Rozdział 1
„Przepraszam mistrzu. Ale nie chcę wracać.”
„Robisz błąd, którego będziesz żałować”
„Może. Ale muszę to wszystko przemyśleć. Bez Rady Jedi. I bez ciebie.”
Świątynia Jedi pięknie lśniła w promieniach zachodzącego słońca. Jednak togrutanka tego nie zobaczyła. Nawet gdyby odwróciła się, łzy krążące pod jej powiekami nie pozwoliłyby jej w pełni docenić tego widoku.
Ahsoka powoli schodziła schodami, zostawiając za sobą całe dotychczasowe życie. Musiała odejść, musiała na nowo zorganizować swój świat, jednak nie miała pojęcia jak to zrobić. Nigdy nie zastanawiała się nad tym, bo nigdy nie przypuszczała, że Świątynia Jedi przestanie być dla niej domem. Lecz teraz nadszedł czas na zmiany.
Togrutanka podeszła do śmigacza, odpaliła go i ruszyła wprost przed siebie. Nie zastanawiała się, gdzie leci. Ręce automatycznie ją prowadziły, podczas gdy umysł poszukiwał pomysłów.
Nie miała się do kogo zwrócić. Wszyscy przyjaciele albo byli Jedi albo byli z nimi związani. Ewentualnie znajdowali się na planecie odległej wiele lat świetlnych. A ona nie miała statku, kredytek, jedzenia, picia, nawet miejsca do spania na noc. Wszystko co miała pozostało w Zakonie, do którego nie mogła wrócić.
Otrząsnęła się z tych pesymistycznych rozmyślań, gdy zobaczyła gdzie dotarła. Plac Monumentu; to tu znajdował się szczyt góry Marai, jedyne miejsce niezabudowane na tej planecie. Ahsoka podeszła do wystającej skały i usiadła na znajdującej się nieopodal ławeczce. Wciąż nie miała pomysłu co dalej. Zrezygnowana pochyliła głowę i wymamrotała:
- Mocy, pomóż, bo nie mam pojęcia co robić.
Jakby w odpowiedzi na jej błagania usłyszała głos, o którym tak wiele myślała i którego zupełnie się tutaj nie spodziewała.
- Ahsoka. Ciebie się tu nie spodziewałem. - stwierdził Lux Bonteri, wyraźnie zdziwiony, ale także ucieszony obecnością dziewczyny w tym miejscu. Ona też nie domyślała się, że sprawy przybiorą taki obrót i ze zdumienia nawet się nie odezwała.
- Widziałem wiadomości. Cieszę się, że cię uniewinniono. Od początku wiedziałem, że tego nie zrobiłaś. - powiedział z uśmiechem na ustach chłopak dosiadając się do niej. Jednak jego radość zgasła, gdy zobaczył w jak ponurym nastroju tkwi togrutanka. Szybko połączył fakty: jej obecność tutaj, proces i smutek.
- Nie wróciłaś do Zakonu. - stwierdził po chwili zastanowienia. Ahsoka jeszcze bardziej się zgarbiła.
- Po tym co się stało nie mogłam. - powiedziała po cichu patrząc w podłoże. Lux z namysłem pokiwał głową, po czym zapytał:
- I co dalej?
- Nie mam pojęcia. - wreszcie dziewczyna spojrzała w twarz przyjacielowi. W jej oczach krył się smutek, żal oraz lęk przed przyszłością, której zupełnie nie znała. Jednak odepchnęła te myśli chcąc choć na moment uciec od tego zagubienia i sama przejęła pałeczkę rozmowy.
- A co ty tutaj robisz? - zapytała próbując rozjaśnić odrobinę ponury nastrój.
- Mieliśmy ważne posiedzenie w Senacie, na które musiałem przybyć osobiście. - odpowiedział chłopak.
- No tak, przecież reprezentujesz Onderon. - przypomniała sobie togrutanka. Chwilę siedzieli w ciszy, jednak żadne nie czuło się skrępowane. Ich więź, zadzierzgnięta już tak dawno odnawiała się w tym milczeniu. Ahsoka przypomniała sobie wszystko co do niego czuła kiedyś i czuła nadal. Gdyby była Jedi musiałaby powstrzymać te emocje, wytłumić je. Jednak teraz nic jej nie powstrzymywało.
- Masz gdzie przenocować? - zapytał wreszcie chłopak.
- Nie za bardzo. - odpowiedziała togrutanka ciekawa, do czego ta rozmowa doprowadzi.
- Jeśli chcesz, możesz spędzić tę noc u mnie. - zaofiarował się natychmiast chłopak.
- Czy to jest jakaś propozycja? - zaśmiała się. Lux nie speszył się.
- A chciałabyś, żeby była? - zapytał figlarnie. To Ahsoka odrobinę się zarumieniła, jednak natychmiast opanowała emocje i wstając zaproponowała:
- Więc może już tam pójdziemy?
Lux tylko się uśmiechnął wstając. Wysunął rękę szarmanckim i nieco staroświeckim gestem, a Ahsoka złapała za jego łokieć jak przystało i tak ruszyli. Chociaż togrutanka nie była w zbyt dobrym nastroju do pogawędek obecność chłopaka wyraźnie ją rozpogodziła i pozwoliła odpędzić ponure myśli. Może znajdzie jednak szczęśliwą przyszłość poza Zakonem?
Po pół godzinnym spacerze dotarli do mieszkania Luxa, którym okazał się apartament na 20 piętrze jednego z najwyższych budynków na Coruscant. Oczywiście z ogromnego tarasu rozciągał się przepiękny widok na nocne miasto. Ahsoka niewiele myśląc podeszła do barierki, na której oparła dłonie i spojrzała w dół. Migoczące i lecące w jedną czy drugą stronę punkty rozjaśniały zaciemniony obszar, a podświetlona świątynia w dali urzekała swoim majestatycznym pięknem. Zapierająca dech w piersiach panorama oczarowała dziewczynę tak mocno, że mogłaby stać tam godzinami, gdyby nie lodowaty wiatr, który dość szybko dla się jej we znaki.
- Pięknie, prawda? - zapytał Lux, jednocześnie zakładając na jej ramiona kurtkę. Odwdzięczyła się za ten gest skinieniem głowy i uśmiechem. Poczuła ciepło w sercu, ale nie na widok tych cudowności, a na czułość chłopaka. I chociaż dawne zwyczaje i nawyki kazały jej odtrącić uczucia, to z gniewem w sercu odrzuciła zasady Jedi i pozwoliła, chyba pierwszy raz w życiu, aby emocje pokierowały poczynaniami.
- Choćbym widziała ten widok tysiąc razy, zawsze mnie urzeka. - powiedziała patrząc przed siebie. Po chwili poczuła dłoń chłopaka na swojej dłoni. Uśmiechnęła się pod nosem i czerpała siłę z cichej obecności Luxa. Potrzebowała tego, by sprostać czekającym ją wyzwaniom.
*****
Ahsoka stała w swoim pokoju w Świątyni Jedi, jednak czuła, że coś jest nie tak. Zasłonięte żaluzje sprawiły, że pomieszczenie skąpane było w cieniu. Nagle otworzyły się drzwi i do środka powoli napłynął biały dym. Ahsoka chciała się ruszyć, odpalić miecz świetlny i ustawić w pozycji obronnej, jednak z przerażeniem odkryła, że nie ma władzy nad swoim ciałem i może jedynie bezradnie stać i patrzeć jak potoczą się wydarzenia.
- Ahsoka! - usłyszała rozpaczliwy krzyk z głębi korytarza. Mimo, że nie widziała źródła dźwięku od razu rozpoznała głos Anakina, i chociaż sercem wyrywała się mu na pomoc wciąż nie mogła się poruszyć. Krzyk, wcześniej przepełniony smutkiem, żalem i bólem stopniowo zaczął przepełniać się gniewem i nienawiścią spotęgowaną niewyobrażalnym cierpieniem. W pewnym momencie wrzask się urwał i nastała głucha, pełna grozy cisza. Nagle ten spokój przed burzą przerwał głośny oddech, wspomagany przez maszynę. We mgle pojawił się zarys postaci otoczonej mroczną aurą.
- To twoja wina! - oskarżył Ahsokę mężczyzna. Dziewczyna przerażona wciąż jedynie mogła patrzeć. Z coraz większym strachem domyślała się kim może być ta osoba.
- Gdybyś nie odeszła nie doszłoby do tego! - ciągnął tyradę podchodzący coraz bliżej stwór. Z każdym krokiem coraz wyraźniej widziała czarna zbroję, pelerynę oraz przerażający hełm. - Mogłaś temu zapobiec! A tak, stałem się tym! Lordem Sithów, Darthem Vaderem, niszczycielem Zakonu Jedi! Potworem!
Z tymi słowami monstrum weszło do pokoju w pełnej okazałości prezentując swoje ciało. Ahsoka wiedziała już kto to jest. Wreszcie zdołała wydobyć z gardła jakikolwiek dźwięk.
- Wiesz, że musiałam mistrzu! - wykrzyczała w rozpaczy. Próbowała się wyrwać z niewidzialnego uścisku, jednak wciąż nie mogła się poruszyć.
- Bzdura! - odkrzyknął zmieniony Skywalker lodowatym głosem, bez cienia litości. - Odwróciłaś się ode mnie, tak jak cały Zakon! A teraz za to zapłacisz!
Odpalił miecz świetlny o krwistoczerwonej barwie.
- Mistrzu, nie. - zaprotestowała Ahsoka, jednak jej nadzieją już zgasła. Wpatrywała się w czerwone oczy, wciąż niedowierzając, że jej Anakin stał się tym potworem. Gdy podniósł ostrze, aby zadać ostateczny cios spuściła głowę i cicho wyszeptała:
- Przepraszam.
- Za późno. - odpowiedział z nienawiścią i zadał cios. Togrutanka krzyknęła, gdy miecz przeszył jej ciało, zadając gigantyczny ból...
Ahsoka gwałtownie usiadła na łóżku. Nieprzytomnie rozejrzała się wokół, nie wiedząc gdzie się znajduje. Dopiero po chwili przypomniała sobie wydarzenia z ostatnich dni. Była u Luxa, on jej pomógł po odejściu z Zakonu. A teraz stanął w drzwiach z zaniepokojoną miną, zapalając jednocześnie pilotem małe światło.
- Wszystko dobrze? - zapytał wchodząc do środka. - Krzyczałaś.
- Śniło mi się... - dziewczyna zmarszczyła twarz, próbując sobie przypomnieć co widziała. Jednak szczegóły już się zatarały, pozostały jedynie przerażenie, smutek, żal, poczucie winy i ból. - Nie wiem. - powiedziała spuszczając głowę.
Chłopak usiadł obok niej, objął ją ramieniem, a dziewczyna wtuliła się w niego, a z jej policzka popłynęła łza. Wciąż nie wiedziała, co to był za sen i z każdą mijającą sekundą była coraz bardziej pewna, że dobrze się stało. Jednak przerażenie nadal trzymało ją za gardło i tylko obecność chłopaka i jego delikatne przytulenie pomagał jej się uspokoić. Przez moment zastanawiała się, czy nie wyzwolić się z tego uścisku, przecież jako Jedi powinna sobie radzić sama i nie załamywać się takimi sprawami. Jednak zbyt dobrze się czuła w objęciach Luxa, więc zupełnie zlekceważyła dawne zwyczaje. Nie wierzyła, że całe życie mogła przejść broniąc się przed tym uczuciem, które teraz rozpalało jej serce.
W końcu wyswobodziła się z jego ramion i uśmiechnęła się. Chłopak spojrzał w jej oczy i także się uśmiechnął, co rozpuściło serce dziewczyny. Jednak widząc, że kryzys został zażegnany uznał, że czas wyjść Ahsoka nie powstrzymywała go, ale gdy tylko wyobraziła sobie, że pozostanie sama przerażenie, chwilę wcześniej zepchnięte w kąt umysłu powróciło. Bardzo nie chciała tego robić, cała jej duma wołała, aby się nie odzywała, jednak nowe uczucie a także strach przed nową wizją we śnie otworzyły jej usta.
- Proszę, zostań. - powiedziała cicho, łapiąc go za dłoń. Niełatwo jej było poprosić kogoś spoza Zakonu o pomoc. Ale czuła, że Lux jest godny zaufania, a teraz, gdy cały świat walił jej się na głowę potrzebowała wsparcia.
- Jasne. - chłopak wyraźnie ucieszył się z prośby togrutanki, bo na jego twarzy pojawił się głupio zadowolony uśmiech. Ahsoka przesunęła się robiąc mu miejsce. Obydwoje oparli się o ścianę, wymoszczając swoje miejsca poduszkami i kołdrą.
Kolejne parę godzin zeszło im na rozmowach, czasami śmiechu. Lux bardzo się starał, aby togrutanka rozchmurzyła się, a ona to doceniała. Powoli koszmarny sen odszedł w niepamięć, a dziewczyna poczuła się naprawdę bezpieczna. W którymś momencie zauważyła, że chłopak marznie, więc dała mu trochę kołdry, aby się przykrył. Ich ręce bezwiednie się spotkały i długo się nie rozdzielały. Oboje cieszyli się z tego kontaktu, jednak żadne tego nie okazało.
Wkrótce Ahsokę poczuła się zmęczona. Jednak nic nie powiedziała, a jedynie oparła się o ramię Luxa. Chłopak spojrzał na nią czule. Po chwili dziewczyna w połowie już śpiąc przełożyła głowę na jego kolana. Nim zupełnie odpłynęła poczuła delikatny pocałunek na czole oraz cichy szept senatora:
- Dobranoc, piękna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro