Rozdział 30 Święto Snów
☾ Rozdział 30 Święto Snów ☽
Królewska kuchnia była wielkim i zatłoczonym miejscem. Podłogę i ściany miała z kamienia, ale gdzieniegdzie ich powierzchnia nosiła ślady pęknięć bądź była poplamiona. Dookoła stały stoły, przy których smoki pracowały. Jedne korzystały ze swojej mocy, aby posiekać owoce bądź warzywa w powietrzu, inne używały do tego noży. Na niektórych ze stanowisk ktoś naciągał fioletowe ciasto albo dekorował talerze. Gotowe potrawy trafiały na blat, przy którym czuwała trójka degustatorów. Ich zadanie nie ograniczało się jedynie do spróbowania potrawy i stwierdzania, czy jest zatruta, czy też nie. Z pomocą mocy wymiennie mieli pilnować, aby posiłki nie wystygły zbyt prędko.
Tak wyglądał środek pomieszczenia, ale po jego bokach było nieco inaczej. Na prawo znajdowało się wielkie palenisko, kominek i liczne kuchenki na drewno, przy których regularni pracowni kuchni kontynuowali procesy przygotowawcze jedzenia. Zapachy stamtąd były przecudowne. Słodkie ciasta nadziewane perłowym kremem, apetycznie pieczone mięso i herbata, która połyskiwała barwami tęczy.
W ustach Demalis zbierała się ślinka, a była od tamtej strony dość oddalona. W końcu sama pracowała w lewej części pomieszczenia. Ta była bardziej zacieniona i mieściły się z tej strony drzwi do klatki schodowej prowadzącej do spiżarni, a także zmywak i miejsce do obróbki warzyw. To tam zwykle przydzielono służące z mniejszym stażem, bo oczekiwano, że są w stanie pomóc kuchni w drobnych pracach. Takich jak mycie naczyń, obieranie warzyw, czasami krojenie bądź przyprawiania mięsa. Było to w pewien sposób upokarzające, ale hartowało też charakter, bo smok dosadniej odczuwał, że między nim a panem jest kolosalna różnica.
– Szybciej! Dzisiaj odbywa się ważne spotkanie i nie możemy mieć opóźnienia! – zawołał surowo szef kuchni.
– Tak jest, sir! – zawołali pracownicy jednym chórem. Demalis również.
Po chwili popłochu każdy wrócił do swoich zajęć. Sora odgarnęła nachodzące jej na oczy ciemnobrązowe włosy i westchnęła. Czoło lepiło się jej od potu. Co by nie mówić, w kuchni naprawdę było duszno i nawet otwarte szeroko okna oraz kontrolujący powietrze nie mogli na to poradzić.
Żółty strój młodej kobiety był zabrudzony, na co nie zwracała uwagi. Z niechęcią jedynie kierowała wzrok szarych obecnie oczu w stronę kosza, który musiała opróżnić. Była dopiero w połowie i na razie pracowała nad tym sama. Aronia tłumaczyła, że ziemniaki są potrzebne dopiero na wieczór, więc nie potrzebowała pomocy. I tak od rana Demalis siedziała na małym stołku. Bolały ją już plecy, ale z uporem kontynuowała swoje zadanie. Pomyłki sprzed dwóch dni były znaczące i ośmieszające, więc Sora chciała chociaż pokazać, że jest zdeterminowana i pracowita.
– Słyszałaś? – szepnęła jedna ze służących, stojących przy zmywaku. – Pod Wedeb doszło do starcia, a książę Laith podobno odgryzł łeb wrogiemu kapitanowi.
– Naprawdę? – zachwyciła się druga z kobiet w granatowym stroju. – Jego wysokość jest niesamowity, ale te jego czerwone oczy... Aż mam ciarki, jak tylko o nich myślę.
Wojna była faktem, który coraz bardziej niepokoił Demalis. Starała się nie zerkać w stronę dwójki szepczących służących, które zajmowały się zmywaniem naczyń, a w ciszy obierać kartofle. Gładkie dotąd dłonie Sory pokryte były teraz drobnymi skaleczeniami, których nabawiła się w trakcie nowego zadania. Nie reagowała na ból krzykiem, czy piskiem, a jedynie zaciskała lekko usta i dalej odkraiała niejadalne części brązowej bulwy, aby ujawnić jej jasny, żółtawy środek. Ziemista woń otaczała ją od dobrych kilku godzin. Początkowo ziemniaki wychodziły kanciaste, ale im dłużej obierała, tym lepiej jej szło.
– Weź – trąciła pierwsza koleżankę ramieniem, rozglądając się, czy aby na pewno w pobliżu nie ma osoby, która mogłaby ją zganić za plotkowanie. – Jestem ciekawa, kiedy do walki stanie nasz król.
– To będzie niesamowite – stwierdziła od razu druga kobieta. – Jego wysokość spędził młodość na froncie, prawda?
Pierwsza pokiwała głową, szorując jedną ze szklanek.
– Tak i przez działania w tamtym okresie nazwano go Niezwyciężonym. Słyszałam, że w wieku szesnastu lat potrafił ścinać ludzi samymi podmuchami powietrza i odgryzł niejeden smoczy łeb.
Zestawienie Keona z wojną budziło w Demalis wspomnienia. Miała ochotę roześmiać się histerycznie.
Najbardziej niepokojące dla Sory było jednak coś innego. Widziała, że kobiety były zafascynowane tym, o czym opowiadały. To nie było dziwne, bo smoki lubiły siłę, więc naturalnie zachwycały się wszelkim z jej przejawów. To, co przerażało Yannijke, to fakt, że sama czuła się nieswojo. Tak długo tłumiła swoje smocze instynkty, wewnętrzne pragnienie siły i gniew, że w tej chwili wojna i przemoc wydawały się jej czymś złym. Czuła się przytłoczona tym tematem, zupełnie jak w Głębinach, gdzie agresja i moc były jeszcze cenniejsze, a przez to powszechniejszej.
Demalis wiedziała, że smoki na Powierzchni były inne, łagodniejsze od swoich Protoplastów, czy mieszkańców Głębin. Społeczeństwo ogółem ignorowało ten fakt, ale ta zmiana w nastawieniu, mentalności i stępienie instynktów, sprawiało, że mogły narodzić się osoby, które nie chciały i nie godziły się na przemoc. Było ich jednak mało, więc zwykle czuły się wyobcowane.
Tak jak ona teraz.
Kobieta przy zmywaku, która rozpoczęła temat, westchnęła, przykuwając na nowo uwagę obierającej ziemniaki.
– Musimy cieszyć się mięsem, póki mamy jego dostatek. Wkrótce wiele pożywienia zostanie wysłane na front.
Druga służąca przewróciła oczami.
– Dramatyzujesz, najpierw zostaną opróżnione spichlerze, a później pojawią się problemy na targu. Do pałacu kryzys tak szybko nie dotrze.
Kolejny bolesny fakt. To zwykli, szarzy obywatele zwykle cierpieli najbardziej. Orinia na pewno miała pewne zapasy, możliwe, że kupowałaby pożywienie od swoich sojuszników, ale ostatecznie pewne niedogodności były nie do uniknięcia.
– Rozmawiamy o tak ponurych rzeczach, a przecież wkrótce ma mieć miejsce Święto Snów! – pisnęła cicho ta, która uspokajała moment wcześniej koleżankę.
Rozmówczyni westchnęła, a Demalis nie mogła ukryć zakłopotania. Nigdy nie słyszała o obchodach czegoś takiego.
– Ciekawe, kogo tym razem wybiorą Smoczy Przodkowie... – rozmarzyła się jedna z kobiet.
Ku niedoli Sory, kobieta nie kontynuowała. Yannijka miała wrażenie, że to było ważne. Otwierała usta, chcąc zapytać, gdy zrozumiała, że nie powinna. To mogłoby spłoszyć smoczyce albo je zirytować, bo dowiedziałyby się, że Demalis je na swój sposób podsłuchiwała.
Słuchała dalej, licząc, że rozmowa będzie kontynuowana, ale nagle jedną z sług zawołał kucharz. Potrzebował pomocy, a Demalis przez to pozostała sam na sam z koszem bulw. Ukończenie tego miało jej zająć jeszcze kilka godzin.
» ✧ «
Jedno było pewne. Demalis mogła mieć problemy z wykonywaniem obowiązków, ale jeśli chodziło o tematy zajęć, to radziła sobie doskonale. Arystokratka, a tym bardziej dyplomatka nie miała problemu z nauką zasad zachowania. Znała je przecież od dawna i wręcz zmuszała się do popełniania drobnych błędów, aby nie wyjść za zbyt idealną.
Sala lekcyjna była małym, kwadratowym pomieszczeniem o zielonkawych, nieco poplamionych ścianach i ciemnej, drewnianej podłodze, gdzie dookoła stały ławki. Wolną przestrzeń znajdowała się jedynie przed nieznacznie odrapanym biurkiem, przed którym to obecnie znajdowała się Demalis. Kobieta wykonała ukłon w stronę pozostałych służących ubranych w żółte stroje, a nauczyciel zaklaskał.
– Doskonale! Widzicie? Do jutra każdy z was ma przynajmniej zbliżyć się do tego poziomu! – zawyrokował starszy smok, gładząc swojego wąsa. – Sługi muszą być pełne gracji, aby nie ośmieszać swoich panów. Pamiętajcie, wasze błędy będą surowo karane, a prezencja jest równie ważna, co poprawnie wykonane obowiązki!
Mężczyzna powtarzał to wielokrotnie. I tak jak za każdym wcześniejszym razem, wyprostował się lekko i zmierzył klasę spojrzeniem. Jego jasne oczy płonęły, a brązowe włosy były krótko przystrzyżone. Pomimo mizernej postury budził instynktowny respekt, którego źródło musiało znajdować się w mocy smoka. Czasami nie tylko tężyzna fizyczna wpływała na to, że ktoś był uważany za silnego. W końcu potęga miała różne oblicza.
– To wszystko na dzisiaj – poinformował, a uczniowie odetchnęli z ulgą, od razu zbierając swoje rzeczy, aby opuścić pomieszczenie.
Nauczyciel obrócił się na pięcie i skierował w stronę biurka, a Demalis przystanęła, wahając się przez moment. W końcu zbliżyła się do profesora. Chwyciła za żółty materiał swojej sukni i się skłoniła.
– Profesorze, czy mogę o coś spytać?
Mężczyzna pogładził wąsa, kiwając głową z uśmiechem. Nie było co ukrywać, że uwielbiał Sorę.
– Jestem ciekawa... Czym takim jest Święto Snów? – zagadnęła.
Smok zmrużył powieki, a następnie pokręcił głową.
– Na moment zapomniałem, że faktycznie możesz nie wiedzieć, co to takiego, Esyld – odparł. – Mamy dzisiaj sześćdziesiąty ósmy dzień jesieni, więc do święta zostały dwa dni...
Smok oparł się tyłem o swoje biurko i skrzyżował ramiona.
– Wieki temu Powierzchnię zamieszkiwało wiele ras. Dwunogi, Hydranie i Ogniści, zwani też feniksami, byli najważniejszymi z nich. Najdłużej walczyliśmy z Dwunogami, ale najbardziej niebezpiecznymi wrogami były feniksy. Jak mówią ryciny, była to rasa zdolna przemienić się w ptaka, którego żar był zabójczy dla wszystkiego poza nim i mu podobnymi – przyznał, gładząc swojego wąsa. Wydawał się nadwyraz entuzjastyczny. – Święto Snów, co może wydać ci się dziwne, jest metodą utrzymania pamięci o dniu, gdy Pierwotny Ognia stoczył bój z Władcą feniksów. Stolica Orinii miała zostać zbudowana w miejscu tej bitwy. W dniu rocznicy tego starcia Smoczy Przodkowie otaczają swoją mocą stolicę i zsyłają na kilkaset obecnych w niej smoków sny o ich oblubieńcach. To zwykłe symbole, a twarzy partnera nawet nie jest się w stanie dostrzec, ale to wydarzenie dość mocno wpływa na naszą społeczność. Każdy żyje nadzieją, że zobaczy w śnie coś istotnego i zdoła przez to łatwiej odnaleźć swojego partnera.
Demalis spojrzała w bok, przysłuchując się tonowi profesora.
– Dlaczego Smoczy Przodkowie wybrali tę metodę celebracji?
Pytanie opuściło usta kobiety mimowolnie, a gdy już się tak stało, ta spojrzała na nauczyciela z udawaną nieśmiałością. Uśmiechnęła się lekko i oczekiwała na odpowiedź, licząc, że smok wciąż ma dość cierpliwości, aby ją jej udzielić.
– Zaskakujesz mnie, Esyld. Jesteś ciekawa świata, a wciąż posiadasz skromność i rozsądek, których wielu mogłoby ci zazdrościć – przyznał zamyślony smok. – Mówi się, że feniksy, które zetknęły się ze swoim oblubieńcem, potrafiły wchodzić do jego snu.
Demalis przechyliła głowę, a smok się roześmiał.
– Feniksy też łączyły się w pary, nazywamy to oblubieńcami, bo według pism proces był podobny.
– Czy smok mógłbyć oblubieńcem feniksa? – zaciekawiła się.
Nauczyciel pokiwał głową.
– Podobno tak. Pomimo różnic, feniksy władały ogniem, więc możliwe, że gdzieś u najgłębszych z korzeni obu ras znalazłoby się coś wspólnego. Odnotowano kilka takich przypadków, ale jak się spodziewasz, pary takie kończyły zwykle marnie. Powiedziałbym, że równie tragicznie, co znani z popularnej legendy Airen i Aira.
Demalis miała ochotę parsknąć. Wiedziała, że przybycie na zamek wywoła w niej emocje, ale nie spodziewała się, że na każdym kroku spotka coś, co bardziej niż mniej będzie jej o czasie z Keonem przypominać.
Życie było pełne ironii.
– Dziękuję, nauczycielu – odparła, kłaniając się lekko.
Profesor pokiwał głową, gładząc swojego wąsa, a kobieta wróciła do ławki, aby zabrać ze sobą pergamin. Dla niepoznaki. Nie było tam zbyt wiele notatek, bo tematyka dzisiejszych zajęć nie była dla niej niczym odkrywczym. Wyrecytowałaby każdą z formuł nawet po obudzeniu, ale zapisała cokolwiek, aby nie wydać się zbyt podejrzaną.
Odeszła, wiedząc, że czeka ją jeszcze zebranie i składanie ubrań.
↝ CDN ↜
Rok szkolny się rozpoczął... Ja mam jeszcze niecały miesiąc, ale wiecie. Mam nadzieję, że wam wrzesień na razie toczy się dobrze <3
Miłego dnia kochani!
Twitter: @___Mefi___
Instagram: @qitria
Data pierwszej publikacji: 05.09.2024
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro