrzec nie kogo innego, lecz księcia Gerarda we własnej osobie, spoglądającego na niego z góry. – Jak wszystkie inne.

Marszcząc czoło, Deirdre zerknęła na księcia, jak gdyby chciała mu przypomnieć, że przecież nie przybyli tu razem – lecz wówczas przypomniała sobie, iż jest tu tylko i wyłącznie na jego życzenie. W żadnym innym przypadku w ogóle by się tu nie znalazła, dlatego też zrezygnowała z mówienia czegokolwiek i spuściła wzrok.

Eoin, wyglądając, jak gdyby słowa księcia wytrąciły go z równowagi, odchrząknął, po czym kiwnął głową.

– Och... och, rozumiem – odpowiedział jedynie, po czym złożył niewielki ukłon Deirdre. – Zatem... miło było panią poznać, panno Revelin.

To rzekłszy, oddalił się dość szybkim, sztywnym krokiem.

– Nie był dla ciebie – warknął książę, jak gdyby czytając w myślach Deirdre, która właśnie odprowadzała Eoina wzrokiem.

Kiedy jednak to usłyszała, nie potrafiła się oprzeć pokusie; uniosła wzrok, by spojrzeć Gerardowi prosto w oczy. To go nie speszyło – jego spojrzenie było równie twarde jak ton jego głosu, kiedy do niej przemawiał.

– Nikt nie zarezerwował sobie tych tańców – odrzekła, zirytowana nieco sposobem, w jaki się do niej odniósł. Czyżby fakt, iż dowiedział się, kim tak naprawdę była, spowodował zmianę jego nastawienia? Przecież wciąż jeszcze pamiętała, jak uprzejmy był względem niej poprzednim razem. Chłodny, owszem, ale nie mogłaby go nazwać grubiańskim. Tym razem jednak jego zachowanie sprawiło, że jakikolwiek zalążek sympatii natychmiast znikł.

– Właśnie to robię – powiedział dość bezceremonialnie książę, po czym wyciągnął ku niej dłoń.

Deirdre poczuła dziwną ochotę, by nie podać mu ręki, lecz lata służby nauczyły ją posłuszeństwa, które stało się jej drugą naturą; wbrew własnej woli położyła dłoń na jego dłoni, a on powiódł ją na parkiet, gdzie stanęli pośród innych par w korowodzie.

Nie odezwała się jednak ani słowem podczas pierwszego tańca, nawet wówczas, kiedy skomplementował jej wygląd tego wieczora. Chociaż popsuło to jej humor, zrozumiała, że prawdopodobnie jest na najlepszej drodze do osiągnięcia celu, na którym jej zależało: miała przecież zrazić do siebie księcia i sprawić, by jego zainteresowanie znalazło inny jakiś obiekt.

Nie mogła jednak zdawać sobie sprawy z tego, że choć wydaje jej się, iż wygrywa tę rundę, w istocie przegrała ją z kretesem. Była bowiem pierwszą osobą, która w tak jawny sposób sprzeciwiła się księciu. W ten sposób zaintrygowała go – chociaż sam bardzo pragnął, by to się nie stało. Nie była przecież pożądaną partią. Nawet przeciętny szlachcic wziąłby ją za żonę z wielkim wahaniem; tymczasem on nie był po prostu szlachcicem.

Z drugiej jednak strony Gerard pogardzał współczesnymi mu konwenansami. Fakt, iż kobieta, która tak go zafascynowała, nie pochodziła z tej samej co on warstwy społecznej, nie powinien według niego mieć żadnego wpływu na to, czy mariaż ten byłby dozwolony, czy też nie. A choć przekonany był, iż nikt nie odmówiłby pobłogosławienia tego związku, wątpił, by dziewczyna miała łatwe życie, gdyby ktokolwiek dowiedział się, kim tak naprawdę była.

No i był jeszcze ów Quinnelly. Gerard zdawał sobie sprawę z tego, jak niedorzeczne jest to jego zmartwienie. Wszystko bowiem wskazywało na to, że Quinnelly ledwie zna Deirdre i sam nie ma pojęcia o tym, skąd ona pochodzi. Nie miał zatem żadnych podstaw, by twierdzić, że młody szlachcic mógłby stanowić jakiekolwiek zagrożenie...

Chociaż trudno było zaprzeczyć temu, iż Quinnelly był przystojniejszy i obdarzony większym czarem niż książę. Gdyby w grę nie wchodziły pieniądze i tytuły, Gerard mógłby założyć się o własne życie, że wszystkie te damy, które teraz uśmiechały się do niego tak ckliwie, natychmiast zmieniłyby front, gdyby do sali wszedł Quinnelly...

Sama Deirdre wydawała się pod wrażeniem młodego szlachcica; książę doskonale pamiętał błysk w jej oczach, kiedy tydzień temu na niego patrzała. Zapewne wedle wszelkich reguł byłby to rozsądniejszy mariaż: różnica statusu nie była aż tak znaczna, podobnie z różnicą wieku. Bo choć książę nie był jeszcze starcem, doskonale wiedział o tym, iż Quinnelly jest od niego młodszy, podobnie zresztą jak i Deirdre.

A jednak jeżeli Deirdre miała mieć szansę na poprawę swojego statusu społecznego, musiała opuścić Irlandię. Towarzystwo to było zbyt ciasne, by plotki nie rozeszły się w zatrważającym tempie. Dziewczyna wkrótce pożałowałaby swojej decyzji, gdyby zdecydowała się na poślubienie kogoś takiego jak Quinnelly.

Kiedy orkiestra skończyła grać, Deirdre natychmiast wyśliznęła się z ramion księcia i pomknęła ku schodom, mając nadzieję na to, że wreszcie uda jej się uciec. Dopełniła wszak umowy: przybyła na bal i wszystkie swoje tańce poświęciła tylko jemu jedynemu.

– Panno Revelin, proszę poczekać – odezwał się chłodno książę, łapiąc ją zaraz za rękę. Trzymał mocno, więc mimo iż starała się wyszarpnąć dłoń z jego uścisku, nie mogło jej się to udać. – Proszę poczekać.

Wreszcie zrezygnowała z dalszego sprzeciwu, nie chcąc zwracać na siebie zbytniej uwagi zgromadzonych dokoła ludzi. Pierwsza sala balowa jak zawsze była najbardziej zatłoczona, a towarzystwo w niej zgromadzone najbardziej głodne najświeższych plotek. Tymczasem Deirdre chciała trzymać się z dala od wszelkich plotek.

– Potrzebuję świeżego powietrza, wasza miłość – odparła wreszcie, siląc się na uprzejmy ton, lecz głos jej zadrżał. Nie umknęło to uwadze księcia. – Proszę pozwolić mi wyjść.

– Nie godzi się, by dama wychodziła sama – odparł niemalże beznamiętnie Gerard, oferując jej swe ramię.

Deirdre, dość niechętnie, przyjęła je po pewnym czasie i pozwoliła księciu wyprowadzić się z sali na rześkie, wieczorne powietrze.

Noc była przepiękna: niebo bezchmurne, usiane milionem gwiazd; zapewne wiele dam życzyłoby sobie znaleźć się w sytuacji, w której obecnie była Deirdre. Sceneria była bowiem tak romantyczna, że bohaterki książek mogłyby jedynie o podobnej marzyć. U jej boku zaś znajdowała się zapewne jedna z najlepszych partii na całym świecie.

A jednak dziewczyna nie potrafiła tego docenić. Owszem, dostrzegała fakt, iż noc jest śliczna – lecz nie docierało to do jej umysłu, nawet jeśli oczy potrafiły to zobaczyć. Jej myśli gnały jak szalone, kiedy starała się zrozumieć, co czuła. Wiedziała jedno: że nie było to nic przyjemnego.

– Proszę się uspokoić, panno Revelin. Widzę, że jest pani poruszona – rzekł z tą samą obojętną uprzejmością książę.

– Nie powinien pan się mną przejmować – odezwała się Deirdre, nim zdołała ugryźć się w język. – Doskonale zdaje sobie pan sprawę z tego, kim jestem. Po cóż więc ciągnąć tę komedię...

– Sądzi pani, że robię to tylko po to, by stwarzać pozory? – przerwał jej książę, marszcząc czoło. W tym momencie po raz pierwszy naprawdę wyglądał groźnie i Deirdre rzeczywiście miała podstawy, by się go bać; nie była to bowiem jej wyobraźnia ani też obawy przed stawieniem czoła przeciwnościom.

Usłyszawszy to pytanie, dziewczyna nie odpowiedziała. Spuściła wzrok i zaczęła uporczywie wpatrywać się w kamienną balustradę.

– Nie wysłałem zaproszenia po to, by panią dręczyć, lecz by sprawić pani przyjemność – ciągnął Gerard, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że akurat w tym aspekcie mija się z prawdą. Owszem, zrobił to między innymi dla jej przyjemności, ale przede wszystkim po to, by ją zobaczyć. By spełnić swą własną, egoistyczną zachciankę. – Tymczasem słyszę, że była to rzecz tak niepożądana, iż nie chcesz, pani, spędzić tu choć tyle czasu, by zachować pozory dobrego wychowania. Czy naprawdę jestem towarzyszem tak niemiłym, że nie życzy sobie pani przetańczyć ze mną choćby tych trzech tańców, które ostatnim razem, pochlebiam sobie, sprawiły pani przyjemność?

Deirdre nadal milczała. Książę nie podniósł głosu, ale i tak wyczuwała jego irytację i rozdrażnienie. Nie powinna była do tego dopuścić; powinna była odnaleźć taki sposób na zniechęcenie go do jej osoby, który nie wywołałby u niego aż takiego wzburzenia.

– Nie zaszczycisz mnie, pani, nawet odpowiedzią?

– A cóż miałabym powiedzieć? – spytała wreszcie. Głos jej drżał, mimo jej usilnych starań, by się opanować. – Nie jestem osobą, którą powinien pan adorować, wasza miłość. Oboje doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że moja obecność jest tu zbędna i niepożądana.

– To pani tak sądzi, panno Revelin – odparł dość ozięble książę. – Wróćmy do sali. Tu jest chłodno, a ja nie chciałbym narażać zdrowia pani na uszczerbek.

Chociaż niechętnie, Deirdre zgodziła się, by książę poprowadził ją z powrotem do wnętrza budynku. Zdawała sobie sprawę z tego, że twarze odwracały się ku nim, kiedy przemierzali salę. Jeszcze żadnej damie książę nie poświęcił tyle uwagi, co jej, chociaż akurat ona naprawdę sobie tego nie życzyła i nie sprawiało jej to żadnej przyjemności, mimo iż doskonale wiedziała, że powinna czuć się bardzo wdzięczna.

Wieczór zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Deirdre w pewnym momencie stwierdziła, iż udało jej się odgadnąć, co sprawiło, że był on tak nieznośny: była to nieobecność pewnego czarującego młodzieńca, który poprzednim razem potrafił skutecznie odciągnąć jej uwagę od ponurego księcia.

Kiedy jednak nadeszła północ, dziewczyna uznała, iż zabawiła tu wystarczająco długo, by książę nie żywił do niej żadnej urazy.

– Proszę pamiętać, że za trzy dni również zabieram panią na bal – przypomniał jej Gerard, kiedy podzieliła się z nim swoim zamiarem. – Nie zabronię pani próbować mnie unikać, lecz powinna pani zdawać sobie sprawę z tego, że prędzej czy później może pani żałować swoich decyzji.

Deirdre nie była pewna, czy książę chciał ją wystraszyć, czy też zrobił to zupełnie nieświadomie, lecz miała nadzieję, iż nie dała po sobie poznać tego, że jego słowa ją zaniepokoiły.

Jeszcze tylko jeden bal, myślała, kiedy siedziała znowu z milczącym stangretem w karecie. Jeszcze tylko jeden bal i na powrót stanie się po prostu Deirdre.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro