Rozdział XIII: Dzieci katechetek
You've already won me over in spite of me
Don't be alarmed if I fall head over feet
And don't be surprised if I love you for all that you are
I couldn't help it
It's all your fault
Your love is thick and it swallowed me whole
You're so much braver that I gave you credit for
That's not lip service*
22 grudnia
Czas zaczął pędzić w szalonym tempie.
Bartek nie wiedział, kiedy skończył się listopad, a zaczął grudzień. Wszystko zlało się w jedną całość: zajęcia, Karolina włócząca się bez przekonania z kąta w kąt, Ala, która w ogóle przestała z nimi rozmawiać poza okazyjnym „wyrzuć śmieci", znajomi i nieskończone godziny przemykania się z Oliwerem na wszystkie sposoby. Zupełnie nagle nadeszły święta, a wraz z nimi perspektywa powrotu do domu, z którą Bartek czuł się nieco absurdalnie, bo tyle wydarzyło się, od kiedy przyjechał do Krakowa, że miał wrażenie, jakby trwało to lata. Nie wrócił na Lubelszczyznę ani razu od października, tłumacząc się rodzicom mnóstwem zajęć i innych obowiązków, przez co teraz myśl o rodzinnym domu wydawała mu się taka... obca. Kiedy był tam ostatnio, był zupełnie innym człowiekiem. Zupełnie innym Bartkiem.
Ale o ile wcześniej mógł sobie nie przyjeżdżać, ograniczając się jedynie do zapewniania mamy przez telefon, że ma co jeść i ciepło się ubiera, o tyle teraz musiał. Ponieważ u niego w domu Boże Narodzenie było... no cóż, święte.
Siedzieli właśnie w pociągu, on, Ala i Karolina. Ala czytała książkę, Karolina chyba drzemała, a Bartek założył słuchawki na uszy i słuchał... no cóż, normalnie słuchałby muzyki klasycznej, ale teraz słuchał Wrong Side of Town. Od początku podróży nie był w stanie przestać, zwłaszcza tej ostatnio nagranej piosenki, ponieważ trochę domyślał się, że była napisana z myślą o nim, ale Oliwer nic nie powiedział, a Bartek nie zdążył zapytać. Było w niej mnóstwo skrzypcowych przerywników i mnóstwo melodyjnego głosu Oliwera, i ten kawałek był tak niesamowicie personalny , że dla Bartka było to piorunujące. Oliwer zwracał się w nim do kogoś, kto mógł być tylko nim i chyba zdążył już go trochę poznać, bo ta piosenka była tak bartkowa, że aż zapierało mu dech. Oliwer przekazał w niej jak dotąd więcej niż zdążył mu przekazać słowami i wysłał mu ją zaraz przed jego wyjazdem, i nikt jeszcze nie zrobił dla niego niczego tak słodkiego .
Boże, miał nadzieję, że dziewczyny nie widziały tego, że co jakiś czas uśmiechał się głupkowato do siebie. Na pewno wyglądał jak idiota.
Wracał do domu i może nawet czuł małą ulgę, że będzie miał okazję, żeby spokojnie usiąść i do wszystkiego się zdystansować, bo miał wrażenie, że ostatni miesiąc jego życia upłynął mu na odmienianiu imienia Oliwera w myślach przez wszystkie przypadki. W jego głowie nie było niczego innego i parę dni temu obudził się z gigantycznym poczuciem winy, bo zdał sobie sprawę z tego, że ostatnio rozmawiał ze dwojgiem swoich najlepszych przyjaciół w połowie listopada. To nie było tak, że o nich zapomniał, po prostu... no dobra, zapomniał o nich. Więc zadzwonił, żeby poinformować o tym, że przyjeżdża na święta. Magda brzmiała na nieco urażoną i powiedziała, że spodziewała się, że przynajmniej na samym początku będzie wpadał do domu co najmniej raz w miesiącu, ale i tak wiedział, że się ucieszyła i że szybko zostało mu wybaczone. Pewnie uznali, że Bartek po prostu trochę zachłysnął się Krakowem, co zresztą było prawdą. Nawet bardzo zachłysnął się Krakowem. Obiecał im więc, że zostanie na Sylwestra i spędzi go z nimi, tak jak umawiali się już pół roku wcześniej. Potem musiał jednak powiedzieć Oliwerowi, że nie spędzi z nim S ylwestra, co było bolesne, bo sam naprawdę strasznie tego chciał. Ale Oli zrozumiał. Przyjaciele to przyjaciele.
No więc zupełnie o tym zapomniał, a przecież już wcześniej czuł się winny z powodu Magdy i Wojtka, choć nie miał za bardzo ku temu powodu. W końcu to nie była jego wina, że żadne z nich nie było w stanie sobie pozwolić, żeby pójść na studia. Od skończenia liceum rodzice nie mieli już możliwości, żeby im pomagać, więc jakoś wspólnie wiązali koniec z końcem. Bartkowi było z tego powodu cholernie przykro, ale co niby miał zrobić? Tak już świat działał, że jedni dostawali z góry coś, na co kompletnie nie zasłużyli, a inni czegoś nie dostawali, choć też na to nie zasłużyli. Ale przez to czuł się jeszcze bardziej winny, bo był tak bardzo skupiony na sobie, że nawet nie zapytał, co u nich.
Wiedział, że nie może spalić za sobą wszystkich mostów i skupić całego swojego życia wokół Oliwera. Miał też innych ludzi, na których mu zależało i którym zależało na nim. To było po prostu cholernie trudne, bo Oliwer był... Oliwerem.
Po tym, jak znaleźli Juliana i Bartek wrócił do domu, spędził całe dwa dni z sercem w gardle, podskakując na każdy dźwięk i myśląc obsesyjnie o tym, czy to już był moment, żeby samemu się odezwać, czy może jeszcze poczekać. Czuł się jak kretyn albo jak zakochana nastolatka, ale w zasadzie był zakochanym nastolatkiem, więc to w sumie bez różnicy. Ale ostatecznie czekał i czekał, i w końcu dwa dni później doczekał się dzwonka do drzwi, po którym nastąpił kolejny cudowny, absurdalny, gorący wieczór, który sprawił, że jego uwielbienie dla Oliwera Beściaka przeniosło się jeszcze o poziom wyżej. Poza tym trochę kamień spadł mu z serca, ponieważ po raz pierwszy widać było, że Oliwer przyszedł ze świadomym zamiarem bycia z Bartkiem (w różnych tego słowa znaczeniach), nie tak, jak wcześniej, kiedy jeden z nich nagle bez ostrzeżenia całował drugiego, choć zupełnie tego nie planowali. Różnica w jego postawie wobec tego, co się między nimi działo, wydawała się kolosalna. Bartek nie wiedział, co ostatecznie przekonało Oliwera do tego, żeby dać im szansę. Może kiedyś go zapyta. A może nigdy się nie dowie. Uśmiechnął się na myśl o tym wspomnieniu.
Tak to już było z Oliwerem, że najpierw widziało się jego uśmiech, który był wszędzie, a potem dopiero resztę niego. Tak więc Bartka za drzwiami powitał uśmiech Oliwera.
- Cześć - rzucił chyba głupim tonem albo z głupim uśmiechem, albo jedno i drugie. Nie był pewien. Otworzył szerzej drzwi, a Oliwer wszedł do środka i zapytał jedynie cicho:
- Jesteś sam?
Bartek mruknął potwierdzająco, więc Oli położył dłoń na jego dłoni znajdującej się na klamce i zamknął za sobą drzwi, jednocześnie łapiąc go za kark i przyciągając do pocałunku. Bartek był zaskoczony tylko przez moment, bo z Oliwerem naprawdę nigdy nie było wiadomo, czego się spodziewać. Raz przychodził naburmuszony, tajemniczy, coś kręcił, a raz rzucał się na niego w progu. Okej. Bartek nie zamierzał narzekać.
To był naprawdę długi i dobry pocałunek, bo jak jeden z nich chciał się oderwać, to drugi chyba stwierdzał, że jeszcze nie chce przestawać i mu na to nie pozwalał. Więc stali tak w korytarzu przez kilka długich minut połączeni tylko ustami, dłonią Oliwera trzymającą go pewnie za kark i ręką Bartka luźno oplatającą jego plecy. Bartek zaczął czuć, że od tego spokojnego, powolnego całowania zaczyna wirować mu w głowie i dokładnie w tym samym momencie Oliwer odsunął się na kilka centymetrów, po czym oparł swoje czoło o jego.
- Cześć, słodycz - mruknął cicho, uśmiechając się z czułością. Ach, więc to była ta kochana wersja Oliwera. Kolejne wcielenie. Bartkowi absurdalnie przeszło przez myśl, że można by napisać „Pięćdziesiąt twarzy Oliwera" i byłoby z pewnością ciekawsze niż „Pięćdziesiąt twarzy Greya". Niemal parsknął śmiechem na głos, ale wtedy coś do niego dotarło.
- Słodycz? - powtórzył, marszcząc brwi. Wcale nie był pewien, czy mu się to podobało.
- No oczywiście, że tak - odparł Oliwer bez wahania. - Widziałeś się ostatnio w lustrze?
Bartek przez chwilę miał wrażenie, że przestał nadążać za tą konwersacją.
- Widziałem się w lustrze - przyznał powoli, nie wiedząc do końca, jaka była poprawna odpowiedź.
- I widziałeś kiedyś na świecie cokolwiek słodszego? - dodał, uśmiechając się tym swoim krzywym uśmiechem. W mniemaniu Bartka Oliwer miał dwa główne uśmiechy. Pierwszy to był ten pełny, rozświetlający pomieszczenia, oliwerowy uśmiech. Drugi był tylko takim grymasem z uniesionym kącikiem ust, zupełnie jakby rozbawiła go jakaś własna myśl i nie chciał śmiać się na głos, ale jednak nie mógł się do końca powstrzymać. Oba były wspaniałe.
Rany, chyba byłby już w stanie napisać książkę o uśmiechach Oliwera. „Pięćdziesiąt uśmiechów Oliwera". I zarobić miliony. Pomysł do rozważenia. Cholera, jego myśli biegły dzisiaj bardzo dziwnym torem.
W końcu dotarło do niego to, co Oliwer właśnie powiedział i jednocześnie miał ochotę przewrócić oczami, spojrzeć z zawstydzeniem w podłogę i wyszczerzyć się od ucha do ucha. Ostatecznie zdecydował się na to pierwsze, bo nie było tu już miejsca na żadne zawstydzenie, a wiedział, że kiedy szczerzył zęby, wyglądał jak idiota.
- Z pewnością widziałem kiedyś coś słodszego - odparł z przekonaniem, bo to byłoby bardzo niepokojące, gdyby uważał samego siebie za słodkiego. Oliwer jedynie wzruszył ramionami.
- Zupełnie się nie znasz - stwierdził, odsuwając się, ale nadal wpatrując się w niego z czymś w rodzaju rozbawienia i tym razem Bartek naprawdę spuścił wzrok, ponieważ szalał za Oliwerem nawet wtedy, kiedy ten był powściągliwy i wiecznie go odpychał, więc jeśli teraz Oli zamierzał być wobec niego otwarcie flirciarski i rzucać takie teksty, to Bartek chyba już zawsze pozostanie w stanie permanentnego rozanielenia. Albo permanentnego wzwodu. Albo jednego i drugiego.
Uniósł głowę z uśmiechem, myśląc o tym, że Oliwer naprawdę tym razem wrócił, tak jak obiecał i nagle poczuł, że zaczyna przepełniać go absolutne szczęście. Miał wrażenie, że rozsadzi go od środka, miał ochotę chichotać, w ogóle cały był jakiś taki rozedrgany. Ktoś mu kiedyś powiedział, że stan zakochania jest trochę idiotyczny i najwyraźniej była to prawda, bo on w tej chwili czuł się bardzo idiotycznie zakochany w tym facecie.
Ten słodki moment między nimi chyba mijał, bo Oliwer zaczynał już patrzeć i uśmiechać się normalnie, więc Bartek zdecydował się zapytać szeptem:
- Jak Julian?
Bo ta kwestia też cholernie go interesowała. Oliwer westchnął z rezygnacją.
- W porządku - odparł cicho. - Rozmawialiśmy wczoraj długo i rozmawiałem też z Oskarem... na razie skupiamy się na upewnieniu się, że to już absolutnie nigdy więcej się nie powtórzy. No i zobaczymy, co dalej. Rozważam kilka opcji.
Bartek pokiwał głową.
- Wiesz, że w razie czego ja mogę spokojnie siedzieć z Julianem. Mam sporo wolnego czasu, na zajęciach nie ma aż tak wiele roboty... - zasugerował niepewnie, bo nie był pewien, czy Oli w ogóle by tego chciał. Oliwer jednak pokiwał głową z zamyśleniem, najwyraźniej nie do końca przekonany, ale też nie do końca niechętny.
- Czasami może tak. Nie chcę cię za bardzo wykorzystywać, ale... gdyby była jakaś sytuacja podbramkowa to skorzystam z propozycji.
- Okej. Ale pamiętaj, że to nie jest żaden kłopot - zapewnił go Bartek. - Uwielbiam tego dzieciaka.
- A on uwielbia ciebie - odparł Oliwer z szerokim uśmiechem.
- Tak? - dopytał niepewnie. Mimo, że wiedział, że Julian go lubił, miło było to usłyszeć.
- Tak.
- To dobrze - odparł Bartek. Nagle dotarło do niego, jak cholernie to było ważne, żeby Julian go lubił, choć nie był jeszcze pewien, dlaczego. Wiedział jedynie, że było cholernie ważne . - Chcesz kawy? - dodał, zupełnie zmieniając temat.
- Jasne - rzucił Oli, podążając za nim do kuchni. Usiadł przy stole i przez chwilę przyglądał się, jak Bartek wstawia wodę.
- Pogodziłeś się z Oskarem? - zapytał Bartek, bo dopiero teraz sobie o tym przypomniał. Oli jedynie pokiwał głową. - To dobrze - stwierdził, podchodząc do niego i podając mu kubek.
- No. Ja też się cieszę - odparł Oli, zatrzymując Bartka, który zamierzał wrócić do krzątania się i kładąc dłoń na jego udzie. Uniósł głowę, dla odmiany patrząc na niego z dołu i uśmiechnął się, a Bartek nie mógł się powstrzymać i w zasadzie nie chciał się powstrzymywać, więc wyciągnął dłoń i przejechał kciukiem po jego dolnej wardze, bo już od jakiegoś czasu myśl o tym, że chciałby dotknąć tego uśmiechu doprowadzała go do szału.
- Uwielbiam twój uśmiech - wyrwało mu się zupełnie bez udziału woli. Oliwer przez moment sprawiał wrażenie zaskoczonego, ale w końcu odpowiedział bez zastanowienia:
- Uwielbiam twoje okulary.
Wszystkie te rozmarzone myśli Bartka nagle się zatrzymały.
- Moje okulary ? - powtórzył ze zdumieniem. Oliwer spojrzał na niego surowo.
- Tak, mam fetysz okularów i nie życzę sobie żadnych komentarzy na ten temat. - Zanim zdążył dokończyć zdanie, Bartek zaczął już głośno chichotać.
- Okej, jeszcze jakieś dziwne fetysze? - zapytał na wszelki wypadek. Oliwer przez moment sprawiał wrażenie, jakby się zastanawiał.
- No. Masz takie małe stopy, to niemożliwe, że są w stanie utrzymać cię w pionie. Zupełnie jak pingwin. To też uwielbiam - oznajmił. Bartek nie wiedział, w jaki sposób udało mu się wypowiedzieć to takim poważnym tonem, bo on sam wytrzeszczył oczy, wybuchnął krótkim, histerycznym śmiechem i aż cofnął się o krok.
- Czy ty właśnie powiedziałeś mi, że wyglądam jak pingwin? - upewnił się z niedowierzaniem.
- Ale taki seksowny pingwin - zaprotestował Oliwer, marszcząc nos.
- Oli, muszę cię zasmucić, ale nie istnieje coś takiego jak seksowny pingwin . Te dwie rzeczy zupełnie się wykluczają - stwierdził z przekonaniem.
- Wcale nie - nie zgodził się Oliwer. - I ty jesteś na to żywym przykładem. Poza tym dla twojej wiadomości, uwielbiam pingwiny. Nic innego na świecie nie jest w stanie być jednocześnie niezręczne i pełne gracji. No i jeszcze poza tobą.
Bartek przez chwilę wpatrywał się w niego bez mrugania. Rany boskie, ten facet był kompletnym wariatem. Ale jednocześnie... Bartek chyba nie był w stanie już dłużej panować nad szerokim uśmiechem, który już od jakiegoś czasu cisnął mu się na usta.
- Nie wiem, czy to najgorszy komplement, jaki w życiu dostałem, czy najlepszy - powiedział w końcu, bo naprawdę nie wiedział . Oli jedynie wzruszył ramionami.
- Robię, co mogę - odparł skromnie. - Ej, chcesz usłyszeć sekret? Ale musisz tu podejść.
- No dawaj - rzucił Bartek z rezygnacją, bo trochę bał się kolejnych rewelacji, ale posłusznie stanął z powrotem pomiędzy jego nogami, opierając się o stół i pochylając się nad nim.
- Nikomu nie mów, bo to niesamowicie żenujące, dobra? - wyszeptał mu na ucho. - Mam w domu całą kolekcję pingwinów. Figurek pingwinów, pluszowych pingwinów... Jakby ktoś pytał, to kupuję je Julianowi, ale tak naprawdę są moje. Kiedyś bardzo chciałem mieć żywego pingwina, ale chyba jednak nic z tego nie będzie. Zresztą ty mi wystarczysz - dodał z zastanowieniem, a Bartek aż musiał oprzeć czoło o jego ramię, bo zaczął trząść się ze śmiechu i nie mógł przestać przez dobre pół minuty.
- Rany, jesteś kompletnym dziwakiem, wiesz o tym? - upewnił się tak na wszelki wypadek.
- Zawsze możesz jeszcze uciekać - zasugerował Oliwer. Bartek przez chwilę udał, że się zastanawia, po czym odsunął się, żeby spojrzeć mu w oczy. Okej, może i był dziwakiem, ale to było naprawdę rozczulające dziwactwo.
- Chyba zaryzykuję - zdecydował w końcu, pochylając się i całując go delikatnie, po czym postanowił się nie czaić i bez zastanowienia usiadł okrakiem na jego kolanach, pogłębiając pocałunek, a Oliwer nie sprawiał wrażenia, jakby miał cokolwiek przeciwko temu, bo natychmiast złapał go za pośladki, przyciągnął najbliżej siebie, jak się dało i...
Bartek nagle zobaczył, że Karolina i Ala gapią się na niego w bardzo dziwny sposób i zdał sobie sprawę z tego, że chyba od kilku minut szczerzył się sam do siebie jak głupi do sera. O Boże, mógł nawet chichotać pod nosem, bo nigdy nie był w stanie przypomnieć sobie tamtej rozmowy z poważną miną. Wyłączył muzykę i wyjął niepewnie jedną słuchawkę z ucha.
- Ee... co ci się stało? - zapytała Ala, sprawiając wrażenie, jakby obawiała się o jego zdrowie psychiczne.
- To po prostu... zabawny kawałek - wypalił, po czym miał ochotę klepnąć się w czoło. Karolina uniosła brwi.
- Ale ty słuchasz tylko muzyki klasycznej - zauważyła.
- W porządku, więc to była najśmieszniejsza symfonia świata, okej? - warknął, postanawiając przejść w tryb defensywny. Na jego szczęście Karolina najwyraźniej uznała to za niesamowicie zabawne, bo zaczęła się głośno śmiać, a Ala tylko pokręciła głową z miną mówiącą „otaczają mnie wariaci". Bartek z powrotem wcisnął słuchawkę w ucho, starając się zachować rezon i nie zapaść się pod ziemię. Przeklął się w duchu, kiedy znowu usłyszał głos Oliwera i poczuł, że jego usta się rozciągają. Cholera, chyba będzie musiał zmienić repertuar.
***
24 grudnia
- Szybko, bo się spóźnimy - fuknęła mama Bartka, zapędzając wszystkich do korytarza. - Bartek, rękawiczki - upomniała go ostrym tonem. Bartek jedynie przewrócił oczami, kiedy nie patrzyła, ale postanowił się nie kłócić.
- Daj spokój, Danusia, nikt się nigdzie nie spóźni, mamy mnóstwo czasu - zaprotestował tubalnym głosem jego ojciec, samemu nie mając problemu z przewróceniem oczami. Jego żona zmierzyła go dezaprobującym spojrzeniem.
- Na pewno się nie spóźnimy, jeśli teraz wyjdziemy. Jest tylko jeden taki dzień w roku, Grzegorz - przypomniała mu. Bartek nie był w stanie tego słuchać, więc postanowił dać dobry przykład i wyjść na zewnątrz.
No właśnie, był jeden taki dzień w roku - Bartka urodziny - a oni rozpoczynali go w kościele , ze wszystkich miejsc na ziemi. Wiedział, że teoretycznie mógł powiedzieć jej, że nie chciał iść, ale ona... ona by się z tym nie pogodziła. Załamałaby się i pewnie ostatecznie i tak by poszedł, bo tak bardzo wjechałaby mu na psychikę. Wiedział, że nie zostało dużo czasu. Na razie był tylko trochę dorosły, ale niedługo będzie tak bardzo dorosły, że przestanie potrzebować ich aprobaty. Zresztą wydawało mu się, że nikt poza nią tego nie lubił - no może Ala miała najmniej przeciwko, ale Bartek nie sądził, że robiłaby to z własnej woli, gdyby nie matka - ale nikt się nie kłócił, bo to po prostu nie było warte zachodu. Był przekonany, że nawet jego ojciec chodził do kościoła tylko dla świętego spokoju. Zresztą jego ojciec większość rzeczy poza swoją pracą robił dla świętego spokoju. Jeśli coś nie dotyczyło szpitala, nie było warte uwagi. Jego matka z kolei uważała mnóstwo zupełnie banalnych rzeczy za niesamowicie ważne. Ale z tych wszystkich rzeczy kościół był absolutną podstawą.
Za sprawą jakiej kosmicznej ironii losu katechetka urodziła geja? Bartek uśmiechnął się pod nosem. Bóg jeden raczy wiedzieć. Ha, dobre.
Spojrzał na zegarek. Zostało piętnaście minut do północy.
Był w domu zaledwie od dwóch dni, a już miał wrażenie, że za chwilę osiwieje. Kiedy przypominało mu się, że musiał wytrzymać do sylwestra, to niemal dostawał ataku apopleksji. Naprawdę, robił to tylko i wyłącznie dla Wojtka i Magdy. Nie miał pojęcia, jak to było możliwe, że wcześniej spędził w tym miejscu osiemnaście lat i nie oszalał.
Wszyscy po kolei wcisnęli się do ławki, oczywiście jednej z pierwszych. Bartek odchrząknął, a jego mama spojrzała na niego jadowitym wzrokiem. I wtedy przyszedł mu do głowy pewien pomysł.
Rozkasłał się jeszcze bardziej, tak na cały kościół. Wszyscy słyszeli. Widział kątem oka, jak jego mama wpatruje się w niego ze zdumieniem. Wyglądała, jakby zaraz miała zacząć się gotować. Zapytała go, co się dzieje, jedynie poruszając ustami, więc rozłożył ręce, pokazując, że nie wie.
- Dobra, stań z tyłu i wróć tu, jak przestaniesz kasłać - rozkazała, sprawiając wrażenie skrajnie niezadowolonej i rozglądając się z niepokojem. Pokiwał głową, nadal udając, że się dusi i wycofał się ukradkiem. Karolina odprowadziła go wzrokiem, unosząc wysoko brwi, po czym pokazała mu uniesiony do góry kciuk.
Dzieci katechetek. Całe życie spędzone na kombinowaniu, jak tu nie pójść do kościoła.
Stanął zupełnie z tyłu, ludzie cały czas wchodzili, więc niemal wcisnął się w ścianę. Po chwili zapadła zupełna cisza. Spojrzał na zegarek. Północ.
Wszystkiego najlepszego, Bartek - pomyślał ironicznie, po czym w jednym momencie ksiądz wyszedł na środek i podniósł ręce, wszyscy ludzie jednocześnie wstali, a jemu zadzwonił telefon.
Kurwa, tego się nie spodziewał. Sięgnął szybko do kieszeni i natychmiast wyłączył dźwięk, myśląc o tym, że matka go zabije. Parę najbliżej stojących osób obejrzało się na niego, ale poza tym chyba nikt się nie przejął. Bartek zerknął na wyświetlacz. Oliwer. Przez moment wpatrywał się z niezdecydowaniem to w komórkę, to w ołtarz, aż w końcu pomyślał „a co tam" i wymknął się ukradkiem na zewnątrz.
- Halo? - wyszeptał, mimo że tutaj już przecież nikt go nie słyszał.
- Wszystkiego najlepszego - powiedział głos po drugiej stronie. Bartek poczuł, jak jego usta rozciągają się w uśmiechu, a w jego żołądku rozlewa się coś ciepłego.
- Hej. Dzięki. Pamiętałeś - odparł, bardzo próbując nie zachichotać, bo to byłoby zupełnie niemęskie, a miał na to ochotę za każdym razem, kiedy Oliwer robił coś tak słodkiego.
- Wiesz, Bartek, to nie jest data trudna do zapamiętania - powiedział Oli ze śmiechem.
- Ale i tak - zaprotestował Bartek, opierając się o zimny mur i zamykając oczy. - Co robisz?
- Próbujemy zrobić coś, co miało być wielkim pierogiem, ale z pewnością nim nie jest, wygląda bardziej jak skarabeusz - odparł beztrosko Oli, a Bartek parsknął śmiechem. - Ej, Julian, zostaw to, nic już z tego nie będzie - rzucił gdzieś w tle, na co Bartek zaśmiał się jeszcze głośniej. - A ty jak się bawisz?
- Fenomenalnie - odparł Bartek głosem przesiąkniętym sarkazmem.
- Oj - rzucił Oli zaalarmowanym tonem. - Co się dzieje, słodycz? - zapytał, ściszając głos.
- Jestem na pasterce.
Oliwer przez chwilę nie odpowiadał, najwyraźniej zbyt zaskoczony.
- Na takiej pijackiej pasterce? - domyślił się. Bartek znowu uśmiechnął się do siebie. Czasami to było tak niesamowicie widoczne, w jak zupełnie innych światach on i Oliwer dorastali.
- Nie, Oli, na takiej normalnej pasterce - poprawił go z rezygnacją.
- Ale mówiłeś, że jesteś ateistą - zaprotestował Oliwer.
- Właśnie dlatego bawię się fenomenalnie.
- Okej - powiedział powoli, zupełnie jakby próbował doszukać się w tym jakiejkolwiek logiki. - W takim razie dlaczego jesteś na pasterce?
Bartek westchnął.
- Bo moja matka jest katechetką.
- O żesz kurwa! - wyrwało się Oliwerowi, po czym natychmiast syknął: - Julian, nie słyszałeś tego.
Bartek miał wrażenie, że usłyszał w tle, jak Julian odpowiedział znudzonym tonem: „tak, wiem, że nie słyszałem". Parsknął śmiechem.
- O rany, naprawdę? - kontynuował Oli już normalnym głosem, choć brzmiał na nieco rozbawionego. - Wow. No to będzie ciężki orzech do zgryzienia.
Nie mógł tego lepiej ująć.
- No. Będzie - przyznał Bartek.
- Zamierzasz jej kiedyś powiedzieć? - zapytał z zaciekawieniem. - Myślisz, że to przetrwa?
- Zamierzam - oznajmił Bartek. Zawsze tak sobie wmawiał, choć kompletnie nie był w stanie wyobrazić sobie tej sytuacji. - Kiedy już będę gotowy na to, żeby już nigdy więcej się do mnie nie odezwała - dodał markotnym tonem. Oliwer westchnął.
- Może jest rozsądna? - zasugerował bez przekonania. Oj, nawet nie masz pojęcia, jak bardzo nie - pomyślał Bartek. - Jak będzie trzeba to jakoś to ogarniemy - dodał Oli już pogodniej, a Bartek nagle poczuł, jak jego nastrój szybuje w górę, bo gdzieś w tym prostym stwierdzeniu kryła się perspektywa jakiejś dalekiej przyszłości.
Z drugiej strony... myśl o spotkaniu Oliwera z jego matką... nie, Bartek nie był w stanie wyobrazić sobie niczego gorszego.
- Jasne, że tak - odparł mimo wszystko radośnie. - Dobra, chyba będę musiał lecieć. Dzięki za życzenia. Jesteś pierwszy i najlepszy.
- Taki był plan - odparł skromnie Oli. - No dobra, no to powodzenia na tej... pasterce - dodał, próbując chyba utrzymać poważny ton, ale mimo wszystko gdzieś tam wkradł się śmiech. Bartek przewrócił oczami.
- Jasne, śmiej się ze mnie - zamarudził, ale Oli powiedział jedynie:
- Poczekaj jeszcze chwilę, okej? - Zamilkł na moment, więc Bartek grzecznie czekał. - Sorry, chciałem, żeby Julian nie słyszał. Tęsknię za tobą, wiesz? - wyszeptał z uczuciem.
Bartek poczuł, jak nogi mu miękną i przygryzł wargę, żeby ograniczyć wszelkie żenujące reakcje swojego organizmu.
- Boże, ja za tobą też - przyznał, kiedy już upewnił się, że jego głos brzmiał normalnie. Bo naprawdę cholernie tęsknił.
- Wiem, że minęły tylko dwa dni, ale perspektywa miliona kolejnych... - zaczął Oli cierpiętniczym tonem.
- Ośmiu - wszedł mu w słowo Bartek, parskając śmiechem.
- No właśnie - rzucił Oli, zupełnie jakby Bartek udowodnił jego punkt widzenia.
- Wiem - powiedział tylko Bartek, bo rzeczywiście przyzwyczaił się do tego, że Oliwer ciągle był w pobliżu i przez to te dwa ostatnie dni były takie... dziwne. - Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo wiem.
- Okej. To dobrze, że wiesz.
- Naprawdę muszę iść...
- W porządku. Trzymaj się, słodycz. Niedługo się zdzwonimy.
- Ucałuj Julka.
- Dobrze.
- Pa.
- Pa.
Bartek rozłączył się i spędził moment na upewnianiu się, że przestał już się głupkowato uśmiechać, po czym schował komórkę do kieszeni, uprzednio ją wyciszając. Wrócił do środka i przeszedł na sam przód, a jego mama spojrzała na niego z naganą w oczach, zupełnie jakby pytała „co tak długo?", ale przesunęła się, żeby mógł usiąść. Bartek grzecznie powtarzał wszystkie słowa i wykonywał te wszystkie absurdalne ruchy dłońmi, ale robił to zupełnie z automatu. Tak naprawdę to kompletnie się wyłączył i skupił się w całości na rozpływaniu się nad faktem, że Oli powiedział, że za nim tęskni. Dzięki temu nawet msza nie wydawała mu się taka zła.
25 grudnia
Kiedy wszyscy w końcu poszli na górę, Bartek westchnął i oparł się w fotelu, przymykając oczy. Nareszcie ten dzień się skończył. Przyjął grzecznie wszystkie życzenia: od ojca, żeby się dobrze uczył i znalazł dobrą pracę, od mamy, coś tam, coś tam i boże miłosierdzie, to na pewno, od Ali, żeby poznał kogoś wyjątkowego (ha, załatwione!) i od Karoliny: mnóstwo seksu i pieniędzy. Powiedziała mu to na ucho, po czym uśmiechnęła się do niego znacząco i mrugnęła, na co Bartek przewrócił oczami. Jego ojciec pojechał do szpitala, jak zawsze. W jego słowniku nie było nawet takiego terminu jak „dzień wolny", niezależnie, czy było Boże Narodzenie, czy jakikolwiek inny dzień w roku. Jego mama i Ala chyba poszły już spać, więc Bartek wyszedł na taras, żeby odetchnąć świeżym powietrzem. Był zaskoczony, kiedy zobaczył Karolinę z papierosem w dłoni.
- A ty to palisz już tak na dobre? - zapytał z zaciekawieniem, unosząc brew. Karolina podskoczyła i rozejrzała się w popłochu, ale zobaczyła, że to tylko on i odetchnęła z ulgą.
- Popalam - odparła beztroskim tonem, wzruszając ramionami. Parsknął śmiechem i usiadł obok niej na krzesełku. - Nie przeszkadza ci? - zapytała, wskazując na dym.
- Nie, no co ty - odparł. Karolina pokiwała głową.
- No tak, gdyby ci przeszkadzało, to przy Oliwerze szybko byś oszalał - stwierdziła, unosząc znacząco brwi. Bartek w odpowiedzi jedynie mruknął pod nosem, ani nie zaprzeczając, ani nie potwierdzając. Karolinie to jednak wyraźnie nie wystarczyło. - Powiesz mi w końcu, co się między wami dzieje? - zapytała z zaciekawieniem. - Unikasz tematu od miesiąca.
Sprawiała wrażenie, jakby czekała wieki, żeby to usłyszeć, a Bartek rzeczywiście od miesiąca ją zbywał.
- A jak myślisz? - zapytał, odwracając kota ogonem, ale Karolina jedynie wpatrywała się w niego wyczekująco. W końcu westchnął z rezygnacją. - O co pytasz? Czy jesteśmy razem? Tak - wypalił w końcu prosto z mostu, spoglądając na nią dokładnie w momencie, w którym wytrzeszczyła oczy.
Tak naprawdę on i Oliwer nigdy nie ustalili tego, że są razem, ale Bartek doskonale wiedział, że tak było. To nie było coś, co trzeba było ustalać, to było coś, czym się stajesz, kiedy zaczynacie zachowywać się jak para.
- O rany, serio? - rzuciła Karolina. Bartek zmarszczył brwi. Co było w tym takiego dziwnego? Przecież Karolina doskonale wiedziała, że on lubił Oliwera i Oliwer lubił jego, więc to było dosyć oczywiste , że prędzej czy później się zejdą. Prawda?
- A czemu nie? - zapytał defensywnym tonem. Karolina pokręciła głową.
- Nie no, nie mówię, że źle - zapewniła go szybko, żeby jej opacznie nie zrozumiał. - Po prostu nie spodziewałam się, że to się po prostu wydarzy, ot tak. - Pstryknęła palcami. - A ja się nawet nie zorientuję. Po twoim zachowaniu czy... po czymś - dokończyła niezręcznie. Bartek zastanowił się nad jej słowami i musiał przyznać jej rację. Czy rzeczywiście jego siostry nie dostrzegały w nim żadnej różnicy?
- Wydaje mi się, że ja jestem taki sam, jaki byłem - stwierdził w końcu, wzruszając ramionami. - Więc biorąc pod uwagę, że zachowujemy się raczej dyskretnie, a ty nie złapałaś nas, kiedy gdzieś się przemykaliśmy, żeby się bzykać, to wcale się nie dziwię, że się nie domyśliłaś - dodał beztrosko, po czym nagle zdał sobie sprawę z tego, z jakim spokojem i bez zażenowania wypowiedział te słowa i przeszło mu przez myśl, że chyba jednak nie miał racji. Chyba jednak bardzo się zmienił. Mógł świadczyć o tym fakt, że Karolina zakrztusiła się dymem, kiedy to powiedział.
Z tym, że przez to, że on i Oli tak naprawdę się ukrywali to związek z nim zupełnie nie wpływał na relacje Bartka z innymi ludźmi. Przy nich był dawnym Bartkiem, a przy Oliwerze był... tym oliwerowym Bartkiem. I naprawdę miał wrażenie, że przy nim zachowywał się trochę inaczej. Tylko odrobinę, nic bardzo widocznego, ale był chyba nieco śmielszy i trochę mniej się kontrolował. Nigdy wcześniej nie miał kogoś takiego, więc nie wiedział, jak to działało, ale autentycznie miał wrażenie, że przy Oliwerze mógł być sobą. Minął miesiąc, a on już mógł powiedzieć mu praktycznie o wszystkim i zrobić praktycznie wszystko. To było też spowodowane tym, że Bartkowi naprawdę wydawało się, że Oli lubił go takiego, jakim jest i nie miał żadnego zamiaru go zmieniać. To było tak, jakby on i Oliwer mieli swój własny mały świat, w którym nie musieli dostosowywać się do nikogo z wyjątkiem siebie nawzajem, ale to żadnemu z nich nie przeszkadzało.
Z drugiej strony jednak w ten sposób Bartek nie mógł być sobą przy wszystkich innych, bo teraz częścią niego było bycie chłopakiem Oliwera. A inni ludzie nie znali go jako chłopaka Oliwera. No dobra, Pola wiedziała i teraz Karolina. Bartek miał też wrażenie, że jeszcze Oskar wiedział, ale nie miał pewności. I to było tyle.
Karolina nadal dusiła się dymem.
- Sorry - wychrypiała w końcu. - Po prostu słowo „bzykać" w twoich ustach brzmi... bardzo niewłaściwie - stwierdziła, krzywiąc się, po czym chyba znowu uznała, że to mogło źle zabrzmieć, bo zaczęła się tłumaczyć: - Nie to, żeby coś było nie w porządku z tobą bzykającym się... a bzykaj się, na zdrowie - powiedziała, na co Bartek zaczął się śmiać. - Tylko powiedz mi, dobrze jest? - dodała z ogromnym zaciekawieniem.
- Przed chwilą ledwo przetrwałaś mnie używającego słowa „bzykać", a teraz chcesz rozmawiać o seksie? - zapytał Bartek z niedowierzaniem. Karolina wzruszyła przepraszająco ramionami.
- Uch, sama nie wiem... Tylko tyle mi powiedz, czy jest dobrze.
- Jest dobrze - odparł, nie zastanawiając się ani przez moment.
- Tak? - dopytała Karolina. - Ale powiedz, bo u Oliwera ciężko jest się domyślić... jest czuły i milutki? Czy zwierzak? - Bartek znowu wybuchnął śmiechem. - No powiedz mi!
Pokręcił głową, próbując się uspokoić i zaczął zastanawiać się nad tym, czy to są takie rzeczy, o których heteroseksualni faceci rozmawiają ze swoimi braćmi i kumplami, a geje ze swoimi siostrami i koleżankami. Prawdopodobnie.
- Zwierzak - zapewnił ją, uśmiechając się z satysfakcją i czując się nieco absurdalnie. Karolina zachichotała nieco histerycznie.
- Tak myślałam. Okej, tyle mi wystarczy - oznajmiła, podnosząc ręce do góry. - I co, nie zamierzacie o tym nikomu powiedzieć? - zapytała po chwili z zaciekawieniem. Bartek wzruszył ramionami.
- Sam nie wiem - wyznał. - Wiesz, ja nie mam oporów - zapewnił ją szybko.
Bo rzeczywiście nie miał. Przed rodzicami, okej, ale dla niego wszyscy znajomi mogli równie dobrze się dowiedzieć. Wcześniej był bardziej niechętny, bo był w tym sam i tak naprawdę nie widział żadnej potrzeby, ale teraz, gdyby mógł wyjść z szafy razem z Oliwerem, po prostu jako para... Bartek nie zastanawiałby się ani chwili. Wręcz chciałby , żeby cały świat się dowiedział.
Wiedział jednak, że Oliwer miał do tego zupełnie inne podejście.
- Ale wiesz, Oli nie chce, żeby Julek się dowiedział... i chyba jego znajomi też nie bardzo, może poza najbliższymi osobami. Więc przez to ja też jakoś nie mogłem się zebrać, żeby wam powiedzieć, bo i tak musieliśmy się czaić, i tak... - Karolina pokiwała głową ze zrozumieniem. - To jest w ogóle trochę problem - stwierdził nagle Bartek. - Bo ja zawsze byłem przekonany, że któregoś dnia wyjdę z szafy i wszyscy będą wiedzieć, a wydaje mi się, że Oliwer... nie. Wydaje mi się, że dopiero teraz zaczął powoli brać to pod uwagę i bardzo trudno jest mu przywyknąć do tej myśli, bo tak bardzo był przekonany, że to się nigdy nie wydarzy.
- Wiem, mówił mi - przyznała Karolina. - Więc to jest moment, kiedy musi podjąć decyzję, że albo chce być z tobą, albo chce zostać w szafie. Możesz na niego poczekać, ale nie możesz też czekać wiecznie - dodała z przekonaniem.
Bartek pokiwał nieobecnie głową, pogrążony w myślach. Naprawdę nie chciał o tym myśleć w ten sposób, bo nie wyobrażał sobie nawet takiej sytuacji, w której daje Oliwerowi ultimatum. Wiedział, że to było dla niego trudne, ale brak jakiejkolwiek perspektywy jawności był równie trudny dla Bartka. Mimo to nie był pewien, co by zrobił, gdyby Oliwer ostatecznie oświadczył, że nie, nigdy nie będzie na to gotowy. Z jednej strony Bartek wiedział, że myślenie o takich rzeczach na tym etapie związku było absurdalne.
Ale z drugiej strony na ten moment był niemal przekonany, że na niego mógłby czekać wiecznie, ponieważ co jak co, ale wolał Oliwera w szafie niż kogokolwiek innego poza nią.
______________
* Alanis Morisette - „Head over feet"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro