13. Szpital.
Spanikowana otworzyła oczy łapczywie biorąc wdechy. Oddychała, co znaczy, że żyła. Zastanawiała się gdzie była. W pomieszczeniu było ciemno. Na zewnątrz także, jeżeli miała ufać oknu, które znajdowało się obok niej. Otaczała ją ciemność i cisza. Gdyby nie fakt, że oddycha a spod szpary w drzwiach przebija się lekkie światło, mogłaby uznać, że naprawdę umarła.
Na szczęście dopiero po chwili usłyszała jakieś pikanie. Spojrzała na szafkę po jej lewej stronie. Była przypięta do aparatury, która kontrolowała jej funkcje życiowe. Szybko uznała, że musi znajdować się w szpitalu. Ale co się stało?
Nie trwało długo, aż do pokoju, w którym była ktoś wszedł.
- Widzę, że już się obudziłaś - odezwała się kobieta w kitlu z miłym uśmiechem.
Podeszła do niej i wstrzyknęła jej jakiś płyn do kroplówki, do której była podłączona. Dopiero teraz to zauważyła.
- Przepraszam, ale wie może Pani co tutaj robię? - spytała nieco zdezorientowana.
Bądź co bądź niemal nic nie pamiętała. Kobieta uśmiechnęła się smutno i pokiwała głową na znak, że wszystko wie.
- Niestety było zatrzymanie akcji serca - zaczęła, a w jej głosie dało się słyszeć współczucie. - Ale udało się wszystko unormować.
Widziała. W końcu żyła.
Próbowała uspokoić się w myślach, by nie popaść w panikę. Tego nie chciała. Z jej rozmyślań jednak wyrwał ją głos lekarki.
- Odpoczywaj sobie teraz. Jutro zrobię Ci więcej szczegółowych badań.
Kiedy skończyła to mówić wyszła z pomieszczenia. Kara wiedziała, że już nie zaśnie. Za dużo myśli kotłowało się w jej głowie. Miała nadzieję, że nie zabawi tutaj długo. Bała się też tego, że w szpitalu odkryją to, że jej DNA jest "lekko" naruszone przez wirusy. I to wcale nie przyjazne.
***
- Odd, czy ty w ogóle słuchasz co do Ciebie mówimy? - spytał William machając mu dłonią przed twarzą.
- Tak - mruknął, chociaż tak naprawdę nie interesowało go to o czym rozmawiali.
Myślami był teraz przy Karze. Cała paczka wiedziała już, że Della Robbia i Edwards ze sobą chodzą. Dowiedzieli się o tym w ten feralny dzień, kiedy Jeremie powiedział szatynce o wirusach.
"Szczęście w nieszczęściu", jak skomentował to William tamtego dnia.
Odd rysował w szkicowniku udając, że jest strasznie zainteresowany bieżącą lekcją. Tak naprawdę nie mógł się już doczekać, kiedy zobaczy Karę. Chciał wiedzieć, że jest bezpieczna.
- Po tej lekcji idziemy zobaczyć jak z Karą - na te słowa niemal natychmiast się ożywił zamykając zeszyt z trzaskiem.
Wszystkie spojrzenia w klasie powędrowały w jego kierunku, przez co wyszczerzył się głupkowato. Właśnie takie słowa chciał usłyszeć od samego początku. Nie obchodziło go nawet kto to powiedział, ważne, że powiedział.
***
Zanim lekcja się skończyła usłyszeli odgłos karetki na sygnale. A może była to straż pożarna? Niestety odgłos dochodził z drugiego końca budynku przez co nie mogli tego potwierdzić.
Po piętnastu minutach już zmierzali w stronę gabinetu pielęgniarki. Kiedy znaleźli się na miejscu niemal wbiegli do środka. Jakie było ich zdziwienie, kiedy wszystkie łóżka były puste. Coś tutaj nie grało.
- Gdzie Kara? - spytał Odd, nie siląc się na jakąkolwiek kulturę w tym momencie.
Dorothy, która weszła do pokoju "wypoczynkowego" spojrzała na nich ze zmartwioną miną.
- Jej stan się znacznie pogorszył. Karetka zabrała ją do szpitala.
Kasia, kiedy to usłyszała niemal runęła na podłogę. Jej nogi zrobiły się jak z waty. Gdyby nie Ulrich, który ją trzymał jak nic już dawno by się tam znalazła. Wiedziała, że tak się skończy - a jej przy niej nie było. Cholera by to wszystko wzięła.
Jeremie poprawił okulary i westchnął. Mieli totalnie przekichane. Jeżeli któryś z wirusów zaatakuje, nie będą mieć jak dezaktywować wieży. A niszczenie nie wchodzi w grę, ponieważ jest to niezbyt bezpieczne.
- Musimy do niej iść - mruknęła blada Mila też ledwo trzymając się na nogach.
- Niestety teraz nie ma takiej możliwości. Nie wpuszczą was. Musicie czekać.
Czekać? To najgorsze słowo jakie można było teraz usłyszeć. Nie chcieli czekać. Mimo wszystko postanowili się udać do szpitala z nadzieją, że dowiedzą się czegoś więcej.
***
Minął jeden dzień od kiedy Kara była w szpitalu. Tak jak wojownicy myśleli nie dostali żadnej informacji co do stanu Edwards. Jedynie Kasia dowiedziała się tyle, że jej mama została o tym poinformowana i prawdopodobnie przyjedzie. Może ona się dowie czegoś więcej.
- Myślisz, że z Karą będzie wszystko dobrze? - spytała Mila z ogromnym smutkiem.
William, gdy usłyszał ton jej głosu poczuł ukłucie w sercu. Była tak przygnębiona, że aż było mu jej szkoda. Postanowił chociaż ten jeden raz odstawić swoje wredne i ironiczne gadki na bok.
Objął Ryan ramieniem i pocałował ją w czoło. Siedzieli u niego w pokoju. Chłopak nawet wyciągnął wszystkie zapasy słodyczy jakie tylko miał, by sprawić Polce chociaż małą przyjemność.
- Ona się tak łatwo nie da - zapewnił ją nie wypuszczając jej z ramion.
Nie był najlepszy w roli pocieszyciela, jednak uznał, że teraz nie było jakoś źle. Sam się martwił o tą kujonke, ale wiedział, że jest na tyle silna, by sobie poradzić.
- To fakt - przyznała Mila i uśmiechnęła się lekko.
Mimo to w jej brązowych oczach można było dostrzec smutek. William musiał jak najszybciej coś wymyśleć.
- Obejrzymy coś? - spytał wskazując laptopa, który leżał wyłączony na biurku.
Mila ochoczo pokiwała głową. W końcu i tak mieli jeszcze dwie godziny do ciszy nocnej.
***
Jeremie jak zawsze siedział przy swoim komputerze próbując napisać jakiś program. Niestety nie wychodziło mu to jakoś dobrze. Zauważył, że bez Edwards idzie mu to oporniej niż zazwyczaj. Może dlatego, że nauczyli się ze sobą współpracować i bez niej to nie to samo.
Blondyn oparł się o oparcie krzesła i przeciągnął się mocno. Po chwili usłyszał jakiś ruch. Odwrócił się w stronę łóżka, na którym leżała Ksenia. Miała zaczerwienione od płaczu oczy.
Zrobiło mu się żal, kiedy zorientował się, że zapomniał, iż jego dziewczyna tutaj była. I na dodatek zasnęła na jego łóżku. Zrezygnowany podszedł do niej i przykrył ją kołdrą. Nie potrafił okazywać uczuć co czasami było męczące. Czasami ludzie myśleli nawet, że nie ma w sobie żadnej empatii. Sam nawet tak często myślał.
Kiedy chciał wstać poczuł, że dziewczyna łapie go za rękę. Chłopak spojrzał na nią zdziwiony. Ta jednak tego nie widziała, ponieważ miała zamknięte oczy. Przyciągnęła go bliżej, przez co znowu się nad nią schylał.
Ksenia jedynie co zrobiła to położyła sobie jego dłoń na swoim policzku. Potrzebowała teraz jego bliskości, nawet takiej.
Jeremie ukucnął na podłodze i patrzył na twarz dziewczyny, która była ledwie widoczna przez włosy, które na nią opadały. Nagle poczuł potrzebę by chociaż minimalnie okazać jakieś uczucie dziewczynie.
Na chwilę obecną na co było go stać to głaskanie jej policzka. Kseni to wystarczyło. Na jej usta wkradł się delikatny uśmiech. Kąciki ust Jeremiego też nieświadomie powędrowały ku górze.
***
Kasia od tamtego dnia niemal wcale nie spała co odbiło się minimalnie na lekcjach jak i szlabanie. Jednak nie mogła nic na to poradzić. W końcu przyjaciółka, z którą mieszkała już około dziesięć lat umiera.
Zaczynała wariować. Jeszcze dostała telefon od mamy z pytaniem co się stało. Prychnęła na samo wspomnienie tej rozmowy. Na język samo cisnęło się jej, że jakieś wirusy chcą ją pozbawić życia. Na szczęście skończyło się tylko na krótkiej wymianie zdań, z której ani jedna ani druga nie dowiedziała się niczego wartościowego.
Miała przynajmniej dzisiaj na tyle szczęścia, że Pani Meyer okazała trochę serca i wypuściła ją godzinę wcześniej ze szlabanu. I tak ledwo stała.
Teraz siedziała z Ulrichem w jego pokoju. Po Oddzie nie było nawet śladu. Przeważnie chodził pod szpital, gdzie leżała Kara i siedział na ławce jakby z nadzieją, że szatynka niedługo do niego dołączy.
Na szczęście Stern nie musiał martwić się o Kiwi, ponieważ Włoch zabierał go zazwyczaj ze sobą. Leżeli tak na jego łóżku w milczeniu przytulając się. Ulrich doskonale wiedział, że jego dziewczyna teraz tylko tego potrzebuje. Żadnych słów - tylko bliskość.
Po chwili usłyszał jak jej oddech się uspokoił. Zasnęła. Odetchnął z ulgą. Musiała w końcu odpocząć, zwłaszcza, że jutro czeka ich kolejny dzień.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro