Rozdział 56 Ciężar maski
☾ Rozdział 56 Ciężar maski ☽
Wiele sług rzuciło się pędem w stronę najbliższego przejścia do ogrodów, w których to Krwawy Książę miał wylądować. Zwolnili, dopiero gdy dotarły do nich ostre, nieprzyjemne spojrzenia wartowników, które budziły rozsądek.
I tak nikt nie dopuści ich w okolice władcy.
Keon był nazywany Niezwyciężonym Królem i chociaż nie chodziło tutaj wcale o to, że nigdy nie przegrał walki, a o jego umiejętności dowódcze, to jednak wielu nie potrafiło uwierzyć, że Argenis mógł być ranny. Informacja o harpunie nie należała do powszechnych, ale jeśli Krwawy Książę wyleciał ze stolicy tylko po to, aby przynieść powóz, to łatwo było wywnioskować, że coś się stało.
Demalis zacisnęła usta, nieznacznie zła. Nie chciała, aby na Keona spadło więcej trosk, a ten raczej nie ucieszyłby się z tego, że jego brat wywołał takie widowisko. Udręczona obawami i strachem oparła się o kamienną ścianę i obserwowała, jak część służących decyduje się na odejście. Pozostali zdecydowali rozstawić się po całym korytarzu, wyczekując.
Drewniane drzwi, które dotąd wydawały się zwyczajne, teraz wywoływał u Sory uczucie katuszy i duszności. Stały się piekielną bramą, która oddzielała ją od rannego oblubieńca. Nieświadome wrażenia były jednym, ale gdy już otrzymała wiedzę o powodach swojego stanu, nie potrafiła być spokojna. Nawet teraz jej twarz zdobił grymas, gdy to chłód kamieni próbował ukoić żar troski w jej sercu i umyśle.
Huk. Gwizd i krzyk.
Demalis nie rozróżniała słów, ale była pewna, że za drzwiami trwa prawdziwe poruszenie. Laith musiał wydawać liczne rozkazy. W końcu zawierucha ucichła, a na korytarz wkroczył nie kto inny, jak Krwawy Książę. Sprawiał wrażenie o wiele bardziej dzikiego niż dotąd. Jego czarne włosy były roztrzepane, a oczy lśniły tak, jakby dopiero co nasyciły się krwią. Biel koszuli, którą miał na sobie wydawała się nieodpowiednia. Blask i jasność mu nie pasowały.
– Ty, zostań – rzucił przez zaciśnięte zęby w stronę Demalis i zmierzył pozostałe sługi morderczym spojrzeniem. – Wypierdalać albo ubiję jak psa.
Wulgarne ostrzeżenie podziało doskonale. Smoki, które dotąd czekały na rozwój wydarzeń, pospiesznie uciekały w głąb korytarza. Pozostali tylko strażnicy i Sora.
– Zadbajcie, aby korytarze prowadzące do sypialni króla była puste – rozkazał, a widząc, że wartownicy ani drgną, wydał z siebie gardłowy, nieprzyjemny odgłos i postawił w kierunku jednego krok. – Już – wysyczał.
Zasalutowali i od razu ruszyli, a tymczasem Demalis w napięciu obserwowała Laitha. Agresja, jaką okazywał... Z Keonem musiało być źle. Nie myśląc o tym, że obok siebie ma dość niepoczytalnego księcia, dopadła do drzwi, chcąc czym prędzej dostać się do ogrodu. Nie zdołała, bo zaraz silne ramiona chwyciły ją w pasie i popchnęły w stronę ściany. Uderzyła w nią z cichym jękiem, chociaż ten był wynikiem raczej oszołomienia niż bólu.
– Pozwoliłem ci tu zostać, ale nie plącz się pod nogami, bo cię odprawię, a w razie potrzeby nakażę wyprowadzić siłą – zagroził i samemu stuknął we wrota kilka razy.
Zacisnęła usta, bo miała wiele słów, które chciałaby w tej chwili powiedzieć bratu oblubieńca. Laith nie rozumiał, co czuła. Zaciskając pięści i szczękę, obserwowała, jak na korytarz wsuwa się grupa ludzi. Dwóch kontrolujących powietrze używało swojej mocy, aby przenieść drewnianą skrzynkę. Ta wyglądała niepozornie, miała prostokątny kształt i kratkę na wierzchu. Żelazne kołki utrzymywały dwie części pudełka ze sobą.
Kobiecie zrobiło się słabo i musiała oprzeć się o ścianę.
To wyglądało jak trumna, a jednak przecież osoba w niej żyła.
Była tego pewna.
Oddychała nieco szybciej, gdy to panicznym spojrzeniem śledziła każdy szczegół. Nie było ozdób. W końcu nie musiały być, to był tylko transport.
On żył.
Nie umarł.
Laith znalazł się tuż obok niej i przymknął oczy.
– Weź głęboki wdech – nakazał surowo szeptem tak cichym, aby tylko ona go słyszała.
Ludzie sunęli do przodu i już wkrótce dość znacznie oddalili się od księcia i Demalis. Kobieta chciała za nimi ruszyć, ale Laith chwycił ją dość mocno za ramię, chcąc, aby jeszcze raz na niego spojrzała.
– Musisz udawać spokój, bo inaczej nie będę mógł ci pozwolić przy nim być. Pamiętasz? Sama chciałaś nosić maskę, więc nie pozwól jej upaść w tak kluczowym momencie – syknął.
Miał rację.
Nie chciała, ale musiała mu to przyznać.
Zamknęła oczy, zacisnęła dłonie w pięści tak, że pobielały jej knykcie i wzięła głęboki wdech. Nie mogła pozwolić sobie na jeszcze większą wpadkę. Wyprostowała się i zacisnęła usta. Teraz wyglądała na spiętą, ale chociaż nie tak spanikowaną.
Zdusiła to w sobie, co wcale nie było zdrowe.
Dopiero po tym Laith zaczął podążać za korowodem, a Demalis kroczyła tuż za nim, lekko pochylając głowę i wpatrując się w kamienne podłoże pod swoimi stopami. Mijali zakręty, wchodzili do coraz bardziej dostojnych części zamku, a jednak nie potrafiła się na tym skupić. Całą siłę wkładała w to, aby nie pokazywać po sobie strachu i bólu, jaki czuła. Nienawidziła wojen, ale teraz to uczucie stało się jeszcze większe.
Każdy chciał chronić najbliższych, a ona nie była wcale wyjątkiem.
Niestety, gdy dotarli pod najbliższą z królewskich kwater, musiała czekać na małym, wewnętrznym przedsionku i stać w miejscu, chociaż pragnęła chodzić, aby rozładować całe napięcie bądź przylgnąć do drzwi i nasłuchiwać. Z takiej odległości docierał do niej jedynie zagłuszony bełkot.
Po pewnym czasie gwałtownie się wyprostowała i spojrzała przed siebie, dostrzegając biały stolik pod jasną, marmurową ścianą i Laitha, który się o nią opierał. Wydawał się rozluźniony, ale jego szczęka była tak samo zaciśnięta, jak na początku. Docierało do niej, że smok nakazał strażnikom nie wpuszczać do pomieszczenia Thany i Esiasa. Rozumiała ten zabieg.
Zamknęła oczy, błagając Przodków jedynie o łaskę i zdrowie dla swojego partnera.
» ✧ «
Mijały godziny, a wraz z nimi Demalis kończyła się cierpliwość. Mogła zacząć się jej uczyć od Laitha, który to przez cały ten czas niemal się nie poruszał. Był jak kamień, a jednocześnie widziała, że czuł gniew. Ile już razy musiał zabić winnego w myślach i jaką zemstę zaplanował? Zgadywanie odpowiedzi nie miało sensu, bo nie było opcji, aby kobieta mogła ją zaakceptować. Nie lubiła okrucieństwa, ale przecież smoki wręcz je ubóstwiały.
W końcu zapadła noc, a Demalis przestąpiła z nogi na nogę. Ominęła z tego wszystkiego obiad i kolację, ale z nerwów nie potrafiła myśleć o jedzeniu. Ciało jednak się zmęczyło, ale nie mogła stąd odejść.
Co ci medycy tak długo robili?
Pytała o to w myślach wielokrotnie i chociaż doceniała ich pracę, to chciała już znaleźć się w środku. Z nerwów tak miętosiła strój, że teraz wyglądał, jakby nigdy nie został wyprasowany, co odejmowało jej wyglądowi elegancji i profesjonalizmu.
Laith tego nie komentował.
Drzwi w końcu się uchyliły, a Demalis gwałtownie się wyprostowała. Nim jednak podeszła, pojęła, że nie mogła. Zamiast tego Krwawy Książę zniknął w pomieszczeniu obok, a ona zacisnęła dłonie na ramionach. Zasyczała zaraz z bólu, ale mimo to nie zmieniła pozycji. Wyczekiwała powrotu brata Keona i chociaż był nieobecny zaledwie trzy minuty, to te dłużyły się jej niemiłosiernie. Za to, jak wrócił, nie odezwał się od razu, obserwując, jak pięć osób zaangażowanych w proces leczenia Keona, asystenci i medycy wychodzą na zewnątrz.
– Jest stabilny – odparł krótko, a jego szczęka w końcu się rozluźniła. – Możesz z nim zostać pod warunkiem, że zjesz to, co ci przyniosą. I nie chcę słyszeć żadnego "ale" – zaznaczył surowo i nieprzejednanie. – Nie dokładaj mu zmartwień.
Ten argument wystarczył, aby zdusić możliwy bunt. Demalis posłusznie pokiwała głową, nie mając sił się odezwać. Książę za to zrobił jej miejsce.
Mogła wejść do środka, ale akurat, teraz gdy miała do tego prawo, nie potrafiła choćby drgnąć. Bała się tego, co ujrzy w środku. Ile było tam krwi i jak bardzo nawet w swoim osłabionym ciele mogłaby ją czuć? Przed oczami stanęły jej wspomnienia osłabionej, bladej i pozbawionej chęci do życia twarzy matki.
Quisaris konała z rozpaczy powoli, niszczona od środka i pamięć o tych ostatnich z jej chwil należała do najstraszliwszej. Po prawdziwie Demalis przez to nie lubiła patrzeć na umierających i ciężko rannych. Nie brzydziła się nimi, jako osobami, a sobą, bo najzwyczajniej w świecie przywodziło to do niej myśli, których nie chciała.
– Wchodzisz, czy będziemy czekać do rana? – sarknął ponaglająco Laith.
Spojrzała w jego stronę, zaciskając usta. Gdyby to był Esias, a może nawet Thana, to potrafiłaby powiedzieć o swoich troskach. Z Krwawym Księciem nie chciała tego robić. Może i był praktyczny, spostrzegawczy, ale mało delikatny. Skinęła głową, ale i tak krok wykonała dopiero po pewnej chwili.
I było to trudne, a z każdym następnym coraz bardziej wątpiła w to, czy da faktycznie radę.
W chwili, gdy dotknęła drzwi, nogi zrobiły się jej jak z waty, ale nie cofnęła się. Zebrała w sobie całą siłę, starała się zagłuszyć nieprzyjemny głos i weszła do środka. W obszernej komnacie panował półmrok, a powietrze wypełniał zapach krwi. Zagłuszał on woń lekarstw, spalenizny i kwiatów, których używano do prania ubrań.
Było ciepło, ale Demalis czuła się tak, jakby wręcz się gotowała. Niewiarygodne, że tak działał na nią w tej sytuacji strach. Chwiejąc się, postawiła kilka kroków w stronę łoża. Nie spojrzała na niego, uparcie przez pewien czas przyglądając się płonącej świecy, której to światło sprawiało, że na ścianę obok łóżka rzucała sporych rozmiarów cień.
Minęła miękki dywan, zostawiła za plecami pozostałą część wyposażenia pokoju i w końcu stanęła przy materacu.
Musiała spojrzeć.
Wielu twierdziło, że odwagą należało się wykazać w chwili, gdy dokonywało się straszliwych wyborów, ale według Sory o wiele trudniej było ją z siebie wykrzesać, aby spojrzeć na krzywdę drogiej sobie osoby.
Demalis traciła Keona zbyt wiele razy. Teraz nie zamierzała na to pozwolić.
Dojrzała jego bladą, spokojną twarz. Wyglądał krucho, ale nawet w takim stanie widać było, że to dostojny i dumny smok. Pozostałą część jego ciała zasłaniało ciepłe okrycie. Kobieta była pewna, że to pod nim znajdzie powód, dla którego czuje krew. Zaciskając usta i siadając na łóżku, sięgnęła po materiał, aby lekko go unieść. Prędko jej oczom ukazała się biała, pełna plam krwi koszula, której odcięto jeden rękawów. Ramię władcy zostało owinięte bandażem. Przyglądała się temu i z czułością oraz czcią przesunęła palcami po czole swojego partnera, wpatrując się w jego twarz.
Poprawiła kołdrę w chwili, gdy to do pomieszczenia wszedł Laith z posiłkiem. Położył tacę na biurku brata i wyszedł. Obie te rzeczy zrobił nieludzko cicho, a Demalis cieszyła się, że może zostać z Keonem sam na sam.
W tej chwili nawet Przodkowie nie zdołaliby jej od niego odciągnąć.
↝ CDN ↜
Sobota za mną. Byłam wczoraj w kinie na Władcy Pierścieni i powiem wam, że była to przyjemna animacja. Nie górnolotna, nie słaba, a przyjemna. Nie żałuję wyjścia. A wam jak minęła sobota? Odpoczęliście?
Tiktok: @malgorzata_paszko
Instagram: @malgorzata_paszko
Data pierwszej publikacji: 29.12.2024
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro