Część XXIV
*Ink*
Wieczorem obudziło mnie spadnięcie jakiegoś metalu, chyba jakiejś puszki. Wyszłem z pokoju na korytarz. Idąc tak słyszałem coraz to głośniejsze rozmowy. Głosy były na placu głównym. Pod biegłem tam i zobaczyłem Shatter'a, Fresh'a i Lux.
-Co wy tu robicie?-zapytałem na co Fresh upuścił puszke że sprayem do grafiti.
-Nic bro.-odparł Fresh.
-Wy malujecie grafiti?-spytałem.
-Odpowiemy jak nas nie wydasz.-zaznaczyła Lux.
-Nuuh...ale to jak zaznaczyłeś to zdanie i tak zdradza, że tak...
-...DOBRA TAK...malujemy grafiti.
-... mam pytanie...
*Error*
Rano zdziwiła mnie nieobecność Ink'a w pokoju. On normalnie śpi do 7-mej, a jest 5-ta. Ubrałem się i wyszłam trochę pospacerować na świerzym powietrzu. Wyszedłem na plac główny, a tam różnego rodzaju grafiti na murze. Jedno przykuło moją uwagę.
Szkielet z pustym oczodołem z który w połowie był we łzach tęczowych, a z drugiej strony w tęczowych wzorach na kościach i podpisem "No One Loves Me" i plamą jak u Ink'a.
(Przerobiłam 2 zdjęcia i dałam podpis <3)
Słysząc dyrka i kogoś tam jeszcze schowałem się za kolumnę. Niewychylałem się więc nic nie widziałem, ale słyszałem.
-Powinniśmy to usunąć przy pomocy magii...
-Nie Snape, najpierw dowiemy się czyja to sprawka. A nie przyzna się bo to nie pierwsze grafiti jake się tu pojawiło...-
Więc było ich więcej?
-To raczej któryś z naszych uczniów. Przecież jeden z uczniów z innego wymiaru zrobił domówkę która ma trwać dwa dni.-zauważył dyro.
Trochę czasu minęło i coraz to więcej osób zbierało się przy grafiti i albo robili fotki komórkami, albo wymyślali Teoriel Spiskowe. (<--- zabieg celowy XD) Szkielety z domówki nawet przychodzili specjalnie, aby zobaczyć te dzieła w tym jedno arcydzieło, tylko Fresh, Shatter, Lux i odziwo Ink trzymali się zdala od zgiełku.
Ink wydawał się smutny i przybity, a kiedy pytałem co się stało odpowiadał wymijająco lub wcale.
Kiedy wszedłem po lekcjach cicho do pokoju spotkałem płaczącego Ink'a i pełno krwi, a w powietrzu unosił się zapach marychłany.
-Ink!¿
-!?
Nadgarstki miał całe we krwi i pełno siniaków na całym ciele. Płakał i to straszne tęczowymi łzami. Żyletka na podłodze we krwi.
(Czas: 12h dziennie czyli 2 doby, aż łapy odpadają :\
P.S. podjaśnić tu ekrany!!!)
Depri niewiedząc co się dzieje trzęsła się pod łóżkiem.
Stałem jak zamurowany.
-...przepraszam.-cicho wydukał nadal płacząc i skulił się w kącie.
Powoli podeszłem do niego.
-...-niewiedziałem co powiedzieć tylko go przytuliłem. Hoi z tym, że marynarko-bluza bedzie we krwi i łzach. Wyjąłem telefon i zadzwoniłem do Reaper'a na domówce i poprosiłem, aby Life przyszła jutro po czym bez wyjaśnień poza "bardzo pilne inaczej udupie" rozłączyłem się i odłożyłem telefon.
-Inky...powiedz co się stało...
-B-Byli tu..
-Kto!?
-N-Niewiem...n-napewno jacyś uczniowe H-Hogwardu.
-CO ONI KURWA ZROBILI!¿
-Nie krzycz...
-Dobrze...
-Zwyzywali i pobili...
-Za co!¿
-Ktoś, że jestem gey'em i szkieletem.
-Rasiści jebani!¡-
Rozejrzałem się po pokoju. Rzeczy Ink'a były powywalane, niektóre zniszczone, a łóżko na samej górze nie nadawało się do spania. Przywołałem linki i wziąłem bandarze i spirytus. Odkaziłem mu cięcia i założyłem bandarze. Usiadłem na podłodze przy oknie z Inky'm na kolanach przytulając go.
-Piękne.
-Co piękne?
-Twoje grafiti.
-S-Skąd ty?
-Widać. Ale dlaczego.
-...
-Chodziło o to co powiedziałem na domówce?
-Może...
-Ja cie lubie takiego jakim jesteś, za to cię nawet uwielbiam.- Inky wtulił się we mnie.
-Dziękuje.
Rano obudziłem się w tym samym miejscu co wczoraj z tulącym się do mnie Inky'm. Tyle, że w dźwiach stał dyrko i wicedyrka, Life, Reaper i inni. Dopiero teraz zczaiłem, że pokój jest nieogarnięty, pełno było na podłodze śladów krwi, łez i żyletka. Dyro był nieźle wystraszony.
-C-Co tu się stało!?
*************
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro