Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 42 Awans

☾ Rozdział 42 Awans ☽

Nie do końca docierało do niej, że za sprawą jednego podwieczorku jej rola w pałacu się zmieniła. Tego ranka w swoim pokoju nie zastała żółtego stroju, a granatowy. Pomimo niewielkiego stażu przydział do osobistej świty sprawił, że przestała podlegać zasadom, które obowiązywały nowicjuszy. Teraz nikt, poza królem, nie mógł jej wyrzucić z zamku bez zgody księcia Esiasa.

Westchnęła, przeczesując włosy i spoglądając na swoje odbicie w kubku wody. Ścięte kosmyki powoli zaczynały odrastać. Nie lubiła patrzeć na swoją twarz, gdy to była w tym stanie. Z drugiej strony coraz bardziej zapominała o tym, jak wyglądała bez kamuflażu. Mogłaby unieść wzrok, ale nie chciała mierzyć się ze spojrzeniami zgromadzonych. Starała się wygłuszyć szepty, które ją otaczały. Siedziała na swoim standardowym miejscu, a więc wśród osób w żółtych strojach, gdy tak naprawdę już do nich nie należała.

Teraz była służką księcia i musiała przemyśleć, co zrobić z tym faktem. Dochodziło do tego spotkanie z Laithem. Z racji rozmówcy analizowała je niezliczoną ilość razy, rozważając, czy powiedziała coś nieodpowiedniego.

Sądziła, że nie, ale nigdy nie było pewne, co ten smok pomyśli.

– Prawdopodobnie uwiodła księcia. Niektórzy naprawdę szukają prostszych metod.

Czyjeś mruknięcie przedarło się do umysłu Demalis, która niespodziewanie uniosła głowę i spojrzała wprost na tego, kto przemówił. Ową osobą okazał się Victor, z którym służyła tamtego dnia.

Mogła to zignorować, ale nie zamierzała. Pora było zaakcentować kilka spraw, zwłaszcza że teraz mogła więcej niż wcześniej.

– Brzmisz, jakbyś sam ich szukał – spostrzegła, włączając się do trwającej przy stole wymianie szeptów. Specjalnie odezwała się głośniej.

Victor spojrzał na Demalis swoimi szarymi oczyma i zmrużył lekko krzaczaste brwi w barwie miodu. Nie był brzydkim młodzieńcem. Przynajmniej z wyglądu.

– Co tak milczysz? – zaczepiła. – Wstyd?

Zacisnął usta.

– Niedowierzanie – poprawił. – Niewiarygodne, że zachowujesz się w ten sposób, zupełnie...

– Oczywiście, dla ciebie i innych lepiej by było, jakbym milczała i pozwoliła wam mówić, co chcecie – podsumowała, przerywając mężczyźnie w połowie zdania. – Znosiłam wasze docinki, ale dość. Już nie jestem adeptką, Victorze, a sługą księcia, ciekawe, co ten by powiedział, jakby usłyszał, o czym plotkujecie? – rzekła, kryjąc wśród swoich słów ostrzeżenie. – Może się przekonamy? – zaproponowała.

Rozmówcy umilkli, nawet Victor zacisnął szczękę i pięści, ale nie odważył się niczego dodać. Demalis parsknęła, kręcąc głową.

– Tak sądziłam – podsumowała i wróciła do jedzenia.

Smok był smokiem, a gdy dojrzy, że jego potencjalna ofiara jest silniejsza, przestanie zachowywać się wobec niej swawolnie. W obliczu zmian Demalis znalazła się wyżej w hierarchii, nawet jeśli to za sprawą księcia, który nie mógł się poszczycić potęgą. Miał jednak dwóch, starszych braci, którzy o niego dbali.

Jadła, czując na sobie spojrzenia, ale tym razem nikt już nie szeptał. Pokazanie pazurków zadziałało dezorientująco i Sora wiedziała, że przez jakiś czas będzie mogła cieszyć się spokojem. Później na pewno ktoś wymyśli metodę na wbicie jej jednej bądź dwóch szpilek. Bycie sługą czasami przypominało dyplomację.

Musiała zacząć siadać przy innym stole, ale nie była pewna, czy to był odpowiedni ku temu czas. Nie chciałaby sobie narobić wrogów wśród świty, do której zaczęła należeć.

Kończyła posiłek zamyślona, gdy nagle ktoś stanął za jej plecami. Kilka sług w żółtych strojach się wyprostowało, co zaalarmowało Demalis. Od razu spojrzała przez ramię, widząc młodzieńca o brązowych włosach. Jego granatowy strój zdobiła przypinka w kształcie skrzypiec z drogocennym kamieniem. Za sprawą tego akcentu zrozumiała, że stał przed nią najbliższy i najważniejszy ze sług księcia Esiasa. Każda świta miała swoją ozdobę, bo ułatwiało to rozpoznanie i dawało namacalny dowód do dumy.

– Esyld? – upewnił się mężczyzna, mierząc jej postać spojrzeniem. Od razu dostrzegł skrzypce i lekko się uśmiechnął. – Chodź ze mną, książę pragnie się z tobą spotkać – poinformował.

Demalis posłusznie skinęła głową, po czym rzuciła znaczące spojrzenie Victorowi i jego towarzyszom. Wstała, zostawiając naczynia na blacie. Robiło się tak zawsze, bo posprzątać je miały osoby, które posiadały tego dnia dyżur. W towarzystwie ciekawskich i nieco zazdrosnych spojrzeń wyszła na korytarz.

Sługa milczał, niwecząc nadzieję kobiety na rozmowę, która mogłaby jej zdradzić ważne informacje.

Otaczały ich pałacowe mury oraz mijani po drodze strażnicy i pracownicy, którzy już wcześniej skończyli posiłek. Było cicho, a chłód coraz bardziej naciskał na jej ciało. Stroje były ocieplane, ale i tak na bardziej otwartych przestrzeniach zimno stawało się mocniej wyczuwalne. Kontrolujący ogień naprawdę mieli w tych warunkach o wiele łatwiej.

– Książę jest łaskawy, ale nie sądź, że wybaczy ci każdy błąd.

Spojrzała na tył głowy sługi, który nagle zdecydował się przemówić.

– Nie zamierzam zawieść księcia – zapewniła spokojnie, a on pokiwał głową.

Ponownie otoczyła ich cisza.

Marsz stawał się coraz przyjemniejszy, bo wchodzili w całkowicie zamknięte korytarze i ogrzewane miejsca budynku. Ściany były też coraz bardziej zdobione. Zdecydowanie było widać, że znajdowali się w części należącej do rodziny królewskiej.

Cel był coraz bliżej, a Demalis zdecydowała się samej zadać jedno z pytań.

– Czy powinnam o czymś wiedzieć?

Sługa nawet na nią nie spojrzał.

– Dowiesz się wszystkiego, co ci niezbędne – obiecał.

Podziękowała z uprzejmości, bo w gruncie rzeczy rozmówca nie zdradził jej nic użytecznego.

W końcu dotarli przed drzwi pokoju, który miała już okazję odwiedzić. Służący wszedł do środka, a ona zrobiła to samo, od razu się kłaniając. Chociaż na Esiasa patrzyła tylko moment, to zdążyła zauważyć, że ten siedział na wyłożonej ciepłą skórą ławce przed swoim łóżkiem i coś kombinował przy skrzypcach. Niedaleko niego stała również harfa, której ramię wykonano z białego, pokrytego złotymi żyłkami drewna. Na łóżku za to spał Artur.

– Wasza wysokość, przyprowadziłem dziewczynę – odparł służący, a Esias pokiwał głową.

– Dziękuję... Zostawisz nas?

Demalis niespodziewanie nieznacznie się rozluźniła. Była rozczulona delikatnością chłopca. Nawet Thana, która stanowiła kwintesencję piękna i elegancji nie wydawała się tak podchodzić do służących. Esias zachowywał się, jakby byli mu równi. Możliwe, że jedynie w gniewie byłoby inaczej, ale jakoś złość wydawała się mu nie do końca pasować.

Mężczyzna skłonił się i bez słowa wyszedł.

Demalis pozostała z młodzieńcem sam na sam.

– Możesz na mnie spojrzeć, daję słowo, że nie gryzę – zapewnił cicho chłopiec, a kobieta od razu się wyprostowała.

Esias Argenis siedział na ławce, opierając się o nią jedną ręką, a drugą podtrzymywał leżące na kolanach skrzypce. Biała, luźna koszula podkreślała bladość jego skóry, ale i błękit oczu. Do tego czarne spodnie, które zdobiły srebrne guziki. Klasycznie.

– Moi bracia zdecydowali o tym sami – przyznał, brzmiąc na zestresowanego. – Przepraszam, że oddzielili cię od przyjaciół. Nie chciałem tego.

Jaki możny przeprasza i tłumaczy się swojej słudze? Demalis przez moment nie wiedziała, jak zareagować. Esias wydawał się w swojej dobroci podobny do Keona, ale było tak tylko na wierzchu. Rzecz w tym, że chłopiec tak naprawdę robił to, bo wydawał się wstydzić i bać. Słyszała, że był słaby, ale była pewna, że rodzina go chroniła. Tylko czy zdołała go ochronić przed wszystkim, jak i samym sobą? Czasami to, co siedziało w umyśle, było gorsze od fizycznych ran. Pamiętała swoją rozpacz po śmierci ojca, wyrzuty zjadały ją po dziś dzień, a przecież była dorosła. Jak bezużyteczny musiał czuć się chłopiec o tak wrażliwym wnętrzu? Rozważała, czy to maska, ale była co do tego pomysłu dość zdystansowana. Esias wydawał się zbyt szczery, a jego muzyka zdradzała jeszcze więcej.

Demalis zbliżyła się do księcia, kucając tuż obok ławki. Posłała mu słaby uśmiech.

– Wasza wysokość, twoja rodzina z pewnością chce dla ciebie, jak najlepiej. Mój przydział tutaj za to nie musi mi zabierać przyjaciół, o ile książę zezwoli na to, abym dalej pomagała w ogrodach – zauważyła delikatnie.

To był moment, w którym mogła o tym wspomnieć, nawet jeśli wywołała to w jej piersi delikatny ucisk. Nie chodziło tylko o to, jaki był Esias, ale i o fakt, że był bratem Keona. Demalis nie chciała krzywdzić tego dziecka.

Uniosła głowę, kątem oka spoglądając na jeden z obrazów na ścianie po prawej. Wizerunek mężczyzny wydawał się jej dziwny, zwłaszcza w miejscu oczu, które miały... Spojrzała na nowo na Esiasa, uznając, że to nic niepokojącego. Przodkowie musieli posiadać cechy, które przypadły ich potomkom.

– Nie mam nic przeciwko – odparł chłopiec i pogłaskał szyjkę instrumentu. – Tylko proszę, wstań.

Faktycznie się wyprostowała. Problem został rozwiązany. Sądziła, że najwygodniej byłoby zostać włączonym do służby Thany, ale biorąc pod uwagę nastawienie Esiasa, może tutaj odnalazłaby się lepiej.

– Książę, myślę, że Przodkowie się do mnie uśmiechnęli – przyznała, uznając, że dobrym pomysłem jest podzielić się z młodzieńcem swoimi myślami. – Ze wszystkich miejsc w pałacu trafiłam tutaj, pod opiekę księcia o złotym sercu.

Esias spojrzał w bok, a jego ręka się zatrzymała. Policzki za to pokryły się delikatnym rumieńcem.

Czy nikt go nigdy nie chwalił?

– Jesteś zbyt miła, Esyld.

Nie powiedziałaby, ale nie zamierzała z tym dyskutować.

– Czy jest coś, co mogłabym dla księcia zrobić? – zapytała, chcąc poznać plan na dzisiejszy dzień.

Esias zacisnął usta, ale nic nie powiedział. Wydawał się myśleć, a Demalis go nie pospieszała. W końcu mieli czas.

– Pójdziemy w miejsce, gdzie się spotkaliśmy? – zapytał szeptem. – Lubię tam grać, bo mam stamtąd widok na cały ogród. Strażnicy stoją nawet tak, że zwykle mam czas na nieco samotności.

Skinęła głową.

– Zgodnie z rozkazem, wasza wysokość – zapewniła. – Proszę mi tylko powiedzieć, gdzie znajdę dla panicza płaszcz.

Nie wypuściłaby chorowitego dziecka na dwór bez odpowiedniego ubrania. Mogłaby sobie tylko wyobrazić, co takiego za to mogliby jej zrobić.

– Ja... Sam to zrobię – zapewnił, odstawiając skrzypce na ławkę i wstał.

Esias poruszał się szybko, a z jego twarzy zniknęły ślady napięcia. Najwyraźniej poczuł się w otoczeniu Demalis swobodniej. Kobieta w ciszy obserwowała, jak młodzieniec przemierza swój pokój, aby ostatecznie dopaść eleganckiej szafy i wyciągnąć z niej ciemne, grube, zdobione czarnym futerkiem okrycie.

– Esyld, powiedz mi, co sądzisz o wojnie? – zapytał Esias, nie odwracając się w stronę kobiety.

Demalis nie widziała dokładnie jego twarzy, ale za to spostrzegła, że książę stoi przed lustrem. Pytanie było dziwne, zważywszy na to, co robili. Od razu stała się bardziej czujna, chociaż nie pierwszy raz spotykała się z zjawiskiem, gdzie to książę mówił niespodziewanie dziwne, ale zarazem trafne rzeczy.

W trakcie pierwszego spotkania było identycznie.

– Wasza wysokość, niewiele mogę sądzić o stanie, w którym obie strony robią sobie krzywdę – odparła spokojnie.

Mogłaby powiedzieć więcej, rozwodzić się o tym, jak szkodliwe to było dla danego kraju i jak wiele żyć odbierało, ale nie miałoby to znaczenia.

– Uważasz, że wojny nie mają sensu? – zapytał cichszym głosem, spuszczając głowę.

Demalis wyprostowała się, gładząc granatowy materiał własnego ubrania. Skąd to wywnioskował? Musiała dobrze dobrać swoje słowa. Smoki ceniły siłę, a wojna, przynajmniej na początku, zawsze wywoływała w nich więcej ekscytacji niż smutku. Może źle zaczęła, ale z drugiej strony inną metodą, mogłaby od razu dać znać, że kłamie.

– Tu nie chodzi o sens bądź jego brak – zapewniła. – Mam na myśli to, że wojny równają się śmierci niewinnych, a to tragedie, którym... warto by zaradzić.

To temu chciała poświęcić życie, ale ostatecznie była bezradna. Gdzieś w środku jej serca zapłonął płomień irytacji. Jak doszło do tego, że stała się zabawką w rękach swojego króla? I to taką, której sam dla siebie pragnął. Może nawet ta jego huć sprawiła, że wspięła się tak wysoko. Zastanawiała się, czy dla Luciusa była niczym egzotyczne zwierzę.

– To niecodzienne – wyznał ledwie słyszalnie. – Straciłaś kogoś przez wojnę? – zapytał, wciąż się nie obracając.

Kobiecie zabrakło powietrza w płucach. Między Laithem, a Esiasem była wyraźna przepaść różnic, ale jedno tę dwójkę łączyło. Obaj zadawali pytania i wysuwali wnioski, których człowiek się nie spodziewał.

Niestety, pytanie księcia uderzyło w punkt, a Demalis sama nie wiedziała, jak odpowiedzieć. "Tak" byłoby wiążące, a "nie" mogłoby w tej chwili nie zabrzmieć dość przekonująco. Musiała myśleć i wykazać się pomyślunkiem, który nie raz uratował ją z tarapatów.

– Słyszałam bardzo wiele o wojnie, książę i każda z tych ponurych opowieści dość dobrze poruszyła moją wyobraźnię.

Esias odwrócił się i pokiwał głową.

– Rozumiem – odpowiedział, lekko się uśmiechając.

Wyglądało na to, że jej uwierzył.

– Idź po swój płaszcz. Poczekam tu na ciebie – obiecał, podchodząc z powrotem do ławki.

Demalis skłoniła się lekko, obiecując, że wróci czym prędzej i wyszła. W tej samej chwili, gdy jej stopa spoczęła w eleganckim korytarzu, ktoś zniknął za jednym rogów. Oczom smoczycy mignęła jedynie czarna, zdobiona złotą nicią szata.

↝ CDN ↜

A czyja to mogłaby być szata...? Liczę, że poniedziałek zaczął się wam przyjemnie. Ja zabieram się za dalsze pisanie i powiem wam jedno, wprost uwielbiam to do jakiego momentu powieści dotarliśmy <3

Miłego dnia!

Tiktok: @_malinka519_

Instagram: @qitria

Data pierwszej publikacji: 11.11.2024

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro