Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13

Przekręcam głowę w bok i wpijam się w jego usta, a także opieram rękę o męską klatkę piersiową, bo drugą wplątałam w jego puszyste, czarne włosy. Całuje Williama, wreszcie go całuję i smakuję. Tęskniłam za nim, za jego słodkim smakiem wymieszanym z papierosami, ale nigdy mi to nie przeszkadzało. Jego dłoń ujmuje mój policzek i z namiętnością całuje moje usta, które wreszcie go smakują. 

Unoszę się i siadam na nim okrakiem, nie przestając przy tym całować. Mam to gdzieś, że jesteśmy widowiskiem dla przechodniów, że tak intymnie całujemy się przed moim akademikiem w jego samochodzie, mam to w dupie. Mam wreszcie Williama i całuje jego usta, dotykam go, on mnie dotyka; jego dłonie błądzą po mojej talii, czasami wkłada pod bluzkę i dotyka mój brzuch, kciukami zatacza kręgi, dotyka moich dołeczków na plecach - zapamiętał, że to moje ulubione miejsce, że uwielbiam, jak mnie tak dotyka. Dotyka mojej szyi, z czułością ją mi wręcz obmacuje, to zjeżdża na dekolt i go także bada, ale na krótko - chyba nie chce robić w tym kierunku żadnych nachalnych i gwałtownych ruchów, a ja mam ochotę krzyknąć do niego, że złapał mnie za te piersi i ścisnął.

Mam ochotę znowu się popłakać, ale nie mam pojęcia czemu. Ja go wreszcie mam, wreszcie całuję i dotykam. Dotykam jego policzka i jak zwykle jego zarost się nie zmienił - idealnie krótko ścięty. Oddalam się od niego na milimetr, aby zaczerpnąć tchu. Moja klatka piersiowa unosi się w przyspieszonym tempie i nie mogę nad tym zapanować, a także nie mogę zapanować nad uczuciem, które właśnie we mnie wybuchło; to jak żar, jak huragan w moim brzuchu. Milion motylków mnie ściska, wykręca, sieje ból. Moja kobiecość także doznaje dziwnych doznań, kiedy ocieram się od czasu do czasu o jego krocze. Tak bardzo za nim tęskniłam, tęskniłam za Williamem. 

Całuje jego dolną wargę, to górną i znowu wpija się z zachłannością w usta, które tak kocham całować. Jego ręce dotykają moich ud, mojej talii, szyi, ujmują policzki i nie wypuszczają z objęć. Po roku go mam, wreszcie mam Williama, a tak od tego uciekałam. Zdałam sobie sprawę, jak bardzo za nim tęskniłam, a to mi przecież uświadamiała Rachel, którą nie chciałam słuchać, moja mama, którą też ignorowałam. Dlaczego ten rok tak długo trwał? 

Zaraz, co ja wyprawiam? 

Przekręcam głowę w bok, przy tym ciężko oddychając. Obdarował mnie kilkoma pocałunkami w policzek, a po chwili schował swoją twarz w zagłębieniu mojej szyi i wtulił się we mnie. William mnie przytulił i mam ochotę się rozpłynąć, w jaki sposób to zrobił. Jest czuły, jest bardzo czuły i namiętny i obdarowuje mnie tym wszystkim. Mam naprawdę ochotę się rozpłakać, krzyczeć, wydzierać się jak opętana i nie mam pojęcia czemu. 

Czuję wstyd, co on sobie pomyśli? Jak ja mogłam się tak na niego rzucić? Oddycham głośno i nie mogę zapanować nad obijającą si klatką piersiową o jego. Chcę zapaść się pod ziemie, chcę stąd wyjść, uciec od niego, bo znowu sprawia mi to uczucie, za którym tak tęskniłam. 

– Przepraszam. – odzywa się.

Nic z siebie nie wypowiadam, a tylko przymykam oczy. Zapada cisza, a ja już nie mam siły dłużej tutaj siedzieć i być obejmowana przez niego. Biorę swoją torbę i wychodzę z auta, pozostawiając go samego. Mam ochotę płakać, co ja wyprawiam? Dlaczego ja się cały czas upieram, znając już prawdę? Dlaczego nie potrafię spojrzeć prawdzie w oczy i dostrzec to, że ja... Że ja potrzebuję go? Ja potrzebuję Williama, a teraz go zostawiłam. 

Wchodzę do akademika i kieruje się prosto do pokoju. Już w połowie mam szklane oczy i kiedy docieram do odpowiedniego pomieszczenia, od razu rzucam torbą w kąt, a sama rzucam się na łóżko. Wpadam w głośny płacz, jestem taką idiotką. Zostawiłam go, a doskonale wiem, że chcę tam wrócić i ponowić to, co przerwałam. Dlaczego ja siebie tak okłamuję? Dlaczego nie mogę się temu poddać? Głośno płacze i nie mogę nad tym zapanować, łzy ze mnie ciekną jak chcą i boli mnie to już, moje gardło mnie boli, policzki puchną i zaciskam ręce na poduszce, którą mam ochotę rozwalić. Moje ciało ze sobą walczy, bo dwie strony kłócą się ze sobą; jedna, która dalej wspomina to, jak przez niego cierpiałam, a druga, która pokazuje, jak bardzo za nim tęskniłam i go pragnę. Co zrobić? Co ja mam, do kurwy nędzy, robić? 

~~

– Wychodzę do Logana. – odpowiada Rachel, która stała przy lustrze i poprawiała swoje blond włosy.

– Spoko. – rzucam i dokańczam pracę na matematykę. 

– Zostajesz sama? – zapytała.

– Nie no co ty, przyszli moi przyjaciele, spójrz. – wskazałam dookoła siebie, aby pokazać jej otaczającą mnie pustkę.

– Możesz iść do Williama i Zacka przecież. – wzrusza ramionami.

– Słyszysz się? – prycham. – Między nami...

– To zacznij coś w tym kierunku robić, Jane. – przerywa mi, a ja marszczę z nerwów brwi. – Znam cię i wiem, że dalej chcesz z tym walczyć, a tak naprawdę... go kochasz. Zrozum to, że z tym uczuciem nie wygrasz.

Nie odzywam się, a zaciskam usta w wąską linie. Moje serce przyspiesza i nie mam pojęcia jak jej odpowiedzieć. Czy ma znowu racje, przed którą tak uciekam? Nie wiem, ale wiem, że w ciągu dalszym z tym walczę, upieram się, a... druga połowa wie, jaka jest prawda. Tą prawdę próbuje mi uświadomić Rachel i mama, a ja dalej, dalej, dalej, dalej i dalej swoje. Jestem taką idiotką, która boi się spojrzeć prawdzie w oczy. Ja po prostu boję się znowu być zraniona, zdradzona, zostawiona przez kogoś, kogo tak kochałam.

– Po prostu się boję... – odwracam od niej wzrok i przegryzam wewnętrzną cześć policzka.

– Jane... – westchnęła i podeszła do mnie, a także kucnęła i położyła rękę na udzie. – Myślisz, że popełniłby ten błąd ponownie? – spytała i popatrzyła mi w oczy. – Jesteś dla niego numerem jeden.

Aż moje serce przyspieszyło, a w brzuchu zrodziły się znowu milion motylków. Jestem dla niego numerem jeden. Jestem dla niego numerem jeden. Jestem dla niego numerem jeden. On też jest dla mnie numerem jeden. William też jest dla mnie numerem jeden.

– I pomyśleć, że wy przez tyle lat się nienawidziliście... – wstała na wyprostowane nogi. – Teraz pomyśleć, że darzycie się tak ogromnym uczuciem, a ty chcesz od tego uciec.

Zacisnęłam pięści i powstrzymywałam swoje łzy. 

– Nie chcę uciekać... – wydusiłam z siebie. – Rachel, ja po prostu się boję... 

– Przestań się bać. – uśmiechnęła się. 

– Całowałam się dzisiaj z nim. – rzuciłam i uniosłam głowę, aby spojrzeć w jej zdziwione ślepia.

– Co? – spytała. – Kiedy? 

– Po szkole. W jego aucie. Przed akademikiem. – zarumieniłam się, kiedy przypomniałam sobie nas.

– I jakie uczucie przy tym ci towarzyszyło? 

Odwracam od niej wzrok i patrzę pusto przez okno. Jakie uczucie mi towarzyszyło? A jak przypominam sobie to, to i teraz towarzyszy.

– Takie jak kiedyś.

~~

Zostałam sama i dochodzi już dwudziesta druga. Rachel wyszła dwie godziny temu i od tamtego momentu nie mogę przestać myśleć o Williamie. Jak się czuje po tym, jak zostawiłam go? Jak nawet się nie pożegnałam? Chciałabym z nim bardzo się zobaczyć, chciałabym go znowu móc pocałować, przytulić, móc dotknąć, a przede wszystkim... po prostu żeby był przy tym. Jestem największym tchórzem i hipokrytką, jaką znam. 

Przeczę samej sobie; raz twierdzę to, a robię co innego. Raz mówię to, a myślę później inaczej. Raz robię to, a później żałuję tego. Dlaczego jestem taka głupia i nie mogę się przyznać do tego, że ja chcę właśnie tego? Opadam całym ciałem na materac łóżka i patrzę pusto przed siebie. William to mężczyzna, który mnie zranił, który sprawił mi cierpienie przez rok, przez którego nie miałam normalnego życia, nie potrafiłam normalnie funkcjonować, nie mogłam wyjść do ludzi. Po tym wszystkim, kiedy po roku mam go z powrotem, zrozumiałam, że uczucie, jakim go darzyłam - nigdy nie wygasło. 

– Kurwa mać! – wydarłam się.

Dlaczego ja musiałam wtedy uciec?! Dlaczego musiałam go zostawić w tym aucie, kiedy tak naprawdę tego chciałam?! Jestem zjebaną osobą, zjebaną dziewczyną, którą Will nie chce. On mnie na pewno nie chce, bo pomyślał, że ja go nie chce, a ja... Ja chcę Williama. Nie chcę, żeby mnie zostawiał, tego nie chcę.

Wstałam na wyprostowane nogi i wzięłam paczkę czerwonych marlboro i wyszłam z pokoju. Przekierowałam się w stronę głównego holu, gdzie przebywali już niektóre studentki pijąc piwo, paląc papierosy, czy też grając na konsoli albo w bilarda. Nie zabrakło także towarzystwa męskiego. Podeszłam do jednego z kąta, gdzie była strefa dla palących. Dziewczyny przyjęły mnie normalnie, bez żadnych wyrazów twarzy, co było miłe. Pierwszy raz tutaj jestem i pierwszy raz tutaj palę. Nie chcę być sama, nie chcę być sama ze sobą w tym pokoju, a czeka mnie jeszcze noc. Nie chcę tego.

– Jak się trzymasz, mała? – zapytała brunetka, która ciągnęła swojego cienkiego papierosa.

Pamiętam ją. Była wtedy w toalecie, kiedy biłam się z Liv.

– Związane z czym? – włożyłam papierosa między usta i odpaliłam za pomocą zapałek. 

– Wczoraj nieźle Liv dokopałaś. – zaśmiała się. – Nieźle, nieźle. W sam raz na pokazanie, gdzie jej miejsce.

– Mówicie o wczorajszej akcji? – wtrąciła się jej koleżanka, chyba przyjaciółka, nie wiem. – Jezu, nienawidzę tej Liv. Jest szmatą, bzyknęła się z moim byłym!

Uniosłam brwi w górę i zaciągnęłam się. Tak, jest szmatą. Jest dziwką, bo dobierała się mi do Wiliama. Ja mogę się do niego dobierać, ja mogę go rozbierać, ja mogę z nim robić co tylko mi się podoba. William jest mój.

– Dlaczego jej tak nie lubicie? – spytałam.

– Typowa patologiczna dziewucha, która myśli, że jak ma bogatych rodziców, to może wszystko. – prychnęła brunetka. – Trzyma się z dwójką chłopaków, którzy tak samo jak ona, są dobrymi agentami. – zaśmiała się kpiąco. – Tacy gangsterzy, którzy sieją we trójkę postrach, a dostali już dzisiaj wpierdol od dwójki chłopaków. – zaśmiała się jeszcze bardziej, a do niej dołączyła przyjaciółka.

Poczułam rumieńce na twarzy i ponownie zaciągnęłam się papierosem. Wiem, że to sprawa tej dwójki, a jego zaczerwienienia na dłoni to jednak to, o czym myślałam. Moje serce przyspieszyło na samą myśl o tym, że stanęli w mojej obronie. 

– Jak się nazywasz? – zapytała brunetka.

– Jane. 

– Jestem Alicia, a to Olivia. – wskazała na blondynkę, która paliła skręta i kręciła biodrami. Tak, jej przyjaciółka już odleciała. – Wiesz, Liv i jej dwoje przyjaciół, czyli James i Harry, to zwykłe kozaki, które szukają problemów. No, nie będę ukrywać, że zdarzało im się nabroić i pokazać, jacy to oni są, ale tak to... – pokręciła sprzecznie głową i zaciągnęła się. – Szkoda gadać.

Samo wymienione tę imię, sprawia mi dziwne uczucie. Nie lubię tego imienia, nienawidzę. 

I do pomieszczenia weszła trójka, o której rozmawiałam z Alicią. Wzrokiem - arogancki, z wyższością - spoglądali na wszystko dookoła i na wszystkich. Nagle zatrzymali się na mnie, a ja tylko zaciągnęłam i odwróciłam się w stronę okna, ignorując ich kpiące uśmieszki i kierunek, który przemierzali. W moją stronę.

Oczywiście zdążyłam dostrzec, jak mocno byli obici mężczyźni. Blondyn miał rozcięty łuk brwiowy, rozciętą wargę i siniec na szczęce i policzku, a brunet podbite oko, delikatnie napuchniętą wargę, która jeszcze miała ślady zaschniętej krwi i obity policzek. 

– Zaczyna się... – przekręciła zirytowana oczy Alicia.

– Kogo ja tu widzę... – usłyszałam głos czarnowłosej. Dziwka.

Nie dam jej satysfakcji z niczego. Jestem Jane, córka Alana i Marnie Henderson. To szok, gdybym się nie odezwała, a siedziała cicho i na pewno tego nie mam zamiaru robić. 

– Liv, robisz postępy. – odwracam się w jej stronę. – Wreszcie rozmawiasz bez fiuta w mordzie.

Osoby znajdujące się obok mnie, zaśmiały się, a inni z oddali zaciekawili i spoglądali na nas. Już po kilku sekundach zrobiło się zamieszanie, a morderczy wzrok czarnowłosej na moją osobę rósł z każdą tą sekundą. Zetknęłam się spojrzeniem z blondynem, który nie odrywał ode mnie wzroku. To on wczoraj chciał we mnie rzucić butelką i to on najczęściej mnie upokarzał. Nienawidzę go.

– Za to ty nigdy nie zrobisz postępów, aby przestać być tym babochłopem. – zakpiła sobie. – Jak to jest, kiedy dziewczyna odkręca wodę za swojego chłopaka? 

– Wydawało mi się, że to wczoraj miałam za twojego kolegę odkręcić, więc nie wiem kogo teraz tutaj chcesz bardziej ośmieszyć. – zaśmiałam się i zaciągnęłam, a blondyn prychnął drwiąco.

– Chyba dalej ciebie, bo nie mam pojęcia, co w tobie widzi twój facet. – rzuciła prowokująco. – Zapewne tylko pomoc, bo na imprezie to rwał jak oszalały! 

Zmarszczyłam brwi i poczułam grzejącą się krew. Wiem, że to nie prawda, ale dlaczego tak reaguję? Pieprzona zazdrość.

– Tak, widać było jak żałośnie się starałaś go poderwać, ale na dziwki on nie leci. 

– Ty kurwo! 

I poczułam uderzenie w policzek. Mój papieros upadł na podłogę, a żar od razu wypalił dziurę na wykładzinie. Czuję pieczenie na policzku, szczypie mnie, pulsuje i boli. Po chwili z mojego nosa znowu poczułam coś lecącego i uniosłam rękę, aby zetrzeć krew, ale w mgnieniu oka zostałam popchnięta za ścianę za sobą i dość mocno obiłam głową, wydając z siebie ciche syknięcie.

– Liv, dziewczyno, ogarnij się! – wtrąciła się Alicia. – Jak ty się zachowujesz! 

– Zamknij się! To, że jesteś starsza nie znaczy, że masz matkować! – warknęła w jej stronę.

Krew zleciała mi na wargę i szybko dłonią zatamowałam dalsze wypływanie jej. Wokół nas zrobiło się już dość duże zamieszanie, a we mnie znowu złość się gotowała. Mam ochotę ją zabić, rozszarpać przy wszystkich, zatłuc. Dziwka, dziwka, dziwka, dziwka, dobierała mi się do Williama. Dziwka.

– Wyzywasz ją od babochłopa, a sama jesteś nie lepsza! Popisujesz się przed kolegami, aby zaimponować, czy tylko chcesz pokazać swoją wyższość? – rzuciła Alicia. – Ty i twoi przyjaciele i tak dostaliście wpierdol!

– Chcesz coś jeszcze powiedzieć?! – krzyknęła ostrzegawczo w jej stronę. – Jeszcze moment, a twoją buźkę doprowadzimy do masakry! 

– Którą ty już posiadasz? – odezwałam się.

Wzrok Liv w morderczy sposób mnie skarcił. Alicia nie odezwała się już, a spojrzała na mnie. Jakaś dziewczyna wręczyła mi chusteczkę, a ja skinięciem głowy podziękowałam jej i przyłożyłam sobie materiał do nosa, powracając spojrzeniem na czarnowłosą, która wciąga głośno powietrze przez nos.

– Wczoraj oberwałaś, zaczynając na dodatek pierwsza. Dzisiaj sytuacje chcesz znowu powtórzyć? Radziłabym się zastanowić nad tym, Liv... – wypowiedziałam jej imię prowokującym tonem.

– Jesteś śmieszna! – prychnęła. – Grozisz mi, dziewczyno? – zapytała z kpiną, spoglądając na mnie z uniesionymi brwiami w górę. – Jak jeden cios i ci już krew leci! 

– I jesteś z siebie zadowolona? – spytałam spokojnym tonem. – I to mnie właśnie nazywasz babochłopem? 

– Zamknij się już, bo nikt cię nie chce słuchać. – machnęła lekceważącą ręką przed moją twarzą. – Nuda tutaj, spierdalamy. – rzuciła. 

Pod koniec mnie dobitnie szturchnęła za ramię, ale z taką siłą, że walnęłam ponownie plecami o ścianę za mną. Prychnęła prowokująco pod nosem, jeszcze dumna z siebie, a to spowodowało, że włączyła we mnie grzejącą się krew i adrenalinę. Byłam zła, wściekła, wkurwiona. Ta dziewczyna jest dziwką i kiedy pomyślę o jej dłoniach, które obejmowały mojego Williama, które dotykały przede wszystkim w sposób, który nie powinny - coś mnie jeszcze bardziej podkręca, abym jej przypierdoliła.

Jak dobrze, że uprawiałam gimnastykę w szkole średniej i byłam kapitanem drużyny cheerleaderskiej. Umiejętności się sprawdzają na każdym kroku i kiedy dziewczyna się odwróciła ze swoimi przyjaciółmi w stronę wyjścia, zamachnęłam się i z całej siły uderzyłam dziewczynę nogą w nerkę. Od razu się skuliła, zaczerpując przy tym więcej powietrza do płuc i złapała za obolałe miejsce. Tak, to okropnie musiało boleć.

– Co ty, kurwa, odpierdalasz? – odwrócił się w moją stronę blondyn, a mi serce drgnęło, kiedy jego oczy wypalały we mnie morderczo dziurę. – Chcesz, kurwa, nie mieć życia? W każdej chwili mogę ci to gwarantować, wiesz? – warknął.

– Dzisiaj po szkole już ktoś zdążył cię oszczędzić i to nie nauczyło cię, że postawą takiego bad boya niczego nie osiągniesz? – mruknęłam.

– Dziwka... – wydusiła z siebie Liv, nad którą był nachylony brunet.

– A ty coś osiągniesz swoim zachowaniem? – zapytał groźniej i zrobił krok w moją stronę, a ja przetarłam na spokojnie chusteczką mój zakrwawiony nos. – Nie myśl, że jesteś tutaj górą, szmato. 

Na jego słowa odpowiedziałam mu ziewnięciem.

– Nudno tutaj, spierdalacie już? – zapytałam.

Chwycił mnie gwałtownie i mocno za łokcie, przybliżając do siebie. Moje serce zabiło z przerażenia, ale starałam się jak najmniej pokazywać mu mój strachu, który właśnie nade mną zawładnął. Ten chłopak nie wstydzi się przy wszystkich użyć siły wobec mnie? Dziewczyny? 

– Zabawa się dopiero rozkręca, szmato. – wysyczał ostrzegawczo, spoglądając groźnie w moje oczy, które są pełne strachu. 

Czuję, jak jego dłonie zaciskają się na moich łokciach coraz bardziej, bardziej i bardziej i mam ochotę się skulić. Dlaczego nikt nie reaguje? Dlaczego ja nie jestem w stanie się odezwać? Boje się? Moja krew krąży w moim ciele i ja to czuję wraz z obijającym się sercem o klatkę piersiową. Ja się naprawdę boję.

– James, weź jej coś zrób, bo ja ją chyba zabiję! – krzyknęła Liv, której z trudem pomógł w wyprostowaniu się Harry. Tak, już znam imiona tej dwójki chłopaków.

– James, zostaw ją! – wtrąciła się jakaś dziewczyna. 

– Facet, uspokoisz się? – dodał także chłopak. – Gdzie, kurwa mać, męska postawa? Tak bronisz dziewczyny? 

– Liv, zabieraj swoich kumpli i wypieprzajcie stąd! – krzyknęła Alicia. 

– Zobaczysz, że to jeszcze nie koniec, mała szmato. – odepchnął mnie siłą na ścianę i jęknęłam, gdy obiłam głową.

William♥

Wszedłem do jej akademika i nie mam pojęcia czemu, ale się stresuje. Co, jeżeli będzie kazać mi spieprzać? Czy to dobrze, że posłuchałem Rachel i poszedłem do niej? Że jestem właśnie w drodze do jej pokoju? Ja doskonale znam moją Jane i wiem, że nie chce być sama. Po tym, co przeszła i to wszystko moja wina, wiem, że nie chce być sama. 

Kurwa, ona będzie mi kazać spieprzać, a ja za żadne skarby nie dam jej być samej. Uciekła dzisiaj ode mnie z samochodu, po prostu mnie zostawiła, gdy ją już miałem w swoich objęciach, gdy całowałem, gdy dotykałem. To nie było tak jak wtedy, gdy była pijana. Racja - powiedziała, że pamiętała wszystko, ale swoich ruchów nie kontrolowała. Jednak podnieciła mnie, ściągała z siebie te ubrania, zanim wskoczyła do tej wody. Jej ciało jest boskie, najpiękniejsze i chcę już je dotykać całe, chcę jej sprawiać tą przyjemność, którą tylko ja potrafię. Doskonale wiem, że mój dotyk działa na nią najlepiej. Uwielbiam ja sam ją dotykać. 

Ale do cholery jasnej, ona mi dzisiaj zwiała. Gdy ją już miałem, ona mi po prostu uciekła. Dlaczego mnie tak bardzo nienawidzi? Dlaczego nie chce mnie wysłuchać i tego, co mam jej do powiedzenia? Ja jej sobie nie odpuszczę, nie teraz, gdy ją mam. Ona jest moja, moja i tylko moja. Nie dam jej, kurwa mać, odejść. 

Kieruje się do jej pokoju, słysząc przy okazji czyjąś kłótnie z głównego holu. Wsłuchując się coraz bardziej w głos, który skądś jest mi znany, słyszę, że jest to głos James'a. Tak, to on i aż czuję złość na samo wspomnienie, kiedy chciał rzucić butelką w moją Jane. Do teraz chce mi się śmiać, że mnie przepraszał, gdy obiłem mu twarz.

Zatrzymuje się w progu drzwi do holu i oczom nie wierze, jaki widok zastałem. Moje serce zaczęło szybciej bić z powodu adrenaliny rosnącej z każdą sekundą. Zacisnąłem pięści i szczękę, a jeszcze bardziej coś we mnie pękło, gdy widziałem ją, trzymającą zaczerwienioną chusteczkę przy nosie. Wdech, wydech, wdech, wydech, wdech, wydech.

– Zobaczysz, że to jeszcze nie koniec, mała szmato.

I odepchnął ją. On ją odepchnął i do moich uszu dotarł jej cierpiący jęk. No kurwa mać, chyba go coś popierdoliło. 

– Tak, jednak to jeszcze nie koniec. 

I wszystkich wzrok padł na moją osobę. Napiąłem wszystkie mięśnie, gdy jego oczy spoglądały na mnie, powodując jeszcze większą złość. Wzrokiem przeleciałem po Jane, która stoi w kompletnym szoku i rozchyla swoje piękne usta, które mam ochotę pocałować. Znowu lecę na blondyna, który skrzywdził moją Jane. On ją skrzywdził i teraz ja go skrzywdzę.

– Matka nie nauczyła, że kobiet się nie dotyka? – ruszam w jego stronę.

– To niech twoja dziewczyna trzyma język za zębami! – usłyszałem głos tej czarnowłosej dziewczyny, która przystawiała się do mnie.

– Zamknij pysk, dziwko. – rzuciłem ostrzegawczo, nie spuszczając z oczu James'a, który cały się napił i wciągnął więcej powietrza do ust.

Tak, bój się.

I stanąłem przed blondynem, który już przybrał obronnej postawy, ale nie minęła chwila, a w mgnieniu oka znalazł się na podłodze. Trenowanie piłki nożnej i każde celne strzały w bramkę z taką siłą, której nie dało się obronić, do czegoś się przydały - a przydały się do takich skurwieli, którzy dotykają moją Jane w każdy możliwy sposób. 

I już nie zwracałem uwagi na piski niektórych dziewczyn, na ogromne zamieszanie wokół nas, na wrzeszczący pysk tej czarnowłosej dziewczyny, a nachyliłem się nad James'em i szarpnąłem za koszulkę, waląc od razu z pięści w twarz. On ją uderzył, jej krew leci z nosa. Ten widok mną wstrząsnął i teraz nie mogę się powstrzymać przed każdym ciosem prosto w jego pysk, który jeszcze dzisiaj przyjmował to samo. Śmieć się nie nauczył, że moją Jane nikt nie dotyka. Jej nikt nie ma prawa dotknąć, uderzyć, nic. 

Po kilku sekundach już z jego nosa i łuku brwiowego leci krew, ale nie przestaje bić. Wstaje na wyprostowane nogi i z całej siły kopie chłopaka w żebra, to po chwili czuję upadek. Harry, jego przyjaciel, rzucił się na mnie i zdążył obdarować moją twarz kilkoma ciosami, to szybko zrzuciłem go na podłogę i nie odpuściłem. Zawył, kiedy dostał prosto w posiniaczony policzek, szczękę i znowu krew zaczęła sączyć się z jego wargi. 

Słyszę krzyki, uspokajanie, ale nie chcę tego słyszeć, mam to gdzieś. Oni ją skrzywdzili. Gdybym był kobietą, skrzywdziłbym i czarnowłosą, ale jej nie dotknę, ale mam nadzieję, że Jane już to zdążyła zrobić.

– Uspokój się! 

I czyjeś ręce podciągnęły mnie w górę. Patrzę prosto na dwójkę chłopaków, którzy obolali i wyczerpani, leżą i wiją się na ziemi. Zaczerpuje więcej powietrza do płuc i moja klatka piersiowa unosi się z przyspieszonym tempem i w żaden sposób nie chce się uspokoić. Mój oddech jest nierównomierny i adrenalina w żyłach dalej rozszerza moje komórki. 

– Uspokoiłeś się już?! – potrząsnął mną jakiś chłopak. 

Nie odpowiadam, a wciągam więcej powietrza, spoglądając na Jane, wystraszoną Jane, której dalej leci krew z nosa. Jej wzrok w przerażony sposób patrzy prosto na mnie, jej piękne, czekoladowe oczy są kompletnie przerażone. Proszę, nie bój się mnie.

– Spokojnie... Wdech, wydech... Dostali za swoje, już koniec. – chłopak trzymał mnie za ramiona i spoglądał w oczy, gdy ja go ignorowałem.

– Ty jesteś chory! Popierdolony! – krzyknęła czarnowłosa. 

Mam ją gdzieś, niech krzyczy. Patrzę prosto na Jane, która nagle zmarszczyła brwi i spojrzała na krzyczącą dziewczynę w moją stronę. Moje oczy szeroko się otwierają, gdy jej ręce się zaciskają w piąstki - jej te drobne rączki, które doprowadzały mnie do najlepszej rozkoszy - i po prostu podchodzi do dziewczyny i jednym ruchem, jednym uderzeniem w policzek powoduje, że dziewczyna upada nieprzytomna na podłogę. Co jest, kurwa mać? Jane to zrobiła? 

Ludzie wokół stoją w kompletnym szoku jak ja i patrzą na brunetkę, która wymachuje swoją ręką. Po chwili jej czekoladowe spojrzenie krzyżuje się z moim i nie wykazuje żadnych emocji. Dlaczego to zrobiła? Ona leży nieprzytomna przez nią! To wszystko zrobiła moja Jane! 

– No nieźle. – mruknęła jakaś dziewczyna.

I skierowała się do wyjścia, spoglądając na mnie ostatni raz. Poszła sobie, wyszła stąd, mając dalej chusteczkę przy nosie. Wyrywam się gwałtownie chłopakowi, który trzymał mnie w ciągu dalszym i opuszczam pomieszczenie, idąc prosto za moją ukochaną osobą. Weszła do swojego pokoju, a ja nawet nie pozwalając jej domknąć do końca drzwi, wkładam rękę między szczelinę i wchodzę do jej pokoju. 

– Jane.

– Wkurzyła mnie. – odpowiada i nie spogląda na mnie.

– On cię uderzył, że leci ci krew? – zapytałem.

– Nie. Liv, ta dziewczyna. – wyrzuca chusteczkę do śmietnika i zasiada przy swoim biurku. 

– Co się stało? – usiadłem na jej łóżku, mając widok na jej profil. Widzę, jak w lusterku ogląda swój nos i za pomocą mokrej chusteczki ściera zaschniętą krew. 

– To co w sumie dzisiaj na wykładach - prowokowali. – odpowiada. – Po co przyszedłeś? – wreszcie spogląda na mnie.

Chciałem być z tobą.

– Tak o. – wzruszyłem ramionami, spoglądając jej w oczy. – Mam pójść? 

Widzę, jak się rumieni, a to powoduje, że mam ochotę się zaśmiać. Nie z niej, ale z tego, jak słodko wygląda. Odwraca głowę w bok i przegryza policzek. Denerwuje się. 

– N-Nie... Możesz zostać... – wydusiła z siebie.

I tak bym został, gdybyś powiedziała tak.

– Dlaczego ją uderzyłaś? – zapytałem.

– Wkurzyła mnie. – rzuciła.

– Ale czym? – uśmiechnąłem się.

– Wyzywała cię... – odpowiedziała cichszym tonem. – A tylko ja cię mogę wyzywać, idioto. – spojrzała na mnie.

Zaśmiałem się i opadłem ciałem na jej łóżko, czując przy okazji jej słodki zapach. Jane jest taką słodką dziewczyną, moją dziewczyną i tylko moją. Moje serce przyspiesza, ale czemu? Na dodatek czuję rozgrzewającą się krew w żyłach. Po chwili czuję dotyk na mojej dłoni i unoszę się, dostrzegając ją obok. Jej ręka bada moje zakrwawione kostki i to powoduje dziwny prąd w moim ciele. 

– Nigdy nie lubiłam, kiedy się biłeś. – odezwała się, cały czas badając moje kostki.

– Nie mogłem inaczej postąpić.

Wzięła mokrą chusteczkę i zaczęła ścierać mi krew z dłoni. Dlaczego jej troska o mnie budzi to dziwne uczucie? Od roku nie mogłem zaznać jej troski, nie mogłem poczuć jej, a teraz... Jane się o mnie troszczy. Jest taka słodka i jest cała moja.

– Myślałam, że go tam zabijesz. – zaśmiała się, dostając przy okazji rumieńców.

– A mógłbym. – odpowiedziałem. – Uderzył cię, a tego nikomu nie odpuszczę.

Posłała mi uroczy uśmieszek i spojrzała na mnie, to po chwili powróciła wzrokiem na moją dłoń. Naprawdę, mam ochotę ją dotykać w każdy możliwy sposób, mam ochotę ją całować, jej całe ciało całować. Dlaczego ona to ze mną robi? Dlaczego trzyma mnie w tej klatce? Ja chcę wyjść, ja chcę ją poczuć, a nie mogę, bo nie chcę jej do siebie zniechęcić. 

Tak mocno ją kocham.

– Will..? – spytała łagodnym tonem i spojrzała w moje oczy.

– Tak?

– Dlaczego przyszedłeś? – zapytała niepewnie.

– Chciałem cię zobaczyć.

Nie odpowiedziała. Dostrzegłem, jak jej klatka piersiowa się uniosła, a sama wciągnęła więcej powietrza przez usta. Uśmiechnąłem się w myślach, bo wiem, że sprawiam jej to; to uczucie, przed którym tak ucieka i się sprzeciwia. Sprawiam znowu to Jane i cieszy mnie to.

– Mam iść? – zapytałem.

– Nie. – rzuca od razu i wyciąga kolejną chusteczkę.

– Okej.

– Okej.

I zapadła cisza. Rozglądam się dookoła i dostrzegam na biurku moje i Rachel zdjęcie. Czuje wyrzuty sumienia, ale dlaczego? Ona musi na to patrzeć, jak obejmuje jej przyjaciółkę, a jednocześnie i moją. Jest mi wstyd i czuje wyrzuty sumienia. Jane na pewno jest przykro, dlaczego Rachel nie schowała tego zdjęcia przed jej przyjazdem tutaj? 

I nagle poczułam jej delikatną dłoń na swoim policzku. Spoglądam na Jane, która nie patrząc w moje oczy, ściera z mojego łuku brwiowego krew. Leciała mi tak krew? Nawet nie czułem. Patrzę prosto w jej oczy, które powstrzymują się, aby w moje nie spojrzeć. Proszę, zrób to, spójrz, kurwa mać, wreszcie na mnie.

– Gotowe. – westchnęła i odłożyła chusteczkę na biurko, zasiadając dalej naprzeciwko mnie. 

Zapadła cisza, a ja patrzę prosto w jej oczy, które nerwowo mrugają i troskliwie jeszcze spoglądają na moje rany. Przestań to robić i spójrz na mnie wreszcie. Wzrokiem lecę na jej usta, które właśnie oblizała i które mam ochotę pocałować, ssać, pożerać. Ona jest taka piękna. Jej wzrok spotyka się z moim i nie muszę patrzeć w dół, aby dostrzec jej przyspieszoną klatkę piersiową. Słodko się denerwuje, ale i niepotrzebnie.

Rozchyla wargi, aby coś powiedzieć, ale nawet nie daje dokończyć tego - obejmuje jej policzek i wpijam się w usta. 

Nasze usta są połączone ze sobą i tylko czekam, aż odpowie mi na to. Jedynie usłyszałem jęk, co było bardzo słodkie. Czuję jej rękę na swojej klatce piersiowej, która zaciska się na mojej bluzce. Pocałuj mnie, całuj mnie, kurwa mać. 

Oddała pocałunek.

Zaczynam w namiętnym rytmie całować jej usta, które wszystko odwzajemniają. Gładzę kciukiem jej skórę na policzku, bo wiem, że sprawia jej to dreszcze. Obdarowuje ją czułymi i namiętnymi pocałunkami w wolnym tempie, przy tym napawam całą miłością, jaką ją darzę. Dotykam drugą ręką jej szyi i zjeżdżam w górę i dół, sprawiając jej dodatkową przyjemność. Znam Jane doskonale i wiem, że jest jej dobrze, najlepiej. 

Po chwili siada na mnie okrakiem i wplątuje dłonie w tył moich włosów. Pocałunek zaczyna nabierać tempa i zdążyła już wtargnąć swoim językiem, spotykając się od razu z moim. Czuję jej kolczyk, za którym tak tęskniłem, którego tak uwielbiam. Jej język zwinnie obraca się wokół mojego, próbując zdominować, ale nie udaje się; to ja dominuję nad nią. 

– Kocham cię. – szepnąłem, muskając jej usta i całując górną wargę.

– Pocałuj mnie.

Jej słowa było dla mnie rozkazem, które od razu wypełniłem, wpijając się gwałtownie w jej piękne usta. Opadłem na plecy, nie wypuszczając jej w ogóle z objęć i nie przestając całować. Kocham Jane i jest dla mnie wszystkim, jest dla mnie numerem jeden i nigdy więcej nie pozwolę jej cierpieć.

~~.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro