Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16. Ród Nizzara


Dary pustynni zawsze są dwojakie. Najpierw otrzymuje się pragnienie, żar i ból jako zapłatę. Jednak wierz mi, iż wewnątrz skrywają się złoto i diamenty twej wiary.

Kodeks Nizzarytów


W oczach Izabeli odbijał się płonący ogień. Oddychała bardzo łapczywie, obracając wolno w palcach mały zwój. Zdawało się, że wewnątrz niej szaleje pożoga i światło z paleniska otacza tylko nią samą, całą resztę pozostawiając w mroku. Przygryzła wargę, tak, że na jej karminowych ustach pojawiła się mała plamka krwi. Wrzasnęła i wrzuciła ze złością zwój do kominka. Płomienie wzmogły się i zasyczały gwałtownie.

Otworzyła drzwi prowadzące do gospody, a do pokoju natychmiast wdarła się smuga oślepiającego światła.

– Przyprowadźcie mi Aarona i Nathaniela! Prędko!

Z oddali dobiegła jakaś niewyraźna, pełna niezadowolenia odpowiedź.

– Teraz! – krzyknęła w złości, wyraźnie czymś pobudzona.

Trzasnęła drzwiami, po czym usiadła, ponownie wpatrując się w ciemność, zduszoną nieco przez intensywne płomienie. Zdawało się, że wszystko w pokoju było czerwone niczym łuna pożaru.

Po kilku minutach usłyszała natarczywe pukanie.

– Wejść! – odpowiedziała.

Na chwilę światło znowu wdarło się do środka, a wraz z nim do pokoju wmaszerowali Aaron i Nathaniel, umazani czerwonym jak ochra smarem.

– Wyglądacie jak rzeźnicy – zauważyła Izabela.
– Naprawialiśmy statek, Jacob pokazywał nam jak...

Izabela uniosła rękę we władczym geście, karząc im zamilknąć. Nie była w nastroju do rozmowy.

– Wiem. Podejdźcie bliżej. Siadajcie.

Aaron natychmiast usiadł na ławie, wpatrując się w Izabelę. Nathaniel tkwił jednak za jego plecami, gotowy i wyprostowany, jakby nieco obawiał się, co go czeka.

Izabela zignorowała ten pokaz niezadowolenia i zaczęła mówić.

– Nie będę zanudzać siebie i was całą historią. Powiem w mocnym skrócie. Jakiś czas temu miałam tutaj gościa. Sprawy się skomplikowały i stało się tak, że wbrew moim rozkazom śledził go dzieciak z baru. Nie bardzo nawet pamiętam, jak on się nazywał... To  resztą nieważne. Mój gość wdał się w bójkę z Nizzarytą, a chłopak prawdopodobnie wszystko widział. Chciałam go przepytać, jednak zapadł się pod ziemię. Nakazałam go znaleźć. Moi ludzie bywają głupi, ale rzadko są aż tak głupi, by nie dać rady prostemu zdaniu. Dzieciak zniknął.

– Co my mamy z tym wspólnego? –  zapytał zdumiony Nathaniel, który sądząc po tonie głosu, wyczuwał w nieskładnych słowach Izabeli jakieś drugie dno.

–  Na razie jeszcze niewiele, ale zaraz będziecie mieli i to sporo. Posłuchajcie mnie: w tej części Rubieży nie ma kapitana, który by mi nie wydał chłopaka, gdyby ten chciał mi uciec albo gdzieś się skryć. Dobieram moich pilotów osobiście i mam do nich pełne zaufanie. Nikt bez mojej wiedzy się tu nie pojawi ani nie wymknie.

– A Nizzaryta? Skąd się w takim razie wziął? –  słusznie zauważył Aaron.

Izabela wzięła ze stołu mały nożyk do owoców i pomachała nim mu kilka razy przed nosem.

– To co innego. Moje leniwe wieprze powiedziały, że przybył handlarz drewnem. Nie wiedziałam, że jest Okiem, oni niestety również dali się oszukać.

– Ale to znaczy, że nie wszystko jest tak zupełnie szczelne – stwierdził Nathaniel.

– Być może, ale dalsza część tej historii też jest ważna. Miałam jakieś przeczucie, więc kazałam szukać ciała. Nie mogłam się pozbyć wrażenia, że coś jest bardzo nie tak.

– Na podstawie złych przeczuć, nie wyciąga się wniosków. 

– Fakt, to trochę za mało. A jednak w trakcie moich skromnych poszukiwań okazało się, że miałam rację. W niecały miesiąc osada zaczęła się nieco wyludniać. Nasza rodzina jest jakby mniejsza.

– Zaginęło więcej osób? – zapytał Aaron.

– Nie da się ukryć, że owszem. Już na Aurorze czułam, że będziecie mi potrzebni, bo... To zresztą nieważne...  - przerwała, jakby się rozmyśliła, po czym dodała — Dzisiaj otrzymałam pewną wiadomość. Ktoś z moich dobrych znajomych natknął się w kosmosie na parszywe gnidy i należy to rozumieć dosłownie. Wielkie, czarne bestie miały ochotę zeżreć załogę. Praktycznie zniszczyły całą stację kosmiczną. Muszę się upewnić, że tu jest bezpiecznie, bo czekam na ważny towar.

– Przecież to jakaś bzdura – zaprotestował Nathaniel. – Zwierzę żyjące w kosmosie, atakujące stację? Bajka, którą straszy się dzieci. 

– Oświećcie mnie, czemu to niemożliwe?

– Po prostu żadne zwierze nie przeżyje w próżni. Poza tym wniosek, że to samo co, zaatakowało stację, zjada teraz ludzi na Rubieżach, jest bardzo naciągany. Kto dokładnie zginął? – dopytywał Aaron.

– Kilkuletnie dziecko, staruch, który spędził ostatnie dziesięć lat, produkując bimber i hodując karaluchy oraz trzech moich przemytników.

– Może grasuje morderca?

– Jakiś z pewnością. Niekoniecznie jest jednak człowiekiem. Moja teoria i tak ma pierwszeństwo.

– Dlaczego?

– Bo jest moja – odpowiedziała bez namysłu. 

– I jak niby wygląda to zwierzę? Ktoś je chociaż opisał? – westchnął Nathaniel i usiadł wreszcie obok brata.

– Jest masywne, ale mniejsze niż zimowy lew. Ma cztery mocno umięśnione odnóża, giętkie, jak u owada, niezwykle silne. Skóra czarna, zaraz pod nią mięśnie i żyły. Raczej nie płynie w nich krew, więc to coś innego, ale widać jak się w nim porusza, jakiś rodzaj limfy. Pysk podłużny, czerwone oczy, brak zębów, tylko kości do miażdżenia czy coś w tym rodzaju. Czemu tak patrzysz, Aaron?

–  Widziałaś to kiedyś? Bo brzmisz, jak być to widziała.

– A ty brzmisz, jakbyś się bał. 

Nathaniel pokręcił z niedowierzaniem głową.

– Żadne zwierzę nie przeżyje w próżni. To nie może być zwierzę. 

– Już to mówiliście. Wiem, że Aurorczycy to świetni myśliwi, ale odkąd tworzymy własne planety, nie interesują nas specjalnie cudze światy. Z wyjątkiem tych, na których da nieźle zarobić, co oczywiste. Ossowie również lubili wszystko mieć, prawie że pod ręką. Nawet dzisiaj tunele fotonowe to rzadkość. Są niestabilne i niebezpieczne, przesyłanie wiadomości metodą kwantową jest kłopotliwe, bo ciężko taką wiadomość zaszyfrować, już nie mówiąc o kontrolowaniu koloni z oddali. Kto wie, co żyje w tych częściach wszechświata, które uznaliśmy za nieprzydatne.

– To tylko gdybanie...

– Drakoni mogli żyć w próżni. 

– Drakoni to były przecież, prawie że maszyny. 

Izabela wstała, nagle zirytowana.

–  Weźmiecie broń, solidną broń, nie żadne noże i za pół godziny chcę widzieć was przy wysypisku wraków. Nie lubię czczego gadania. Nie jestem dobra w prowadzeniu bezsensowych dyskusji. Zamiast marudzić i jęczeć sprawdzimy, co tam jest. 

–  W sumie to jakbym był jakimś cholernym, przerośniętym pająkiem to też bym się tam schował –  podsumował Aaron. –  Nie zaszkodzi nam sprawdzić.

Nathaniel wciąż nieprzekonany rozłożył bezradnie ręce.

– Zrobimy, co trzeba –  wymamrotał z niechęcią.

– Dobrze, że przynajmniej tu się rozumiemy –  oznajmiła Izabela. –  A teraz wyjdźcie.

Chłopcy podnieśli się z ławy, błysnęło światło i ponownie została sama. Spojrzała przez okno w dal, ale nie sposób było cokolwiek dostrzec poza ciemnością. Powietrze było zatęchłe, pachniało wilgocią.

Maszyny, drakoni, owadziarki... 

To wszystko tłukło się niemiłosiernie wewnątrz jej głowy, zawłaszczając każdą myśl. Jeszcze do niedawna mogłaby od biedy uznać to za zwykłe urojenie.

Zbytnia bliskość z dziełami Ossów spowodowała w niej bowiem nieodwracalne zmiany, a poza tym nigdy nie mogła być pewna czy to, co mówiły, było prawdą. W ich niezwykłych, przebywających daleko stąd umysłach mieszały się czasy, wspomnienia, miejsca i przestrzenie. Równie dobrze mogły pokazać jej wtedy na Aurorze coś, co wydarzyło się kilkaset lat temu.
A jednak coś sprawiało, że czuła strach — teraz miała dowód, że istnieją naprawdę. 

Co gorsza, ten sam strach czuła patrząc w stronę wysypiska wraków. Była prawie pewna, że te stworzenia tam są.

Jedno, może nawet kilka.

Czekają.

Tylko na co?

Na znak do ataku? Na właściwy moment? Czym są i czego chcą? I to ich niepokojące podobieństwo do draknów...

Oba te gatunki mogły przeżyć w próżni. Maszyny... Tylko kto widział, żeby maszyny pożerały ludzi?

***

Do środka domostwa wpuściła Filipa śniada, niska kobieta. Głowę trzymała nisko i  za wszelkę cenę unikała kontaktu wzrokowego. Zdawała się lekko przerażona i zanim mu otworzyła, wypytywała go dobre pięć minut, cały czas patrząc na jego stopy. Zadawała pytania głównie na temat Estery. Co dziewczyna miała na sobie, jaki ma kolor oczu i włosów, oraz jakie Seymer ma do dziewczyny prawo.  Filip już po trzecim pytaniu poczuł się poważnie zaniepokojony. Gotów był sądzić, że Estera jakimś cudem postanowiła skończyć z jego towarzystwem na zawsze i znalazła na to sposób. Wystarczyło przecież, żeby powiedziała, że została tak naprawdę porwana. Wtedy nie miałby wyboru, musiałby odebrać ją siłą.

Co gorsza traf chciał, że jakimś cudem znalazła się w domu należącym do jednego z dużych Nizzaryckich klanów i to bynajmniej nie trudniących się rolnictwem. Poczuł ulgę, kiedy zobaczył jej ślad biometryczny na czytniku swojego zegarka, ale zadowolenie prędko mu minęło, kiedy sprawdził lokalizację. 

Gdy pukał do drzwi, drżały mu ręce i głos, bo rzeczywiście obawiał się tego, co może zastać w środku. Mogły wydarzyć się naprawdę złe rzeczy.

Wreszcie wpuszczono go do środka, a śniada kobieta poprowadziła go długim korytarzem pełnym barwnych dywanów. Znalazł się w rozległym pokoju, gdzie w powietrzu unosił się wyraźny zapach tytoniu. Tu również wszędzie leżały liczne, tkane ręcznie klimy, nie było jednak praktycznie żadnych mebli.

Estera siedziała tymczasem na podłodze, jakby absolutnie nic się nie wydarzyło. Otoczona grupką dzieci, wyglądała na całą i zdrową, a do tego dość zadowoloną.

Zabawiała właśnie dwie małe, siedzące obok niej dziewczynki unoszeniem w powietrze jabłek. Wpatrywały się w Esterę jak urzeczone, jakby spotkały właśnie na swojej drodze dżina, mogącego spełnić ich życzenia. 

Drgnęła na widok Filipa i prawie wydała z siebie głośny, pełen złości krzyk, ale  panowała się, szybko postanawiając traktować go jak powietrze. Seymer poczuł, że gotuje się w nim krew, jednak jego uwagę musiała przykuć zaraz inna, ważniejsza w tej chwili scena.

W pobliżu siedziało bowiem pięciu dorosłych mężczyzn, dyskutujących tak zażarcie, że prawie go nie widzieli. Tylko najstarszy z nich nie spuszczał z niego wzroku. Nie zapytał jednak, kim jest gość w jego domu. Czekał, aż Filip sam przemówi.
– Wybacz, panie, wpuściła mnie wasza matka, bym zabrał swoją zgubę – powiedział Seymer, wskazując na Esterę.
– Jesteś panem dziewczynki? – zapytał obcesowo starzec.
– Jestem konstruktorem, nauczycielem z Akademii, a to moja córka. 

Teraz i Estera przerwała zabawę, przysłuchując się uważnie. Inne głosy również chwilowo umilkły.

– Przepraszam za córkę. Jest nieposłuszna. Przykro mi, że sprawiła kłopot – dodał.

Człowiek machnął ręką na Seymera, dając mu znak, że ma usiąść. Wskazał miejsce w pewnym oddaleniu. 

– Źle ją pilnujesz. To nie jej wina. Gdyby nie uciekła, stratowano by ją. Córek trzeba pilnować.  Teraz jest naszym gościem i nie wiem, czy oddam ją tak nierozważnemu człowiekowi, jak ty.

Filip lekko otworzył usta, chcąc zaprotestować, jednak postanowił, że lepiej będzie chwilowo milczeć. Przywódcy klanów z Ebrusa to nie byli nadzorcy, czy tępe Oczy. Kierowała nimi duma trudna do zdarcia, a ze względu na bliskość Akademii byli przyzwyczajeni do obecności konstruktorów. 

Znali ich miejsce w szeregu i wcale nie czuli się od nich gorsi. Wręcz przeciwnie. Niewolnik, chociażby i konstruktor znaczył dla nich o wiele mniej niż inny Nizzaryta.

Pozostali mężczyźni w pokoju po prostu wrócili do rozmowy. Seymer zrozumiał, że ma czekać, bo są ważniejsze sprawy. 

– Dzisiaj w nocy zapłoną Domy Misji. Zobaczycie. Nie odpuszczą śmierci swoich braci. Spalą je, zobaczycie. I wcale nie mówię o tych, co uwierzyli w proroka. Ja nie uwierzyłem. Ale nikt nie powinien zostawiać krewnych niepomszczonych, wiecie o tym. Musimy zdecydować, co robić –  rzekł najmłodszy mężczyzna i z jakiegoś powodu zerknął na Esterę.

–  Ta mała pustynna stokrotka wyraźnie powiedziała, że Pani Miast żyje. Może jest konająca, ale żyje, a więc należy się jej nasze posłuszeństwo, to ważniejsze niż zemsta. Wciąż linia Nizzara dzierży jego szczątki. Nie mamy żadnego powodu, by się w to wszystko angażować  – odezwał się ponownie przywódca klanu,  również wskazując głową na dziewczynę.

Filip nagle pojął, czemu się go zatrzymuje bez odpowiedzi. Oto najwyraźniej jakimś cudem Estera posłużyła Nizzaryckiemu klanowi za źródło plotek. 

– Skąd pewność, że ona to wie? – zapytał młodzieniec.

– Powiedziała ci przecież, co słyszała! Kto ma wiedzieć lepiej niż konstruktorka? To niewolnicy Pani Miast, kto jak nie oni wiedzą, czy ich pani żyje, czy nie? – odezwał się inny. – Zresztą, skoro nie wierzysz dziewczynce, zapytajmy jej ojca. Konstruktorze, czy wiesz coś na temat Pani Miast? 

–  To wszystko prawda –  opowiedział Seymer, nakazując sobie jednocześnie w myślach, by ostrożnie dobierać słowa. –  Żyje, ale jest bardzo słaba. Ma krewnych i przekaże im wkrótce spuściznę po Nizzarze, musi tylko wybrać, a mądrość wymaga czasu. Wiem, że zrobi wszystko, aby zachować ciągłość dynastii.

–  Widzisz? – milczący do tej pory mężczyzna, siedzący obok starca, zwrócił się do młodzieńca. –  Ile trzeba ci jeszcze dowodów? Pani Miast ma trójkę krewniaków, kogoś wybierze i sama naznaczy przywódcę zakonu. Zrobi to właściwie, zgodnie z obyczajem. Prorok nie musi być z krwi Nizarra, nie ma takiego nakazu w Kodeksie. Gdyby tak było, tamten człowiek też nie mógł ogłosić się prorokiem. Stwórca ujawni swoją wolę i zrobi to nie przez szaleństwo, ale ustami Pani Miast! 

–  To czemu ona milczy? Daje pożywkę pogłoskom? 

Oczy młodego człowieka zwróciły się nagle na Filipa jakby oczekująco.

– Ponoć od wielu dni nie wstaje z łóżka. Nakazała jednak czekać. Jak sami mówiliście, ma trójkę krewnych. Nie chce, by frakcje zaczęły sobie skakać wzajemnie do gardeł. Będzie trzymać wszystko w tajemnicy, póki jej dusza nie trafił do Stwórcy. Tak sądzę, bo nie mogę być pewnym, jakie są myśli Pani. 

– Heh, nie mówiłbyś tego pewnie, konstruktorze, gdybyś przypadkiem nie był naszym gościem – zauważył z ironią najstarszy. – Jak masz na imię?

– Filip Seymer.

Wśród zgromadzonych poniósł się pomruk, ciężko było orzec, czy zdziwienia, pogardy, strachu, czy może też wszystkiego jednocześnie.

– Dziewczynka powiedziała, że nie ma nazwiska! A tymczasem jej ojca otaczają złe legendy!

– Nie kłamała. Nie dałem jej swego imienia, bo jest bękartem. A wy powinniście pytać o to wchodzących.

– To słuszna uwaga. Ale dzisiaj nikogo o to nie pytamy, bo dzisiaj nazwiska są niebezpieczne. Ona była wyjątkiem, zgubiła się w trakcie zamieszek. Teraz jestem ci wdzięczny, dlatego że ty z pewnością wiesz, jak rzeczywiście mają się sprawy.

Filip zrozumiał, że chwilowo rolą jego i Estery było wyłącznie dostarczyć informacji. Klany próbowały wybrać stronę, niemniej głowa rodu nie mogła zmusić do posłuszeństwa wszystkich. W tych okolicznościach ktoś zawsze mógł okazać się zdrajcą i trzeba było bardzo uważać na własne słowa.

– Dziś w nocy nie będzie spokojnie, z tym się zgadzam. Nie każdy zechce przyjąć do wiadomości właśnie to, co my przyjęliśmy. Nie każdy o tym wie. Pani Miast ma swoje powody i zachowuje się roztropnie, lud jest jednak głupi i mściwy. Nie rozumie, gdy nie mówi się do niego wprost.  Spalą Domy Misji, z tym też się zgadzam – podjął rozmowę jeden z Nizzarytów.

– Łatwo ugasić pożar wśród domów przywykłych do gorącego popiołu  – orzekł młodszy.

– W mojej koloni słyszałam o substancjach, które nie dają się tak łatwo ugasić. Mój dawny dom zmienił się w zgliszcza, zanim cokolwiek zdążyłam zrobić. Przeżyłam dzięki cudzej pomocy. A to był tylko gaz...

Filip, aż drgnął, gdy usłyszał głos Estery, odzywającej się bez pytania. Widział, jak młody człowiek patrzy na Esterę z wielką uwagą. Dostrzegł w jego oczach bardzo niepokojący błysk.

– Córka konstruktora wie, co mówi. Stwórca ją zesłał, żeby to powiedziała właśnie tu i teraz. Ona ma rację. Jeśli podłożą pod Dom Misji na przykład fosfor... – zauważył, potwierdzając obawy Seymera

– Milcz, Emir, bluźnisz – upomniał go starzec. – Nie wierzę, że ktoś się do czegoś takiego posunie.

– Przecież musimy rozważyć wszystko, by się należycie chronić. Mamy nasze składy, nasze zbrojownie, winnice, gaje i tłocznie, nie mówiąc o życiu kobiet i dzieci.

– Chciałbym już stąd odejść i zabrać córkę – poprosił ponownie Seymer. – Rozjuszony tłum może się wdzierać do domów. Nigdzie nie jest bezpiecznie.

– Do tego domu się nie wedrą – odrzekł młody człowiek.

– Czemu? – zapytał Filip.

Odpowiedział mu jednak tylko cichy śmiech.

– Mogą tu wejść nadzorcy  – zauważył Seymer.

Tak jak przypuszczał, młodzieniec lekko się stropił.

– My tylko rozmawiamy.  

– Zamilcz wreszcie, Emir. Nie ty tu decydujesz, nie wtrącaj się. Masz jeszcze mleko i miód pod nosem – zdenerwował się starzec.

Filip również był w coraz gorszym nastroju. Cholerni Nizzaryci oraz wyznawcy nowego, martwego już proroka. Schizma, której nie widział, bo od zawsze gardził religią. Nie rozumiał i nie chciał jej pojąć, tak samo owego, jak żarliwego fanatyzmu ludzkich mas. I dlatego przegapił ten moment. To był jego kolejny, wielki błąd. Popełniał go każdy, kto w jakiś sposób nie doceniał wroga. 

– Widzę i słyszę, że jesteście wiernymi sługami naszej Pani, a ja powiedziałem wam wszystko, co mogło się wam przysłużyć. Proszę, byście pozwoli nam wrócić do domu – zwrócił się do głowy klanu.

Starzec wyglądał, jakby ważył właśnie wszystkie za i przeciw.

– Będziemy cierpliwie czekać, aż Pani Miast przemówi. Ufam, że dasz sobie radę i wyprowadzisz dziewczynkę bezpiecznie. Nie widać po niej, że jest konstruktorką, skuliła się pod naszymi drzwiami niczym spłoszone kocie. Musisz nauczyć ją odwagi.

Filip nie odpowiedział, ale skłonił się i wstał.

– Ona jest odważna – powiedział wreszcie. 

Starzec zignorował uwagę, ale Estera wyraźnie się zaróżowiła i spojrzała speszona na wzorzysty dywan.

– Emir poprowadzi was tylnym wyjściem i pokaże mało uczęszczaną drogę. Przejdziecie bezpieczni do Akademii.

Estera również wstała, a lewitujące jabłka gładko wylądowały na nogach dziewczynek. Dzieci wyglądały na niezadowolone, że zabiera się im nagle tak cenną towarzyszkę zabaw, nie odważyły się jednak sprzeciwić w obecności starszych.

Emir jednak zdawał się równie nieszczęśliwy, jak one i chociaż starał się nie dawać tego po sobie poznać, średnio mu to wychodziło.

Bez szemrania jednak wstał i poprowadził ich pomiędzy pokojami na tyły domu.

– Nie tędy, pustynna stokrotko – powiedział, gdy Estera chciała skręcić w niewłaściwy korytarz.

– Widzę, że klan nadał ci już nawet przezwisko – mruknął Filip.

– To dziewczynki mnie tak nazwały – wyjaśniła Estera lekko speszona.

– Ona jest tak blada, jak biały kwiat wśród piasków – dodał chłopak. – To dlatego, ale wśród nas to jest komplement. Czasami jej skóra ma lekko różowy odcień, zupełnie jak stokrotka. Kolonia, z której pochodzi, musiała być zimna.

– Mylisz się – odpowiedział Filip, ale nagle przerwał.  Do jego głowy wpadła pewna myśl.

To wyraźne zainteresowanie Esterą, mogło mu teraz pomóc. Pociągnął Nizzarytę za ramię, pragnąc go zatrzymać. Czarne oczy Emira spojrzały na niego ze zdziwieniem.

– Teraz z daleka od starszych, powiedz mi, co sądzisz o tym wszystkim – poprosił Filip.

– Czemu chcesz znać akurat moje zdanie?

– Bo uważam, że to ty masz rację.

Chłopak mile połechtany, nie namyślał się zbyt długo. Przystanął, upewniając się, że nikogo nie ma w pobliżu. Było tu dziwnie spokojnie, biorąc pod uwagę to, co działo się na zewnątrz. Jeszcze przed chwilą dosłownie wszędzie panował strach, słychać było krzyki, a w powietrzu czuło się kwaśną krew skapującą na rozgrzany piasek. Tu w idealnie wyciszonym nizzaryckim domu, wszystko było niesamowicie ciche. 

– Twoja córka powiedziała nam pierwsza, co się wydarzyło na rynku, ale zaraz przybyli inni i przynieśli więcej wieści. Wszystko rozniosło się bardzo szybko i nie tylko my, ale wszystkie klany w Ebrusie naradzają pewnie teraz się co zrobić. Chodzi o to, że zginęli wojownicy i to z rąk ich własnych braci. A to wymaga vendetty. 

– Nie wmówisz mi, że Nizzaryci nigdy wcześniej się nie zabijali.

– Skrytobójczo lub w wyniku sprzeczek, owszem. Ale nigdy tak otwarcie, jeden przeciw drugiemu z powodu wiary. A to tylko część tej historii. Nie każdy słyszał to, co my i nie każdy nam uwierzy. Część braci jest wściekła, bo uważa, że Pani Miast już dawno umarła i zataja się przed nami tę wiadomość, po to tylko by nami sterować. Żaden Nizzaryta nie zniesie nad sobą tępego urzędnika, który nie miał w dłoni broni, a w dodatku kłamcy. Bo jeśli jest tak, jak mówisz, to i tak jakby ona umarła. Nie zostawiła nam wyboru... W kosmosie jest obecnie tylko jedna siła. Zakon Nizzara, gdzie każdy mężczyzna jest wojownikiem od urodzenia, a korzy się tylko przed głowami klanów, przed starszyzną, oraz potomkiem Nizzara, strażnikiem wiary. I tę potęgę próbuje się nagiąć podstępem do swojej woli. Tak większość z nas teraz myśli. 

– Już rozumiem, w czym rzecz. Dziękuję za wyjaśnienie – odparł Filip. 

Przez chwilę zastanawiał się, czy nie ostrzec chłopaka przed robieniem czegoś pochopnego, ale coś go przed tym powstrzymywało. Zresztą prawdopodobnie i tak by nie posłuchał.
Seymer spojrzał wyczekująco na Emira, ten zaś przypomniał sobie, że należy się ruszyć. Wyszli na tyły domu. Było tu tak wąsko, że nie znajdowało się tu nic poza wiszącymi na sznurkach ubraniami.

– Moje ubrania! – zawołała Estera, patrząc na sznurki. – Zostały w środku. W białym tobołku! Mam tylko takie! 

– Poczekajcie tu. Zaraz je przyniosę – zaproponował Emir.

Gdy tylko Emir znikł, Filip otworzył usta, by coś powiedzieć, ale dziewczyna go uprzedziła.

– Jak mnie znalazłeś? 

– Jesteś pewna, że chcesz wiedzieć? To ci się może nie spodobać.

– Mów!

– Wczepiłem ci nadajnik biometryczny. Jak widać słusznie.

– Kiedy to zrobiłeś?!

– Jak spałaś. Ja też potrafię zaskoczyć. Oceniłaś mnie i założyłaś, że można mnie nabrać. Raz ci się udało. Otóż pomyliłaś się, dziewczyno. Mało mnie jeszcze znasz. 

–  Gdzie on jest?

– Żebyś go sobie wydrapała albo dezaktywowała? Zapomnij. Nie jesteś na tyle godna zaufania.

Estera zrobiła się czerwona jak burak. 

– Zaufania? To ty mnie zostawiłeś! Ty! Co niby twoim zdaniem miałam zrobić! Czekać tam?

– Widzisz? Mówiłem, że ci się nie spodoba. Ja też mam do ciebie też kilka pytań.

– No to będą musiały zaczekać, bo właśnie idzie  Emir – odezwała się, prawie sycząc, kiedy odgłos kroków poniósł się po uliczce.

– Mam dość przepychanek z tobą – rzucił szybko, ale jednocześnie łagodnie Filip.

– To się wreszcie ze mną nie przepychaj – odburknęła i w tym momencie ich dyskusja musiała się skończyć.

Estera uśmiechnęła się promiennie do Emira, który odpowiedział jej tym samym. Wyciągnął, rękę podając tobołek, a ona natychmiast zarzuciła go przez ramię. Po chwili wreszcie ruszyli dalej. W wąskiej alejce musieli iść za sobą gęsiego, bo dwie osoby nie miały tu prawa zmieścić się obok siebie.

Wszystkie domy były ze sobą połączone bokami. Można było je rozróżnić wyłącznie po kolorowych, malowanych w różne odcienie czerwieni drzwiach. Niektóre z domów posiadały rzeźbione w gwiazdy okienne szpary.  Filip widział coś takiego pierwszy raz w życiu. Wychował się nad morzem, a nie w mieście i pajęczyna wąskich korytarzy do tej pory była dla niego zagadką. Zapach czystych ubrań maskował wszelkie nieprzyjemne odory, które mógłby nieść ze sobą wiatr, jednak stopniowo zaczęły docierać do ich uszu odległe krzyki i narzekania. Odbierało się je jako niepokojący szum morza, pojedyncze uderzenia wody o skałę, każde zwiastujące sztorm.

– Czemu te domy są ze sobą tak połączone? – zapytał Filip, zżerany ciekawością.

– To ma zastosowanie praktyczne, można się łatwo przemieszczać,  uciec, schować się i atakować znienacka. To jest las drzwi, pokojów oraz korytarzy. 

–  Albo labirynt. Uliczki w dzielnicy rządowej i Akademii są podobnie połączone, chociaż są jednocześnie dużo szersze. Kto to zbudował? Nizzaryckie rodziny?

– Nie, to spadek po Ossach. Te domy już istniały, zostały po prostu zasiedlone. I tak jak mieszkali tu wojownicy, tak pozostało. Ci dawni ludzie potrafili projektować wszystko, jak trzeba. Kiedy byłem dzieckiem, przypominało mi to ul od środka albo dzban z wielką liczbą dziur.

– W takich miejscach trzeba porządnie pilnować kobiet należących do klanu – rzucił Seymer.

Emir zaśmiał się niedbale.

– To ich minus. 

Nagle uliczka się skończyła. Cała trójka znalazła się na owalnym placu wyłożonym szarym kamieniem. Z jednej strony otaczały ich nizzaryckie kamienice, z drugiej zaczynały się szerokie i niskie składy oliwy oraz pracownie tkackie. Zaraz za nimi, rozpościerał się pas szerokiej zieleni.
Seymer pomyślał, że jeśli by tu zaprószono ogień, dotarłby nawet do widocznych w oddali ogrodów dzielnicy rządowej.

– Dalej jest już Akademia – wyjaśnił Emir.

– Tak wiem, dziękuję za wszystko.

– Uważajcie na siebie.

Filip i Estera ruszyli przed siebie. Emir wyglądał jednak, jakby go coś gryzło. Estera uniosła dłoń, by mu pomachać, a on w tym momencie ruszył przed siebie.

– Na waszym miejscu trzymałbym się teraz od wyższych dzielnic z daleka. Tu może być niebezpiecznie. Wiem, że jesteście silnymi ludźmi, ale czasem niespodziewany cios zadany z tyłu i skierowany tam, gdzie trzeba, może być niebezpieczny nawet dla was.

Estera otworzyła usta, jakby chciała o coś zapytać, ale Filip pociągnął ją za ramię. Zrozumiała, że ma być cicho.

–Dziękujemy, posłuchamy twoich rad. 

– Żegnajcie.

Dopiero gdy znaleźli się kawałek dalej i wyszli z placu na chodnik obrośnięty po obu stronach kwitnącymi oleandrami, Filip postanowił się odezwać.

– O co chciałaś zapytać?

– Po co on to mówił? To na koniec...

– Nie rozumiesz?

– Nie. I nie patrz tak na mnie, jestem tu nowa.

– Nasz młody przyjaciel jest schizmatykiem. Jak ojciec oraz wuj zasną, weźmie proch, fosfor czy coś tam jeszcze ma pod ręką i pójdzie z podobnymi sobie wysadzać Domy Misji tych co brali udział w bójce. Polubił cię i chce trzymać cię z dala od niebezpieczeństw, tym bardziej, że to ty podsunęłaś mu ten pomysł.

Estera zrobiła oczy wielkie jak spodki.

– Co?

– Ale powiedział nam coś jeszcze. Mianowicie to, że w dzielnicy rządowej oraz blisko morza jesteśmy bezpieczni. A to znaczy, że gniew tych ludzi skierowany jest przeciwko ich „braciom", a nie przeciwko rządzącym. Przynajmniej na razie. Za chwilę i tak oskarżą nas. On to właściwie już zrobił, tylko nie uświadamia sobie tego.

Seymer przymknął oczy jakby z bólem i zatrzymał się.

– Takie rzeczy miały dziać się później. Nie, teraz kiedy nie jesteśmy gotowi. 

Miał wrażenie, że zaczyna tonąć. To, co wydarzyło się tego dnia, przytłoczyło go, ale poczuł to dopiero teraz. Musiał zebrać się do kupy, zapanować nad sobą, by sprawdzić kilka rzeczy i ostrzec Małgorzatę.

Estera, przeczuwając coś w rodzaju niebezpieczeństwa, złapała Filipa za rękę, jakby instynktownie chciała go utrzymać na powierzchni. Seymer zaczynał rozumieć, że to nie ma nic wspólnego z empatią.  Bała się, że znowu się upije, bo dzisiejszy dzień dorzucił mu kilka następnych powodów, by zajrzeć do kieliszka. Zagryzł mocno wargi, walcząc ze sobą.

– Powiedz mi wreszcie lepiej, skąd wiedziałaś o tym, co się stało na rynku? Poszłaś za mną?

– Nie... Poszłam za kimś innym. I nie na rynek. Ale słyszałam, jak o tym mówili, rozmawiali właśnie o tym, co tam się stało. 

– Kogo?
– No właśnie! Ja zobaczyłam tego mężczyznę z niebieskich... blaszek – powiedziała w końcu.

– Co? Widziałeś człowieka ze zdjęcia?  

– Tak. Tego samego. Jednego z nich. I mówili chwilę o tym, że ktoś dał komuś pieniądze, ale nie wiem czemu.

– Powtórzy mi dokładnie, słowo w słowo co słyszałaś i opisz, co widziałaś – powiedział Seymer.

Estera mówiła kilka minut, aż zabrakło jej tchu. Filip łapał łapczywie każde jej słowo, próbując wyciągnąć właściwie wnioski.

– Czujesz? – zapytała w końcu.

– Co?

– Ten zapach. Pomarańcze.

– Nie. 

– Co było w wiadomości, którą dostałeś? – zapytała nagle, jakby dopiero teraz sobie przypomniała.

– W jakiej wiadomości?

– No przecież po to poszedłeś, prawda? Wiesz już coś o Adamie?

Seymer rozejrzał się wokoło.

– Nie powinniśmy o tym tutaj rozmawiać.

– Teraz jesteś taki ostrożny? A wcześniej zostawiłeś mnie samą i wmieszałeś w jakąś zadymę. Co napisała Eleonora?

–  Nic o nim nie napisała.

–  Ale mówiłeś...

– Wiem, co mówiłem. Ona pewnie chce wierzyć, że nie sprzedałaś tej informacji przy pierwszej możliwej okazji, dlatego milczy. Z jej słów można wnioskować, że chłopak przeżył, bo pisze o tym, że ma przewagę, z które może skorzystać w każdej chwili i wtedy zostanę z niczym, ale nie chce tego zrobić, bo pojawiło się coś jeszcze - Filip głęboko wciągnął powietrze - Musi jej chodzić o Adama.

– Jesteś pewny?

– Tak myślę. Eleonora chce cię wymienić za medalion i musi być jakaś bardzo ważna przyczyna. Mają kłopoty. Ona przynajmniej je ma, o ile oczywiście mówi prawdę. Gdy przybędzie, upewnimy,  co jest grane. Zgodzę się i zapytam ją wprost o twojego brata.

Estera zrobiła się blada, później znowu czerwona.

– Co jest?

– Nie wiem, czy ja chcę wracać do Eleonory.

– Jeszcze rankiem chciałaś.

– Ale to było wtedy.

Seymer głośno westchnął. 

– Tam czeka twój brat, nie zapominaj o tym. Poza tym muszę z nią porozmawiać. Jakoś się ułoży, może nie wszystko jest stracone. Na razie nie myśl o tym. Muszę coś dzisiaj zrobić. Tym razem na pewno nie zostawię cię samej sobie...

– Nie?

– Nie – obiecał Filip. – Znajdę ci towarzystwo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro