Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

I nadszedł pierwszy dzień uczelni, a przy tym strasznie się stresuje i boję, nawet nie wiem czego. William także chodzi do tej samej uczelni, ale na jakim jest kierunku? Chyba najbardziej się tego obawiam. 

Jednak... prawie poświęcona godzina na płacz w środku nocy uświadomiła mnie o tym, że ja muszę znać prawdę. Muszę dowiedzieć się od niego wszystkiego, a także z nim wreszcie porozmawiać. Chcę wiedzieć wszystko i wszystko od Zacka, który jest w to prawdopodobnie zamieszany. Zbyt długo żyłam w nieświadomości i niewiedzy, zbyt długo czekałam na ten dzień, kiedy ponownie go zobaczę, ale zbyt długo także cierpiałam przez to. 

Nie mogę od tak wymazać z pamięci uczuć, które przeżywałam przez pół roku; w co popadłam, w co wracałam, jak wszystko przeżywałam, jaka zamknięta byłam, odizolowana od wszystkiego, a to wszystko przez Williama, który mnie tak zniszczył... O tym nie da się zapomnieć, nie dam rady i wiem, że z wielkim trudem i przymusem będę musiała z nim o tym porozmawiać. Jednak zrobię to, zrobię krok w tą stronę i wszystko wyjaśnię raz na zawsze. 

Robię ostatnie poprawki przy lustrze i podkreślam usta bezbarwną pomadką o zapachu brzoskwini. Przyglądam się sobie i jak na pierwszy dzień uczelni nie wyglądam źle i zbyt elegancko. Zwykła czarna, skórzanego materiału spódniczka przed kolana i koszula beżowego koloru z czarnym kołnierzykiem. Spoglądam na Rachel, która przy swoim biurku maluje rzęsy w lusterku, a po chwili wstaje i poprawia blond loki. 

– Stresujesz się? – mówi zadziornie w moją stronę.

Bardzo.

– Trochę. – odpowiadam z delikatnym uśmiechem i zakładam na stopy czarne koturny. – Dlaczego ty, idiotko, wybrałaś dziennikarstwo? – burknęłam w jej stronę. – Nie zostawiaj mnie samej na tym biznesie... 

Jedynie co zauważyłam, to jak się uśmiecha pod nosem lecz ten jej uśmiech coś oznaczał i jestem pewna, że jest już coś na rzeczy! Jednak udam, że tego nie widzę, nie rozpoznaję i nie zapytam.

– Na niektórych zajęciach możemy się widzieć. – mówi i sięga do torebki, a także wyjmuje telefon. – Może na dwóch, trzech... – dodaje z cichym pomrukiem.

– Dzięki za pocieszenie... – rzucam oburzona i rozczesuje ostatni raz swoje długie włosy, które naprawdę powinnam skrócić do połowy... One sięgają mi już do pośladków! 

– Dobra, nie marudź a chodź już, bo Logan jest przed akademikiem i czeka na nas. – wrzuca komórkę do torebki i zakłada swoje koturny koloru pudrowego różu. 

 Wychodzimy z pokoju i już na korytarzu dostrzegam, że pozostałe dziewczyny z akademika kierują się do wyjścia i prosto na uczelnie. Dotrzymuje im kroku z blondynką i po kilku sekundach znajdujemy się na zewnątrz, przy tym dostrzegając opierającego się Logana o swój czarny samochód. Chel biegnie przed siebie i już z rana kipi od niej energia, bo z wielkim entuzjazmem i szczęściem tuli się do swojego chłopaka, który ledwo co zdążył oderwać się od maski samochodu. 

– Jak się trzymasz, Jwow? – zwraca się do mnie Logan i zasiada przed kierownicą. – Gotowa na pierwszy dzień w collage'u? 

– Nie. – prycham. – Ale bywało gorzej u mnie w życiu. – unoszę delikatnie kąciki ust w górę i spoglądam na niebieskie tęczówki, które przyglądają mi się podejrzliwie w lusterku.

Widzę, jak jego wzrok pada na Rachel, która już na niego spogląda znacząco. Przyglądam się, ale nic nie mówię, a siedzę cicho i z ciekawością na nich patrzę. Opadam ciałem na oparcie i poprawiam swoje włosy, które coraz bardziej zaplątują się ze sobą, gdyż dachu auto nie posiada. Zaciągam się mocno powietrzem i przymykam oczy, które po kilku sekundach otwiera i już napotykam duże i niebieskie tęczówki, spoglądające na mnie.

– Coś się dzieje? – spytała Rachel z troską.

Uśmiecham się jedynie.

– Nie, wszystko jest dobrze.

~~

Logan zatrzymał swój samochód na parkingu, gdzie znajduje się już masa innych aut, a przy nich właściciele, których otaczają znajomi. Teraz wracam do tego, jak parking w szkole średniej był zaludniony od uczniów, a widzę, że i tutaj się nic nie zmieniło. Trzaskam drzwiami samochodowymi i z ciekawością spoglądam na wszystkich dookoła, którzy już stanowią jakieś grupy, które nie różnią się niczym od grup w szkołach średnich. 

– Spokojnie, nikt ciebie tutaj nie zje. – słyszę rozbawiony głos przyjaciółki.

– Bardzo dobrze, bo ja zaczynam się robić głodna. – oblizuję wargi i spoglądam na ludzi, a blondynka się tylko śmieje.

– Och, Jane, ty zawsze te same poczucie humoru. – uśmiecha się.

– A miało się coś zmienić? – pytam i uśmiecham się delikatnie, na co ona spogląda na mnie zdziwiona.

– N-nie, nie... nic. – uśmiecha się w końcu. – Umiesz dojść do swojej sali, prawda? – spytała, kiedy weszłyśmy do budynku.

– O mój boże, Chel, przestań! – unoszę się zirytowana. – Nie jestem dzieckiem i nie traktuj mnie tak! 

– Dobra, dobra, przepraszam, że chciałam ci tylko pomóc... – wywraca oczami. – Powinnam mieć z tobą angielski, ale to dopiero za cztery godziny.

– Jak kocha to poczeka. – uśmiecham się, a blondyna wydaje z siebie jęk rozczulenia.

– Ojejku, kochasz mnie..? – rumieni się jak zauroczona.

– Nie, spierdalaj. – śmieje się wraz z Loganem, a z jej ust pada oburzone ''okej''. – Dobra, widzimy się chociaż na przerwie? – spoważniałam.

– Nie, spierdalaj. – burknęła obrażona, ale po chwili mogłam dostrzec jej powstrzymywanie uśmiechu. – Tak, widzimy się na długiej przerwie... – dodaje po chwili z uśmiechem.

Pożegnałam się z blondynką i jej chłopakiem. Mając w dłoni kartkę papieru i zapiskę sal, przekierowałam się prosto na lekcje matematyki, która wita mnie z rana dwugodzinnym wykładem. Przegryzam nerwowo wewnętrzną część policzka, bo od czasu do czasu wzrok niektórych studentów na korytarzu pada prosto na mnie, a to strasznie krępujące. Boje się, że zahaczę o własne nogi i się potknę, a wtedy stałabym się wielkim pośmiewiskiem, który nawet nie umie prosto chodzić. 

W końcu udało mi się dotrzeć na drugie piętro tej wielkiej uczelni. Duże, mahoniowe drzwi z masywnego drewna, które gdzie nigdzie miały przyozdobienia złote, były szeroko otwarte i niepewnie stanęłam we framudze drzwi, aby rozejrzeć się dookoła. Ogromna sala była pusta, nikogo nie było i cofnęłam się do tyłu, ale głośny dźwięk upadającego czegoś na podłogę spowodował, że ponownie się odwróciłam do sali i weszłam do środka.

Na końcu sali dostrzegłam kobietę, która dotyka się za głowę, masując ją z wykrzywionym i najwidoczniej obolałym grymasem twarzy. Była to strasznie niska kobieta, która z wiekiem przypominała około czterdziestkę, ale z ubioru to już szaloną szesnastkę albo i nie, nie wiem. Jej brązowe włosy były związane niechlujnie i rozszarpanie z tyłu głowy, a okulary z grubą i czarną oprawką wykrzywione na twarzy. Kobieta na nogach miała dwie, pstrokate i kolorowe spodnie-bombki z przewiewnego materiału, a na stopach czarne balerinki. Całą swoją kreacje jeszcze podkreśliła koszulą koloru neonowej żółci, a na to jeansowa, bez rękawów kurteczka. Aż raziła w oczy, paliła i odstraszała. To nie psychiatryk, ale dlaczego widzę wariata? 

– Umm, przepraszam... – odezwałam się niepewnie. – To sala od matematyki? 

– Huh? – odwróciła się w moją stronę i wbiła swój rozkojarzony wzrok. – Dzwonek już był? – spojrzała na zegarek, który widniał na środku ściany za biurkiem.

– N-nie...

I kiedy to powiedziałam, moją wypowiedź przerwał dzwonek. Spojrzałam na kobietę, a przy tym zarumieniłam się i nie wiem czemu. To ze skrępowania? Wstydu? Zażenowania nią samą? Nie wiem. Kobieta poprawiła swoje bombki na udach i przekierowała się energicznie do biurka, a ja cały czas spoglądałam na nią jak na wariatkę, aż w końcu sama powędrowałam do ławki, którą wybrałam trzecią od końca. Nie, nie izoluje się od nikogo.

Zasiadłam na miejscu i wyciągnęłam potrzebne rzeczy do notatek, a także zauważyłam, jak do sali zaczęli schodzić się studenci z różnych roków. Od czasu do czasu niektórych wzrok pada zaskoczony na magistra wykładu, ale inni normalnie obok tego przechodzą, jakby byli już przyzwyczajeni. 

Proszę, nie siadajcie obok mnie.

Siedzę i próbuje wzrokiem odstraszyć wszystkich, którzy kierują się na górę i przechodzą obok mnie. Nie siadajcie tutaj, idźcie sobie, już, won stąd. Nie chcę i nie mam ochoty jak na razie z nikim tutaj zawierać znajomości. 

– Już? – po sali rozniósł się łagodny ton wykładowcy. – To wszyscy? Możemy zaczynać? – rozgląda się po sali, do której są już zamknięte drzwi.

Mało osób odpowiedziało, a jak już, to tylko odburknięciem albo wymamrotaniem zwykłego ''Tak''. Ja siedziałam cicho i zaczęłam sprawdzać telefon, gdy nagle usłyszałam głośny huk otwieranych się drzwi, a po chwili śmiech. Dobrze znany mi śmiech. 

Moje serce przyspieszyło, gdy przy drzwiach dostrzegłam jak zwykle roztrzepanego Zacka, który rozejrzał się po wszystkich, a nagle jego wzrok spoczął na mnie. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, a ja tylko zarumieniłam. 

– Młodzieńcze, wejdziesz do sali, czy mam cię siłą do niej wepchnąć? – spytała kobieta, która z założonymi rękoma stała przy biurku.

Nie odpowiedział jej, a odwrócił się w stronę drzwi i dostrzegłam, jak tylko coś szepcze. Po kilku sekundach drzwi się zamknęły na amen, a blondyn zaczął kierować się prosto w moją stronę, gdzie serce przyspieszyło mi jeszcze bardziej. 

– Cześć. – uśmiechnął się i usiadł obok mnie. 

– Hej. – odwróciłam się w jego stronę. – Nie wiedziałam, że wybrałeś biznes. – uniosłam delikatnie jedną brew w górę.

– Dużo rzeczy nie wiesz. – uśmiechnął się.

Poczułam rosnącą we mnie złość, a po chwili takie uczucie, jak przy oszukaniu i zawiedzeniu.

– A dowiem się? – spytałam intensywniej.

– Wiedziałem od Rachel, że wybrałaś biznes. – odpowiedział od razu, omijając moje pytanie. – Fajnie, że znowu będziemy razem. – uśmiechnął się i spojrzał mi w oczy.

– Tak. – rzuciłam. – Fajnie. – uśmiechnęłam się, a także dostrzegłam, że on skrępował. – A William jaki kierunek wybrał? – spytałam z uśmiechem.

Tak, pytam o to, bo to jego przyjaciel i jestem ciekawa, ale nie wiem czemu, chyba nie powinnam się tym interesować. Chciałabym dzisiaj z nim porozmawiać i wyjaśnić sobie wszystko, mimo, że nawet mu w twarz jeszcze nie spojrzałam. 

– Umm, William? – spytał i odwrócił ode mnie wzrok. – Nie wiem, zapytaj go. – wzruszył ramionami.

– Dlaczego mi nie chcesz powiedzieć? – zmarszczyłam brwi.

– Zapytaj go. – dał mocny nacisk na słowa, a ja odpuszczając już, odwróciłam się w stronę magistra, która cały czas miała wzrok wbity w naszą stronę. 

Nie odezwałam się, a skrępowana wyprostowałem na krześle i spuściłam głowę w dół, przegryzając przy tym policzek.

– Dla nowych studentów, nazywam się Jane Anderson i od dzisiaj będę was uczyć matematyki, którą tak kochacie. – uśmiechnęła się.

Wbiłam w nią swój zszokowany wzrok, a Zack spojrzał na mnie rozbawiony i po chwili się zaśmiał po cichu. 

– To są jakieś żarty? – pytam, mając dalej uniesione brwi w górę.

Jane Anderson, naprawdę? Nazywam się Jane Henderson i teraz do końca życia będę się obawiać, czy ja w przyszłości będę tak wyglądać. Patrzę morderczo na blondyna, który przyległ ciałem do ciemnego blatu biurka i śmieje się pod nosem ze mnie i nauczycielki, która zbiegiem okoliczności podobnie jak ja się nazywam.

– Witam was na pierwszym roku. – uśmiecha się do wszystkich pierwszorocznych.

~~

– Gdzie idziesz? – pyta za mną Zack, który pośpiesznie dotrzymał mi kroku.

– Na fajkę z Rachel, a ty gdzie masz Williama? – pytam i przelotnie na niego spoglądam.

Nie, nie obchodzi mnie to, gdzie on jest.

– A nie wiem, nie wiem... – odparł. – Masz zamiar... z nim porozmawiać? – spytał niepewnie, drapiąc się po swojej blond czuprynie, która cały czas jest taka sama i nie zmieniła swojej puszystości i roztrzepania. 

– Chyba tak. – odpowiadam. – Ale nadal nie rozumiem, dlaczego ty mi nie możesz wyjaśnić swojej kwestii, a on za ciebie.

– Jane... – zatrzymuje się, na co także staję w miejscu i patrzę na niego. – J-ja... Ja przepraszam... – odzywa się niepewnie i z żalem, a ja marszczę brwi. 

– Nie rozumiem cię. Dlaczego ty, idioto, nie możesz powiedzieć jaśniej?! – rzucam zdenerwowana.

Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że nie powinnam tak mówić. Dlaczego go tak nazwałam? Przez całe moje ciało przeszły wyrzuty sumienia, które uderzyły nieszczęśliwie i boleśnie w serce. Dlaczego, kurwa mać, ja idiotka, go tak nazwałam..? Nic mi przecież nie zrobił... 

– Przepraszam... – mówię spokojniejszym tonem. – Nie chciałam cię wyzwać, przepraszam.

– Nic nie szkodzi. – wzrusza ramionami. – I tak będziesz mnie wyzywać. – powiedział beznamiętnie, na co posłałam mu zaskoczone spojrzenie.

– Co? Dlaczego niby? Nie mów tak, nigdy cię nie będę wyzywać i przepraszam za to! 

– Zmienisz zdanie. – posłał mi uśmiech, a ja jeszcze bardziej się zdziwiłam. – Idę, widzimy się później. – powiedział, a także położył swoją wielką dłoń na czubek mojej głowy i poszarpał włosy.

Nie zdążyłam go nawet zatrzymać, bo gdy tylko się odwróciłam, jego postać zniknęła w tłumie studentów, a ja stałam w miejscu nie wiedząc co ze sobą zrobić. Dlaczego tak powiedział, skoro nie mam zamiaru go wyzywać?

~~

Opieram się o budynek, a także zaciągam kolejną dawką nikotyny. Odkąd wzięłam papierosa i zaciągnęłam się, nie odezwałam w ogóle. Rachel rozmawia z Loganem i swoimi znajomymi, którzy także poszli na fajkę, a ja siedzę cicho i myślę o Zacku, który od początku naszego spotkania jest inny i zupełnie jak nie ten, którego znałam rok temu. Owszem - zabawny i roztrzepany dalej, ale zbyt często nieobecny. Nie mam pojęcia, dlaczego nie chce ze mną porozmawiać, a wszystko za niego on, William.

Właśnie, Will. Na samo wspomnienie jego imienia, mam skurcze w brzuchu, a co dopiero mam się z nim spotkać i porozmawiać. Nie mogę jednak zachowywać się dziecinnie i niedojrzale, nie mogę od tego wiecznie uciekać, od niego uciekać. Muszę porozmawiać, wyjaśnić wszystko i... przeprosić na pewno za tamten wieczór, gdzie zraniłam go widokiem z Jackiem. 

Mój chłopak pomyślał wtedy, że jestem dziwką. Mój chłopak pomyślał wtedy, ze go zdradzam i myślał, że znowu powracam do tego, co było z... Jamesem. Przeproszę go. 

Ale na pewno nie zapomnę.

Nie zapomnę tego, co przeżywałam przez niego. Nie zapomnę i nigdy nie wybaczę, bo wspomnienia i uczucia dalej siedzą we mnie i gnieżdżą się, aż w końcu wypłaczę je którejś nocy. Dlatego mi tak bardzo ciężko jest spojrzeć mu w oczy, rozpocząć rozmowę o tym, co mnie zniszczyło. To jest najtrudniejsza rzecz w moim życiu, którą muszę dokonać. 

– Jane? – słyszę spokojny i zatroskany ton Rachel.

– Hmm? – ocknęłam się, a przy tym długo zaciągnęłam. – Co jest? 

– Coś się stało? – spytała. 

– Wiedziałaś, że Zack będzie ze mną na profilu?

Nie odezwała się, a wypuściła przeciągle powietrze z nosa i posłała mi przepraszające spojrzenie, chociaż nie wiem czemu, nie jestem na nią zła.

– Wiedziałam. – odpowiedziała. – Przepraszam, że i tego ci nie powiedziałam.

– Jestem już chyba do tego przyzwyczajona, że każdy wokół kłamie. – uniosłam kąciki ust w kpiący sposób i wyrzuciłam papierosa, a także zdeptałam go podeszwą. – A zwłaszcza moi przyjaciele. – oparłam się z powrotem o budynek i spojrzałam na nią beznamiętnie.

– Jane... – westchnęła, jakby z poczuciem winy. – Nie, nie okłamuję cię. Jesteś moją przyjaciółką...

– Na jakim profilu jest William? – spytałam i przegryzłam wewnętrzną część policzka.

– T-to... nie wiesz? – rzuciła zdziwiona, a ja zmarszczyłam brwi.

– Umm, nie? – bardziej brzmiało to na odpowiedź.

– Will...

– Chel, nie uwierzysz! – przerwała jej Amanda, która wyglądała na podekscytowaną. – Musisz to zobaczyć, chodź! – złapała blondynkę i poprowadziła przed siebie, a Rachel posłała mi tylko przepraszające spojrzenie.

Świetnie.

~~

Rzuciłam się na łóżko wymęczona i wykończona uczelnią, którą miałam od dziewiątej do szesnastej. W akademiku o dziwo jest cisza i nikogo nie słychać, co jest przyjemne dla uszu. Przymknęłam oczy i wciągnęłam więcej powietrza do płuc, a także po chwili zaczęłam nucić pod nosem piosenkę, którą dobrze wspominam.

– Leave me out with the waste,
This is not what I do,
It's the wrong kind of place,
To be thinking of you,
It's the wrong time,
For somebody new,
It's a small crime,
And I've got no excuse... – mruknęłam pod nosem.

– Zawsze mnie to zastanawiało, dlaczego nic z tym nie robisz. – usłyszałam głos blondynki.

Uniosłam się i oparłam łokciami, a także wbiłam swój wzrok na leżącą Rachel w swoim łóżku. Jej wzrok był wbity w sufit i wyglądała na taką, jakby o czymś myślała, co mnie zaciekawiło.

– Z czym? – pytam.

– Z głosem. – odpowiada, ale nawet na mnie nie patrzy. – Masz piękny głos i zawsze lubiłam cię słuchać.

– Dziękuje. – ponownie opadam na łóżko i tak jak ona - wbiłam wzrok w sufit.

 – Jane? – usłyszałam.

– Mhm? – mruknęłam.

– Nie okłamuje cię. 

Odwróciłam głowę w jej stronę i przyjrzałam się. Dalej nieruchoma leży i na mnie nie patrzy. 

– Dużo rzeczy mi nie mówisz. – odpowiadam.

– Ale cię nie okłamuję. Po prostu... wolę mówić wtedy, kiedy wszystko sobie wyjaśnicie.

– Wiesz, jakie to uczucie kiedy mam stanąć z nim twarzą w twarz i zacząć tak naprawdę po roku rozmawiać i wyjaśniać sobie? – spytałam.

– Nie... – mówi i odwraca głowę w moją stronę. Niebieskie tęczówki wbiły się we mnie z żalem, a mi od razu przykro się zrobiło, że Rachel jest taka smutna.

– Ciężko, ale... porozmawiam z nim. – rzucam.

– Dzisiaj? – spytała z nadzieją.

– Nie wiem. Nie wiem, może dzisiaj, może za kilka dni. – wzruszam ramionami. 

– Obiecaj mi coś. – unosi się i siada na łóżku, więc także to robię.

– Mhm? – mruknęłam.

– Nigdy nie róbcie mi tego ponownie. 

~~

Opieram się o tą obrzydliwą ściankę w kabinie prysznicowej i pozwalam strumieniu wody zlatywać z moich pleców. W głowie cały czas mam słowa Rachel, które są kierowane nie tylko do mnie, ale i Williama. Nie robić jej tego ponownie? Dlaczego tak powiedziała? 

Chodzi jej o naszą nienawiść, nasze postępowanie i zrujnowanie samych siebie przez siebie, ale... Czy to się powtórzy? Czy jesteśmy w stanie jej obiecać i dotrzymać tej obietnicy, skoro kiedyś i ja złamywałam obietnicę Williama, a on w końcu moją złamał? 

Przegryzam policzek na samą irytację, gdy słyszę kolejny raz pojękiwanie z którejś kabiny. Rozumiem - w pokoju, ale do cholery jasnej, dlaczego w miejscu publicznym? Dobra, nie. Nie odzywam się, bo przypominam sobie moje szybkie numerki... Wstyd.

– Jane, śpiesz się... – słyszę poganiający mnie głos Rachel, która pewnie jak ja irytuje się tymi stękaniami.

– Już wychodzę. – owijam ręcznik wokół ciała i odsuwam zasłonę. 

– Nie krępujesz się, jeżeli wyjdziesz tylko w tym ręczniku? – spogląda na mnie.

– Dlatego chcę jak najszybciej iść do tego pokoju, w którym zostawiłam moje rzeczy i nie mam pojęcia jak mogłam to zrobić. – rzucam oburzona, a ona się śmieje.

Skierowała się ze mną do naszego pokoju, oczywiście w możliwy sposób zasłaniała mnie i moje ciało, które jedynie ma na sobie ręcznik. Naprawdę nie wiem, jak mogłam zapomnieć o moich rzeczach. Oczywiście tutaj nikt się nie zdziwił, że ktoś chodzi właśnie tylko w tym materiale. Są najwidoczniej przyzwyczajeni, jednak ja czuje się niekomfortowo, gdy wzrok mężczyzn, gdzie jest to damski akademik, pada na moją osobę. 

– Pokaż dupę, mała. – usłyszałam za sobą męski głos, a po chwili czyjaś dłoń klepnęła mnie w pośladek.

– No chyba cię pojebało. – rzucam poważnym tonem i odwracam się do chłopaka.

– Ach, te młode studentki zawsze skryte w sobie. Rozłożycie nogi prędzej czy później! – śmieje się.

– Stanley, zamknij ryj i idź do siebie. – wtrąca się wrogo Rachel. – Ona ma chłopaka i radziłabym uważać. – rzuca, a ja spoglądam od razu na Chel, która tylko przelotnie daje mi znak, że mam siedzieć cicho.

– To życzę szczęścia, mała. – mruga do mnie i od tak wchodzi do obcego pokoju, w którym już słyszę zaskoczony krzyk dziewczyny.

– Kto to był? – marszczę brwi i idę prosto do pokoju, a blondynka dotrzymuje mi kroku.

– Typek, który nawet pierwszego semestru z pierwszego roku nie umie zaliczyć, a ma już dwadzieścia pięć lat. – wywraca oczami. 

– Nieźle... – uśmiecham się kpiąco pod nosem.

Wchodzę do pokoju i od razu przebieram się w swoje ubrania, które składają się jedynie z szarych dresów i czarnej bokserki. Dochodzi dwudziesta druga, ale... mam to gdzieś. 

Pieprzyć to.

– Rachel? – spoglądam na przyjaciółkę.

– Hmm? – mamrocze i unosi wzrok z telefonu na mnie.

– Który to pokój Williama?

~~

Pomimo jeszcze lata, o tej godzinie jest już chłodno, ale wyszłam bez bluzy. Krzyżuję ręce pod klatkę piersiową, a także wychodzę z akademika. Stresuje się, brzuch mnie boli i nie mam pojęcia co mnie czeka. Męski akademik znajduje się niedaleko i to zaledwie trzy minuty drogi, ale w ciągu tych trzech minut mogę jeszcze przemyśleć, czy naprawdę chcę to zrobić.

Jestem w połowę i zatrzymuje się w miejscu. Boję się, boję się wszystkiego, co powinnam usłyszeć, ale muszę to usłyszeć. Nie mogę uciekać, nie mogę wiecznie się kryć przed prawdą i wyjaśnieniami, jakich tak naprawdę oboje musimy usłyszeć. Mój brzuch mnie ściska, a krew wręcz parzy w żyłach, zaraz się porzygam, naprawdę. Całe moje ciało drży i boję się robić kolejne kroki, ale jakoś je robię, cholera jasna, jestem coraz bliżej jego akademik.

Biorę głęboki wdech i wchodzę do środka męskiego budynku. O mój boże. Od razu podkurczam ramiona i mrużę oczy. Tutaj jest okropnie i jeszcze gorzej niż w damskim; głośna muzyka, ciągła bieganina i krzyki pijanych chłopaków, kłócących się ze sobą albo śmiejących. Czuje alkohol, czuję tytoń, marihuanę i męski dezodorant, to aż mdli. Czuje się jak wpuszczony kawałek mięsa do klatki z wygłodniałymi tygrysami, bo widzę, że jestem jedyną dziewczyną przebywającą tutaj i nie dziwie się, dlaczego żadna nie chce tutaj przyjść. Tu naprawdę jest typowo jak na męskich wieczorach, jak dla wszystkich mężczyzn, jak ich raj. 

Spuszczam głowę w dół i idę przed siebie, a także omijam bandę napalonych i niewyżytych mężczyzn, którzy spoglądają na mnie z tym męskim błyskiem. Unoszę wzrok w górę, aby dostrzec numerek pokoju, który po chwili dostrzegam. Staję przed pokojem dwadzieścia siedem i pukam, ale nie słyszę odpowiedzi. Pukam po raz kolejny, ale dalej nic nie słyszę, dlatego chwytam za klamkę, która nawet ani drgnie. Klnę pod nosem i czuje jeszcze więcej napływającego stresu, kurwa mać. 

Kieruje się do wyjścia i mam to gdzieś. Dobrze, że nie zrobiłam tego, że nie porozmawiałam z nim. Zapewne teraz uprawia seks z jakąś dziewczyn, co tam. Hej, co mi do tego? Nie powinno mnie to obchodzić, niech robi co chce. 

Tylko ta myśl strasznie mnie boli.

Przyciskam dłonie bardziej do ciała i czuje, że chce mi się płakać, dlaczego? Mrugam kilka razy i powstrzymuje te efekty, ale znowu to powraca. Moje ciało zderzyło się z zimniejszym powietrzem i już byłam na zewnątrz i w drodze do swojego akademika, ale nawet i to nie pomaga mi, aby się uspokoić. Co mi jest? Kurwa mać, dlaczego tak zareagowałam na tą myśl? 

Nie było go, a ja głupia tam poszłam. Klnę w myślach na wszystko, na wszystkich, na niego. Kieruje się prosto przed siebie i spuszczam głowę w dół, a także przegryzam policzek z całej siły. Boli, czuje metaliczny posmak krwi, jednak nie przejmuje się tym. Unoszę ponownie głowę w górę i ciągnę przy okazji nosem, a po tym staję w miejscu i nawet nie wykonuje żadnych ruchów.

Moje serce przyspieszyło, a jednocześnie zabolało, doznało takiego bólu, że nie jestem w stanie go opisać. Momentalnie moje ręce jak i nogi zdrętwiały, ale nogi dodatkowo chciały się ugiąć pod sobą. Grzeje się, cała płonę i trzęsę się, nie jestem w stanie nic zrobić, a słuchać tylko swoje bijące serce, przyspieszające tętno, szumiącą krew w uszach i wszystkie bolesne i wstrząsające mną uczucia. 

– Jane.

Czuje zapadający się grunt pod nogami. Intensywność podczas wymowy mojego imienia stała się jeszcze bardziej... przyjemna dla uszu i doprowadzająca do dreszczy. Stoi on przede mną, a jego błękitne tęczówki są wbite prosto w moje brązowe, które aż wypala swoim spojrzeniem.

- William.

~~.

Dziękuje tym, którzy wspierali mnie wtedy, gdy pewna autorka postanowiła skopiować całe moje opowiadanie ''Mój mały chłopczyk'' do siebie :))) 

Opowiadania już nie ma - chyba usunięte albo zmienione na prywatne, nie wiem, mam to gdzieś.

Jeszcze raz dziękuje za pomoc ;)) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro