Dawka piąta. Dezintegracje, wariacje, komplikacje.
Zaczarowany korytarz nie był najlepszym miejscem do czekania. Zwłaszcza, jeśli jego mocą jest otępianie ludzi, a twój jedyny towarzysz mówi tylko w przypadku największej potrzeby. A może nie chce komunikować się w ogóle? W końcu sekundy, ciągnące się niczym spandex z kostiumu Gunnarsen, niepewność o bezpieczeństwo przyjaciół i ta okropna senność nie są rzeczami pomagającymi nawiązywać nowe znajomości. Tort szaleństwa z Owczą wisienką na czubku, po prostu pięknie!
Choć eksplozja, wyrywający ściany z filarów, też do najbardziej komfortowych nie należy.
Uczeń nie potrafił stwierdzić, kiedy wybuch nastąpił i dlaczego. Był po prostu nagły i spokojny, narkotycznie piękny. Pozorna iluzja ciszy pozostała, jakby zaklęcie wciąż walczyło, ale lustra pękły. W nienaturalnym tańcu szkło rozleciało się na odłamki, większe i mniejsze. Poszybowało w jedną stronę, a on w głowie słyszał finał harmonijnego walca, gdy w zwolnionym tempie przypatrywał się wirującym drobinkom. Partia skrzypiec, fortepian, szybkie allegro i ból przebijanej skóry. Krew, lejąca się majestatycznie po całym ciele, tworzyła ścieżki na skórze, wirowała w coraz to nowszych figurach i obrotach, dopóki chłopak nie stracił władzy nad swoim ciałem. Spowodowane to było ubytkiem krwi, choć jemu bardziej przekonującym wydawało się stwierdzenie "taneczne wyczerpanie".
- Niesamowicie silne zaklęcia, moja droga - doszedł do jego uszu głos tuż przed zaśnięciem. Był znajomy, ale Uczeń wcale nie chciał do niego iść. Pragnął zostać tu już na zawsze i tańczyć walca.
Gdzieś tam majaczyły się sylwetki znanych mu osób, a w dole krzątały się ubrane w kamizelki ochronne postacie, gdy on unosił się nad ziemię w towarzystwie dudnienia kotłów. Muzyka powoli ustawała, dogrywając ostatnie skrzypce, kiedy jego oczy osnuła czarna mgła.
- Przyrzekam, że nie pamiętam nic więcej - Uczeń właśnie kończył opowiadać Mistrzowi o pobycie w korytarzu. Był roztrzęsiony i pewny swojej winy.
- I tak dużo powiedziałeś, biorąc pod uwagę Lustrzany Urok - uspokoiła go. Widząc pytające spojrzenie chłopaka, zabrała się do tłumaczenia. - Elita uwielbia tę sztuczkę, choć to prosta sztuczka z trudnymi do wykrycia oparami. Powoduje pętlę myśli, zawieszenie niczym po ich tabletkach. Do tego silnie odbija się na psychice podtruwanego, co u ciebie widać. Musiałam cię lewitować, ponieważ nie chciałeś podnieść się z ruin.
Mogła mieć trochę racji. Uczeń tuż po ratunku z odnóży Malarii i odzyskaniu przytomności rzucił się do starego gramofonu, stojącego w rogu salonu. Nie pamiętał, w jaki sposób przedmiot znalazł się w ich bazie i skąd w ma w rękach płyty z koncertami Mozarta czy baletami Czajkowskiego, ale musiał ich użyć. Nie chciał z nikim rozmawiać, dopóki nie włączy muzyki.
- Po raz któryś muszę powtórzyć, ze po prostu lubię muzykę klasyczną. To nie ma nic wspólnego z tymi śmiesznymi lustrami - zirytowany zaczął się bronić.
- Mów co chcesz, mój drogi, ale nawet nie zainteresowałeś się naszym zakładnikiem czy stanem zdrowia innych - to komarzyca podleciała do nich. Wyraźnie niepewna usiadła na ramieniu Ucznia, po czym kontynuowała, bo w końcu zna go najlepiej. - Martwisz się o Kompanię i prędzej dałbyś sobie ręce uciąć, niż spuścić nas z oczu. Do tego błagam, ty i balet? Zawsze kochałeś ostrego rocka, dobrze o tym wiem.
- Progresywnego - poprawił ją, zanim zauważył, że tylko się pogrąża.
- Dziękuję ci, Malario - ucięła rozmowę Mistrz. - Przede wszystkim za odratowanie go. Jestem pewna, że ten efekt niedługo zniknie. Tymczasem ważniejsze sprawy. Co u biednej Gunnarsen?
Chłopaka zamurowało. Od czasu rozdzielenia się z wojowniczką w więzieniu nic o niej nie słyszał. Mieli walczyć razem i przeżyć razem, tymczasem jego widzimisię sprawiło, że zniknęła. Ale dlaczego dziewczyny są takie spokojne?
- Już nie przerażaj się tak, mój drogi. Postąpiliście dość...
- Dość!? To było najbardziej nieodpowiedzialne zagranie w historii Kompanii! Dezintegracja na najwyższym poziomie! - oburzyła się Gandalf, a Uczeń całkowicie ją rozumiał.
- Tak, tak. Bardzo źle - komarzyca pogroziła mu przednim odnóżem, po czym puściła oko. Zawsze traktowała go z dystansem, z powodu choroby psychicznej, o której jako jedyna coś wiedziała. - A o Gunnarsen nie musisz się martwić. Jak zwykle genialnie poradziła sobie z przeciwnikami i wykonała z Gandalfem lwią część roboty. Tuż po powrocie do bazy zadzwonił Martinus. Usłyszał o napadzie i chciał mieć ochronę jak najbliżej siebie. Popiera Elitę i czuje się niepewny, do tego martwi się o swoja ukochaną.
Po krótkiej, ale dającej do zrozumienia wypowiedzi zapadło milczenie. Każdy rozważał coś innego - Malaria prawdopodobnie myślała o szczęściu wojowniczki, a wciąż zdenerwowana czarodziejka łypała na swojego podopiecznego kątem oka. Sam Uczeń zastanawiał się, jak najskuteczniej przeprosić. Cóż, raz kozie śmierć i ave spontaniczność!
- Dziewczyny, ja... Czuję się źle z tym, co zrobiłem - zaczął, a adresatki słów przewróciły oczami. Czyżby go przejrzały?
- Nie musisz nic mówić, rozumiemy - rzuciła trochę opornie, ale ciepłym głosem Mistrz.
- Muszę - wziął głęboki oddech i drżącym głosem zaczął mówić. - Jesteście po prostu dojrzałe, pewne siebie, zżyte, odważne, inne i takie... Niesamowicie niesamowite! - to zdanie wydawało mu się strasznie infantylne, ale przynajmniej szczere. - Bez was nie byłbym tym, kim jestem w żadnym stopniu. Kto wie, czy nie siedziałbym w jakiejś zaczarowanej dziurze, bez ciała i możliwości wyboru? Taki szary człowiek, jak wielu na tym świecie. Wasz zwariowany świat i nieszablonowe podejście są miliardy razy lepsze od Elity i tego, co mogło mnie tam spotkać. I wiem, że często was zawodzę, ale mocno się staram, okej?
Uczeń wyrzucał z siebie słowa z prędkością karabinu, rumieniąc się coraz bardziej. Pomimo tego nie był w stanie wyrazić nawet malutkiej cząstki pozytywnych cech i odczuć, za które podziwia swoje towarzyszki - był zbyt onieśmielony i zestresowany. Zakończył trochę za szybko i nieelegancko, ale zdawało się, ze im to nie przeszkadza. Chwilę siedziały w ciszy, po czym Malaria zaczęła coś brzęczeć, ruszając odnóżami. Brzmiało przyjaźnie, ale nigdy nie dane było mu zrozumieć, co komarzyca chce mu przekazać.
Zagłuszył ją hałas z pokoju Gandalfa.
- Zakładnik się obudził! - zachwycona czarodziejka poderwała się na nogi i ruszyła w stronę sypialni.
- Czemu on leży u Mistrza? - spytał lekarkę wciąż zawstydzony chłopak.
- Ma największe łóżko, mój drogi - ciepło odpowiedziała. - A teraz podaj mi mój notes, jeśli możesz. Idziemy wydobyć coś z niego!
Uczeń rozsunął jedną z licznych kieszeni swojej szaty i wyjął malutki, ledwo paro-milimetrowy zeszyt z zapiskami medycznymi, po czym ruszył za towarzyszkami do prowizorycznej sali badań.
W środku zastali widok, jakiego nigdy wcześniej nie dane było doświadczać istotom żywym. Zawsze czysty pokój pedantycznej Gandalfa był w ruinie - z półek strącono wiekowe księgi, kufry na mapy i wszelakie plany miał poobrywane wieka, szafa wyglądała jak wielkie usta zwracające materiałowy posiłek. Co gorsza błękitny, puchaty dywan został zwinięty i rzucony w kąt, a jedno z wielu tajnych przejść znajdujące się pod nim, sforsowane.
A największym z okropieństw była płacząca lokatorka, rzucająca się po łóżku, jakby szukając czegoś w fałdach prześcieradła. Oczywiście, kołdra już dawno wylądowała obok dywanu.
- Zniknął! On zniknął! To koniec! Zniknął! - lamentowała, całą w łzach i z wyraźnymi objawami początków padaczki.
- "Sylabus"!? - z przerażeniem wykrzyknęła Malaria. Czyżby podstawowe źródło wiedzy czarodziejki zostało zabrane?
- Nie, nie ta głupia książka! מַתָּן zniknął!
- Czym jest "Matan", jeśli możemy wiedzieć? - spytał powoli i bardzo niepewnie Uczeń, po wcześniejszym upewnieniu się, że Malaria też nic nie zrozumiała.
Czarodziejka nagle przestała się rzucać. Wstała z łóżka i niepewnym krokiem podeszła do chłopaka. W momencie, gdy ich twarze znalazły się kilka centymetrów od siebie, a on mógł usłyszeć jej nierównomierny oddech, w oku dziewczyny pojawił się groźny błysk.
- Chłopak, który tu przed chwilą leżał, którego uratowałam i z którym byłam w do tej pory wieloletnim, szczęśliwym związku! מַתָּן! - krzyknęła mu prosto w twarz.
Przyjaciół zamurowało. Niedostępna Mistrz miała kogoś? I to do dawna?
- Ale... Przecież siedział w tym więzieniu... - próbowała się dowiedzieć więcej komarzyca.
- Poszliśmy go uratować! - Gandalf na zmianę bledła i rumieniła się niezdrowo. - Myślcie chociaż trochę, dobrze!? - po czym zamilkła na chwilę.
W tym momencie zarówno Uczeni, jak i Malaria zaczęli oczekiwać przeprosin, bo Mistrz swoim krzykiem przeholowała. Ona sama była tego świadoma i w jej oczach było widać ogromny żal. Przez krótką chwilę.
Później jej oczy opuściły jakiekolwiek emocje. W jeszcze krótszym czasie stały się puste i jakby żywcem wyjęte z oczodołu modelek występujących na Elitarnych bilbordach.
- Idę. Muszę go uratować. Wy się do mnie nie zbliżajcie - powiedziała, chociaż przypominało to bardziej nieumiejętną recytację. I choć Uczeń w akcie desperacji chwycił ją za przedramię i bardzo mocno próbował odwieść od pomysłu "ratowania", a komarzyca krzyczała coś, sama zagłuszając się szmerem powodowanym pocieraniem przednich odnóży, nie zdziałali nic.
Nastąpił potężny błysk, a dwójkę oponentów wielka siła odrzuciła za drzwi.
Na korytarzu cisza rozsadzała im uszy.
- Przecież nikt nie wiedział, kto jest w specjalnych celach - dokończyła szeptem Malaria, patrząc na zatrzaśnięte drzwi.
~~~
1467 słów
Jak mija Wam niedziela? Jesteście dumni z nieregularności rozdziałów?
O specjalną wypowiedź poproszę samą Gandalf, CichoCiemna_23, o tu ---> w komentarzu.
Alleluja i do przodu!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro