Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

23. Dobry wybór, złe zagranie.

Niechętnie uchyliła powieki, przez które i tak przechodziły promienie słońca. Kiedy to uczyniła poczuła mdłości a głowa omal jej nie pękła. Niemal wszystko wokół niej wirowało. Zbyt kiepsko zniosła podróż.

Dopiero kiedy oprzytomniała do końca, zwróciła uwagę na to, że znajduję się pośrodku tłumu. Ludzie przechodzili koło niej, ale jednocześnie zdawali się jej nie zauważać.

Podniosła się z drewnianej podłogi, na której leżała i rozejrzała się. Po chwili jej źrenice rozszerzyły się niebezpiecznie w geście paniki. Wiedziała już, gdzie się znajduje.

Żółte ściany, z których schodziła farba, stara, skrzypiąca, drewniana podłoga i szary, niegdyś biały sufit w opłakanym stanie. To była jej szkoła podstawowa w Polsce przed remontem. Ludzie przechodzący korytarzami to jej dawni "znajomi". Po plecach Polki przeszedł niemiły dreszcz.

Już wiedziała co to znaczy. Potrząsnęła głową chcąc wyrzucić nieproszone wspomnienia. Uznała jednak, że to bez sensu – w końcu znajdowała się w jednym z nich.

Postanowiła nie stać w miejscu tylko pójść przed siebie. Tak też zrobiła rozglądając się z myślą, że tutaj też może znajdować się jakaś wskazówka.

Jedyne jednak co zauważyła niedługo potem była jej młodsza wersja. Miała wtedy na oko prawie osiem lat. Starszej Edwards wydawało się, że pamięta to, co miało się za chwilę wydarzyć. Chociaż było tego tak dużo w tym miejscu, że nie była do końca pewna.

Wzdrygnęła się, chociaż nie odczuwała żadnego zimna.

Młodsza Edwards miała włosy do pasa, ubrana była w bluzkę na krótki rękawek i jasne jeansy. Siedziała przy ścianie przeglądając ćwiczenie z matematyki. Od samego początku była dobrą i staranną uczennicą.

Jej przenikliwe oczy o rzadkim kolorze jasnego cyjanu rozglądały się od czasu do czasu po korytarzu.

Jej młodsza wersja wyjęła ołówek z piórnika z zamiarem zrobienia jakiegoś dodatkowego zadania. Jednak tylko na tym się skończyło, gdyż pewna grupka dzieciaków podeszła do niej. Trzy dziewczyny i taka sama liczba chłopców. Chodzili razem do klasy.

- Cześć kujonico - powiedziała jedna z dziewczynek.

Komunikowały się w ich ojczystym języku - polskim. Siedmiolatka spojrzała na nią z zapytaniem w oczach. Czego znowu od niej chcieli?

Ciemna blondynka usiadła przed nią w siadzie skrzyżnym i patrzyła na nią z szyderczym uśmiechem.

Kara stała tylko przed odbywającym się zdarzeniem i przyglądała się z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

Jej młodsza wersja opuściła głowę, by po chwili podnieść ją zaskoczona. Poczuła uderzenie czymś twardym w głowę. Martyna – bo tak nazywała się ta dziewczynka, rzuciła w nią swoim ćwiczeniem od matematyki. Następnie koło niej pojawiły się kolejne ćwiczenia.

- Mam nadzieję, że nie będzie Ci przeszkadzać odrabianie naszej pracy domowej, świnko - odezwał się teraz jeden z chłopaków.

Cała szóstka w tym samym momencie wybuchła śmiechem, jakby usłyszeli naprawdę zabawny żart. Sytuacja jednak w ogóle do takowych nie należała.

Nazywali ją tak, ponieważ nie należała zbytnio do osób szczupłych. Miała ledwo metr czterdzieści wzrostu i ważyła lekko ponad pięćdziesiąt kilogramów. Mimo to jej waga jak najbardziej podchodziła jeszcze pod normę.

Nagle korytarz opustoszał. Została tylko ich siódemka. No w sumie to ósemka, wliczając w to nastolatkę, która przyglądała się zdarzeniu. Było tak, ponieważ znajdowali się na ostatnim, trzecim piętrze, na którym były dostępne tylko dwie klasy. Reszta była zamknięta, przygotowana do remontu, który miał odbyć się w wakacje - jak i zarówno całej szkoły.

Dlatego też reszta osób wolała przebywać na innych piętrach, gdzie jest większy tłok. Kara zawsze uwielbiała to miejsce, ponieważ przeważnie właśnie było opustoszałe. Mogła posiedzieć sama i porobić zadania czy odpocząć od wszystkich, zresztą nie była jakąś duszą towarzystwa. Jednak też nie było tak, że nie miała jakiejś koleżanki.

- Jestem zajęta. Zresztą matematyka jest za dwie godziny, więc zdążycie to zrobić - odważyła się odezwać, chociaż pożałowała po chwili.

- Chyba się nie zrozumieliśmy - odezwała się Martyna mrużąc oczy, po czym wstała. - Masz to zrobić.

- Nie.

Młodsza Kara skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej nadal siedząc na podłodze. Jedna z dziewczyn kiwnęła głową na chłopaka bliżej niej, po czym na otwarty plecak Edwards. Na ich ustach pojawiły się złośliwe uśmiechy.

Młoda wersja Edwards nie była świadoma co się zaraz wydarzy. Natomiast nastolatka siedziała na betonowym parapecie także mając skrzyżowane ręce na klatce piersiowej.

- Może zobaczmy co masz w plecaku? - spytał chłopak, chwytając tornister Kary.

Ona nie zdążyła zareagować, ponieważ był za szybki.

- Sprawdźmy - mruknął wyciągając z niego piórnik, który także był otwarty.

Następnie wysypał zawartość na podłogę depcząc przez "przypadek" niektóre przybory.

- Nic ciekawego - stwierdził.

- Hej, nie! Przestań! - krzyknęła Kara w mig podnosząc się z ziemi.

Jednak poczuła, jak ktoś ciągnie ją za włosy w dół, przez co boleśnie upadła na tyłek.

- O nie, czyżby ktoś nie potrafił ustać na nogach? - zaszydziła szatynka, która pociągnęła ją za włosy.

Kara bezsilnie patrzyła, jak chłopak wysypuje rzeczy z jej plecaka. Natomiast przybyszka z Lyoko zerkała na to bez jakichkolwiek emocji. Może dlatego, że obawiała się, że to pułapka któregoś z wirusów i nie chciała, by widzieli, jak okazuje słabość? A może był jakiś inny powód?

- Zeszyt od matmy, polskiego, francuskiego. Chyba Ci się nie przydadzą.

Na jej oczach zeszyty, które prowadziła starannie przez siedem miesięcy stały się strzępkami wyrwanych kartek.

Kiedy skończyli książki, kartki i inne przybory walały się niemal po całym korytarzu.

- Jesteś głupia - powiedziała Martyna patrząc na nią z dziecinną wyższością.

Następnie zaczęli odchodzić.

- Masz dwie godziny, by odrobić nam zadania.

Po tych słowach nastoletnia Kara zachwiała się. Obraz zaczął jej się zamazywać, pomału pochłaniając ją w ciemność. Nawet nie poczuła, że przed jej zniknięciem jedna łza spłynęła po jej policzku.

***

- Dobra, teraz trudniejsza część zadania - zaczęła Kasia, rozglądając się po wirtualnym świecie. - Nie mamy pojęcia, gdzie ona się znajduje.

Ulrich spojrzał na Kasię, która wyglądała na bardzo zmartwioną. Przytulił ją więc i pocałował w czoło.

- Powiedziałaś, że wysłała się do sektora leśnego. Poszukajmy jej tutaj. Potem będziemy martwić się dalej - próbował ją pocieszyć co było dla niej wręcz wybawieniem.

- Masz rację. Nie wiem co jej zrobię jak tylko ją spotkam.

- Najlepiej nic poważnego - zaśmiał się Ulrich.

Wiedział, że Nelson bywała czasami przerażająca. Na szczęście nie w stosunku do niego.

Zaczęli iść przed siebie. Polka niemal czuła swoją duszę na ramieniu. Naprawdę obawiała się, że Karze może dziać się jakaś straszna krzywda. Na dodatek bała się, że mogą nie zdążyć na czas, jeżeli okaże się być to coś okropnego.

- Spokojnie, kochanie. Znajdziemy ją całą i zdrową. Zobaczysz.

- Mam nadzieję, że mówisz prawdę.

Przeszli niemal cały sektor leśny, ale nie było widu ani słychu po Edwards. Przecież jak nic mogli ją minąć. Ewentualnie przeniosła się do innego sektora. Ale do którego?

- Zawsze mogła wrócić na Ziemię - Ulrich postanowił przerwać milczenie.

- Nie, odezwałaby się.

- W takim razie mamy jeszcze do sprawdzenia trzy pozostałe sektory.

***

- Pora się obudzić - usłyszała jakiś głos nad swoją głową.

- Jeszcze chwileczkę - mruknęła próbując nakryć się kołdrą, której nigdzie nie mogła znaleźć.

Usłyszała czyiś śmiech i po chwili zorientowała się, gdzie się znajduję.

- Decyzja sama się za Ciebie nie podejmie, kochana.

Uchyliła jedno oko i dostrzegła hologram kobiety, który stał przy teleportach. Po chwili jednak zorientowała się co powiedziała kobieta. Podniosła się z przeźroczystej podłogi, która pokazywała jej odbicie. Wszystko było tutaj "lustrzane".

- Słucham? Wybrałam przecież sektor prawdy. Chcę iść po te całe Łzy. Co jeszcze mam wybierać? - zdenerwowała się.

Nie sądziła, że czeka ją jeszcze jakikolwiek wybór. Zwłaszcza po tym co przeszła przed chwilą. Musiała stawić czoło swojemu wspomnieniu. Bądź co bądź jednemu z najgorszych.

"Powinnaś cieszyć się, że było tylko jedno" - pocieszyła się w myślach.

- Tutaj znajdują się dwa światełka. Czerwone i niebieskie - powiedziała kobieta i wskazała na dwie unoszące się kulki emitujące światło.

Kara wpatrywała się w nie niepewnie. Chociaż musiała przyznać, że wyglądały obłędnie. Czerwone światełko było otoczone złotą otoczką, natomiast niebieskie srebrną. Następnie przeniosła wzrok z powrotem na kobietę, czekając na to co powie dalej.

- Niebieskie światełko oznacza, że będziesz szczęśliwa. Opuści Cię cały smutek, który trzymasz w sobie. Zostanie tylko błogość. Chociaż może odbić się to negatywnie na innych.

Kara nie mogła powtrzymać złośliwego prychnięcia. Nie wierzyła w takie bajeczki. Chociaż dzieje się tutaj tyle dziwnych rzeczy, że nawet by ją nie zdziwiło to, że wybierając niebieskie światełko uleciałby z niej cały smutek.

Kobieta nie przejęła się jednak sceptycznością Kary i kontynuowała:

- Natomiast, kiedy wybierzesz czerwone, w zasadzie nic się nie zmieni. Będziesz nadal tą samą dziewczyną, ukrywającą swoje prawdziwe uczucia. I dalej będziesz starać uszczęśliwiać innych swoim kosztem. Może nawet będziesz cierpieć bardziej niż zazwyczaj.

- Wcale nie cierpię - warknęła Kara, przerywając tym samym monolog kobiety. - Wrócę do Lyoko, na powierzchnie jak wybiorę, prawda?

- Jeżeli będzie to właściwa decyzja, podjęta zgodnie z twoimi przekonaniami - powiedziała i zaczęła znikać. - Powodzenia.

Kara po raz kolejny została z pustką w głowie zdana sama na siebie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro