Ulga
Wracała z długiego spaceru do domu. Droga była długa i kręta, pełna ślepych uliczek. Nie ułatwiały tego ulewa, silny wiatr i bolące od ciężaru zapisanych kartek ręce. Czarne, falowane włosy sięgające brody zasłaniały widok, a ich właścicielka drżała z zimna. Mogłaby po prostu już dawno zostawić gdzieś na ulicy te kartki, ale nie chciała tego. Może i utrudniały podróż, ale chciała dotrzeć tam z nimi. Zatrzymała się pod markizą jakiejś kafejki, żeby przeczytać treść jednego z arkuszy. Opowiadał o czymś iście wyjątkowym: o nocnej rozmowie z najkochańszą osobą pod słońcem na wszystkie tematy. Lecz ile, no ile to było warte, jeśli nie miało związku z teraźniejszością? Ile, jeśli powodowało ból? Ile, skoro już zrozumiała przekaz? Ile, skoro ona już o tym zapomniała? Skoro już nigdy nie wypowie jej imienia z taką samą miłością, co kiedyś? Łzy bólu poleciały po jej policzkach.
Wyszła spod markizy i ruszyła dalej. Plik kartek dawał o sobie znać coraz bardziej: było ich tak dużo, że czarnowłosa musiała trzymać je w wyprostowanych rękach i przytrzymywać górną część brodą. Ledwo łapała oddech. ,,Muszę dać sobie radę. Są zbyt cenne".
Tak upłynęło dziesięć minut. Zaczęło ją coraz bardziej kusić, aby wypuścić ciężar z rąk. ,,Nie mogę się poddać".
Dwadzieścia minut później pomyślała, jak wspaniale byłoby po prostu zacząć tańczyć na brukowanej drodze, nie przejmując się deszczem ni wiatrem. ,,Nie mogę". Chwilę później wiatr zwiał kilka kartek ze stosu. Próbowała je uchwycić, ale wichura porwała kolejne.
,,A gdyby tak pozbyć się wszystkich...?". Uniosła brodę. Trzy arkusze poleciały razem z wiatrem. Cztery, pięć, sześć. Przestała liczyć. Gdy połowa stosu zniknęła, brunetka po prostu wyrzuciła je w powietrze.
,,One... nie były ważne". Czuła się tak lekko, tak swobodnie. Zaczęła się kręcić, skakać, tańczyć, śmiać, a po każdym upadku podnosiła się ze śmiechem. Deszcz przestał być okropnie mroźny, a stał się orzeźwiający; wiatr nie przesłaniał widoku, a pozwalał poczuć wolność.
Bo nawet najlepszym rzeczom trzeba pozwolić odejść.
(tylko zmieniłam puentę, nic więcej)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro