Rozdział 57 Regent
☾ Rozdział 57 Regent ☽
Nie powinna przesiadywać przy królu bez przerwy, ale ilekroć zmuszała się do opuszczenia jego komnaty, tylekroć czuła się rozdarta. Esias prędko dostrzegł jej udręczenie, więc przy świadkach wydał polecenie, aby czuwała przy jego starszym bracie. Swoją powagą w tamtej chwili zadziwił wszystkich. Demalis za to była mu niewyobrażalnie wdzięczna, bo otrzymała pretekst, dla którego mogła bez przerwy doglądać oblubieńca.
Nic tak nie porządkuje uczuć, jak świadomość, że mogło się tę drugą osobę stracić.
Laith nakazywał sługom Keona zwykle czekać pod drzwiami, a że byli to ludzie zaufani, to informacja o tym, że jakaś tam pracownica zostaje z władcą sam na sam, nie wypłynęła. Zresztą, nawet jeśli ktoś chciałby puścić farbę, to obawiał się gniewu Krwawego Księcia, który od czasu pobytu brata na wojnie pełnił funkcję jego zastępcy. Zamek i królestwo znalazły się nieoficjalnie pod władaniem Laitha, co stresowało, a od dwóch dni nawet sprawiało, że członkowie zamkowej społeczności chodzili na palcach.
Trwała polityczna i wojenna zawierucha, ale Demalis nie chciała słyszeć o żadnej z tych rzeczy. Wolała zajmować się partnerem, któremu właśnie obmywała twarz. Za moment zamierzała zmienić opatrunek na ramieniu, pozostałe za to pozostawiając medykom. Jak się okazało, uszkodzeń było więcej, ale znajdowały się w punktach, przy których należało wykazać się delikatnością, aby nie uszkodzić najistotniejszego zranienia. Keon regenerował się dość szybko, a rany rzadko kiedy się otwierały, ale mimo to nie okazywał oznak przebudzenia. Raz podsłuchała, jak lekarze szepczą o możliwości zapaści, która byłaby efektem podanej niegdyś trucizny i ran.
Czymkolwiek była toksyna, którą Lucius podstępem podał Keonowi, najwyraźniej miała pozostawić długi cień na jego życiu.
Kobieta niemal żyła w królewskiej komnacie, sypiając na krześle, co skutkowało boleścią kręgosłupa. Wychodziła okazjonalnie, głównie po to, aby się przebrać i coś ukradkiem zjeść. Wczoraj spotkała Valtera, bo zdecydowała się pójść okrężną drogą i poinformować Esiasa o stanie Keona. Ogrodnik od razu zalał ją swoją wesołością i okazał wsparcie, sugerując, żeby zadbała też o swoje zranienia. To było miłe, ale w tej chwili nie potrafiła myśleć o tych sprawach. Mimo to podziękowała i obiecała, że gdy będzie mogła, powie mu coś więcej oraz wróci do pracy w ogrodzie. Starała się udawać spokojną, ale wątpiła, aby ukrywanie zmęczenia faktycznie jej wychodziło.
Może niektórzy zaczęli coś podejrzewać, a może uznano jej stan za zrozumiały. W końcu opiekowała się władcą, a gdyby coś poszło nie tak, to mogłoby się to na niej odbić.
Ktoś wszedł do pomieszczenia, a Demalis prędko wstała, chcąc przywitać przybysza zgodnie z zasadami. To, co robiła, nikogo nie powinno dziwić, w końcu wykonywała zadanie, jakie zwykle i tak przypadłyby słudze króla. Niewiele osób mogło też wejść do komnat, więc sądziła, że to będzie Laith, medyk albo jakiś inny pracownik z bliskiego otoczenia władcy. Tym razem padło na Krwawego Księcia.
– Chodź – nakazał.
Demalis uniosła brew, przesuwając spojrzeniem po białej koszuli, którą zdobiła krótka peleryna na jednym ramieniu. Narzuta była czarna i miała karmazynową podszewkę. Ta idealnie pasowała do oczu księcia. Do tego skórzane spodnie, broszka przy szyi i sygnet na palcu. Laith wyglądał dostojnie, ale też sztywno, jakby bestia, którą skrywał za piękną twarzą, została ukołysana do snu.
– Nie powinnam...
– Nic mu się nie stanie, jeśli wyjdziesz stąd na godzinę – zauważył, przerywając jej wypowiedź. – Jesteś przyszłą królową tego państwa, więc ruchy. Pora na nieco praktyki.
Wpatrywała się w niego, jakby oszalał, ale też poczuła się nieznacznie zawstydzona. Łączyło ją z Keonem coraz więcej, ale przecież nadal nie rozmawiali o swojej przyszłości. Nie w taki osobisty i planowy sposób. Niby jej koniec był znany, ale...
Pokręciła głową, podchodząc do księcia i gładząc granatowy materiał.
– Książę, gdzie chcesz mnie zabrać i jak to wytłumaczysz? – zapytała badawczo, decydując się na zignorowanie wzmianek o domniemanej przyszłej roli.
Laith przymknął oczy.
– Do doskonale znanej ci sali audiencyjnej, w której to będę musiał starać się z całych sił, aby nie pozabijać tych wszystkich idiotów – sarknął. – Będziesz tam oficjalnie z Esiasem.
Kobieta westchnęła.
– Zapewniam, że doskonale znane są mi zachowania szlachty, wasza wysokość – spostrzegła.
Nie urodziła się wczoraj, a podczas pracy dyplomatki widziała wiele audiencji. Darowała sobie słowa na temat Esiasa, bo była pewna, że Laith by ją zbył. Nie chciała jednak, aby najmłodszy z braci Argenis tak się dla niej poświęcał.
– Nie wątpię – uznał. – I jestem przekonany, że bardzo się za nimi stęskniłaś, a teraz ruchy.
To oznaczało jedno. Nie miała prawa odmówić. Laith Argenis był trudnym rozmówcą i Demalis nie wyobrażała go sobie z żadną partnerką. Nie dało się budować relacji, jeśli siało się strach albo przekładało się innych z kąta w kąt. Osoba, którą wybraliby dla niego Przodkowie, musiałaby być nieustępliwa, ale i wrażliwa, aby złagodzić jego temperament. Kobieta po zorientowaniu się, o czym myślała, niemal prychnęła. Zaczynała się zachowywać, jak starsza kobieta, która marzyła o wnukach.
Zmęczenie źle na nią wpływało.
Dwie z trzech oczekujących w przedsionku sług nieznacznie się zdziwiło, widząc, że wychodzi z komnaty w towarzystwie księcia, którego odświętny strój dla nich jasno wskazywał na to, co się ma dziać.
Demalis wbiła spojrzenie w ziemię i w duchu dość ciężko westchnęła. Każdy krok, przez który oddalała się od swojego partnera, bolał. Nie dało się jednak zawrócić. Korytarze, którymi szła, przywodziły wspomnienia. Spędziła na zamku wiele godzin, ale od rozpoczęcia służby nigdy nie była tak blisko sali tronowej, jak w tej chwili. Nie tak dawno stała przed tymi wrotami, jako dyplomatka, córka szlacheckiego rodu, ale jej czyny i słowa były wynikiem potrzeby państwa. Teraz w roli zwykłej sługi miała słuchać, wnioskować i może nawet po tym porozmawiać z Laithem o swoich pomysłach, czy obawach. Zupełnie tak, jakby miała teraz władzę, której nie oferowała jej pozycja polityczna.
Czasami to, co gwarantowało urodzenie było kajdanem.
Weszli do środka sali audiencyjnej, a serce Demalis ścisnęło się na widok podestu z trzema krzesłami. Środkowe były najbardziej okazałe i zasiadał na nim król. Zdobiło jej złoto i miało krwistoczerwone obicie, a na podłokietnikach i oparciu wiła się rzeźba smoka. Smoczy tron, miejsce skąd władca Orinii bądź odpowiednio wytypowany zastępstwa mógł wydawać swoje decyzje. Na prawo mieściło się drugie siedzisko. Również zdobiło ją złoto i czerwień, ale smok, który siedział na szczycie oparcia, był wykonany ze srebra. Mebel wydawał się też delikatniejsze i subtelniejszy od tego obok. Na lewo od królewskiego krzesło znajdowało się to najmniej ozdobne, a przy prawej nodze mieściła się rzeźba małego, czarnego, leżącego smoka. Było też ustawione nieco za pozostałymi dwoma.
Trzy trony symbolizowały najważniejsze osoby z królewskiego rodu, a co było ujmujące, to fakt, że król i królowa siedzieć mieli jako równi sobie.
Nie, jak to miało miejsce w Yannie, gdzie to władca miał zwykle wiele kobiet i ciągle trwała walka o aprobatę. Do czasu, aż dana konkubina znalazła partnera i poprosiłaby o zwolnienie, o ile by to zrobiła.
Orinia nie była idealna, ale akurat ta kwestia idealnie wpasowała się w wartości Demalis, której ojciec cenił miłość ponad wiele rzeczy.
Laith spojrzał na Demalis i przesunął spojrzeniem na stojącego niedaleko wejścia brata. Chłopiec był na uboczu i nikt z obecnych w pomieszczeniu szlachciców bądź dyplomatów nie wydawał się nim zainteresowany. Do tego momentu, bo zaraz wzrok wielu spoczął na otoczeniu przybyłego Krwawego Księcia.
– Idziesz ze mną. Twoja sługa też – nakazał Laith i ruszył dalej, wprost w stronę podestu.
Esias zamrugał, spoglądając na Demalis z wyraźnym stresem, a następnie powoli podążał za starszym smokiem. Przypominał zagubionego szczeniaka, który nie do końca wie, czego powinien się spodziewać po miejscu, do którego trafił.
Tym bardziej było jej go szkoda, bo wiedziała, że za tymi poważnymi, modnie ubranymi obliczami możnych nieraz kryły się paskudne zamiary i myśli.
Szła tuż za Esiasem mając lekko pochyloną głowę na znak szacunku. Mimo to nawet z tej perspektywy była w stanie dość dobrze widzieć miny zgromadzonych. Wydawali się obojętni.
Jak długo będą w stanie utrzymać tę maskę?
Laith wszedł na podest, zasiadając na tronie władcy i ruchem głowy wskazał, aby Esias zajął miejsce na lewo. Demalis w rezultacie musiała stanąć tuż obok. Plan był doskonały i zgodny z regułami. Z tej pozycji miała doskonały widok na wszystko.
Ogień odgrodził podest, co było jednoznaczne z rozpoczęciem sesji. Światło zatańczyło na czerwonych dywanach i ciemnych panelach, a Demalis nie mogła się powstrzymać; spojrzała w stronę marmurowych ścian i prześledziła wzrokiem ich zdobienia. W sali tronowej Orinii było coś surowego, ale i ciepłego. Zupełnie, jakby tylko osoba zaznajomiona z pałacem potrafiła zauważyć ten dualizm.
– No więc? Kto pierwszy ma ochotę przemówić? – zapytał Laith, kładąc łokieć na podłokietniku, aby ostatecznie podeprzeć o dłoń swoją głowę.
Z szeregu na prawo wyszedł smok będący nieco przy kości. Jego szmaragdowy strój był nieco przyciasny, co nie wpływało korzystnie na jego prezencję. Skłonił się przed tronem.
– Pozdrowienia, wasze wysokości. Niech Przodkowie mają naszego umiłowanego króla, a twojego brata w opiece – rzekł z szacunkiem. – Chciałbym poruszyć kwestie przygotowań do urodzin Pana Głębin. Z ulgą mogę poinformować, że nie ma w tej sprawie żadnych opóźnień i prezent będzie gotowy na czas.
Laith skinął głową, ruchem dłoni zapraszając kolejną z osób. Sprawy były prostsze i bardziej skomplikowane. W Demalis odżyły wspomnienia, ale też budziło się uczucie nostalgii. Słuchanie wypowiedzi, za którymi ktoś próbował ukryć swoje faktycznie zamiary, nastawienie, czy cele było formą rekreacji. Nie dostrzegała tego wcześniej, bo grała o sporą pulę, ale teraz, chociaż zamierzała analizować wszystko, czuła, że ma prawo czerpać z tego pewną rozrywkę.
I spróbować zapomnieć na moment o oblubieńcu, który wciąż był nieprzytomny. To, co mogła teraz zrobić, to słuchać o sytuacji kochanego przez niego kraju i wspierać rodzinę, która tak jak ona, cierpiała z racji jego stanu.
Keon był kochany.
Demalis spojrzała kątem oka na Esiasa, który był wyraźnie spięty i blady. Chłopiec nie przepadał za tak wielką ilością uwagi i całkowicie to rozumiała. Jej też na początku było trudno, a przecież nie była tak wrażliwa, jak młodzieniec.
Nadeszła pora na wysłanników, którzy to zdawali raporty, wspominali o umowach i rozliczeniach. Wszystko przebiegało gładko i wydawało się, że wkrótce spotkanie się zakończy. Demalis za to znalazła pewnego rodzaju rozrywkę w przyglądaniu się Laithowi, który widocznie powstrzymywał się przed różnego rodzaju komentarzami.
Zwykle tego nie robił, ale najwyraźniej, gdy musiał, to potrafił ugryźć się w język.
Na środek wyszedł jeden z markizów, który to oparł się o ozdobnej lasce i pochylił pokrytą siwizną głowę. Jego ukłon wydawał się najmniej głęboki z wszystkich, jakie dzisiaj ukazano, ale dalej był taktowny.
– Każdy z nas wie, że jego wysokość król wciąż jest nieprzytomny. Bardzo nas to niepokoi, ale istotnym jest zatroszczyć się o kraj. Jutro ma się odbyć bal w Głębinach i zgodnie ze zwyczajem obecni tam będą władcy każdego królestwa. Nie musimy się obawiać ataku ze strony Yanny, bo nikt nie chciałby stać się wrogiem Pana Głębin, ale potrzeba nam godnej reprezentacji – zauważył, zaciskając palce na lasce. – Jego wysokość mianował cię książę swoim zastępcą. Proszę cię, abyś na czas rekonwalescencji króla ogłosił się regentem Orinii.
Zawrzało, a płomienie wokół podestu przybrały na sile tak bardzo, że wzniosły się do góry o ponad metr. Demalis również zacisnęła usta, obserwując, jak markiz bez lęku wpatruje się w poirytowaną twarz księcia. Nie tylko on. Kilku możnych pochyliło głowę na znak poparcia, inni szeptali z oburzeniem.
– Co to za pomysł?!
– On zawsze go faworyzował...
– Czy to nie będzie przypadkiem oznaczać, że...
Demalis przełknęła z trudem ślinę. Ogłoszenie się regentem to jak jawne wskazanie, że Keon przestał posiadać kompetencje do bycia władcą. Tytuł z nazwy i tego, co miał oznaczać, nie był zły, ale dla smoków był jednoznaczny. Co innego zastępować króla przez jego nieobecność i pobyt na froncie, a co innego objąć tytuł tymczasowej głowy państwa.
– Sugerujesz, że mam wykorzystać stan brata i przejąć tron? – zasyczał złowrogo Laith, a Demalis była w stanie dostrzec pulsującą mu na szyi żyłę.
Krwawy Książę był zły i to bardziej niż to wprost okazywał.
– Nie, mój panie. Sugeruję, że powinieneś ogłosić się regentem, aby nikt nie zwątpił w siłę naszego kraju – rzekł markiz.
Laith roześmiał się szaleńczo, pochylając się nieco do przodu i przeczesując czarne włosy. Zburzył ich elegancki i ułożony wygląd.
– To, jak pięknymi słowami można opisać bądź wytłumaczyć zamiar zdrady nigdy nie przestanie mnie zadziwiać – przyznał.
Twarze wielu stężały, a szepty ucichły. Markiz jednak się nie wycofał.
– Książę, tu chodzi o dobro naszego królestwa. Król Keon to wspaniały smok, ale jego obecny stan stawia nas w trudnym położeniu. Potrzebujemy oficjalnego lidera, który będzie kwintesencją naszej potęgi.
Demalis dotąd była dość wyciszona, słuchała, nie dopuszczając własnych myśli do głosu. Faktem jednak było, że z punktu dyplomatycznego rozumiała prośbę markiza. Chodziło o wrażenie i zadbanie o własne interesy. Król był twarzą państwa, a Keon, którego nie tylko niedawno otruto, ale i teraz został ranny, wydawał się mizerną reprezentacją. Laitha za to znał cały świat. Tylko jeśli w tej chwili przejmie tytuł regenta, to nie będzie już drogi odwrotu.
– Zaraz rozpierdolę ten twój łeb o ścianę naprzeciwko – zagroził, prostując się i świdrując markiza spojrzeniem. – Od zawsze sądzicie, że marzę o tym cholernym tronie, ale wiecie co? Teraz to chciałbym was jedynie wszystkich spalić.
Mówił tak spokojnie, że nawet nie dało się powiedzieć, czy jest poważny, czy może zrezygnowany. Demalis za to była pewna, że oczy Laitha płoną. Esias skulił się w sobie.
– T-To Keon jest królem – zauważył cicho młodszy smok.
Spojrzenia wszystkich spoczęły na nim, stresując go bardziej. Laith za to uśmiechnął się złowrogo.
– Masz rację, Esiasie. Markiz najwyraźniej musiał zapomnieć o tej kluczowej wiedzy, więc pora mu ją wbić do głowy – podsumował Krwawy Książę, wstając ze swojego miejsca.
Demalis drgnęła, chcąc go powstrzymać. Przemoc nie była rozwiązaniem. Laith musiał to wiedzieć, ale...
Chwila.
Pojęła do czego dążył. Jeśli uznają go za jeszcze większego szaleńca... To wciąż mogło stworzyć koronie wrogów! Pragnęła podbiec, chwycić smoka za ramiona i powstrzymać, ale co za sługa się tak zachowywała? W czasie, gdy ona pojmowała zamiary Laitha, ten już stanął przed markizem. Górował nad nim.
– Korona należy do mojego brata i ktokolwiek chce ją mu odebrać, będzie musiał przejść po moim truchle.
Deklaracja miała w sobie moc, ale markiz nie wydawał się chcieć wycofać. Zamiast tego wyprostował się i spojrzał Laithowi prosto w oczy. Ta dwójka wyglądała teraz, jak dwie bestie gotowe rzucić się sobie do gardeł, aby udowodnić, że racja była po ich stronie.
Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta, a szlachta na nowo zaczęła się sprzeczać. Najciszej byli dyplomaci, którzy musieli odbierać to wszystko, jak dość zabawne, a przy tym żenujące widowisko. Było źle. Jeśli poza Orinię wypłynie, że tutejsi są ze sobą skłóceni, to sytuacja polityczna może stać się jeszcze gorsza.
Demalis spojrzała na Esiasa, ale widziała, że chłopiec nie był w stanie zapanować nad tym chaosem. Laith za to... Sama nie wiedziała. Fakt, że jeszcze nie zaatakował markiza, ją pocieszał.
– Jego wysokość, Niezwyciężony Król, Pan Orinii, Keon Armin Argenis – obwieścił jeden z wartowników przy drzwiach, gdy te się otworzyły.
W jednej chwili oczy wszystkich skierowały się w stronę wejścia, w którym to otoczony przez dwie sługi stał blady, ale wyglądający dystyngowanie blondyn. Szedł przed siebie, a każdy jego krok sprawiał, że serce Demalis wydawało się gotowe wyskoczyć z piersi.
Obudził się i chociaż daleki był do swojej zwykłej formy, to i tak roztaczał królewską aurę. Szlachta ukłoniła się niemal natychmiast, Esias zeskoczył z tronu, aby zgiąć się w pół, a dyplomaci w ciszy złożyli wyrazy szacunku. Spory przestały być istotne, bo liczył się tylko on. Władca, który niczym feniks powstał z popiołów w najbardziej istotnym dla kraju momencie.
– Niech Przodkowie cię prowadzą, królu.
Keon stanął obok Laitha i położył rękę na jego ramieniu.
– Dobrze się spisałeś – pochwalił i spojrzał w stronę młodszego brata. – Ty również, Esiasie. Doceniam pracę każdego, kto podczas mojej nieobecności dbał o Orinię. Sądzę jednak, że muszę coś zaznaczyć – przyznał, odsuwając się od Laitha i wszedł na podest, aby nonszalanckim ruchem zasiąść na tronie.
Ogień wokół platformy ożył, tańcząc zgodnie z wolą swojego pana. Krwawy Książę cofnął się, śledząc twarz brata. Nastrój, jaki otoczył salę, był nie do podrobienia, a Demalis cicho odetchnęła z ulgą.
To naprawdę był on.
– Póki bije moje serce nikt, nigdy nie otrzyma tytułu regenta, czy to jasne? – zagadnął, przechylając głowę. – Domyślam się, że pomysłodawcy tej idei nie mieli niczego złego na myśli, ale sądzę, że się zagalopowali. Jakby kilka ran miało mnie powstrzymać przed obowiązkami, to umarłbym już dawno. Radzę na przyszłość zważać na słowa i zapamiętać moje słowa – zaznaczył poważnie.
Zimny zefir przebiegł po sali, a twarze kilku osób wykrzywiły się w obawach. Każdy wiedział, co spotkało ostatnich spiskowców, więc obawiano się, że Keon mógłby za takowych uznać i ich.
Laith skłonił się pierwszy, a w ślad za nim podążyła cała reszta zgromadzonych. Nawet Esias się wyprostował, ale w odróżnieniu od reszty, klęknął.
– W porządku, zostawcie mnie z braćmi – rozkazał Keon, a szlachta, jak i dyplomaci zaczęli podążać do wyjścia.
Demalis drgnęła, również planując to zrobić, ale została chwycona za ramię przez Esiasa. Chłopiec posłał jej słaby uśmiech, a już wkrótce pomieszczenie opustoszało. Pozostała tylko ich czwórka, a wzrok Sory ponownie spoczął na profilu oblubieńca.
Keon zbladł, a jego usta wykrzywiły się w cienką linię. Na materiale koszuli w okolicach ramienia za to pojawiła się krew. Kobieta nie czekała na reakcję książąt, a po prostu dopadła do króla, chwytając go za twarz i przechylając ją na wszystkie strony.
To naprawdę był on.
Docierało do niej to coraz bardziej, a gdy patrzyła mu w oczy, czuła, że w końcu z jej serca znika niewyobrażalny ciężar. W oczach zalśniły jej łzy, gdy nachyliła się i pocałowała smoka w czoło.
– Nigdy więcej... – wyszeptała.
W jednej chwili widziała, jak Laith jest o krok od wywołania zamieszania, a teraz... Trzymała przy sobie partnera i czuła jego ciepło.
Keon uniósł dłoń, kładąc ją na łokciu partnerki.
– Wybacz, że cię zmartwiłem – poprosił i za moment się skrzywił.
Plama krwi zrobiła się wyraźniejsza. Laith prychnął, a Demalis podskoczyła, chcąc się odsunąć. Keon jej na to nie pozwolił, przysuwając ją nieco bliżej samego siebie. Kobieta wprost nie dowierzała w to, że naprawdę zrobiła to wszystko przy świadkach. Kątem oka spojrzała na Esiasa, który to zakłopotany zasłonił sobie twarz ręką, a jednocześnie lekko rozsuwał palce, aby móc dalej spoglądać ku niej.
Prędko spuściła głowę i oparła czoło o ramię króla. Gorzej być już nie mogło.
– Koniec – zarządził Laith. – Zdążycie się jeszcze poprzytulać, a teraz pora zaprowadzić tego sztywniaka z powrotem do łóżka. Musiałeś przychodzić tutaj od razu po przebudzeniu? – marudził, zbliżając się coraz bardziej.
Demalis znowu spróbowała się odsunąć, a Keon z ciężkim westchnieniem na to pozwolił i posłał Laithowi udręczone spojrzenie.
– Przybyłem na czas – zauważył. – Kilka minut później i z markiza mogłaby zostać miazga. Mówiłem ci już tyle razy, że powinieneś bardziej nad sobą panować – zganił. – Zwłaszcza że...
– Nie zaczynaj – syknął Krwawy Książę, ale w jego tonie nie było wrogości. Nawet gdy przewrócił oczyma, to cała jego osoba emanowała ulgą.
Keon próbował podnieść się z pomocą jednej ręki, ale wyglądało na to, że ruch sprawiał mu ból. Plama krwi powiększyła się, co było też informacją na temat jego stanu. Demalis szybko znalazła się obok, podobnie jak Laith. Oboje pomogli Keonowi wstać, na co ten westchnął.
– Dałbym sobie radę.
Nie wątpiła, a po prostu nie chciała, aby dokładał sobie cierpienia. Rozumiała jednak, że ukazywanie słabości było dla smoka trudne, więc nic nie powiedziała, a po tym, jak stanął na własne nogi, cofnęła się o krok, aby spojrzeć na Esiasa, który teraz opuścił dłonie i słabo się uśmiechał.
Wszystkich opanowywało uczucie ulgi.
– Na pewno, ale im więcej krwi tracisz, tym dłużej poczekam na bratanka, więc sam powinieneś zrozumieć – podsumował z nutą sarkazmu Laith.
Esias chwycił za materiał granatowego stroju Demalis dłonią. Ta zakłopotana spojrzała na jego twarz.
– Esyld będzie wspaniałą mamą.
Sora zamrugała, czując, jakby sam piorun ją strzelił. O czym ta dwójka właśnie mówiła? Odchrząknęła.
– Nie dręczcie jej. I zarażasz Esiasa swoim humorem – podsumował niezadowolony król, zabierając swoje ramię z uścisku brata.
Nie chciał, aby ktokolwiek pomagał mu stać, bo wierzył, że dojdzie do sypialni o własnych siłach. Uniósł rękę, przeczesując włosy, a w tej samej chwili Laith ściągnął ze swoich ramion narzutę.
– Młody uczy się od najlepszych – podsumował Krwawy Książę z błyskiem w oku.
– Powiedziałem coś nie tak? – szepnął Esias do Demalis.
Brzmiał niewinnego i nieświadomego, ale w jego niebieskich oczach połyskiwało rozbawienie. Nie tylko był wrażliwy, ale i bywał złośliwy. Sora poczuła w środku ciepło, ale i ta scena nie sprawiła, że z jej policzków zniknął rumieniec.
– Pozostawię to do oceny księciu – odpowiedziała cicho i wróciła spojrzeniem do oblubieńca, który właśnie z dość niezadowoloną miną zakładał to, co przekazał mu brat.
Pomysł z zakryciem krwawiącego ramienia nie był głupi. Dzięki temu nikt poza medykami nie pozna faktycznego stanu króla. Ten musiał wrócić do komnat, a gdy do nich podążał, Demalis była tuż za jego plecami, obserwując i coraz bardziej uspokajając swoje serce.
Nie mogła wejść do sypialni, gdy to przebywali tam medycy. Im bardziej zakazywano jej takich prozaicznych rzeczy, tym większą złość nosiła w sercu. Pragnęła robić to w świetle dnia, a nie za sprawą iluzji i kłamstw, ale nie mogła.
Nie teraz.
Esias towarzyszył Demalis, stojąc w opustoszałym przedsionku i w końcu chwycił ją za dłoń, jak dziecko matkę.
– Wszystko będzie dobrze – odparł szczerze, posyłając kobiecie jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów. – Dziękuję za to, że w końcu się pojawiłaś.
Puścił jej rękę, ale Demalis jeszcze długo czuła ciepło młodego smoka. Słowa za to, które wypowiedział pozostały w jej umyśle. Esias zawsze mówił dziwne rzeczy, które później nabierały sensu, a ona coraz bardziej wierzyła w to, że jego muzyka nie była tak prosta.
↝ CDN ↜
I mamy poniedziałek! Każdemu pracującemu życzę siły, a odpoczywającym miło spędzonego czasu <3 Z naszego prezentowego maratonu zostały jeszcze dwa rozdziały. Ten jest dłuższy, ale Keon przyszedł na ratunek!
Tiktok: @malgorzata_paszko
Instagram: @malgorzata_paszko
Data pierwszej publikacji: 30.12.2024
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro