Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

– Też przepraszam.

Stoję i się w ogóle nie ruszam, a także czuję rosnącą gulę w gardle, którą nie mogę przełknąć, przez którą nie mogę się odezwać. Moje serce przyspieszyło trzy razy szybciej przy nim niż przy Jacku, moje serce także zabolało.

William.

To jego perfumy czułam. To jego piękne perfumy zapamiętałam. Spoglądam znowu na zegarek, który tak dobrze zapamiętałam i zapamiętałam dzień, w którym mu go z przymusu podarowałam, a później byłam szczęśliwa, kiedy go nosił. To jego zegarek zapamiętałam z wczoraj. To William mnie do akademika przyprowadził i to jego kojąca ręka mnie gładziła. Wiedziałam, że coś mi tutaj nie gra, bo tylko przy nim moje ciało potrafiło tak szaleć, a także doznawać takich uczuć.

Robię krok do tyłu, a także przepuszczam go do szkoły. Cały czas mam głowę spuszczoną w dół i nawet nie spoglądam przed siebie, nie spoglądam na jego twarz, na jego oczy. Chcę stąd uciec jak najszybciej, jednak słowa Rachel ponownie słyszę w uszach; miałam z nim porozmawiać, musimy sobie przecież wszystko wyjaśnić, William też cierpiał jak ja, ale... teraz wiem, że to naprawdę trudniejsze niż przypuszczałam. Byłam gotowa dla niej przełamać się i porozmawiać z Williamem lecz teraz jestem gotowa wypisać się z tego collage'u, aby nigdy więcej na niego nie patrzeć.

Stoję oddalona od drzwi, aby dać mu wejść do szkoły, ale on nawet ani drgnie. Jest na przeciwko mnie i naprawdę już stąd czuje jego piękne perfumy, które intensywnie rozprzestrzeniają się dookoła. Dlaczego nie wchodzi, do cholery jasnej, do szkoły? Wejdź. Daj mi wyjść z tej pieprzonej uczelni. Idź stąd, zejdź mi z oczu. Wypierdalaj.

– Porozmawiaj ze mną. 

– Nie chcę. – odpowiadam twardo i stanowczo.

– Jane, proszę, daj mi wytłumaczyć... – słyszę, jak roki krok w moją stronę. – Będziesz wiecznie od tego uciekać? – zapytał i jakby drwił z tego, na co zmarszczyłam brwi. – Chcę cię uświadomić przed jednym... Ja nie odpuszczę, Jane. Ja zrobię wszystko...

– Przestań... – wyszeptałam i poczułam napływające łzy. – Proszę, przestań...

I w jednej chwili jego zapach jeszcze stał się bardziej intensywny. Spoglądam przed siebie, ale tak, żeby na niego nie patrzeć i dostrzegam jego postać kilka centymetrów ode mnie. Jest blisko, bardzo blisko i moje serce znowu przyspiesza przez to, a brzuch zabolał.

– Ty nie wiesz, co ze mną zrobiłeś... – powiedziałam z żalem, a także przegryzłam policzek. – Nie jestem w stanie na ciebie patrzeć, nie zauważyłeś tego..? – dodałam załamującym się tonem.

Chcę płakać.

– Zauważyłem. – powiedział ze smutkiem. – Proszę, daj mi to wytłumaczyć i... spójrz na mnie.

Nie rób mi tego.

– Nie potrafię... – wydusiłam z siebie, zamykając przy tym mocno oczy i pozwoliłam pierwszej łzie spłynąć po policzku. – Nie potrafię na ciebie spojrzeć po tym wszystkim... 

– Daj mi wyjaśnić.

– Nienawidzę cię...

– Nie dziwie ci się. – powiedział spokojnym tonem. – Też nienawidzę siebie. – dodał, a ja poczułam znowu nieprzyjemny ból w klatce piersiowej na samo usłyszenie tych słów z jego ust. – Ale zrobię wszystko, żebyś mi wybaczyła.

Przestań.

– Jesteś dla mnie wszystkim, Jane.

I jeszcze więcej łez ze mnie wypłynęło. Jak może tak mówić, skoro to on zerwał, a później w ogóle się nie odzywał... To on, do kurwy nędzy, ze mną zerwał, a teraz mówi mi, że jestem dla niego... wszystkim? Boli mnie serce, wykręca mnie i przypomina ponownie o wszystkim, co nas łączyło. Chcę się zapaść pod ziemię przez niego, przez jego słowa, które są kierowane w moją osobę. Nie sprawiaj mi takiego uczucia, zniknij.

– Nie mów tak... – szepczę i zamykam oczy, pozwalając łzom spłynąć.

– Ale to prawda. – mówi stanowczym tonem i aż czuję, że jest bliżej mnie. – Nie dam ci odejść, nie popełnię tego błędu ponownie.

– Bo nie będzie już drugiego razu... – wydusiłam z siebie, płacząc.

Zaczynam płakać pod nosem, a on jest tego świadkiem. Jest znowu świadkiem mojej słabości i bezsilności, a to wszystko jego wina, to przez niego - płacz jego powodem. Łzy ciekną ze mnie, a ja jak najbardziej próbuje zakryć twarz i mu się nie pokazywać. Nawet biorę słabe oddechy, bo gula w gardle i jego obecność jest chyba czymś najgorszym, co dotychczas potrafiło mi przeszkadzać. Nie mogę nawet wykonać ruchu, bo on powoduje u mnie kompletny paraliż. Odejdź ty ode mnie i mnie zostaw.

– Nie płacz, proszę... – powiedział smutniejąc. – Daj mi wszystko wytłumaczyć, naprawić, Jane... ty jesteś dla mnie wszystkim... – wyszeptał ostatnie słowa z żalem.

Aż zachciało mi się zgiąć w pół przez to, co powiedział do mnie. Dlaczego mi to robi, dlaczego znowu wkracza do mojego życia i chce mnie zniszczyć? Znowu. Nie jestem w stanie na niego spojrzeć, czuć się normalnie w jego towarzystwie albo chociaż odrobinę swobodniej, nie potrafię z nim wyjaśnić sobie wszystkiego, choć chcę zrobić do dla Rachel, to nie potrafię... A co dopiero naprawić?

 – Jane? – usłyszałam głos Jacka. – Will? – jego imię wypowiedział poważniej.

Dyskretnie przetarłam szybko łzy i pociągnęłam ostatni raz nosem, a także uniosłam głowę w górę, przy tym unikając spojrzenia na Williama i wzrokiem poleciałam na bruneta, który kroczy w naszą stronę. Kiedy zielone tęczówki zetknęły się z moimi brązowymi, to momentalnie zmarszczył brwi i obdarował Williama wrogim spojrzeniem. 

– Coś się stało? – stanął obok nas i zwrócił się do mnie. – Dlaczego płaczesz? Will? – wypowiedział jego imię złym tonem, na co zmarszczyłam brwi i spuściłam głowę w dół jak niewinne dziecko.

– Nie wtrącaj się, Jack. – rzucił wrogo czarnowłosy.

– Jane, zrobił ci coś? – spytał i położył rękę na moim ramieniu.

– Nawet jej, kurwa mać, nie dotykaj. – warknął zdenerwowany.

I nagle poczułam mocny uścisk na drugim ramieniu. William pociągnął mnie w swoją stronę i obiłam ciałem o jego tors. Moje oczy szeroko się otworzyły i momentalnie gula podskoczyła jeszcze wyżej. Nie jestem w stanie nic z siebie wydać, a tylko czuć ciepło bijące od jego ciała, czuć jego perfumy i pozwalać się dotykać. Jego ręce mnie obejmują wokół, moje serce przyspieszyło do maksimum wraz z oddechem, którego nie mogę opanować. 

Jestem w kompletnym szoku, bo od roku nie czułam jego, nie mogłam go dotknąć, nie mogłam poczuć jego bliskości, nie mogłam poczuć jego dotyku na swojej skórze. Teraz to właśnie nastąpiło i uczucie, które we mnie wstąpiło jest nie do opisania. 

Tęskniłam za tym.

– Spróbuj ją dotknąć, a ci ręce pourywam. – rzucił ostrzegawczo w jego stronę, a ja nawet nie byłam w stanie zareagować.

Mam w ogóle reagować?

W ogóle, dlaczego on tak reaguje? Dlaczego tak reaguje na Jacka, skoro byli dobrymi kumplami? Czy coś się miedzy nimi stało po tamtym wieczorze? Co się stało?

– Ona płaczę przez ciebie, Will. – powiedział Jack.

– Nie płaczę przez Williama.

Poczułam, jak jego ciało aż drgnęło na to, co powiedziałam. Palący i zaskoczony wzrok bruneta zleciał na moją osobę, a ja tylko obdarowałam go beznamiętnym spojrzeniem. Dlaczego tak powiedziałam? Nie wiem i nie umiem sobie na to pytanie odpowiedzieć. 

Nikt, oprócz mnie, nie będzie robił z Williama potwora.

– Mam was zostawić samych? – spytał, nie odrywając ode mnie swojego wzroku, a ja dostrzegłam w nim troskę.

– Nie, idę z tobą. – powiedziałam i oderwałam się z trudem od Williama, który cały się napiął po wypowiedzeniu moich słów.

Z trudem, bo jego ręka nie puściła mnie od razu, a jakby chciała jeszcze pobyć na moim ramieniu i w ogóle nie chciał mnie wypuścić z objęć. Nawet na błękitne tęczówki nie spojrzałam, a wciągnęłam więcej powietrza i stanęłam na przeciwko Jacka.

– Idziemy? – spytałam.

– Jane.

Nie odwróciłam się, a posłałam brunetowi delikatny uśmiech, ignorując Williama za moimi plecami. Nie jestem w stanie dzisiaj rozmawiać i słuchać wytłumaczeń. Nie mam pojęcia, kiedy w ogóle będę w stanie wysłuchać tego. Chcę stąd wyjść i przestać czuć jego perfumy, które pozostawiły zapach na mojej czarnej bokserce. Chcę stąd wyjść.

– Chyba Olivers chce z tobą porozmawiać. – Jack spojrzał na mnie, to wrogo na czarnowłosego.

– Przełóżmy to na kiedy indziej, dobrze? – zwróciłam się do Will'a, na którego nawet nie spojrzałam. 

Nie usłyszałam odpowiedzi, a za to poczułam lekki powiew i męska postura przeszła obok mnie, kierując się wzdłuż długiego korytarza prosto na koniec, gdzie znajduje się gabinet dyrektora. Poszedł sobie, a ja stoję wpatrzona w klatkę piersiową Jacka, który zdezorientowany stoi i nie wie co się dzieje.

Poczułam ból na sercu, bo tak jego osoba właśnie mnie zostawiła. Już przestałam płakać, ale ponownie moje oczy stały się szklane. On właśnie tak ode mnie odszedł... On właśnie mnie tak zostawił i nie odezwał się już. Zostawił mnie samą lecz teraz zostawił z Jackiem, ale odszedł... Zmuszam się do tego z trudem, ale chcę, bardzo chcę chociaż w ten sposób... Odwracam głowę w bok i widzę jego postać, która z każdą chwilą oddala się ode mnie coraz bardziej.

Rok nie widziałam jego osoby, jego postaci i ciała, która po roku naprawdę potrafiła się zmienić. Widzę różnice i moje serce przyspieszyło, a policzki nabrały ciepła. Rumienie się? Dlaczego? Jest wyższy o kilka centymetrów, ale nie za wiele. Teraz ledwo co sięgam mu na pewno do obojczyków. Widzę szersze barki i umięśnione plecy, które są zakryte czarną koszulką na ramiączkach. Musiał dużo ćwiczyć, na pewno. Patrzę na jego włosy, które dalej są czarne jak smoła i nie zmieniły swojej puszystości i ścięcia. Zawsze mu pasowały krótko ścięte boki i dłuższa góra, która żelem jest uniesiona. Zawsze wyglądał pięknie.

Znowu się rumienię.

Odwracam wzrok i marszczę brwi, a także przegryzam policzek. Czuje moje przyspieszone serce, ja to nawet słyszę. Unoszę głowę w górę i wciągam dużo tlenu do płuc, aż moja klatka piersiowa się unosi wysoko. W między czasie zielone tęczówki lustrują pytająco moją osobę.

– Coś się stało? – zapytał mnie.

– Wszystko jest okej. – odparłam i przymknęłam oczy, wypuszczając powietrze.

Nie. 

– Na pewno? – nachylił się nade mną i przyjrzał. – Blada jesteś. Coś z cukrzycą? – spytał.

– Spadł mi cukier... trochę źle się czuje. – wciągnęłam więcej powietrza do płuc i otworzyłam oczy.

Od razu mi się zakręciło i aż moje nogi się zgięły, ale gdyby nie Jack, który w porę mnie chwycił, upadłabym na ziemię. Naprawdę źle się czuję i powinnam nosić cokolwiek słodkiego przy sobie. William na dodatek wszystko pogorszył. 

– Hej, hej, nie mdlej mi tutaj... – powiedział wystraszony i objął mnie wokół, a także podniósł. – Nie masz niczego słodkiego przy sobie? – spytał i wyszedł z budynku. Od razu zamknęłam oczy, kiedy promyki słońca oświeciły moją twarz.

– Nie... – wymamrotałam. – Zawieź mnie do akademika, proszę...

– Mam sok w samochodzie. – oznajmił i już po chwili mogłam usłyszeć, jak jego auto się otwiera. 

Nie byłam aż taką inwalidką, ale on uparł się i nie pozwolił mi zejść z niego. Otworzył drzwi i posadził mnie na miejscu pasażera obok kierowcy, a sam jeszcze kucnął i przyglądał mi się, podając przy tym bananowy sok w kartonie.

– Jak się czujesz? – zapytał, kiedy byłam w trakcie picia.

– Nie jest najgorzej, dziękuję. – zakręciłam napój i odłożyłam na miejsce.

– Do twojego akademika, tak? – spojrzał na mnie ostatni raz, kiedy okrążył samochód i wsiadł za kierownicą.

– W sumie niedaleko i wasz męski. – mruknęłam i ułożyłam się wygodniej na siedzeniu. – Mogę się coś ciebie zapytać? – spojrzałam na niego.

– Jasne, pytaj. – rzucił od razu.

– Nie wiedziałam, że pokłóciłeś się z Williamem... Co się stało między wami? 

– Nie dziwie ci się... – powiedział. – Dużo cię naprawdę ominęło, kiedy... – zatrzymał się, a ja już wiedziałam co chce powiedzieć. 

– Wiem. – odezwałam się.

– Kiedy zamknęłaś się w sobie... – dokończył smutniejszym tonem. – Przepraszam. – zauważyłam, jak zaciska pięści na kierownicy.

– Za co? Przecież nic nie zrobiłeś. – zmarszczyłam brwi.

A jednak nienawidziłam cię.

Bo to przez ciebie ubzdurał sobie coś mężczyzna, który był całym moim życiem.

– William także się zmienił. – powiedział, na co zaciekawiłam się. – Z wieloma osobami się pokłócił, tak naprawdę nie mając żadnych powodów. Myślę, że bardzo przeżył wasze rozstanie i od tak wyżywał się na innych. Byłem jednym z jego pionków. – prychnął, a ja naprawdę zszokowana słucham tego co mówi. – Ale do mnie chyba najbardziej się rzucał, bo... – zatrzymał się. – Nie pamiętam za wiele z tamtego wieczora, ale... Mia mówiła mi z Joshem, że podrywałem cię. – spoważniał pod koniec.

Zaniemówiłam. Zatrzepotałam kilkanaście razy rzęsami i w końcu wbiłam swój wzrok w czarne wycieraczki pod moimi stopami. To prawda, podrywał mnie. Nie dziwie się, że do niego najbardziej się rzucał, naprawdę się nie dziwie Williamowi i boli mnie serce na samo wspomnienie tego, jak mocno on był zazdrosny. Jak mój William był zazdrosny.

– To prawda... – odezwałam się po dłuższej chwili ciszy. – Podrywałeś mnie i William się wkurzał. – zaczęłam bawić się kciukami i przegryzać policzek. – I nie mam pojęcia, czy nie byłeś powodem rozstania. – rzuciłam.

Spojrzał na mnie przelotnie, ale szybko powrócił do jazdy. Nie przejmuje się teraz tym, co sobie pomyśli. Wiem, że to jego wina, że to on spowodował rozpad mojego związku, ale także ja byłam w to zamieszana. To przez nas oboje i nigdy sobie tego, a także i jemu, nie wybaczę.

– Przepraszam... – powiedział z żalem. – Naprawdę przepraszam.

– Nic nie szkodzi. – spojrzałam na niego. – Wszystko jest dobrze.

– Dobrze? – skrzywił się. – Przestań pieprzyć, Jane. – rzucił, a ja zmarszczyłam brwi. – Zniszczyłem twój związek, doprowadziłem do tego, że zamknęłaś się na rok i odizolowałaś od wszystkich. Doprowadziłem Williama do takiego stanu, którego ty u niego nigdy nie widziałaś. Jane, William to skurwiel... Gdy tylko zobaczyłem, jak płakałaś... 

– To nie przez Williama płakałam. – skłamałam. – Jack, ty nie masz o co się obwiniać, to my sami siebie do takiego stanu doprowadziliśmy. Nic nie jest twoją winą.

Jest.

– Uważaj jak chcesz, ja wiem swoje. – burknął. 

Nie odpowiedziałam, a odwróciłam głowę w stronę okna i spoglądałam na widok za nim. Oczywiście, że to jego wina. Ale także i moja. Nie wybaczę sobie tego. Nigdy sobie nie wybaczę tego, że to przez nas, przeze mnie, straciłam najważniejszą osobę w moim życiu. Na dodatek ze wszystkich opowieści, które słyszałam od Rachel, od Zacka i teraz Jacka, to William... on to naprawdę przeżył. 

I to mnie boli.

Dlaczego zamiast patrzeć na siebie, patrzę na niego? Ja też przeżyłam i zamiast dbać o siebie i swoje uczucia, ja spoglądam na kogoś, kto mnie właśnie do tego stanu doprowadził... On cierpiał, ja cierpiałam, a nie mogę sobie właśnie wybaczyć jego. Bo to wszystko moja wina, tak? To moja wina. 

Tylko zastanawia mnie jeden fakt. Skoro wszystko obarczam winą Jacka, William także tak uważa, to... Co w tym wszystkim ma wspólnego Zack? Dlaczego to powinnam porozmawiać z Williamem o tym, co on chce mi powiedzieć, a sam nie jest w stanie? Co on ukrywa i... jak mocno powinnam się spodziewać szoku? Dlaczego wszyscy wokół mnie kłamią i nie potrafią powiedzieć prawdy? 

– Jest skurwysynem, przyznaję... jednak powinnaś z nim porozmawiać, Jane. – powiedział nagle.

Odwracam głowę w jego stronę i tylko przyglądam się, jak skupiony prowadzi auto, zaciskając od czasu do czasu ręce na kierownicy. Nie odzywam się przez dłuższy czas i odwracam głowę z powrotem na okno, gdzie wbijam wzrok w omijane przez nas budynki.

– Wiem. – mówię pod nosem.

~~

– Odprowadzić cię? – pyta, wysiadając razem ze mną z samochodu.

– Nie musisz, dam radę. – mówię i wciągam więcej powietrza do płuc. – Dziękuje jeszcze raz. – odwracam się w jego stronę.

– Nie ma sprawy. – uśmiecha się. – Jutro pierwszy dzień szkoły, masz jakieś plany na dzisiejszy ostatni wieczór? – pyta i opiera się o maskę samochodu, a ja staję na przeciwko niego.

– Nie, nie sądzę, ale nie mam ochoty dzisiaj nigdzie wychodzić. – mówię.

– Och, nie ma sprawy. – odparł, drapiąc się po głowie. – Jak dalej się źle będziesz czuć, to powiadom mnie, okej? – pyta.

– Jasne. – uśmiecham się. – To do jutra, Jack. 

– Trzymaj się. – odpycha się od auta i przytula mnie.

Tule się w niego, ale nie chcę. Czuje się głupio, ale czemu? Dlaczego czuje się tak źle, tuląc go? Muszę przestać. Po kilku sekundach dopiero wtedy oddalam się od niego, ale tak, żeby nie pokazywać mu mojego zniechęcenia. Spoglądam ostatni raz na zielone tęczówki i kieruje się do akademika, czując na sobie jego odprowadzające spojrzenie. Odczep się, Jack.

Wchodzę do głośnego już pomieszczenia i tylko mrużę oczy. Wszędzie bieganina, krzyki, śmiechy i rozmowy ludzi wokół. Tutaj nie ma ciszy i chyba nigdy nie będzie. Staję w miejscu i przepuszczam dwóch chłopaków, którzy przenoszą łóżko z pokoju do drugiego pokoju. Idę dalej, ale nie mija sekunda, a mocno przylegam do ściany, pozwalając dziewczynie przebiegnąć jak szalonej, za którą gania chłopak. Podnoszę wysoko nogi, aby nie nadepnąć na rozwalony  śmietnik na podłodze. Ohyda. 

Staję wreszcie przed moim pokojem i szukam klucza w kieszeniach, aż w końcu natrafiam na odpowiedni. Otwieram drzwi i wchodzę do środka, ale od razu zalewam się rumieńcami i czerwonym kolorem na twarzy. 

– Jane, matko! – krzyczy Rachel, która zsunęła się z Logana i owinęła szczelnie kołdrą.

Wychodzę z tego pokoju i zamykając drzwi, oparłam się o nie i wzięłam głęboki wdech. Okej, widok przyjaciółki ujeżdżającej swojego chłopaka jest chyba normalnym widokiem, bo to przecież seks, każdy w jakichś pozycjach go uprawia... prawda? Nie..? To chore, ale... zaczynam się śmiać pod nosem i ponownie wchodzę do pokoju, rozbawiona z obojga.

– Jane... – odezwała się Rachel. – Wybacz, że musiałaś na to patrzeć... – mówi i przyciska białą pierzynę do swojej piersi, a sam Logan uśmiecha się, zarzucając rękę za głowę. Jego klatka piersiowa jest cała odsłonięta, a jedyne co ma zakryte, to okolice dolnej partii.

– Słuchaj, jak rodziców nakrywałam na seksie, to i nie dziwi mnie już wasz widok. – prychnęłam i wyciągnęłam z torby czekoladowego batonika. – Logan, jak tam seks po tak długim czasie? – uśmiecham się i zadaje bezpośrednio pytanie, a Chel cała się rumieni.

– Zajebiście. – mruczy i przegryza wargę, spoglądając na swoją dziewczynę. – Dlatego mogłabyś wyjść, a my dokończylibyśmy sprawy. – uśmiecha się.

– Oj nie, nie, nie... – mówię. – Ja tu zostaję i nie mam zamiaru się ruszać. – biorę telefon do ręki i rozsiadam się wygodnie na łóżku.

– Umm, Jane... – odzywa się zawstydzona Rachel. – Dasz się... chociaż nam... przebrać? – pyta i spogląda na mnie wyczekująco.

Patrzę na nią i zaczynam się uśmiechać.

– Jasne. – rzuciłam rozbawiona, a także zmieniłam swoją pozycję i teraz siedziałam tak, że miałam widok na ich obojga.

~~

– Twoją?! I tak mnie traktujesz?! Jak mogłeś to zrobić, Will! Jak... 

– Kurwa, zapomniałbym... Przecież jak byłaś z James'em, to też kręciłaś z innymi facetami, więc czemu miało to by się zmienić ze mną? 

  – Myślałem, że to co było z James'em, to już odstawiłaś na bok! A ty znowu zaczynasz! Znowu chcesz być dziwką?!   

– Will, proszę, przestań...

– Jane, to koniec.

– Will..? – spoglądam na niego i tylko to mogłam z siebie wydusić.

Czy on...

– Zrywam z tobą, Jane.

Otwieram gwałtownie oczy i zalewam się od razu potem, gorącem, wszystkim, co człowiek może czuć w nocy, kiedy się przebudzi. Znowu mi się to śniło. Znowu ten sen o tym. Znowu o tym wieczorze i o nim. Dlaczego to mnie... tak bardzo nawiedza? 

Sięgam do telefonu i patrzę na godzinę, która wyświetla się po kilku sekundach na ekranie. Dochodzi czwarta i robi się już jasno, a za pięć godzin mam pierwszy dzień collage'u. Spoglądam na Rachel, która śpi jak zabita, więc nie budzę jej. Odwracam się do ściany i próbuje zasnąć, ale ponownie otwieram oczy i wpatruję się przed siebie. 

Śnił mi się William i śnił mi się ten wieczór. Dlaczego dalej mnie to boli? Rozrywa mnie od środka na samo wspomnienie tego momentu. Czuję po chwili łzy, które napływają mi do oczu. Nie wytrzymuje. Znowu. Znowu wieczorami płaczę ze słabości i bezsilności, bezradności. Znowu przez Williama, zawsze przez niego, a przez kogo? 

Łzy ze mnie ciekną i już po kilku sekundach poduszka staję się mokra. Nie mogę nad nimi i nad bólem zapanować, to mnie boli na każdym kroku i nie chce przestać. Najgorsze mnie czeka, bo on wrócił. Znowu wracam do wspomnień i do niego. 

Przypominam sobie jego dzisiejszy dotyk. Pierwszy raz od tak dawnego czasu moje ciało zareagowało na czyiś dotyk, a zwłaszcza na Williama dotyk. On był... najlepszy. Kochałam, kiedy mnie dotykał, kiedy mnie pieścił, przytulał i całował. Sprawiał, że byłam tą wyjątkową na świecie, tą najważniejszą i najlepszą. Czułam się pięknie, a on był dla mnie jeszcze piękniejszy. Kochałam jego dotyk, pragnęłam go. 

Wszystko przeminęło, bo to ja spieprzyłam nasz związek. Moja wina, wszystko moja wina, a on cierpiał przeze mnie. Dlaczego nie potrafię myśleć o sobie..? O tym, jak on mi sprawił cierpienie..? Ja byłam taka skończona i zniszczona przez niego...

A teraz wszystko powróciło.

A ja za nim tęskniłam.

~~.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro