Rozdział 10 Wybór
☾ Rozdział 10 Wybór ☽
W trakcie sześciu dni zarówno rodzina, jak i arystokracja zdołali pogodzić się ze złym stanem księżniczki. Wieści otrzymywali od Yanny każdego dnia, starając się posyłać do jej wysokości wszystko to, co mogło jej pomóc. Na szczęście chorej towarzyszyła siostra, więc każdy był nieco spokojniejszy. Niestety, w pałacu nie było tak całkiem dobrze. Wiele służących chorowało i o ile przeziębienia nie były w trakcie wczesnej jesieni niczym dziwnym, tak z dnia na dzień cierpiących przybywało. Obawiano się, że może to być jakaś epidemia, ale uzdrowiciele jeszcze nie wydali w tej sprawie jasnego stanowiska.
W Orinii trwało poranne spotkanie, które przebiegało tak, jak wiele innych. Możni przekrzykiwali się, aby ostatecznie zamilknąć pod srogim spojrzeniem swojego króla, a dyplomacja odzywała się tylko wtedy, gdy było to niezbędne. Akurat dzisiaj musieli mówić często, bo poruszano kwestie dyplomatyczne i gospodarcze. Dumelia, jeden z sąsiadów Orinii i sojusznik, chciał lekko skorygować pewne z umów.
Zwyczajny dzień. Do czasu.
W trakcie, gdy poseł przekazywał Keonowi informacje, do Demalis zbliżył się jeden z jej towarzyszy. Od razu spostrzegła, jak bardzo był blady i nerwowo zacisnęła palce na białym rękawie koszuli. Skinęła głową, pozwalając mu przemówić, a Sion posłał jej uważne spojrzenie. Wkrótce twarz kobiety wykrzywił szok i niedowierzanie. Zbladła, spoglądając na informatora z niemym błaganiem. Nie stało się tak.
Demalis lekko machnęła ręką, dając tym samym znak, aby rozmówca odszedł. Przez moment nie wiedziała, co począć, ale ostatecznie przełknęła ślinę, wyprostowała się i spojrzała na Psa Yanny, który wydawał się dziwnie spokojny.
Wyszła przed szereg, zrównując z przemawiającym posłem i wykonała głęboki ukłon. Kilku zebranych w sali mruknęło coś o zarozumialstwie. Wszystko to jednak było dla niej niczym zagłuszone. Myślami trwała tylko przy tym, co właśnie usłyszała. Nie wyprostowała się, tkwiąc w pozycji skłonu i wpatrując w podłogę. Ciemne loki otuliły jej twarz, kryjąc tym samym to, jak bardzo była blada.
– Wybacz mi, wasza wysokość, ale mam pilne wieści – rzekła poważnie, trzymając brzmienie swojego głosu w ryzach. – Z przykrością informuję, że księżniczka Aloisia przegrała walkę z chorobą. Nad ranem odeszła na spotkanie z Przodkami. Proszę przyjąć moje kondolencje.
Zapanowała przerażająca, mrożąca krew w żyłach cisza. Nikt nie ośmielił się ruszyć. Demalis nie była wyjątkiem. Choć wiedziała, że powinna go wspierać, nie potrafiła unieść głowy. Czuła się winna, choć nie miała z tą śmiercią żadnego związku.
Po raz pierwszy w życiu poczuła się tak źle. Wielokrotnie przekazywała tragiczne informacje. Jedne smuciły bardziej, drugie mniej, ale nigdy to uczucie nie sięgało aż tak głęboko.
– Wyjdźcie – nakazał Keon surowo, po czym poderwał się z tronu. – Wynoście się. Wszyscy!
Sala tronowa szybko opustoszała. I choć serce Sory, nie chciało, aby odchodziła, to nogi same ją poprowadziły.
Powinnam tam być. Z tobą.
» ✧ «
Keon sądził, że dobrze poznał smak rozpaczy. W ciągu lat stracił wiele osób, które kochał, szanował bądź za które czuł się odpowiedzialny. Każda z tych śmierci bolała, ale na inny sposób. Smok za każdym razem liczył, że w pewnej chwili jego serce zdoła się zahartować i kolejna strata nie będzie dla niego aż tak bolesna. Mylił się.
Najpierw przyszło zaprzeczenie i nakaz, aby jego własny sługa sprawdził, czy to prawda. Otrzymał dowód, którego nie dało się podrobić i poczuł pustkę, która pogrążała go w bólu.
Aloisia była martwa.
Stracił kolejną siostrę i obwiniał się, że i ta zmarła z jego powodu. Zacisnął szczękę, gdy jego złośliwy umysł podsunął mu rozmyte wspomnienie Isel.
– Nie chciałem... – szepnął sam do siebie.
Tak bardzo nie chciał, aby jego bliźniaczka umarła. W tamtej chwili nie wiedział, że wykonując polecenia matki, nieświadomie ją zabije. Nie chciał też tego, co spotkało Verity, ani nigdy w życiu nie pragnął poświęcać Isry.
Zmusiła go do tego korona.
I nic nie mógł na to poradzić.
Zapadł mrok, a on wciąż nie opuścił sali tronowej. Zamiast tego wpatrywał się w otaczającego go płomienie. Był blady i miał puste spojrzenie. Od zajmowania ciągle tej samej pozycji bolało go całe ciało, ale skutecznie to ignorował. Na frontach wojennych znosił nie takie rzeczy. Nawet głód, pragnienie i wyczerpanie były niczym w porównaniu z dziurą, która teraz znajdowała się w jego sercu.
– Keonie...?
Uniósł głowę, spoglądając w stronę filaru. Stała tam, a niepewność zdobiła jej twarz. Nie potrafił się cieszyć z widoku tych pięknych, szmaragdowych oczu.
– Dlaczego wróciłaś? – zapytał ochryple.
Pamiętał, że odeszła z innymi. Doskonale to widział.
– W końcu masz odwagę na mnie spojrzeć? – zainteresował się zbolałym głosem.
Gdy z ust Demalis umknęła ta potworna informacja, szczerze chciał zobaczyć jej oczy. Tylko ich widok mógłby go nieco uspokoić. Poskąpiono mu tej ulgi.
Głos ugrzązł w gardle dyplomatki. Mogłaby skłamać, że odeszła z powodu pozorów, ale to nie była prawda. Wyszła, bo nie potrafiła spojrzeć mu w oczy. Nie była w stanie spotkać się z człowiekiem, który był dla niej ważny i cierpiał.
– Przepraszam – wyszeptała. – Wybacz mi, że zostawiłam cię samego.
Ani drgnął, zupełnie jakby jej nie usłyszał. Cały był jak marmurowy posąg. Zimny i odległy, a otaczające płomienie dodawały mu upiorności.
Kobieta westchnęła i powoli ruszyła ku zrozpaczonemu smokowi, ale ten pokręcił głową.
– Zostań tam – wyszeptał.
Nie wiedział, co się z nim działo, ale tak samo, jak pragnął bliskości, tak samo jej nie chciał. Wolał zaszyć się sam w sobie. Zawsze tak przeżywał stratę. W samotności. Królowie zwykle musieli sami radzić sobie z bólem. Nie mogli pokazać się poddanym jako ktoś słaby. Musieli nieść iskrę nadziei i rozsądku, nawet jeśli rozdzierał ich ból.
Najpierw się zatrzymała, ale po tym ruszyła dalej. Wiedziała, że Keon próbował być silny, a nie musiał taki być. Nie teraz, nie gdy była obok. Dzielili sekret za sekretem i bliskość za bliskością. I była pewna, że teraz jej potrzebował. Dlatego pytał i wyrzucił, że odeszła. Pragnął, aby ktoś przy nim był, ale prawdopodobnie był podobny do niej. Nigdy nie chciał nikogo do siebie dopuścić. Wszystko przez wzgląd na siłę, pozory i odpowiedzialność.
– Nie muszę cię słuchać – skomentowała, stawiając pierwszy krok w stronę podestu. Gdy miała już zetknąć się z ogniem, ten wycofał się, pozwalając jej przejść.
Keon nie chciał jej skrzywdzić.
– Pamiętasz, Keonie? – szepnęła. – Na osobności nie jesteśmy nikim więcej niż po prostu sobą. Dlatego nie zamierzam tam stać.
Argenis wpatrywał się w Demalis z zaciśniętymi ustami. Ilekroć znajdowała się bliżej, jego szczęka drżała.
To był pierwszy raz, jak w pełni sama podjęła inicjatywę. Dążyła do kontaktu i ta zmiana sytuacji była dziwna, ale przy tym pozostawiała szczególne i nietypowe uczucie w sercu.
W końcu znalazła się tuż przed nim. Stała tak, jak nigdy nikt wcześniej. Keon uniósł głowę, aby móc odnaleźć kobiece oczy. Nie zdążył nic powiedzieć, a Sora już się nachyliła, chcąc go objąć. Nie było to dla niej dość wygodne, bo smok dalej siedział na tronie, ale się starała. Uścisk był delikatny, ale przy tym dusząco ciepły. Czuł, że mógłby się w nim zatopić, pozwolić sobie na pokazanie własnego serca. Uniósł drżącą dłoń i objął ją, zamykając oczy.
– Nie jesteś już sam, Keonie. Ja zawsze będę przy tobie.
Piękne, ale jakże obciążające słowa. W ich sytuacji oznaczały natomiast jeszcze więcej. Zwłaszcza dla niej. Dopiero w obliczu tak wielkiej tragedii była gotowa rozstrzygnąć spór we własnym sercu. I po raz kolejny udowodnić sobie, że smok znaczył dla niej naprawdę wiele.
Jesteś moim Airenem, Keonie
» ✧ «
Zmuszenie Keona do tego, aby udał się do swojej komnaty i wypoczął, było jednym z najtrudniejszych zadań, jakich doświadczyła. Smok był uparty i nie chciał opuszczać sali tronowej. Poniekąd powodem było to, że wychodząc, straciłby prawo do bycia przez nią obejmowany, a czułość partnerki mimo wszystko go koiła.
W końcu jednak uległ prośbą Demalis, a przed tą postawiono kolejną trudność. Musiała opuścić salę tak, aby nie wzbudzić podejrzeń. W końcu jednak się jej to udało.
Przymknęła oczy, przyspieszając kroku. Zamierzała wrócić do swojej kwatery i odpocząć. Warto było się przespać, chociażby godzinę bądź dwie i pomyśleć o tym, co będzie teraz dalej.
Szła dość szybko, nie czując się w pełni komfortowo w pokrytym przez cień korytarzu. Wiedziała, że na każdym kroku czają się strażnicy, a mimo to daleka była od poczucia komfortu i bezpieczeństwa. Nie pomagała w tym cisza, która uaktywniała wyobraźnię. Demalis była sobą zaskoczona. Nie uważała, aby należała do strachliwych osób, a jednak w tej chwili... czuła tak wiele obaw. Czy był to efekt złych przeczuć, które nie opuszczały jej od dłuższego czasu?
Przechodząc obok dziedzińca, prowadzącego do ogrodów, przystanęła. Ktoś siedział na jednej z kamiennych ławek i grał na skrzypcach, cicho łkając. Melodia, którą tworzył, była dramatyczna i pełna smutku, zupełnie, jakby jej autorowi pękło serce. Nie potrafiła zbyt dokładnie dostrzec grajka, ale obawiała się, że dalsze zakłócanie ciszy nocnej może mieć dla niego marny koniec. Stąd zbliżyła się.
– Uważaj, służba bywa...
Zamilkła, dostrzegając zapłakaną, chłopięcą twarz. Rozpoznała jej właściciela.
↝ CDN ↜
Kim jest tajemniczy młodzieniec z pewnością się domyślacie. Jak widzicie, słodkie chwile mieszają się z goryczą i bólem. I niestety, to wcale nie koniec...
Miłego dnia kochani!
Twitter: @___Mefi___
Instagram: @qitria
Data pierwszej publikacji: 12.02.2024
Data opublikowania pierwszych poprawek: 20.09.2024
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro