Rozdział 15. - Żelkowe przemyślenia
- Powinno wystarczyć - mówi Carlos, dosuwając kanapę pod drzwi wejściowe. - Wiem, że przez ostatnie dni nic się nie działo, ale nie możemy ich lekceważyć. Oni są wszędzie... Biorę pierwszą wartę.
Wzdycham ciężko, bo dobrze wiem, co to oznacza - spędzenie kilku godzin dosłownie obok Castiela.
- Ej, mi też się nie uśmiecha przebywać tak blisko ciebie, więc nie rób z siebie ofiary - warczy Hunting. Patrzę na niego z ukosa, próbując uspokoić żądzę mordu, która pewnie już dawno zdążyła ujawnić się w moim spojrzeniu.
Brunet udaje, że ma mnie w głębokim poważaniu. Wiąże swoje przydługie włosy w luźnego kucyka z tyłu głowy, ukazując tym samym bliznę na szyi w pełnej krasie. Czasem się zastanawiam jakim cudem nie zdążył wtedy zareagować, kiedy się na niego rzuciłam. I... Dlaczego to w ogóle zrobiłam. Głupia sprawa, muszę ci przyznać, nawet tego nie pamiętam. Kiedy sięgam myślą do tamtych wydarzeń, czuję tylko wściekłość, widzę krew, słyszę przytłumione krzyki i głośne bicie swojego serca. To wspomnienie jest tak zamazane, że aż wydaje się nierealne. Ale wyobraźnia nie zostawia blizn, za to broń w moich rękach wręcz przeciwnie.
Carlos sprawdza magazynek w pistolecie, wkłada broń z powrotem za pasek.
- Możecie już iść, poradzę sobie. W razie czego będę was budził.
- Jasne - warczy Castiel. - Bo ty myślisz, że będę w ogóle w stanie zasnąć przy tej diablicy.
- Tylko spróbuj wziąć w łapę gitarę, to ci ją wypierdolę przez okno - odcinam się, patrząc jak kieruje się w stronę instrumentu. - Jest już po ciszy nocnej. Sąsiedzi będą się skarżyć - dopowiadam, z przemiłym uśmieszkiem, kiedy posyła mi wściekłe spojrzenie. Facet tylko przewraca oczami i idzie do sypialni. To co, jeden - zero dla mnie?
Naprawdę nie wiem, co ja tu w ogóle robię. Minął już tydzień, a my tylko na zmianę obserwujemy mieszkanie Storma, albo patrolujemy okolicę. Żadnych informacji z osuwiska, żadnego znaku życia od Coyota. Nie mogę opuścić miasta do czasu zakończenia misji. Nie mogę podjąć kroków w celu pochwycenia Vince'a Storma, pierdolonego szefa Onych, który siedzi sobie w swoim ciepłym mieszkanku w bloku naprzeciwko i pewnie pije lampkę wina na lepsze spanie. Cholera. Mam wrażenie, że marnuję tutaj czas.
Wchodzę do sypialni pogrążonej w półmroku. Księżyc świeci dziś bardzo jasno, toteż mogę dostrzec Huntinga bez żadnego problemu. Phi, przy takim świetle to mogłabym nawet raporty wypełniać. Nie żebym jakoś często to robiła.
- To co planujesz? Poderżniesz mi gardło, jak tylko zasnę? A może taktyczny nóż w oko? - pyta. Sama nie wiem, czy w jego głosie wyczuwam więcej ironii, czy rozgoryczenia.
- Niczego nie planuję - mruczę. Siadam na skraju łóżka i patrzę na tego dupka. - Nie mam zamiaru znowu użerać się ze Zgromadzeniem Oddziałów. Już mi wystarczy, że raz mnie spisali na straty.
Milczy, jakby zastanawiając się nad tym, co powiedziałam. Nie tego się po nim spodziewałam. Zupełnie jakby nie był tym samym skurwielem, który prawie mnie zabił, a jakimś współczującym przyjacielem.
- Słuchaj - mówi w końcu. - Ja tylko wykonywałem rozkazy.
Nie no, błagam. Niech on mnie tu nie zaczyna przepraszać, czy brać na litość. To nawet nie jest w jego stylu.
- Nie obchodzi mnie to - ucinam. - To już się stało, nie wracaj do tego.
- Nie, nie o to mi chodziło - uśmiecha się krzywo. - Po prostu chciałem powiedzieć, że Oddziały są dla mnie ważniejsze. Gdybym ponownie dostał taki rozkaz, to znowu bym się nie zawahał. Chciałem tylko, żebyś to wiedziała.
Ah. Czyli jak będzie okazja i Oddziały się zgodzą, to chętnie mnie kropniesz? Nie no, spoko. Szybko spada z ciebie maska dobrego kolesia, Hunting.
- A ja chciałabym, żebyś wiedział, że następnym razem nie postąpię tak samo - kącik moich ust mimowolnie wędruje do góry. - Już nigdy więcej nie będę cięła tak płytko.
Castiel odruchowo kładzie lewą dłoń na szyi, tam, gdzie rozciąga się jego blizna. Wzdycha głośno i kładzie się na łóżku.
- Ale to nie będzie dziś - mówi.
- Skąd taka pewność? - pytam z przekąsem.
- Zostawiłaś nóż w salonie.
Uśmiecham się do siebie. Tak, zostawiłam. Jeden z noży. A pod łóżkiem mam swoją torbę, w której leży siekiera. Ale niech sobie żyje dupek w błogiej nieświadomości. I tak nie planuję go zabijać, przynajmniej na tą chwilę.
Zrzucam z siebie swoją ukochaną szarą bluzę z wilczymi uszami, rozwieszam ją na oparciu fotela. Buty stawiam koło łóżka, rozsznurowane w taki sposób, żeby w razie potrzeby móc w nie jak najszybciej wskoczyć. Mimo tego, co przed chwilą powiedział Hunting, mam wrażenie, że obserwuje uważnie każdy mój ruch. A jak wiesz, ludzie z Oddziałów rzadko mają po prostu "wrażenie". Czuję jego wzrok każdą cząstką swojego ciała. Czy ja serio wyglądam tak strasznie, żeby przeze mnie nie spać po nocach?
- Dobranoc - mówię, kładąc się na skraju łóżka. Castiel odburkuje to samo, ale słyszę, że jego oddech nie zwalnia ani trochę. Czyli chyba jednak tak.
Przymykam powieki, przewracam się na lewy bok. Mimo wszystko nie jestem na tyle odważna, żeby próbować zasnąć tyłem do niego. Mimo wszystko wolę nie ryzykować.
***
Noc minęła dość spokojnie - Castiel mnie nie zabił, a na mojej warcie, którą w większości spędziłam na gapieniu się w okno Storma, zupełnie nic się nie działo. Carlos widocznie odetchnął z ulgą, kiedy po ostatniej warcie zobaczył, że oboje z jego dowódcą dożyliśmy rana.
Dzień ciągnął się niemiłosiernie, tak jak i kolejne. Rutyna dopadła mnie szybciej niż się tego spodziewałam. Wspólne posiłki, często w ciszy. Patrole. Przesiadywanie w oknie, wypatrując Storma. Nocne warty i kłótnie z Huntingiem.
Dziś mija miesiąc odkąd to wszystko się zaczęło. Coyote dalej nie dał znaku życia. Cholera. Mimo wszystko byłoby mi dużo łatwiej wytrzymać tutaj z nim, a nie z tą dwójką. A pomyśleć, że parę miesięcy temu chciałam go zabić.
Co teraz robię? Coś głupiego. Siedzę na dachu budynku, w którym mieści się moje tymczasowe mieszkanie. Nie, nie weszłam tu, by obserwować Storma. Wlazłam tu tylko dla swojej osobistej satysfakcji. Czasem lubię zmienić punkt widzenia, zwłaszcza jak mam do dyspozycji jakieś wysoko położone miejsce.
Schroniłam się tu, w tym cichym miejscu, bo chciałam w spokoju pomyśleć. I nie patrzeć na Huntinga, ale to już chyba wiesz. Biorę kilka żelków w rękę, zaczynam wyliczać. Malinowy, cytrynowy, winogronowy, ananasowy. Może to i głupie, ale to pomaga mi się skupić.
Zjadam malinowego.
Czasem żałuję, że oprócz ciebie nie ma obok mnie nikogo, komu mogłabym się wygadać. Z drugiej strony wolałabym nie wciągać kogoś postronnego w konflikt z Onymi. Cholera, życie bywa skomplikowane. Nie powinnam być egoistką, ale mimo wszystko nie chciałabym zmarnować całego życia na pracę. Tak, masz rację, nie każdy nazwałby to, co robię pracą. I pewnie nie każdy miałby takie problemy jak ja. Cytrynowy.
Czy założę kiedyś rodzinę? Będę kiedykolwiek miała na to okazję? A może zginę na jakiejś misji? Przecież już tak wiele razy igrałam ze śmiercią. Jeszcze nie tak dawno myślałam, że taki koniec nawet by mi pasował... Teraz już nie jestem tego taka pewna.
A rodzina? Czy w ogóle mogę ją założyć? W końcu jestem Kodem, a nie człowiekiem. Może nie powinnam się tym w ogóle zajmować, w sensie myśleniem. Ale... Moje myśli biegną dziko, prą coraz dalej. W stronę, której nie chciałabym odwiedzać. Chwilę przypatruję się winogronowemu żelkowi i wrzucam go do ust.
Fioletowy. Jak oczy pewnego faceta, który może być już dawno martwy. Cholerny Coyote. Trzydzieści sześć dni bez żadnej wieści od niego. Trzydzieści sześć walonych dni. Eh, sama już nie wiem, czy powinnam na niego czekać. W naszej branży taki czas zazwyczaj jest wyrokiem. Ale... Przecież Coyote jest Kodem, tak jak ja. Nie mógł tak łatwo dać się zabić, nie po tym wszystkim... A przynajmniej chciałabym tak myśleć.
Zjadam ostatniego żelka, tego ananasowego. Chciałam oczyścić umysł, a tylko nazbierałam więcej zmartwień.
- Nie pomogłyście mi za bardzo - mruczę sama do siebie, patrząc na paczkę smutnych owocowych miśków. Zjadam ich jeszcze kilka i wzdycham.
Czasem, kiedy siedzę gdzieś wysoko, tak jak teraz, zastanawiam się, co bym czuła, gdybym skoczyła. Co byłoby moją ostatnią myślą? Ostatnim uczuciem? Smutek? Rozżalenie? A może... ulga?
Co za różnica - karcę siebie w myślach. Przecież i tak nigdy bym tego nie zrobiła. To niczego by nie zmieniło.
Biorę głęboki oddech, przymykam powieki. Wszystkie myśli milkną, rozbiegają się po ciemnych kątach umysłu, skąd wypełzły. Słyszę tylko wycie wiatru wśród budynków, czuję nadchodzący deszcz. Jesienną mamy wiosnę tego roku.
Powinnam już wracać, dosyć się tu nasiedziałam. Podnoszę się dość niechętnie, otrzepując spodnie. Kieruję się do drzwi prowadzących na dół, do części mieszkalnej, kiedy telefon informuje mnie o nowej wiadomości. Phi. Serio, Castiel? Aż tyle wam zajęło zauważenie, ze mnie nie ma? Odblokowuję komórkę i odczytuję smsa. Przystaję gwałtownie.
To nie był Hunting.
Jasna cholera.
***
- Cześć ptaszyno. Mamy twojego blondi koleżkę. Spotkajmy się, to ustalimy co z tym fantem zrobić. Ty już będziesz wiedziała gdzie. N. - czytam na głos wiadomość, którą przed chwilą dostałam. Hunting gapi się na mnie zszokowany, a ja opieram dłonie na kolanach, by choć odrobinę odetchnąć, bo biegłam tu, jakby się za mną paliło.
- Cholera. Wyszedł tylko do sklepu - mówi Castiel. W jego głosie dostrzegam coś niecodziennego. Brzmi, jakby faktycznie się martwił. Normalnie zaczęłabym z niego drwić, ale aż za dobrze rozumiem, co Hunting może teraz czuć. - Dasz radę wyśledzić skąd to wysłali? I kim do cholery może być N.? - facet zaczyna chodzić w kółko po salonie.
- Teoretycznie to niewykonalne - mówię. - A praktycznie to już to zrobiłam, biegnąc tutaj. Nadawcą prawdopodobnie jest Ness, ta dziewczyna-półkod od Storma. A teraz dawaj laptopa, trzeba sprawdzić, czy to co wykryłam zgadza się z ostatnim położeniem nadajnika Carlosa.
Castiel przystaje.
- Co? - pyta nagle zszokowany, jakbym co najmniej zaczęła mu tłumaczyć jakieś założenia fizyki kwantowej. - A tak - przypomina sobie nagle. - Pierdolone "łamanie kodów". Nie miałaś przypadkiem zakazu?
- Musiałeś o niej wiedzieć. Storm nie rusza się nigdzie bez niej - mówię, puszczając mimo uszu jego komentarz i staram się zachować spokój. Biorę laptopa od Huntinga i zaczynam szukać ostatniego odczytu z nadajnika.
- Taa, wiedzieliśmy, że utrzymuje z kimś stały kontakt, ale półkod? Eh, i bez niej to wszystko nie ma sensu - mówi, na powrót z mocą w głosie. - Niby czemu wykonaliby krok po tak długim czasie, co? No powiedz mi.
- Zasnęliśmy, Hunting. Za długo tkwiliśmy w rutynie, uśpiliśmy naszą czujność.
- Więc zabrali nasze najsłabsze ogniwo, żebyśmy podali im jak na tacy Czyściciela i Niszczycielkę - kwituje. Tylko potakuję lekko głową. - Nożesz kurwa mać.
- To co planujesz? - wypalam, dalej nawalając w klawiaturę. Sama nie wiem dlaczego o to pytam, może po prostu uznałam, że będzie wiedział lepiej, bo zna Carla dłużej?
- Nie możemy go zostawić, to jest pewne. Musimy dać znać Oddziałom, może dadzą radę kogoś przysłać. W końcu wiedzą, w jakie gówno możemy się wpakować - wzdycha. - Zwłaszcza że pierdolony Storm jest dosłownie pod naszym nosem. Znalazłaś już tam coś?
No tak, dobrze, że to nie mnie porwali. Ale przynajmniej kwestię ratowania mieliby z głowy.
Przypatruję się danym, które ładują się na ekranie. Kod za kodem, układają się w logiczną całość, którą mogę odczytać. Spisuję szybko namiary i wrzucam je do programu, który natychmiast zaczyna konwertować je na współrzędne geograficzne.
- Tia. - mruczę, analizując je. - Trzy przecznice od sklepu, w którym Carlos miał robić zakupy. Niestety dość szybko pozbyli się jego nadajnika, ale przynajmniej teraz mam pewność, że faktycznie wywieźli go w tamtym kierunku.
Castiel patrzy mi przez ramię.
- A to miejsce, które wykryłaś? Daleko? I co tam teraz jest? - zaczyna zasypywać mnie pytaniami.
- Dość pusta okolica, na obrzeżach miasta. Z tego co zdążyłam zauważyć, budowali tam szpital - odpalam stronę z mapami i szukam terenu najbliższego temu, którego lokalizację ustaliłam kodem. - I "budowali" to najlepsze określenie - przybliżam model budynku i pokazuję go Huntingowi.
- Nie skończyli go. A to, przynajmniej teoretycznie... to może nam pomóc.
- Wiele zakamarków, przejścia po rusztowaniach... Możliwości jest wiele - zgadzam się. - Jeśli Oddziały nie dadzą nam wsparcia i będziemy musieli spróbować sami, to może zapewnić nam sporą przewagę - stukam lekko paznokciem w zdjęcie niedoszłego szpitala.
- Zawiadomię natychmiast Dowódców najbliższych okręgów, a potem zrobimy dalsze plany. Załatw sobie broń. Ruszamy na Onych jutro. Ze wsparciem lub bez.
Patrzę Castielowi prosto w oczy. Chyba po raz pierwszy bez nienawiści, a z chęcią współpracy... A w jego spojrzeniu widzę to samo. Wyciąga do mnie rękę. Ściskam ją, mimowolnie przytakując głową.
- To tymczasowe - precyzuje Hunting, dalej nie puszczając mojej dłoni.
- Wiem o tym aż za dobrze - odpowiadam spokojnie. - A ty wiesz, że nie robię tego dla ciebie, tylko dla Carlosa.
- Aż za dobrze, Wolfe - uśmiecha się krzywo, powtarzając moje słowa.
***
Wolfe i Castiel - dream team czy wręcz przeciwnie? xD I czy Waszym zdaniem Huncia w ogóle da się lubić? (Pomijając to, że zabiłby mnie za to zdrobnienie xD <3) Hm, ciekawa jestem, co myślicie, że może się wydarzyć :3 Zapraszam do komentowania, podzielcie się ze mną swoimi teoriami (spiskowymi >:D) Pozdrowionka dla wszystkich, którzy to czytają ❤️ Jesteście niezastąpieni :3
~Cec.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro